czwartek, 30 czerwca 2022

Dawne świadectwa szkolne chocznian

 Ponad pięć lat temu czytelnicy chocznia-kiedyś mogli zapoznać się ze świadectwem ukończenia szkoły powszechnej w Choczni przez Józefę Graboń datowanym na 1934 rok (link). Tym razem dzięki Arturowi Obozie mamy okazję obejrzeć dwa znacznie starsze świadectwa szkolne- z 1914 i 1916 roku, które otrzymali w szkole w Wadowicach chocznianie Józef Zając i Franciszek Nowak.

Jan Karol Zając, syn Teodora i Marii z domu Widlarz, rozpoczynał dopiero swoją edukację i jego świadectwo to dokument ukończenia pierwszej klasy szkoły powszechnej, promujący go jednocześnie do klasy drugiej. Co ciekawe, uczeń Zając otrzymał oceny końcowe nie na I i II półrocze roku szkolnego 1913/1, ale na każde ćwierćrocze osobno. Z wyjątkiem nauki religii, która została oceniona na stopień dostateczny, w pozostałych sześciu przedmiotach uzyskał oceny dobre. Z kolei jego zachowanie zostało ocenione na "chwalebne", a pilność w nauce na "zadawalającą". W całym roku szkolnym Jan Zając opuścił 30 godzin, jego nieobecność była w każdym przypadku usprawiedliwiona.


Jan Zając w dorosłym życiu był urzędnikiem miejskim w Wadowicach, ożenił się z urodzoną w Choczni Olgą Konik, z którą miał syna Andrzeja, noszącego później nazwisko Dżerski. Po śmierci w 1985 roku Jan Zając spoczął na choczeńskim cmentarzu parafialnym.

Natomiast dla Franciszka Nowaka, syna Józefa i Franciszki z domu Śmieszek, wydane w 1916 roku świadectwo podsumowywało już siódmy rok jego edukacji (czyli ostatni na tym etapie), a drugi w wadowickiej szkole. Pilność i zachowanie Nowaka oceniono jako zadowalające, a z poszczególnych przedmiotów otrzymał on ostatecznie prawie same oceny dobre, tylko w nauce śpiewu ocenę bardzo dobrą. Oceniono także na "staranny" jego charakter pisma. W przeciwieństwie do "pierwszaka" Zająca Nowak uczył się także języka niemieckiego, geografii z historią i historii naturalnej (biologii) z fizyką i rysunków, a nie miał zajęć z gimnastyki. W całym roku szkolnym opuścił 64 godziny usprawiedliwione i 54 godziny nieusprawiedliwione.


Franciszek Nowak wybrał ten sam zawód, co jego ojciec Józef, kończąc w tym celu seminarium nauczycielskie. Pracował w Wielkopolsce, był dwukrotnie żonaty i zmarł w 1942 roku w Jarocinie, jako ofiara II wojny  światowej. Więcej na jego temat tu- link

poniedziałek, 27 czerwca 2022

Choczeńskie rody- Gracowie

 

Nazwisko Graca pojawia się w choczeńskich księgach metrykalnych już w XVII wieku. W 1672 roku Ewa Graca została żoną Macieja Janczego, a w 1697 roku Jan Gracik ożenił się z Elżbietą Byliczonką. Ale stałymi mieszkańcami Choczni Gracowie zostali dopiero w II połowie XVIII wieku. W latach 1753-1772 ochrzczono w kościele parafialnym ośmioro dzieci Jakuba i Reginy Graców, a w 1777 i 1778 roku dwóch synów Kazimierza i Brygidy Graców. Kazimierz, mąż Brygidy, został ujęty w subrepartycji (spisie podatkowym) z 1775 roku i to od razu jako jeden z bogatszych gospodarzy, posiadacz dwóch krów i trzech świń, z rocznym wymiarem czynszu pańszczyźnianego w wysokości 22 złote. Żaden z ówczesnych choczeńskich rolników nie osiągał takich szacunkowych zbiorów z pól ornych, co ów Kazimierz! 

W Metryce Józefińskiej z 1789 roku- pierwszym katastrze gruntowym Galicji - pojawia się określenie Rola Graczkowska, utworzone prawdopodobnie od nazwiska Graca. Ta rola była położona tuż poniżej Sołtystwa, w sąsiedztwie Roli Wiedrowskiej (Widrów), ale co ciekawe, nie gospodarował na niej żaden ówczesny Graca. Właścicieli nieruchomości o tym nazwisku ujęto w Metryce Józefińskiej aż trzech, na dwóch różnych krańcach wsi. Wspomniany już Kazimierz i Jakub (prawdopodobnie urodzony w 1763 roku syn podanych wyżej Jakuba i Reginy) zamieszkiwali w sąsiednich domach nr 98 i 99 w Niwie Zasołtysiej (dzisiejsze Osiedle Pod Bliźniakami), natomiast Tomasz Graca był posiadaczem nieruchomości przy dzisiejszym Zawalu, blisko granicy z Wadowicami (dom nr 212). Ów Tomasz- co ciekawe-nie pojawia się wcale w choczeńskich metrykach chrztów, małżeństw, czy zgonów. Szacunkowy majątek najbogatszego z rodu - Kazimierza Gracy - nie był już wtedy tak okazały, jak 14 lat wcześniej, być może dlatego, że dzielił go z Jakubem, zapewne swoim krewnym i  nie przewyższał stanu posiadania Tomasza z przeciwnego krańca wsi. W Metryce Józefińskiej pojawia się także dwóch Graców z Ponikwi: Tomasz i Franciszek, którzy jako tamtejsi przysiężni (radni) potwierdzali prawidłowość przebiegu granicy z Chocznią. 

Dziedzicem Kazimierza Gracy został jego syn Wincenty, urodzony w 1785 roku, a Jakuba jego syn Maciej, który przyszedł na świat w 1794 roku. W 1813 roku w Nowym Wiśniczu zmarł brat Wincentego- 25-letni Mikołaj Graca, żołnierz 4 kompanii 56 pułku piechoty. 

W kolejnym austriackim spisie własności z lat 1846-52 pojawia się tylko Wojciech Graca, syn Wincentego oraz jego stryj Bartłomiej, choć z zapisów metrykalnych wynika, że linia zapoczątkowana przez Jakuba była nadal w Choczni obecna, choćby za sprawą Franciszka Gracy (1818-1849), syna Macieja i jego dzieci. Obydwaj Gracowie odnotowani w Grundparzellen Protocoll z lat 1846-52 tak jak ich przodkowie  mieszkali na dzisiejszym Osiedlu Pod Bliźniakami. Niemal trzykrotnie majętniejszy niż Bartłomiej był jego bratanek Wojciech (ur. 1820), którego zarówno dochód roczny, jak  i wielkość posiadanego areału przekraczały ówczesną choczeńską średnią. 

Do założonych w tym samym czasie Towarzystw Wstrzemięźliwości i Trzeźwości zapisało się 14 osób o nazwisko Graca, co biorąc pod uwagę masowy charakter tego ruchu, pozwala szacować, że ród Graców był wtedy w Choczni liczniejszy niż na przykład Widrowie, Garżelowie, Drapowie, czy Gazdowie. Mimo tego Gracowie nie odgrywali w dziewiętnastowiecznej Choczni większej publicznej roli, próżno ich szukać  w gronie radnych, rzemieślników, czy innych wybijających się osób. 

Na początku XX wieku co najmniej troje Graców z Choczni wyemigrowało do Stanów Zjednoczonych Ameryki- Marianna Kłaput z domu Graca ( w 1902), Antoni Graca (w 1909) i Franciszek Graca (w 1913 roku). Marianna i Franciszek byli rodzeństwem, dziećmi Jana Gracy i Marianny z domu Smaza z Kaczyny, a zarazem potomkami Kazimierza Gracy z XVIII wieku. Obydwoje zamieszkali w niewielkiej miejscowości Ford w stanie Pennsylwania, założonej kilkanaście lat wcześniej dla  robotników z fabryki szkła Pittsburgh Plate Glass Company. Marianna Kłaput z Graców po latach oszczędzania otworzyła w Ford City sklep spożywczy przy 410 Third Avenue. Dzięki przedłużaniu kredytu i odroczonym płatnościom jej przedsięwzięcie przetrwało Wielki Kryzys w latach 20-stych XX wieku, ale ostatecznie zbankrutowało w 1931 roku. Wtedy straciła wszystko. Zmarła osiem lat później- 23 stycznia 1939 roku i spoczywa na cmentarzu Świętej Trójcy w Ford City. Z grona jej licznych dzieci, które dożyły dorosłości, wyróżnił się szczególnie najmłodszy Joseph Klaput urodzony w 1923 roku. Po ukończeniu Freeport High School w 1942 roku został powołany do wojska i razem z bratem bliźniakiem George trafił do 447 Bomb Group, wziął udział w 12 misjach bojowych na Latającej Fortecy- samolocie Boeing B-17, jako strzelec ogonowy. 12 maja 1944 roku po zestrzeleniu jego bombowca nad Büdingen dostał się do niemieckiej niewoli, w której spędził prawie rok, między innymi w stalagu Gross Tychow- dziś Tychowo w powiecie białogardzkim. Sierżant Klaput został odznaczony Medalem Purpurowego Serca (Purple Heart), Medalem Lotniczym (Air Medal) i Medalem Prisoner of War. W cywilu pracował w przedsiębiorstwach górniczych, aż do emerytury w 1982 roku. Zmarł w 2010 roku. Prawnukiem Marianny jest z kolei dość znany amerykański aktor Doug Hutchison, urodzony w 1960 roku. Natomiast Franciszek, brat Marianny, w 1917 roku stawał do amerykańskiego poboru, a rok później, jako członek Zjednoczenia Narodowego Polskiego i drużyny sokolej stawił się w Centrum Rekrutacyjnym Armii Polskiej we Francji i został skierowany do obozu w Niagara z przeznaczeniem do służby liniowej. Później z Armią Hallera powrócił do Polski i wziął udział w wojnie polsko-bolszewickiej. Zmarł w Choczni w 1925 roku, czyli w wieku zaledwie 31 lat.

Według listy wyborców z 1946 roku Gracowie mieszkali w Choczni w trzech domach. Wszyscy związani rodzinnie ze wspomnianym już Janem Gracą spod nr 146, ojcem emigrantów Marianny i Franciszka. Sam Jan, urodzony w 1870 roku, także znalazł się w tym zestawieniu, podobnie jak jego synowie: Adam, z zawodu Kołodziej spod nr 160 i Władysław spod nr 337. W 1948 roku tenże Jan Graca wymieniony jest jako posiadacz 0,46 ha lasu, a w 1951 jako właściciel gospodarstwa o powierzchni 6,22 ha, czyli jednego z większych w Choczni. W zestawieniu właścicieli choczeńskich lasów w 1948 roku widniej również Franciszek Graca z Ponikwi (1 ha). Z kolei wśród członków reaktywowanej w 1948 roku Ochotniczej Straży Pożarnej był także Stanisław Graca (ur. 1907), inny syn Jana spod nr 146. Jego młodsza siostra Stefania, po mężu Penkala, zaliczała się do najdłużej żyjących osób urodzonych w Choczni (1913-2016). Była matką między innymi księdza Władysława Penkali ze Stowarzyszenia Misji Afrykańskich, proboszcza parafii w El Jadida w Maroku.

W 1973 roku zginął potrącony przez samochód siedmioletni Bogusław Graca, syn Józefa i Józefy z domu Gondko.

Według listy wyborczej z 1973 roku w Choczni zameldowane były wtedy 23 dorosłe osoby o nazwisku Graca, mieszkające pod dziewięcioma różnymi adresami. W sześciu domach mieszkali potomkowie Kazimierza Gracy z XVIII wieku, wywodzący się spod Bliźniaków, a w trzech późniejsi przybysze o tym samym nazwisku: rodzina Franciszka Gracy (ur. 1934) spod numeru 365 (Zawale), rodzina Józefa Gracy (ur. 1931), syna Tomasza (nr domu 748) i rodzina Bronisława Gracy z Rzyk (ur. 1935), męża Marii z domu Guzdek. Z tej trójki późniejszych przybyszów jedynie Franciszek urodził się w Choczni, jako syn Konstantego Gracy i Marii z domu Nycz.

W 2002 roku mieszkało w Polsce 2183 Graców obojga płci, najwięcej w powiecie wadowickim (365), gdzie nazwisko to było 42 na liście najpopularniejszych. Ponadto sporo Graców, bo 117, zamieszkiwało wtedy w powiecie tatrzańskim. Pochodzenie nazwiska Graca można wywodzić od nazwy narzędzia ogrodniczego lub określenia przenośnego na  „rękę”, czy „łapę”.

czwartek, 23 czerwca 2022

Wspomnienia Jana Latochy z początku II wojny światowej

 Autor prezentowanych poniżej wspomnień- Jan Adam Latocha - urodził się 14 listopada 1929 roku na Komanim Pagórku, w chwili wybuchu II wojny światowej miał więc niespełna 10 lat. Mimo tego przeżycia tułaczki we wrześniu 1939 roku i późniejszego wysiedlenia na zawsze utkwiły w jego pamięci, a w wieku dojrzałym spisał je na użytek najbliższej rodziny. Te reminiscencje są jednak na tyle ciekawe, że warto by z ich fragmentami zapoznało się szersze grono osób zainteresowanych historią Choczni i chocznian.

Pod koniec sierpnia 39r. tata powołany został do wojska – do łączności. Pożegnaliśmy go z żalem i pozostali sami z mamą. Na trzeci dzień po wybuchu wojny władze pocztowe zarządziły ewakuację rodzin pocztowców. Była to tak zwana ucieczka.  Później okazało się, że była to bezcelowa akcja, ale większość rodzin podporządkowała się, tym bardziej, że tym co uciekali wypłacano wynagrodzenie trzymiesięczne. Wyruszyliśmy tzw. podwodami – czyli zaprzęgami konnymi, kierując się przez Izdebnik do Myślenic. Już w Izdebniku samoloty niemieckie ostrzelały z broni pokładowej nasz konwój, raniąc kilka osób i zabijając konia. Wybuchła niesamowita panika, bowiem wszyscy byli przekonani, że to nasze samoloty. W Myślenicach zaskoczyło nas bombardowanie miasta. Zgodnie z pouczeniem szkolnym staliśmy pod murem, gdzie miało być bezpieczniej. Sytuacje takie powtarzały się na całej trasie naszej tygodniowej wędrówki. 

W odległości kilkunastu km od Zamościa mama zrezygnowała z dalszej jazdy w takich warunkach. Wówczas to uciekinierzy mieszali się z naszym wojskiem przyfrontowym i sytuacja stawała się coraz bardziej niebezpieczna. Wojsko zwracało uwagę, że cywile z dziećmi nie mają tu nic do szukania. Najbardziej z tej wędrówki utkwiły mi w pamięci spalone lasy, zniszczone miasta takie jak: Frampol, Janów, Biłgoraj. W miastach tych sterczały kikuty kominów, obok drogi zwoje drutów telef. i wiele zabitych koni oraz gdzieniegdzie leżący żołnierz, którego nie miał kto pochować. Było to coś strasznego nie do opisania. Pogoda była wyjątkowo słoneczna – taka polska złota jesień. Zatrzymywaliśmy się przeważnie w szczerych polach, pod jakimś drzewem, przygotowywali prowizoryczny posiłek i jechali dalej. Konie popasaliśmy snopkami owsa lub tatarki, którą w tych stronach uprawiano. Roślina ta w naszych stronach nie była znana.

Jak już wspomniałem, mama zadecydowała o rezygnacji z dalszej ucieczki i postanowiła, że trzeba oddalić się od głównej szosy ustawicznie bombardowanej. Były to tereny piaszczyste i znacznie zalesione. Na jej prośbę jeden z gospodarzy zaprzągł konia do sani i przewiózł nas oraz nasz skromny dobytek do wioski za lasem, oddalonej od szosy jakieś 10 km. Była to Kajtanówka /prawidłowo Kajetanówka/. Tam przewegetowaliśmy  przez okres jednego tygodnia. Z relacji pojedynczych żołnierzy idących lasami wiadomo było, że front przesuwa się na wschód. Świadczyły o tym odgłosy wybuchów pocisków i bomb. Sytuacja nasza i w ogóle Polski była beznadziejna. Mówiono wprawdzie o ewentualnej pomocy Francji, ale rzeczywistość utrącała wszelką nadzieję. Baliśmy się panicznie Niemców, ale na razie nie było ich w tej okolicy. Stawialiśmy sobie pytanie, co się dzieje z tatą, z naszym domem, czy nie jest zbombardowany ?

Postawa mamy w tej sytuacji była godna podziwu. Nie traciła nadziei. Poszła na wieś szukać jakiegoś roweru, by na nim zawiesić bagaże i wyruszyć w kierunku domu, nie było innego wyjścia. Przecież tam nie moglibyśmy dłużej przebywać. Tym ludziom też nie przelewało się, ale trzeba przyznać, że przyjęli nas chętnie. Opatrzność, w którą nigdy nie wątpiła, zetknęła ją z rodziną pocztowca – Mydlarzami i właścicielem furmanki parokonnej – był to Szczur z Radoczy. Jak się okazało, szukał właśnie jakiejś rodziny z dziećmi, będąc przekonany, że jeżeli powiezie dzieci, to Niemcy nie zabiorą mu koni. Tak więc ucieszeni tą niespodziewaną okazją – wyruszyliśmy tą furmanką w drogę powrotną. Podróż do domu trwała tydzień. Tak więc cała ta impreza ucieczkowa trwała 3 tygodnie. Nocowaliśmy po stodołach, czasem pod stertą słomy lub kopą siana. Żywiliśmy się jak Cyganie, gotowaliśmy zupę z ziemniaków w jedynym rondelku, który mama zabrała z domu. W drodze powrotnej znów widzieliśmy skutki wojny, choć trupów już nie było w rowach ani padłych koni. Natomiast miasteczka i wsie w ruinie, a spalone lasy ciągnęły się kilometrami. Obecnie gdy oglądam skutki wojny w Bośni lub Czeczeni to przypominają mi się sceny z tamtych bolesnych dni. Na Sanie z uwagi na to, że most był zburzony – przeprawialiśmy się tratwą. Coraz częściej spotykaliśmy Niemców przejeżdżających motocyklami lub samochodami, a nawet chodzących ulicami, ale nie mieliśmy z nimi żadnego kontaktu. 

Dotarliśmy do domu i choć był on ograbiony ze sprzętów i ubrań, to jednak radość była niesamowita, bo jednak nie był zbombardowany. Gdyby tak jeszcze wiadomo było co z tatą. Ktoś ze znajomych mówił, że widział go we Lwowie wraz z kolegami, ale co dalej ? Tamte tereny, jak wiadomo, zajęli Rosjanie na mocy porozumienia  z Niemcami. Jak się później okazało, była to prawda. Rosjanie zabrali ich do niewoli, a ponieważ byli w mundurach pocztowych, bez broni, którą, jak mówił, porzucili do jakiejś studni – przekazali ich Niemcom. Ci potraktowali ich jak jeńców wojennych i przewieźli do obozu w Lamsdorfie – dzisiejsze Łambinowice.  Nie dawał jednak żadnej wiadomości o sobie, choć jak mówił później, wysyłali kartki z tego obozu. Po trzech miesiącach czyli na początku grudnia zostali wypuszczeni i przyjechali do Wadowic. Taki był zarośnięty i wychudzony, że nie mogliśmy go poznać. Radość była jednak niesamowita, znów byliśmy razem, opowiadaniom nie było końca. Choć niektórzy jego koledzy podjęli prace na poczcie – on jednak stanowczo powiedział, że nie będzie pracował dla Niemców. (…)

            Rozpoczęło się życie okupacyjne. Ja przestałem uczęszczać do szkoły w Wadowicach a po kilku miesiącach zapisano mnie do szkoły w Choczni, gdzie uczęszczałem do wakacji. W Wadowicach jednak przystąpiłem do I Komunii św. Uroczystość ta była bardzo skromna, odbiegała od obecnie obserwowanej formy. Mam na myśli stroje, przyjęcia, prezenty.

            Sytuacja materialna naszej rodziny znacznie pogorszyła się, nie mówiąc o przygnębieniu, jakie było wywołane faktem utraty niepodległości. Nawet potencjalni optymiści przestali liczyć na pomoc zachodu. Niemcy zaprowadzali swoje porządki i atakowali coraz śmielej kraje zachodnie. Tereny na zachód od rzeki Skawy włączyli do Rzeszy, a na wschód do utworzonej tzw. Generalnej Guberni, ze stolicą  w Krakowie (…)

            Uprawialiśmy to 2,5 hektarowe gospodarstwo, hodując 2 krowy i kilka kur. Nie było głodu, ale żyło się skromnie, najtrudniej było z odzieżą i obuwiem dla dzieci, wyrastaliśmy a na zakup nowych rzeczy nie było pieniędzy. Mama mając maszynę do szycia przerabiała ze swoich i taty ubrań na nasze potrzeby. 

                                                                                              Ciąg dalszy nastąpi.

poniedziałek, 20 czerwca 2022

Plan działalności Klubu Młodego Rolnika w Choczni na 1977 rok

 Gospodarz Klubu Młodego Rolnika w Choczni Stanisława Gawęda i przedstawicielka Koła Związku Socjalistycznego Młodzieży Polskiej Stanisława Mlak przy udziale Heleny Stanaszek, przedstawicielki Społecznej Rady Klubu, przygotowały plan działalności tego ośrodka na 1977 rok. Realizacją poszczególnych pozycji planu miały się zająć kierownictwo klubu, Koło Gospodyń, szkoła, bibliotekarka, ZSMP, Ochotnicza Straż Pożarna oraz członkowie teatru amatorskiego. Ogółem zaplanowano 22 punkty do zrealizowania, siedem rozpisanych na cały rok, cztery na dłuższe okresy czasu i jedenaście punktów na poszczególne dni roku.

Konkretny plan przestawiał się następująco:

  • 1 stycznia- zorganizowanie dyskoteki noworocznej
  • 16 do 21 stycznia - zorganizowanie wystawy z konkursu malarskiego dzieci pod tytułem "Bohater mojej ulubionej książki"
  • 9 do 18 lutego- czyn społeczny- pomoc przy remoncie pomieszczeń klubowych
  • 19 lutego- zabawa karnawałowa
  • 8 marca- urządzenie imprezy z okazji Międzynarodowego Dnia Kobiet- spotkanie z Kołem Gospodyń
  • 1977- dalsze kontynuowanie spotkań z cyklu "Młode Pokolenie Polski Ludowej"
  • 8 kwietnia- Dzień Teatru- czynić starania o wystawienie sztuki przez Amatorski Teatr działający przy Klubie oraz o założenie kurtyny na scenie w Klubie
  • 1977 - wystawianie sztuki w sąsiednich klubach np. Kleczy, Frydrychowicach
  • 1 maja- impreza pierwszomajowa, część oficjalna, artystyczna oraz zakończenie wieczorkiem tanecznym
  • 1977- organizowanie imprez literackich, zebrań czytelniczych przy udziale Biblioteki- związanych z obchodami państwowymi, środowiskowymi, informowanie o nowościach wydawniczych poprzez hasła reklamowe i informacyjne
  • 1 czerwca- wieczorek dla dzieci z okazji Międzynarodowego Dnia Dziecka
  • 1977- zorganizowanie wystawy rzeźby okolicznych rzeźbiarzy oraz malarstwa naszych koleżanek ze Związku Socjalistycznego Młodzieży Polskiej
  • 1977- kontynuowanie sobotnich dyskotek, organizowanie imprez sportowo- rekreacyjnych (rozgrywki tenisowe, siatkowe, szachowe)
  • 22 lipca- Święto Odrodzenia Polski- zorganizowanie wieczoru poetyckiego przy świecach
  • miesiąc sierpień - pomoc ludziom starszym przy żniwach w ramach akcji "Każdy kłos na wagę złota"
  • 1977- organizowanie odczytów, prelekcji, pogadanek na wybrane dowolne tematy: na przykład przewodnia rola partii w życiu narodu, sytuacja żywnościowa Polski na tle świata, popularyzacja ładu i dyscypliny społecznej, spotkanie z lekarzem, inne
  • 12 października- spotkanie z kombatantem wojennym
  • październik i listopad- uporządkowanie grobu nieznanego żołnierza na cmentarzu, palenie świec
  • 30 listopada- zorganizowanie wieczorku tanecznego tak zwane "Andrzejki" z uroczystą zabawą przy laniu wosku
  • 4 grudnia- "Barbórka" - spotkanie z górnikami naszego koła ZSMP, pogadanka na temat ciężkiej pracy górników
  • 1977/78 - inauguracja Nowego Roku- zorganizowanie zabawy sylwestrowej
  • ponadto klub będzie brał udział w olimpiadach, turniejach, rajdach, organizowanych przez GOK (Gminny Ośrodek Kultury) Wadowice i GSSCH (Gminną Spółdzielnię Samopomoc Chłopska) Wadowice.
Gdyby taki klub istniał obecnie, to po 45 latach duża część z wymienionych wyżej pozycji mogłyby spokojnie znaleźć się w hipotetycznym planie na 2022 rok- na przykład: zabawa sylwestrowa, noworoczna i karnawałowa, sobotnie dyskoteki, obchody Dnia Kobiet, Dnia Dziecka, Andrzejki, czy Barbórka. Z pewnością dałoby się zawrzeć w takim aktualnym planie konkurs malarski/rzeźbiarski, wieczorek poetycki, wystawienie sztuki teatralnej, imprezę literacką/czytelniczą, odczyt, prelekcję, udział w rajdach, turniejach, zawodach sportowych czy porządkowanie grobów na cmentarzu.
Natomiast z powodu upływu czasu trudno byłoby zaprosić kombatanta wojennego z okresu II wojny światowej, którego ewentualnie można byłoby zastąpić uczestnikiem powojennych tak zwanych "misji pokojowych", żołnierzem Legii Cudzoziemskiej lub dla zainteresowanych spotkaniem z jakimś byłym opozycjonistą. Znaczna mechanizacja rolnictwa i zanik jego masowości nie powodują już konieczności pomocy starszym w żniwach, a dawny czyn społeczny dałoby zastąpić się wolontariatem. Nie ma już Polski Ludowej, więc bez sensu byłoby organizować obchody lipcowego Święta Odrodzenia, spotkań na temat młodych pokoleń PRL, czy dyskusji o przewodniej roli partii w życiu narodu, chyba że zamiast o PZPR dyskutowano by o obecnie działających partiach politycznych, aspirujących do roli sił przewodnich. Również obchody 1 maja miałyby pewnie inny, jak w 1977 roku  i bardziej ograniczony przebieg. Aby roczny program był atrakcyjny dla dzisiejszych chocznian, należałoby oczywiście znacznie go uwspółcześnić. Pozostaje tylko pytanie, kto podjąłby się organizacji takich planów i czy mimo wszystko znaleźliby się chętni do udziału w takich wydarzeniach?

czwartek, 16 czerwca 2022

Choczeńscy proboszczowie- ksiądz Józef Dyba

 

Ksiądz Józef Dyba należał z pewnością do najbardziej cenionych przez choczeńskich parafian proboszczów. Urodził się w nieodległej Lanckoronie 3 listopada 1895 roku. Tuż przed wybuchem I wojny światowej zdał maturę w III Gimnazjum im. Sobieskiego w Krakowie i rozpoczął czteroletnie studia na Uniwersytecie Jagiellońskim. 16 czerwca 1918 roku został wyświęcony na księdza w Katedrze na Wawelu i wkrótce po tym fakcie podjął pięcioletnią posługę wikariusza w parafii pod wezwaniem św. Jana Chrzciciela w miejscowości Lubień. Stamtąd skierowano go w 1923 roku na krótko do Skawiny, a następnie do Krakowa, gdzie przez 10 lat pełnił funkcję katechety w szkole powszechnej męskiej im. Jordana i szkole wydziałowej żeńskiej św. Anny. Uczył także religii w szkole powszechnej w Tenczynie oraz działał aktywnie w Katolickich Stowarzyszeniach Młodzieży jako sekretarz okręgowy i członek zarządu głównego (1932). 

27 września 1934 roku został podpisany dekret o jego nominacji na proboszcza w Choczni, a faktyczne objęcie przez niego parafii nastąpiło 4 października. W Choczni unormował stosunki probostwa choczeńskiego z działaczami ruchu ludowego skupionymi wokół Józefa Putka, którzy po okresie zawieszenia zarządu gminy, a następnie jej rozwiązaniu, ponownie objęli władzę we wsi. Samemu Putkowi cofnięto natomiast po 11 latach karę interdyktu nałożoną przez arcybiskupa Sapiehę w 1928 roku.

Swoje pierwsze wrażenia tak opisał w „Kronice Parafialnej”:

Trzeba powiedzieć, że ten lud zrobił na nowym proboszczu jak najlepsze wrażenie (..) W probostwie zastałem, jak to zwykle po staruszku, który sobie przy końcu życia rady nie dawał, „pustynię i puszczę”. Brud, zaduch, szyby w oknach porozbijane, żadnego płotu koło plebani, budynki gospodarcze w najgorszym stanie.

Wobec powyższego nowy proboszcz na początku zatroszczył się o wstawienie na własny koszt 18 nowych szyb do okien, odmalowanie pomieszczeń, drzwi i okien, postawienie nowego pieca kaflowego w salonie, przebudowę pieca w sypialni, wstawienie podłogi do kuchni, wyrównanie terenu wokół plebani kilkudziesięcioma furami zwiezionej ziemi  i jego ogrodzenie płotem o dębowych słupkach. Między kościołem a plebanią zasadził po dwie szczepione robinie, zwane popularnie akacjami. Wokoło cmentarza wykopano rowy odwaniające, gdyż zbierająca się tam woda tworzyła bajora trudne do przebycia i oporządzono okalający go żywopłot. Zasadzono nowy sad plebański i założono ogródek kwiatowo-warzywny.

Później powstały zabudowania gospodarskie wokół plebani (murowana stajnia, drewutnia i wozówka ze stodołą pokryte dachem), których koszt budowy pokryto ze sprzedaży wyciętego w Księżym Lesie drewna i murowany chór w kościele (1939). Wewnątrz odmalowano trzy ołtarze, a czwarty- postawiony przez niesławnej pamięci ks. Kmiecika- usunięto. Poświęcono nowe stacje Drogi Krzyżowej, namalowane na płótnie przez artystę-malarza Karola Malczyka, a ufundowane przez anonimowego darczyńcę oraz wstawiono nowe dębowe ławki. Zorganizowano ponadto bibliotekę parafialną (1936), liczącą na początku 330 tomów, odrestaurowano wieże kościelne, a na cmentarzu wstawiono nową bramę i wyszutrowano ścieżki między grobami.  O zaufaniu, jakim cieszył się proboszcz Dyba w Choczni świadczy fakt, że w marcu 1939 roku został wybrany radnym Gromady Chocznia. 


Ks. Dyba pełnił posługę w Choczni przez cały okres II wojny światowej, przechowując w skrytce archiwum Józefa Putka. Do końca lipca 1942 roku sprawował także opiekę duszpasterską nad osadnikami niemieckimi w Choczni wyznania katolickiego. W 1944 roku został mianowany przez władze kościelne notariuszem dekanatu wadowickiego. Jeden z jego polskich parafian (F.H.) wysłał na niego donos do władz niemieckich, jakoby miał się dopuścić zniewagi samego Hitlera. Śledztwo niemieckiej żandarmerii  nie potwierdziło tego zarzutu, ale ks. Dyba został wysiedlony z plebani na organistówkę i pozbawiony wpływu na majątek parafii. Chocznię opuścił zaraz po wojnie, ponieważ już 13 kwietnia 1945 roku otrzymał nominację na proboszcza w Nowym Targu. Tam dokończył budowę kościoła Najświętszego Serca Pana Jezusa (poświęconego w 1951 roku) i wybudował nową plebanię. W 1949 roku udzielił ślubu kościelnego Józefowi Putkowi i Elżbiecie Styła, co kończyło ostatecznie rozbrat Putka z kościołem katolickim.

Ksiądz Józef Dyba zmarł 4 września 1965 roku w Nowym Targu i został pochowany na miejscowym cmentarzu. Napis upamiętniający jego postać znajduje się także na cmentarzu w Choczni, na tablicy usytuowanej przed grobem jednego z jego poprzedników- księdza Józefa Komorka.

wtorek, 14 czerwca 2022

Chocznianie w "Księdze zapisu i wypisu uczni" z lat 1886-1914

 "Księga zapisu i wypisu uczni" to zestawienie młodych osób podejmujących naukę zawodu u wadowickich rzemieślników w latach 1886-1914. W siedmiu  rubrykach tej księgi notowano:

  • imię, nazwisko, religię, wiek i miejsce urodzenia ucznia/praktykanta, 
  • imię i nazwisko nauczyciela zawodu (pryncypała), jego profesję i miejsce zamieszkania,
  • imię, nazwisko, zawód i miejsce zamieszkania ojca lub matki albo prawnego opiekuna ucznia,
  • dzień zapisu,
  • warunki umowy między pryncypałem a zapisującym,
  • dzień wypisu,
  • uwagi - najczęściej co do pracy dyplomowej (sztuki), którą miał wykonać uczeń na zakończenie nauki.


Przeglądając poszczególne zapisy księgi, natrafić można na nazwiska trzydziestu młodych mężczyzn i chłopców urodzonych w Choczni. Najczęściej podejmowali oni naukę zawodu stolarza (15) i kowala (8), ale zdarzali się też przyszli malarze (3), tapicer, blacharz, ślusarz i zegarmistrz. Zdecydowanie najwięcej uczniów z Choczni przyjął w tym czasie majster stolarski Jan Alberti, bo aż dziesięciu. Z kolei sześciu adeptów kowalstwa praktykowało u Jana Sikory "z Tomnic" (w późniejszych zapisach z Wadowic). Większość młodych chocznian ukończyła naukę zawodu i zostawała czeladnikami lub pomocnikami, część z nich podnosząc swoje kwalifikacje wyzwalała się później na mistrzów. Dobrym przykładem jest tutaj Jan Twaróg (1877-1954), najpierw uczeń majstra Jana Albertiego, a później mistrz stolarski w Choczni, który po I wojnie światowej przeprowadził się z rodziną do wielkopolskiej Murowanej Gośliny. Znanym rzemieślnikiem był również Jan Szczur, później Szczerzyński (1877-1951), kowal z Komorowic pod Bielskiem. Dwóch wymienionych w księdze chocznian poległo w czasie I wojny światowej (Józef Ramęda i Warmuz), trzech wyemigrowało do USA (Łapka, Garżel i Jan Ramenda), a jeden zginął w czasie II wojny światowej (Goldberger). Oprócz stolarza Jana Twaroga chocznianinem był także inny nauczyciel zawodu- mistrz malarski Franciszek Majkut.

Szczegółowe dane o choczeńskich uczniach zawodu

  • Józef Szczur religii rzymsko-katolickiej z Choczni rodem lat 16 przyjęty 2 stycznia 1893 przez kowala Jana Sikorę z Tomnic, a zapisany 19 marca 1893 przez ojca Walentego Szczura, gospodarza. Jan Sikora przyjmuje tegoż do prachtyki na lat trzy z wiktem, mieszkaniem zaś garderobę i wypis kosztem rodziców. 20/9/1996 został wypisany.
  • Jan Twaróg religii rzymsko-katolickiej lat 16, przyjęty 16 lipca 1893 przez Jana Albertiego, stolarza z Wadowic, zapisany przez matkę Maryę Twaróg z Choczni. Ugoda zawarta między Majstrem a Matką do prachtyki na lat 4, Matka zobowiązuje się temuż sprawić garderobę i bieliznę, wpis i wypis kosztem Matki, wikt zaś Majster. Podpisał Józef Dworak za Matkę jako świadek. Wypisany został 16/7/1897. Sztukę czeladnika znaumiał.
  • Michał Sikora lat 26 z Choczni; imię i nazwisko pryncypała Jan Sikora kowal, zapisał Jakób Sikora 22/3/1896; wypisany 19/3/1897. Umowa na dwa lata, wpis i wypis opłaca Jakób Sikora. Ponieważ jest w swoim zawodzie zdolnym, dlatego czas dalszy darowałem- podpis Jan Sikora.
  • Antoni Sikora religii rz.-kat., lat 25 z Hoczni, pryncypał Jan Sikora, kowal, zapisał Jakób Sikora z Hoczni 13 lutego 1896 na lat 2. Wypisany 19.3.1898.
  • Józef Ramęda religii rz.-kat., lat 17 z Choczni, pryncypał Franciszek Zębaty, stolarz z Wadowic, zapisany 13 lutego 1898 na lat 3 ½ przez Antoniego Ramędę, rolnika z Choczni. Wypisany 5/11/1899 (Majster resztę mu daruje).
  • Jan Płonka, rzymski katolik z Hoczni, lat 14; pryncypał Jan Alberty, stolarz z Wadowic, zapisała 19/3/1898 Anna Wider, gospodyni z Choczni na lat 4. Umowa z Matkom, ma zapisać, wypisać i przyodziać, Majster ma go nauczyć dobryj roboty na 4 roki. Wypisany 8/9/1902. Co ma wykonać do wypisu nieczytelne.
  • Ludwik Scerzoń (poprawnie Strzeżoń) rz.-k. z Choczni, urodzony w Choczni 1885, pryncypał Jan Alberti stolarz, zapisany 14 maja 1899 na lat cztery. Wpis i wypis kosztem rodziców, garderoba i pranie kosztem majstra, zarazem pomieszkanie i utrzymanie kosztem pryncypała. Wypisany 23 listopada 1902, świadectwo nauki zatrzymano z powodu iż ma termin dokończyć u tegoż majstra, sztukę nauki ma zrobić … (nieczytelne).
  • Jan Ramenda, rzymski katolik rodem z Hoczni, lat 16; pryncypał Jan Sikora, kowal w Wadowicach, zapisał Antoni Ramenda, gospodarz z Hoczni 19/3/1900 na lat 3. Wypisany 19/3/1903; ma okuć koniec dyszla (jako świadectwo umiejętności).
  • Ignacy Zając rodem z Choczni, religii rzymsko-katolickiej, majster Piotr Byrski. Matka Maryanna Zając wpłaca za wypis 25 florenów. Wypisany 10/12 903. Co ma wykonać do wypisu nieczytelne (jakieś przetłoczenie). Później trudnił się kowalstwem w Bielsku.
  • Jan Widlarz, religii rz.-kat., lat 17, urodzony w Choczni powiat Wadowice, pryncypał Jan Sikora kowal, zapisany 1/2/904 przez Ignacego Widlarza, gospodarza zamieszkałego w Choczni. Wypisany 6/3/1910, na sztukę czeladniczą ma zrobić piłkę z ramkami żelaznymi.
  • Józef Sikora, religii rz.-kat., rodem z Choczni, pryncypał Jan Sikora, kowal w Wadowicach, zapisał 1/2/904 Jakób Sikora, kowal. Wypisany 8/4/1906, jako sztuke ma zrobić młynek do mielenia kaszy do dni 14-stu. (przedłożony i uznany za bardzo dobry).
  • Jakób Łapka, rel. rzymsko-katolickiej, urodzony w 1886 w Choczni, pryncypał Piotr Byrski, kowal w Świnnej Porębie, zapisał Szymon Łapka, rolnik w Choczni 14 października 1904. Byrski przyjmuje tegoż ucznia do wyuczenia profesyi kowalskiej do dnia 14 października 1907 z wiktem i mieszkaniem, wpis i wypis kosztem P. Byrskiego. Jako wynagrodzenie za naukę zobowiązuje się ojciec tegoż zapłacić kwotę 64 fl. na 2 raty. Wystąpił z prachtyki.
  • Wieder (poprawnie Wider) Tomasz religii rzymsko-kat., urodzony w roku 1887 w Choczni; pryncypał Jan Alberty stolarz w Wadowicach, zapisał Józef Pietruszka, jako opiekun w Choczni, wstąpił do prachtyki 17 grudnia 1904. Jan Alberty przyjmuje tegoż do prachtyki na lat 3 z wiktem i mieszkaniem, tylko o garderobę i pranie ma się starać opiekun. Wpis i wypis kosztem opiekuna. Wyzwolony na czeladnika stolarskiego dnia 1 grudnia 1907. Od sztuki uwolniony przez wystawienie sztuki na wystawie przemysłowej.
  • Józef Woźniak, religii rz.-kat., urodzony w roku 1876 w Choczni, pryncypał Franciszek Majkut malarz, zapisał się sam wymieniony 9/7/1905. Przyjęty na podstawie uchwały Wydziału do uzupełnienia praktyki na 6 miesięcy. Wypisany 8 marca 1906. Później lakiernik kolejowy w Nowym Sączu.
  • Jan Twaróg religii rzymsko-kat., urodzony 1889 w Choczni, przyjęty od 1 lutego 1906 przez Jana Albertiego, stolarza z Wadowic, zapisany przez matkę. Jan Alberti przyjmuje tegoż do prachtyki stolarstwa na lat 2, wpis i wypis kosztem Matki. Wypisany został 1 lutego1908. Na sztukę czeladnika ma darowane ponieważ robił na wystawę i dostał odznaczenie i premię.
  • Antoni Młoczek (poprawnie Młocek) rel. rzym.-kat., ur. 1892 w Choczni. Pryncypał Aleksander Grudniewicz, malarz. Zapisał Kasper Młoczek ojciec, przy wpisie obecna matka Franciszka. Zapisany 1 lutego 1906. Pan Grudniewicz przyjmuje tegoż do praktyki na lat 4 i daje wikt i mieszkanie podczas praktyki, zaś garderobę, wpis i wypis daje ojciec i matka. W razie zerwania umowy obie strony poddają się pod prawa ustawy przemysłowej. Uciekł 25 marca 1906- umowa zerwana.
  • Adolf Goldberger religii izraelickiej, urodzony w 1890 w Choczni, pryncypał Chaim Goldberger, tapicer w Wadowicach. Zapisał 15.11.1905 Wolf Goldberger, kupiec w Choczni, na lat 2. Wikt, mieszkanie, garderobę, wpis i wypis pokrywa ojciec Wolf Goldberger. Wypisany 1/12/1907 na czeladnika tapicerskiego, od sztuki uwolniony ponieważ na wystawie pokazywał.
  • Józef Garżel, rel. rz.-kat. urodzony w 1892 w Hoczni. Pryncypał Jan Alberti stolarz, zapisał Franciszek Garżel, ojciec, na lat 2 i ½ od 21/2/1906. Wypisany 2/7/1908. Na sztukę czeladnika ma zrobić futrynę do okna.
  • Jan Bużej (poprawnie Burzej) rzym.kat. lat 15 z Hoczni, pryncypał Franciszek Polaniak, stolarz, zapisał 11/8/1907 Antoni Bużej, ojciec, na lat 3 i ½. Rodzice dają ubranie, pranie i pościel, wpis i wypis. Majster zobowiązuje się dobrze wykształcić, w razie gdyby chłopiec zbiegł rodzice mają 200 koron wypłacić p. Polaniakowi. Wypisany na czeladnika 5/2/1911. Na sztukę czeladniczą ma zrobić znacznik stolarski.
  • Jan Romański, rzymski katolik lat 17 urodzony w Hoczni, przynależny do Hoczni. Pryncypał Józef Woźniak, malarz i lakiernik, zapisany 1 stycznia 1908. Przyjmuje tego do ukończenia prachtyki, ponieważ już 1 rok podług świadectwa książki pracował u pana Franciszka Majkuta. Wpis, wypis i utrzymanie kosztem własnym.
  • Józef Michalik, rzym.-kat., urodzony w Hoczni 1893, lat 14. Pryncypał Jan Alberti, stolarz. Zapisał Jan Gałaś, opiekun, od 1 lutego 1908 na lat 4. Wpis, wypis i garderoba kosztem matki. 4/12/1912 wypisany, na sztukę czeladniczą ma zrobić komodę.
  • Jan Gazda, urodzony w 1894 w Choczni, religii rzym.-kat., pryncypał Franciszek Polaniak, stolarz. Zapisał rolnik Józef Gazda 1/12/1909 na 3i ½ lat. Wypisany na pomocnika dnia 1/6/1913. W przyszłości znany sadownik, najdłużej dotąd żyjący mężczyzna z Choczni.
  • Franciszek Warmuz, religii rz.-kat. ur. 28/6/1896 w Choczni, pryncypał Henryk Siedliskier, blacharz w Wadowicach. Zapisał na lat 4 ojczym Jakób Radwan, tercyarz gimnazyalny w Wadowicach. Pan Siedliskier daje naukę, ubranie, bieliznę, życie, mieszkanie, kasę chorych i zapis, wypis zaś ojczym.
  • Franciszek Rokowski, rz.-kat., urodzony w 1894 w Choczni, pryncypał Jan Alberti stolarz, zapisał 1/3/1909 opiekun Antoni Wcisło, rolnik w Choczni, na lat 4. Matka daje ubranie i pranie, wpis i wypis majster. Wypisany na pomocnika 2/3/1913, egzamin na czeladnika złożył 14/3/1913.
  • Stanisław Babiński, urodzony w 1897 roku w Choczni, rz.-kat., pryncypał Karol Babiński, ślusarz w Wadowicach. Zapisał 1/2/1911 Franciszek Babiński, krawiec z Andrychowa, na 3 lata. Wypisany na pomocnika 2/9/1917. 29 kwietnia złożył egzamin na czeladnika z wynikiem dobrym i otrzymał dyplom.
  • Franciszek Harnik, rz.kat. urodzony w Choczni, pryncypał Franciszek Polaniak, stolarz, zapisała Ludwika Harnik, gospodyni z Choczni w dniu 15/2/1911 na 3 i ½ roku. Wypisany na pomocnika 1/9/1914.
  • Piotr Rokowski. rz.kat. ur. 1892 w Choczni, pryncypał Jan Twaróg, stolarz w Choczni. Zapisał 2/7/1911 Wojciech Rokowski, rolnik w Choczni, na dwa lata. Wpis i wypis ojciec, majster daje uczniowi w I roku 1 koronę 20 halerzy, zaś w II roku 1 koronę 60 halerzy dziennie na życie chłopcu. Kasę Chorych płaci majster. Wpisany został na 2 lata dlatego iż był w praktyce u p. Wywiałka w Białej 2 lat i okazał świadectwo odejścia. 5/1/1912 wypisany na pomocnika.
  • Ludwik Bryzek, rz.-kat. urodzony 6/7/1897 w Choczni, pryncypał Jan Alberty, majster stolarski w Wadowicach. Zapisał Ludwik Bryzek, gospodarz w Choczni, 1 lutego 1912 na 4 lata. Wypisany na pomocnika stolarskiego 4/2/1916. Złożył egzamin na czeladnika z wynikiem dobrym 7/4/1916.
  • Dawid Goldberger, religii mojżeszowej, urodzony w Choczni 25/6/1899. Pryncypał Bernard Enoch, zegarmistrz w Wadowicach. Zapisał 1/9/1912 Wolf Goldberger, kupiec w Wadowicach na 3 i ½ roku. Ojciec daje życie, ubranie, spanie, wpis i wypis, kasę chorych ojciec i majster po połowie. Wypisany na pomocnika 6/3/1915.

  • Józef Twaróg, religii rzymsko-katolickiej, urodzony w Choczni w 1898 roku, pryncypał Jan Alberti, stolarz. Zapisał 1/5/1913 Andrzej Twaróg, rolnik w Choczni, na 4 lata. Rodzice dają ubranie, bieliznę, wpis i wypis, majster daje dokładną naukę. Wypisany na pomocnika 7/5/1916. Później mieszkaniec Wielkopolski.

W zapisach znalazł się także przyszły mieszkaniec Choczni Andrzej Woźniak z Wadowic, przez wiele lat przebywający na emigracji w USA:

  • Andrzej Woźniak, rz.kat. urodzony w 1887 w Wadowicach, pryncypał Ferdynand Woźniak, kowal, zapisał się sam 1/9/1910 na 2 lata. Wypisany na czeladnika 7/7/1912. Na sztukę czeladniczą dano mu zrobić środek żelazny do wkładania dyszla.

Ponadto u majstra stolarskiego Jana Twaroga w Choczni praktykowali Stefan Janik z Wadowic (ur. 1896) i Ludwik Putek z Zawadki (ur. 1898). 



czwartek, 9 czerwca 2022

Dzieci i dzietność chocznian- ciekawostki

 Najwięcej dzieci spośród chocznian posiadali:

  1. Józef Guzdek (ur. 1848) – 21 dzieci: 11 synów, 10 córek; z Franciszką z domu Widlarz (10) i z Franciszką z domu Spisak 11,
  2. Antoni Żak (ur. 1773)- 19 dzieci: 9 synów, 10 córek; z Teresą z domu Widlarz (13), z Teresą z domu Szczur (2) i z Zofią z domu Cap (4),
  3. Piotr Widlarz (ur. 1850)- 19 dzieci: 7 synów, 12 córek; z  Józefą Balbiną z domu Czapik (17), z Julią z Mojskich (2)
17 dzieci miał również Maciej Koman (ur. 1808). Co najmniej dwadzieścioro dzieci miał też mieszkający przed I wojną światową w górnej Choczni młynarz Stanisław Ciejek (z Jadwigą z domu Kurpan i Karoliną z domu Rzepa), ale tylko troje z nich w Choczni.

Matkami największej liczby dzieci były:

  1. Józefa Balbina Widlarz z domu Czapik (17); wszystkie z Piotrem Widlarzem w latach 1873-1901,
  2. Katarzyna, żona Wojciecha Guzdka (16), w latach 1743-1771,

Piętnaścioro dzieci miały z kolei między innymi:

  • Maria Bąk z domu Burzej (15), wszystkie z Aleksym Bąkiem w latach 1887-1910,
  • Maria Drożdż z domu Faber (15), wszystkie z Janem Drożdżem w latach 1915-1939,
  • Regina Drapa z domu Wider (15), wszystkie z Stanisławem Drapą w latach 1811-1840.

Jak widać z powyższych zestawień, najwięcej dzieci (17) w jednym związku małżeńskim urodziło się Piotrowi i Józefie Balbinie Widlarzom.

Najstarszy ojciec

  • Młynarz Jakub Szczur (rocznik 1719), któremu 80 lat i 5 miesięcy urodził się syn Tomasz,
  • Wojciech Styła (rocznik 1826), któremu w wieku 80 lat i 3 miesięcy  urodziła się córka Maria (później po mężu Matuśniak), która była zresztą jego jedynym dzieckiem (!).

Kolejne dwa wyniki znów należą do młynarza Jakuba Szczura, któremu w wieku niespełna 78 lat urodziła się córka Regina, a w wieku niespełna 76 lat córka Katarzyna.

Następny w tym zestawieniu jest Wojciech Widlarz (ur. 1721), któremu w 1797 roku urodził się syn Paweł- protoplasta Widlarzy-Poloków.

Najstarsza matka

Teoretycznie najstarszą matką w Choczni była Agata Woźniak, żona wójta Łukasza Woźniaka, która w wieku 54 lat miała urodzić syna Mateusza. Wiek Agaty znany jest jednak tylko z danych przybliżonych (podany został w metryce jej zgonu), nie jest natomiast znana dokładna data jej chrztu/urodzenia.

Ta sama Agata Woźniak urodziła syna Izydora Leona, gdy według tych samych szacunkowych danych miała 52 lata.

Uwzględniając tylko ścisłe dane najstarszą matką w Choczni była Zofia Ramenda z domu Guzdek, żona Wiktora, która urodziwszy w 1786 roku córkę Agnieszkę miała skończone 50 lat i prawie 10 miesięcy. Niestety Agnieszka żyła tylko 4 dni.

Najmłodsi rodzice

Najmłodszym ojcem dziecka urodzonego w Choczni był Adam Sikora z Ciężkowic. Gdy jego żona Józefa urodziła mu w 1912 roku córkę Józefę, miał skończone 16 lat i 3 miesiące.

Regina Kręcioch z domu Guzdek, żona Franciszka, która urodziła w 1811 córkę Mariannę, gdy miała ukończone 14 lat.

Największe różnice wieku między rodzeństwem

Największa różnica między rodzeństwem (własnym, a nie przyrodnim) to 30 lat i 6 miesięcy. Tyle właśnie dzieliło urodziny Kazimierza Ruły (1800) od jego najmłodszej siostry Franciszki (1830).

W czasach nam bliższych różnica ponad 29 lat wystąpiła między urodzeniem Franciszka Kręciocha (8 listopada 1880) a urodzeniem jego siostry Genowefy, później po mężu Jończyk (24 kwietnia 1910 roku).


poniedziałek, 6 czerwca 2022

Genealogia choczeńskich Woźniaków

 Podstawą do sporządzenia genealogii choczeńskich Woźniaków był spis wyborców z 1973 roku, czyli najnowsze dostępne publicznie źródło, w którym wymienieni są wszyscy dorośli mieszkańcy Choczni sprzed niemal 50 lat.

Na tejże liście wyborców znaleźli się zarówno Woźniakowie o dawnych choczeńskich korzeniach, sięgających XVII wieku, jak i osoby noszące to samo nazwisko, których związki z Chocznią nie były jednak aż tak dawne.

Do tej drugiej grupy zaliczali się Woźniakowie, którzy nie urodzili się w Choczni (Czesław Woźniak spod nr 332, Ryszard i Grażyna, dzieci Gerwazego Woźniaka spod nr 333 i Wiesław Woźniak spod nr 380) oraz kapitan marynarki Andrzej Woźniak z rodziną spod nr 571, który wprawdzie był rodowitym chocznianinem, ale jego ojciec też noszący imię Andrzej pochodził nie z Choczni, lecz z Wadowic.

Wszyscy pozostali Woźniakowie z listy wyborczej z 1973 roku byli potomkami jednej osoby- Jakuba Woźniaka, urodzonego zapewne około połowy XVII wieku. Bardzo wcześnie, bo już w pokoleniu synów Jakuba nastąpił podział rodu choczeńskich Woźniaków na dwie osobne linie, w których to nazwisko przetrwało do czasów współczesnych. Za główną linię należy uznać tę , która wywodziła się od Adama Woźniaka, starszego syna Jakuba, który urodził się w 1677 roku. Z kolei "młodszą" linię Woźniaków zapoczątkował Fabian Sebastian Woźniak, o cztery lata młodszy brat Adama.

Od imienia Adama jego potomków określano przez pewien czas w metrykach kościelnych nie tylko jako Woźniaków, ale i jako Adamczyków lub nawet Jadamuszów. Wszyscy oni są także potomkami choczeńskich Guzdków, z których wywodziła się Barbara, żona Adama. Kolejny podział w tej linii rodowej nastąpił za sprawą dwóch wnuków Adama Woźniaka- Krzysztofa Apolinarego (ur. 1748) i Piotra (ur. 1756). W linii Piotra nie następowały już żadne dalsze podziały, i w 1973 roku w Choczni mieszkał jego pra-pra-prawnuk Jan Woźniak (ur. 1906) i jego trzej synowie: Jan (ur. 1947), Tadeusz (ur. 1953) oraz Czesław (ur. 1954). Natomiast wśród potomków Krzysztofa Apolinarego Woźniaka szybko nastąpił podział na kolejne dwie linie rodowe, zapoczątkowane przez jego synów: Kazimierza (ur. 1781) i Pawła (ur. 1787). Z racji starszeństwa Kazimierza to właśnie jego potomkowie reprezentowali w 1973 roku główną linię potomków Jakuba Woźniaka z XVII wieku. Byli to: Stanisław Woźniak (ur. 1923), syn zegarmistrza Ludwika i jego córka Weronika Maria. Z kolei potomkami Pawła Woźniaka byli w 1973 roku: Adolf Zenon Woźniak (ur. 1935) i jego brat Wiesław Jan (ur. 1946), synowie Antoniego oraz Władysław Woźniak (ur. 1911), brat Antoniego.

Po omówieniu głównej linii rodowej choczeńskich Woźniaków, pora wspomnieć o ich odległych krewniakach noszących to samo nazwisko, czyli potomkach Fabiana Sebastiana Woźniaka, brata protoplasty "Adamczyków". Ponieważ te dwie linie rodowe Woźniaków rozdzieliły się już na przełomie XVII i XVIII wieku, to potomkowie Fabiana Sebastiana w 1973 roku byli co najwyżej kuzynami 6-go stopnia w stosunku do żyjących w tym samym czasie Woźniaków "Adamczyków".

W linii Fabiana Sebastiana długo nie następowały żadne podziały, a jego kolejnymi potomkami byli: wójt Łukasz Woźniak, jego syn Izydor Leon Woźniak (kupiec), jego wnuk Kazimierz i prawnuk Jan. W 1973 roku żyli w Choczni potomkowie dwóch synów tego ostatniego- Ferdynanda Woźniaka i Jana Maksymiliana Woźniaka, znanego powszechnie pod swych drugim imieniem:

- pod nr 14 zamieszkiwała Elżbieta Woźniak, córka Ferdynanda i jej córka Anna,

- pod nr 444 mieszkał Władysław Woźniak (ur. 1940), syn Juliana (a wnuk Jana Maksymiliana), jego żona Małgorzata z domu Banaś i jego matka Maria Woźniak, z domu Bandoła,

- pod nr 484 zameldowany był inny wnuk Jana Maksymiliana- Edward Woźniak, syn Stanisława, urodzony w 1934 roku i jego druga żona Janina z domu Bargiel,

- pod nr 482 mieszkała Danuta Woźniak, siostra wyżej wymienionego Edwarda i ich matka Tekla z domu Wójcik,

- pod nr 497 odnotowano kolejarza Władysława Woźniaka (ur. 1898), syna Jana Maksymiliana oraz jego żonę Ludwikę z domu Adamus i syna Stefana (ur. 1944),

- pod nr 492 podano Genowefę Woźniak z domu Miska, wdowę po Józefie Woźniaku, który był kolejnym synem Jana Maksymiliana, urodzonym w 1901 roku.



czwartek, 2 czerwca 2022

Wspomnienia Kazimierza Ścigalskiego - część III

Trzecia część wspomnień chocznianina Kazimierza Ścigalskiego (1925-2019) spisanych przez Annę Wolanin. Cytowany poniżej fragment dotyczy zakończenia wojny w 1945 roku, powrotu autora wspomnień z przymusowych robót i początków powojennej normalizacji w Choczni.

 1945

Na przyszły rok, kiedy ruska armia zbliżała się już do Odry, to wtedy ci Niemcy, z dolnego Śląska (tam koło Legnicy, dawniej się to nazywało Lignitz, Breslau) uciekali przed Ruskimi. Tak jak Polacy uciekali przed Niemcami, tak Niemcy uciekali przed Ruskimi. Ja wtedy nie chciałem ale musiałem (byłem przy koniach i miałem do czynienia z nimi) zrobić zaprzęg konny i wielki wóz taki, z namiotem, przeciwdeszczowy, przeciwśniegowy. Ujechałem z tymi gospodarzami na Zachód uciekaliśmy przed tym frontem.(...) Dość daleko, nie tyle na sam Zachód bośmy uciekali w stronę granicy czeskiej. Więcej na południowy Zachód. Nie wiem jak nazywa się na miejscowość teraz, nazywała się Citau dawniej, po niemiecku (Żytawa/Zittau- obecnie w Niemczech przy granicy z Polską i Czechami- uwaga moja). To jest chyba teraz po stronie czeskiej bo to Czesi zabrali z o powrotem. Tam rozlokowani zostaliśmy u gospodarzy niemieckich ale to były już dawniejsze tereny Czech. Tam do końca wojny przebywaliśmy na tych terenach. To było niedługo, bo my uciekaliśmy jakoś w lutym (już ci nie powiem dokładnie), a w maju wojna się już skończyła. Wtedy, jeszcze będąc tam z nimi na tej ucieczce, przeżywaliśmy nalot ale znów amerykańskich samolotów na niemieckie miasto które się nazywało Kommotau (Chomutov, obecnie w Czechach- uwaga moja). Pamiętam to dobrze bo to było niedaleko naszego miejsca zamieszkania. Jakieś. trzy kilometry nas to dzieliło. Wtedy spokojnie obserwowaliśmy ten nalot, bez takiej paniki bojaźni bo to było w pewnym już oddaleniu. Ale widzieliśmy całą tą grozę Niemiec i tej walki, tej nawałnicy wojny całej. Widzieliśmy te ognie jak zawisły, po prostu rozświetliły całą tą miejscowość. Taka łuna bo to jakoś na spadochronach czy na czymś te ognie światła wisiały. Tak żeby te samoloty miały wgląd na co bombardują. Wtedy zbombardowali to miasto. Strasznie było to wyraźnie słych'ać. Nawet drgania na ziemi były odczuwalne. Ale to były takie odległości że myśmy się tego nie bali, tylko obserwowaliśmy całe zjawisko. To były dwa momenty w moim życiu (w okresie wojennym) kiedy przeżywałem bezpośrednio walkę, jak gdyby front. Pierwszy to był w Choczni, kiedy był nalot bezpośrednio na wioskę i człowiek właściwie leżał i słyszał nad sobą te świsty kuli. Wtedy drżał ze strachu i jak mówiłem się modlił. Drugi raz - kiedy oglądaliśmy nalot tego Kommotau. Wtedy człowiek uzmysławiał sobie tą grozę wojny i te wszystkie skutki jakie ta wojna niesie za sobą. Po zakończeniu wojny w maju, kiedy już ucichły wszystkie walki, postanowiliśmy wracać do domu a było nas tam i Polaków kilku i Ukraińców. Jedni pracowali u bałorów, inny byli uciekinierami. Zebraliśmy się w taką grupkę osób, żeby wrócić wspólnie do domu. Trasę wybraliśmy niby tą krótszą, to znaczy jechać do Drezna a z Drezna do Wrocławia. A trzeba było wybrać trasę do Pragi czeskiej. Było troszkę dalej. Potem przez Pragę do Polski, bo tam kursowały pociągi a myśmy nie wiedzieli o tym że nie kursują pociągi (rozumisz?) z Drezna do Wrocławia. Tam mosty kolejowe były zburzone, zbombardowane. Do Drezna żeśmy dojechali... mieliśmy rowery też, bo człowiek mógł zabrać ze sobą takie jakieś ubrania, rowery, zegarek. Z Drezna na piechotę szliśmy do Wrocławia. To był kawał drogi, prawie jak stąd do Warszawy. Po drodze z początku było łatwo, jeszcze mieliśmy marki niemieckie to mogliśmy u tych ludzi kupić coś za te marki. To był taki obszar gdzie nie było jeszcze wojsk żadnych, ani alianckich -amerykańskich, ani radzieckich. Dopiero bliżej Wrocławia (były pustki bo Niemcy uciekali przed Rosjanami) zaczęliśmy spotykać żołnierzy rosyjskich. Żołnierze rosyjscy nas ze wszystkiego opędzlowali. Zabrali nam rowery, zegarki. Szliśmy już dalej zupełnie pozbawieni wszystkiego, na piechotę. Brakowało nam żywności, brakowało nam pieniędzy bo nam resztki tych marek pozabierali. Żywiliśmy się tym co człowiek spotkał po drodze, a więc w kopcach wybieraliśmy ziemniaki, bo były zakopcowane ziemniaki, te ziemniaki żeśmy piekli nad ogniskiem i jedli. Mi to się udało że w pewnej stodole - młockarni znalazłem kawałek nogi świńskiej szynki. Tam była schowana pewnie przed kimś. Trochę nas to podratowało i ucieszyło. Tak żeśmy dobrnęli do Wrocławia, a z Wrocławia już pociągi szły do Katowic. Ale szły towarowe, nie osobowe bo tam bardzo dużo Rosjanie wywozili do siebie: różne rzeczy i krowy, i maszyny, i urządzenia fabryk. Po drodze jak szliśmy na tą stację we Wrocławiu to Wrocław był całkiem zburzony, bo tam najpóźniej w zasadzie skończyła się wojna i walki. Także tam jeszcze dymiły zgliszcza, było bardzo dużo ruin. Tam też widzieliśmy naocznie zniszczenia wojenne, takie duże. Po przybyciu na stację udało nam się dostać na pociąg który odjeżdżał w stronę Katowic. Tam żeśmy się już częściowo podzielili. Nie wszyscy jechali w stronę Katowic, niektórzy jechali w stronę Warszawy. Niektórzy jechali nawet w kierunku Pomorza bo byli z różnych stron. Także ja chyba z dwoma osobami... już nie pamiętam dokładnie (rozumisz?) w którą stronę jechali ale jechali też do Katowic. W Katowicach przesiadłem się na pociąg osobowy do Bielska. Z Bielska przyjechałem do Choczni. To była cała moja tułaczka wojenna. 

(...) Tych ludzi których ja wywiozłem na te Czechy, to była taka gospodyni stara i synowa jej, żona tego bauera. On był jeszcze wcielony w armii, nie wiadomo co z nim było. Ale jak dowiedziałem się ci ludzie wrócili do tej miejscowości w której pracowałem, gdzie mieli swój dom i dobytek. Wrócili, ale ja na przykład byłem tam z kolegą z mojej miejscowości którego też wywieźli do Niemiec. Ale nie pracowałem z nim przez cały czas dlatego że on zachorował na gruźlicę. Razem żeśmy mieszkali w tej sztubie. On zaczął się tam leczyć. Leczyli go dzięki temu że on się podawał że jest Oberschlezer czyli Górnoślązak. Nie jest Polak tylko Ślązak. Inaczej Niemcy by go dali do obozu po prostu, bo oni się nie cackali z chorymi ludźmi, zwłaszcza chorymi na gruźlicę i z chorymi psychicznie. Takich ludzi od razu likwidowali, ale jego podjęli leczenia bo podawał się za Ślązaka i umiał po niemiecku. Bardzo dobrze umiał bo był straszy ode mnie trochę. Ja się z nim spotkałem dopiero po przyjeździe do Choczni. On mnie namówił żebyśmy pojechali tam na Zachód bo to już wtedy te tereny należały do Polski. Zostały przydzielone do Polski aż po Nysę i Odrę, a to było przecież tutaj gdzie jest Legnica, Wrocław. Pojechaliśmy zobaczyć co tam jest i wybraliśmy się w drogę. Po przyjechaniu na miejsce tośmy nie zastali tam gospodarzy. Oni zostali wysiedleni czy wypędzeni, nie wiem dokładnie. Dziś się mówi że zostali wypędzeni, jak mówi ta niemiecka polityk. Ona tak trochę bruździ te stosunki między Niemcami i Polakami. Oni zostali wywiezieni dalej, na Zachód a te tereny zostały obsadzone znów Polakami ze Wschodu, z Kresów, wysiedlonych zza Buga. Ale zauważyliśmy, że stajnia cała była zniszczona. Dach był spalony całkowicie, nie było tam żadnych krów, nic tam nie było. Dopiero ten gospodarz mówi (tak trochę zaciągał po wschodniemu), że myśli coś zacząć bo „widzicie sami jak to wygląda, nas tu sprowadzili a tylko dom był dobry". Te nasze miejsca gdzie myśmy mieszkali i te sztuby, stajnia końska była w całości spalona. Maszyny, młockarnia była spalona. Część szopy pod nami, pod tymi naszymi mieszkaniami była nie tyle spalona co jakaś taka zrujnowana. Pojechaliśmy też z tego względu może...bo ja mówiłem Edkowi że przed wyjazdem synowa z tą gospodynią zakopały w szopie pod nami coś w dużym kufrze. Człowiek myślał że Bóg wie co to jest, że to wykopie, ale mniejsza z tym. Poszliśmy w to miejsce, bo byłem zawsze ciekawy i podglądnąłem w którym miejscu kopią i ten kufer widziałem przed wyjazdem na stronę czeską. Mówię Edkowi że to tu był zakopany. Poszliśmy tam ale była tylko dziura wszystko to było wykopane. Ale jak to wykopali? Kto to znalazł? Tego nie wiem. Chyba ten gospodarz, co tam mieszkał, szukał czegoś, może jakiś ślad znalazł i to go naprowadziło na to. Znalazł i wykopał ale nie pytaliśmy się go nawet, bo co nas to obchodzi, to jego sprawa. Na tym ta część wojenna się kończy. 

Ponownie w Choczni

Po powrocie do domu... matka z siostrą mieszkały w tym samym domu w którym mieszkaliśmy przedtem, ale w zasadzie były tam tylko gołe mury, bo wszystko było wywiezione czy zrabowane, nie wiadomo. Były tylko stare meble, stare garki a wszystko co lepsze tego nie było. Trzeba się było pomału dorabiać i brać się za robotę. Ale jak tu się brać jak nie ma po prostu czym robić? Pomagał nam w tym Staszek Barcik, bo on pracował u tego baora jako wyrobnik. Mniej więcej wiedział co gdzie jest z naszych rzeczy tam gdzieś (rozumisz?), bo były porozdzielane, poroznoszone w inne miejsca. Bo nie tylko miał baor nasz dom w którym mieszkał ale miał sąsiedni jeden i drugi (rozumisz?), które służyły mu za tak zwane gospodarskie pomieszczenia. Tam niektóre rzeczy znajdowaliśmy ale wiele rzeczy dobrych przepadło. Wtedy po wojnie nastąpiła pomoc dla tych ludzi którzy wracali z ucieczki, z wysiedleń. Tak jak ci wszyscy którzy byli wysiedleni do lubuskiego, świętokrzyskiego też nie mieli do czego wracać, ale jakoś wrócili, próbowali żyć. Wtedy mieliśmy taką pomoc z Ameryki, UNRA się to nazywało. Dostawaliśmy od nich koni. Między innymi przywieźli nam konia. Ja po tego konia poszedłem do Wieprza. Kawałek drogi ale przedtem człowiek nie jeździł. Raz że nie było komunikacji, do szkoły, do gimnazjum do Wadowic chodziło się na piechotę. To do Andrychowa też się szło na piechotę. A z Andrychowa do Wieprza też jest kawałeczek drogi. Ale poszedłem i przyprowadziłem tego konia do domu. Ten koń początkowo dużo pomagał, bo czy do orki czy do prac polowych był potrzebny. Ja już miałem pewną praktykę w tych rzeczach. Zacząłem pracę (jeśli chodzi o gospodarstwo) ze swoim kuzynem - Woźniakiem Antkiem (żył w latach 1910-1973- uwaga moja). On miał konia już też i tak zwane sprzęganie się. Dwa konie trzeba było do ciężkiej pracy. Jeden koń to w ogóle nie uciągnie. Trzeba było dwa jak się orało, a to była ciężka praca, bo odłogiem leżało dużo pola, zarośnięte było. Mordowaliśmy się bardzo. On mi tak wtedy mówił: „widzę Kazek że ciebie też czeka tu robota ciężka". Ja sobie nad tym pomyślałem dość solidnie. Myślę sobie: „tak to ja nie będę robił". Zacząłem szkołę (rozumisz?) Zacząłem się uczyć żeby coś zrobić, żeby zarobić łatwiejszy kawałek chleba.