poniedziałek, 30 maja 2022

Mrzygłodowie z Choczni

 

20 listopada 1839 roku 20-letni Jan Kierczak recte Mrzygłód, syn zmarłego Marcina, komornika z Andrychowa i Reginy Mydlarz, poślubił w Choczni 38-letnią wdowę Juliannę Stankowicz, z domu Zając, z którą 3 lata później miał syna Marcina. Po śmierci Julianny Jan Mrzygłód ożenił się z Katarzyną Koman i zamieszkał z nią na Komanim Pagorku. Z tego związku pochodzili Józef Mrzygłód (ur. 1851) i Teodor Mrzygłód (ur. 1857), którzy założyli własne rodziny w Choczni oraz zmarła w wieku 13 lat Anna Mrzygłód (ur. 1854) i Marianna (ur. 1860), żona Marcina Kuwika z Gierałtowiczek. Pozostały w Choczni Józef Mrzygłód został mężem Katarzyny z Figurów, która urodziła dwie córki i pięciu synów. Obie córki Józefa wyszły za mąż za Byrskich- Helena (ur. 1875) za Jana Stanisława, a Honorata (ur. 1879) za Wojciecha. Natomiast czterech z pięciu synów Józefa zmarło jako dzieci, a losy najmłodszego Tomasza nie są mi znane, ale nie pojawia się on w żadnych późniejszych dokumentach związanych z Chocznią. W związku z tym do czasów współczesnych nazwisko Mrzygłód przetrwało w Choczni tylko wśród potomków Teodora Mrzygłoda, młodszego brata Józefa. Teodor był małżonkiem osiem lat starszej od siebie wdowy Antoniny Łukasik z domu Pisarek, pochodzącej wprawdzie z Wadowic, ale której matka Magdalena wywodziła się z choczeńskich Widlarzów. Antonina i Teodor doczekali się czterech córek: Józefy, Marianny, Anny i Karoliny oraz dwóch synów: Tomasza i Edmunda. Czworo z nich zmarło jako dzieci, a własne rodziny założyli tylko Anna Mrzygłód (ur. 1887), która w 1911 roku wyszła za mąż za murarza Piotra Bandołę i Tomasz Mrzygłód (ur. 1884), który ożenił się z Wiktorią Warmuz z Frydrychowic.  Tomasz i Wiktoria zostali rodzicami Piotra (ur. 1912) i Franciszka (ur. 1913), po czym wybuchła I wojna światowa, Tomasz został powołany do armii austro-węgierskiej i prawdopodobnie już w 1914 roku zginął na froncie. 

Tomasz Mrzygłód
z archiwum Stanisława Mrzygłod
a

Wiktoria Mrzygłód (z prawej) w 1968 r.
z archiwum Stanisława Mrzygłoda

W Choczni pozostała wdowa Wiktoria z dwoma synami, mieszkająca  w starym, drewnianym domku krytym słomą, w bezpośrednim sąsiedztwie Turałów. Pochodzący z tej rodziny Józef Turała tak pisał o Mrzygłodach w swojej „Kronice wsi Chocznia”:

Wdowa Wiktoria (…) ciężko borykała się w życiu, pracowała trochę w polu u sąsiednich gospodarzy, by zarobić na utrzymanie siebie i dzieci, to znowu trochę szyła na maszynie tandetę dla Żydów w Wadowicach i synów jakoś wychowała, którzy potem chodzili do szkoły, a następnie jako dorastające chłopaki także zaczęli pracować, później pożenili się i założyli swoje rodziny. (…) Wiktoria nadal mieszkała z synem Franciszkiem w tym starym domu, gdyż starszego syna Piotra skierowała do pracy, a sama w okresie międzywojennym woziła mleko do Bielska i tam go nieco drożej sprzedawała i w ten sposób zarabiała na skromne utrzymanie. Syn zaś Franciszek z czasem dostał w Choczni w Urzędzie Pocztowym zajęcie listonosza i tak żyli razem aż do czasu II wojny światowej. Okupację wszyscy jakoś przeżyli, matka Wikoria była w Choczni i pracowała u bauerów, a synowie Piotr i Franciszek zostali wywiezieni na roboty do Niemiec.

Do tej relacji można dodać, że choć sami Mrzygłodowie mieszkali w niewielkim domu, to jeszcze wynajmowali jedną izbę od strony Choczenki wdowie Katarzynie Bryndza i jej dzieciom. Mimo że Mrzygłodom rzeczywiście udało się szczęśliwie przeżyć niemiecką okupację, to kilka dni po wkroczeniu Armii Czerwonej zmarła w szpitalu w Wadowicach Anna Bandoła z domu Mrzygłód „z ran odniesionych w wypadkach wojennych”.

Obaj wspomniani wyżej bracia Mrzygłodowie zawarli związki małżeńskie w styczniu 1940 roku. Starszy Piotr poślubił 10 stycznia urodzoną w Zawadce Irenę Zawiła, a jego młodszy brat Franciszek tydzień później Anielę Świętek z Pagórka Ramendowskiego, przedwojenną aktywną działaczkę Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży Żeńskiej. 

Irena Mrzygłód z domu Zawiła
Z archwium Stanisława Mrzygłoda

Z archwium Stanisława Mrzygłoda

Piotr i Irena Mrzygłodowie bezpośrednio po wojnie mieszkali w Grodziszczu koło Świdnicy na Dolnym Śląsku, gdzie przyszedł na świat ich syn Stanisław Mrzygłód oraz córki Danuta (po mężu Gracyasz) i Aleksandra (po mężu Harańczyk). Później wrócili do Choczni i według Turały mieszkali razem z Wiktorią Mrzygłód, która zmarła w 1973 roku. Z kolei Franciszek i Aniela mieli syna Wiesława i córkę Bogumiłę, noszącą później nazwisko Ptak. 

Franciszek Mrzygłód z rodziną
Z archiwum Stanisława Mrzygłoda

Według spisu wyborców z 1973 roku Mrzygłodowie zamieszkiwali w Choczni w dwóch domach- pod numerem 432 wspomniany już Franciszek z żoną Anielą i z synem Wiesławem oraz synową Anną, a pod nr 508 Piotr Mrzygłód, brat Franciszka i jego córka Aleksandra. Ponadto pod numerem 352 na Zawalu była wykazana Bogumiła Ptak, wymieniona wyżej córka Franciszka, która w latach 1967-89 urodziła trzynaścioro dzieci. Do potomków Mrzygłodów na choczeńskiej liście wyborców z 1973 roku zaliczali się także Stanisław Byrski (ur. 1902), jego syn Stanisław (1928) oraz Maria Świętek (ur. 1900) i jej syn Kazimierz (ur. 1929).

Językoznawcy wywodzą pochodzenie tego nazwiska od gwarowego słowa mrzygłód, oznaczającego głodomora lub skąpca/kutwę. Na początku tego roku mieszkało w Polsce 2360 Mrzygłodów, a najwięcej z nich w powiecie wadowickim, gdzie jest to 17 z kolei najczęstsze nazwisko.

czwartek, 26 maja 2022

Małżeństwa chocznian- ciekawostki

 Najmłodsi w chwili ślubu

Przypadki zawieranie małżeństw przez dziewczyny poniżej 16. roku życia nie były wcale rzadkie w osiemnasto- i dziewiętnastowiecznej Choczni.

W choczeńskich księgach metrykalnych udało się odnaleźć jedną dziesięciolatkę (!) i trzy panny z Choczni, które wychodząc za mąż miały zaledwie 12 lat. Były to:

  • Regina Guzdek, urodzona w 1795 roku, która w 1807 roku poślubiła 23-letniego Franciszka Kręciocha (do ukończenia 12 lat brakowało jej 3 dni),
  • Salomea Wider, która została żoną o 8 lat starszego od siebie Piotra Haczka w 1802 roku (w wieku 12 lat i 1 miesiąca),
  • Katarzyna Szczur, która w 1810 roku wyszła za 13 lat starszego od siebie Michała Rzyckiego (w wieku 12 lat i 11 miesięcy),
  • Łucja Malata, która w 1764 poślubiła 20 lat starszego od siebie Michała Pietruszkę, mając skończone 12 lat i 11 miesięcy.

Trzy pierwsze żyły krótko- Regina 27 lat, Katarzyna tylko 17 lat, a Salomea 28. Jedynie Łucji udało się osiągnąć poważny jak na owe czasy wiek 64 lat. Nie jest jednak do końca jasne, czy wymienione wyżej związki z mocno nieletnimi dziewczynkami, były od razu skonsumowane, jako że i Salomea i Łucja pierwsze dzieci urodziły dopiero po ukończeniu odpowiednio 19 i 20 lat, a Katarzyna nie miała dzieci wcale. Jedynie Regina Kręcioch pierwsze dziecko urodziła jako 16-latka. Co ciekawe, gdyby nie mariaż Łucji, to w dzisiejszej Choczni nie byłoby żadnych Pietruszków, ponieważ wszystkie osoby noszące współcześnie to nazwisko wywodzą się właśnie od niej i jej męża Michała. Zwraca również uwagę duża różnica wieku pomiędzy Łucją a jej małżonkiem. Nie był to raczej związek z uczucia, ale swoisty kontrakt między Michałem Pietruszką a Antonim Malatą, ojcem Łucji, dzięki któremu Antoni stał się wspólnikiem Michała na uprawianej przez niego roli.

Niewiele starsze od Salomei, Katarzyny i Łucji były na przykład Katarzyna Żak i Agnieszka Guzdek, które wychodząc za mąż odpowiednio za Marcina Drapę i Fabiana Kręciocha miały zaledwie 13 lat, przy czym Agnieszka pierwsze dziecko urodziła jako szesnastolatka.

Nie tylko współcześni Pietruszkowie, ale także duża część Widrów zawdzięcza swoje istnienie małżeństwu z osobą poniżej 16. roku życia. W przypadku tych drugich chodzi o Katarzynę Ramenda, która wraz z mężem Kazimierzem Widrem zapoczątkowała w 1814 roku jedną z dwóch głównych linii tego rodu, w której nazwisko Wider przetrwało do dziś.

W XVIII wieku zawarte zostało w Choczni co najmniej jedno małżeństwo przez piętnastoletniego kawalera. Ten przypadek trudno jest jednak zweryfikować, gdyż wiek nowożeńca Wawrzyńca Guzdka znany jest tylko w przybliżeniu, a nie z metryki jego chrztu. Według metryki małżeństwa w 1750 roku Wawrzyniec poślubił 17-letnią Kunegundę Szczur. Para ta przeżyła razem 45 lat, aż do śmierci Wawrzyńca. Kunegunda urodziła Wawrzyńcowi dziewięcioro dzieci, pierwsze gdy on miał 17 lat, a ona 19. 

Natomiast z notatki w metryce chrztu urodzonego w Choczni Stefana Mruczka, syna Franciszka  i Ludwiki z domu Garżel wynika, że w 1923 roku wstąpił on w związek małżeński z Antonią Kruczek. Jeżeli ta data jest prawidłowa, to Stefan Mruczek miał wówczas skończone 16 lat i 3 miesiące, a jego wybranka była rocznikowo dwa lata starsza.


Najstarsi w chwili ślubu

W 1843 roku 85-letni Mateusz Łopata vel Grządziel prosił proboszcza w Choczni o zgodę na ślub w Wadowicach z Marianną Ramza. W jego o rok późniejszej metryce zgonu zapisano, że pozostawił po sobie żonę Mariannę Ramza, czyli to małżeństwo rzeczywiście doszło do skutku. Mateusz Łopata mógł w chwili jego zawarcia liczyć 85 lub 86 lat.

Jednym z najpóźniej żeniących się chocznian był z pewnością Anastazy Zając, urodzony w 1900 roku, jako syn Michała i Wiktorii z domu Nowak. Gdy jako wdowiec w 1982 roku zawierał małżeństwo z Jadwigą Kucharską, do ukończenia 82 roku życia brakowało mu 6 dni. Ponad 80 lat (dokładnie 80 lat i 10 dni) miał także Franciszek Góralczyk, gdy w 1916 roku żenił się z 20 lat młodszą Magdaleną z domu Kręcioch, wdową po Franciszku Bielu. Dla Franciszka Góralczyka był to trzeci (i ostatni) ślub w jego życiu. 

Wśród kobiet wyróżniała się wiekiem Stanisława Sordyl z domu Warta, gdy wychodziła powtórnie za mąż za Stanisława Studlika (73 lata) oraz Kazimiera Szczur, zawierając swoje pierwsze małżeństwo.


Najwięcej zawartych małżeństw

Magdalena Zając, urodzona w 1894 roku w Choczni, starsza siostra wymienionego wyżej Anastazego Zająca,  zawierała czterokrotnie związki małżeńskie, w tym trzykrotnie w choczeńskim kościele parafialnym:

- z Wawrzyńcem Lofkiem w 1918 roku,

- z Karolem Urbańskim w 1920 roku,

- z Władysławem Fircykiem w 1933 roku.

Jej czwarty mąż (ale chronologicznie trzeci- przed Władysławem Fircykiem) nazywał się Wojciech Żyła. Mimo posiadania czterech mężów jedyne dziecko miała jako 22-letnia panna (syna Andrzeja).

Z kolei Wanda Joyce Stuglik, urodzona w USA w 1948 roku, wnuczka chocznianina Jana Stuglika, mężów miała aż ośmiu (!): Rodneya Stoeckingera, Kenta Simmonsa, Geralda Dhaeze, Michaela Prikosovicha, George Funka, Danny’ego Woodruffa, Erica Hansena i Davida Fredericka. Dzieci – dwóch synów- miała tylko z pierwszym mężem (Geraldem). Jeden z jej mężów (Rodney) był młodszy od jej starszego syna !

Pierwszym znanym chocznianinem, który miał cztery żony, był urodzony w 1806 roku Andrzej Ramza, syn Franciszka i Zofii z Dąbrowskich. Wszystkie cztery żony poślubił w Choczni, a trzy z nich miały na imię Marianna. Najpierw jako 19-letni kawaler ożenił się z trzy lata starszą Marianną Wróbel, z którą miał sześcioro dzieci. W 1847 roku, jako 41-letni wdowiec zawarł związek małżeński z wdową Jadwigą Pawińską z domu Wróbel. Po jej śmierci w 1855 roku ożenił się z 24 lata młodszą od siebie wdową Marianną Wcisło z domu Twaróg. Niestety Marianna zmarła dwa lata później, trzy dni po urodzeniu ich jedynego syna Tomasza. Wobec tego już trzy miesiące później Andrzej Ramza został mężem kolejnej Marianny, tym razem z domu Kamińskiej, wdowy po Janie Kozaku z Jaroszowic. Z tą czwartą żoną miał jeszcze trzech synów i jedną córkę- najmłodsze dziecko przyszło na świat, gdy Andrzej miał 57 lat, a jego czwarta żona 40.

Kolejnym chocznianinem, który czterokrotnie zawierał związki małżeńskie był Stanisław Styła (1902-1995) , syn zasłużonego dla Choczni posła Antoniego Styły. W przeciwieństwie do Andrzeja Ramzy Stanisław Styła żenił się wyłącznie poza Chocznią. Jego pierwsza żona Maria pochodziła ze Śląska, druga Julia z Wielkopolski, trzecia miała na imię Zofia, a z czwartą Janiną mieszkał w Łomży. Z każdą z nich miał dzieci, w sumie czternaścioro.

Rekordzistą pod tym względem jest jednak wspomniany wyżej Mateusz Łopata vel Grządziel (1758-1844), który poślubił 5 kobiet, z tego 3 w Choczni. Pomiędzy jego pierwszym a ostatnim ślubem upłynęły około 55 lat !

Najkrótsze małżeństwa

Wyjątkowo krótko, bo tylko 12 dni, trwało zawarte w Krakowie małżeństwo pochodzącego z Choczni aptekarza Teofila Majkuta i Marii Życzyńskiej, przerwane śmiercią Teofila 3 lipca 1943 roku (w wieku 52 lat).

Nieco tylko dłużej wytrwali w związku małżeńskim:

  • Łukasz Kręcioch i Franciszka Pindel z domu Wcisło ( 21 dni - ślub w 1851 roku),
  • Franciszek Pindel i Rozalia Buldończyk (1 miesiąc - ślub w 1848 roku).

Tak jak i w przypadku Teofila Majkuta związki te przerwała śmierć nowożeńców- wieku odpowiednio 47 i 24 lat.

Największe różnice wieku małżonków

Małżeństwa, w których mąż był znacznie starszy od żony:

  •  w 1788 roku 69-letni młynarz Jakub Szczur poślubił 20-letnią Franciszkę Żak (różnica 49 lat),
  • w 1893 roku Wojciech Styła, lat 66, ożenił się z Wiktorią z domu Gawęda, lat 18 (różnica 48 lat),
  • w 1937 roku 16-letnia Stanisława Byrska wyszła za mąż za Teofila Kolbra, lat 61 (różnica 45 lat).

Franciszka urodziła Jakubowi sześcioro dzieci, Wiktoria Wojciechowi jedną córkę, a Stanisława Teofilowi jednego syna.

I związki małżeńskie, w których to żona była znacznie starsza:

  • różnica 38 lat - wdowa Joanna Wątroba z domu Hałacińska, lat 61, w 1876 roku wyszła za mąż za Stanisława Pasierba lat 23 (za zgodą jego ojca Józefa),
  •  różnica 27 lat- wdowa Katarzyna Wcisło z domu Sordyl z  Zawadki, lat 50, poślubiła w 1835 roku Mateusza Guzdka, lat 23,
  • różnica 24 lata- panna Marianna Guzdek lat 46, poślubiła w 1886 roku mieszkającego wówczas w Choczni Andrzeja Wawro, lat 22, znanego później jako Jędrzej Wowro, rzeźbiarz ludowy.

Wszystkie te trzy pary małżeńskie nie doczekały się dzieci.


poniedziałek, 23 maja 2022

Chocznianie w rejestrze mieszkańców Frydrychowic 1956-1964 cd

  Ciąg dalszy listy osób urodzonych w Choczni, które zostały ujęte w rejestrze mieszkańców Frydrychowic z lat 1956-1964 (część pierwsza tu):

  • Magdalena Bandoła, urodzona w 1882 roku (według rejestru w Krakowie), córka Jana i Franciszki z domu Kręcioch,
  • Wiktoria Bojęś z domu Drapa, urodzona w 1897 roku, córka Wacława i Joanny z domu Bąk,
  • Stefan Bryndza, piekarz, urodzony w 1911 roku, syn Jana i Anny z domu Romańczyk,
  • Józef Buda, urodzony w 1943 roku, syn Stanisława i Katarzyny z domu Węgrzyn,
  • Honorata Dziubany z domu Wójcik, urodzona w 1908 roku, córka Jana i Wiktorii z domu Kobiałka, 
  • Stanisław Florian Guzdek, urodzony w 1927 roku, syn Tadeusza i Weroniki z domu Kręcioch,
  • Franciszek Kręcioch, urodzony w 1904 roku, syn Antoniego i Ludwiki z domu Kobiałka,
  • Weronika Niedbała z domu Wójcik, urodzona w 1912 roku, córka Jana i Wiktorii z domu Kobiałka, 
  • Anna Rokowska z domu Góralczyk (w rejestrze jako Maria), urodzona w 1913 roku, córka Jana i Katarzyny z domu Balon,
  • Stefan Rokowski, urodzony w 1904 roku, syn Ignacego i Marii z domu Kręcioch,
  • Franciszka Romanek z domu Stuglik, urodzona w 1888 roku, córka Sebastiana i Franciszki z domu Szczur,
  • Bronisław Sikora, urodzony w 1923 roku, syn Józefa i Marii z domu Świętek,
  • Maria Sikora z domu Świętek, urodzona w 1901 roku, córka Franciszka i Anny z domu Turała,
  • Hieronim Sordyl, urodzony w 1924 roku, syn Jana i Tekli z domu Szczur,
  • Wanda Szczerkowska z domu Widlarz, urodzona w 1940 roku, córka Stanisława i Anny z domu Klimeczko,
  • Maria Warmuz z domu Wójcik (Niedbała), urodzona w 1934 roku, córka Weroniki Wójcik,
  • Franciszek Wenda, urodzony w 1912 roku, syn Stanisława i Elżbiety z domu Moskalik,
  • Zdzisław Wenda, urodzony w 1940 roku, syn Franciszka i Józefy z domu Zając,
  • Adam Widlarz, urodzony w 1913 roku, syn Józefa i Marii z domu Bandoła,
  • Janina Widlarz, urodzona w 1947 roku, córka Stanisława i Anny z domu Klimeczko,
  • Stanisław Widlarz, urodzony w 1912 roku (w rejestrze w 1910), syn Józefa i Marii z domu Bandoła,
  • Władysław Widlarz, urodzony w 1903 roku, syn Jana i Emilii z domu Widlarz,
  • Maria Zacny z domu Bojęś, urodzona w 1930 roku, córka Antoniego i Wiktorii z domu Drapa,
  • Leszek Żak, urodzony w 1959 roku, syn Kazimierza i Józefy z domu Szatan.
  • Stanisław Żak, urodzony w 1960 roku, syn Kazimierza i Józefy z domu Szatan.

czwartek, 19 maja 2022

Znani potomkowie chocznian- Władysław Balon, żołnierz spod Monte Cassino


 

Wczorajsza 78. rocznica zdobycia Monte Cassino przez 2 Korpus Polski pod dowództwem generała Andersa jest dobrą okazją do zaprezentowania sylwetki oraz wspomnień uczestnika tych walk – porucznika Władysława Balona, syna chocznianina Józefa Karola Balona. Nie jest on postacią anonimową choćby dla czytelników „Wadovian”. W 1999 roku w artykule „Drzwi ozwierać ślebodzie” pisał o nim dr Mirosław Wójcik, natomiast w 2004 roku osobiste notatki i listy Balona zebrał i opracował ks. Andrzej Małachowski w książce „Między Wadowicami a Londynem.” Dużą rolę w powstaniu tej książki odegrała Janina Balon, wówczas wdowa po śp. Władysławie. W styczniu tego roku udało mi się skontaktować z mieszkającym w Anglii Ryszardem Balonem, synem Władysława i Janiny, który udostępnił mi liczne fotografie ojca. Okazało się również, że posiadając wspólnych choczeńskich przodków jesteśmy w daleki sposób spokrewnieni.

Opowieść o choczeńskich korzeniach Władysława Balona można rozpocząć od jego pra-pra-pradziadka Błażeja Balona, syna Józefa i Katarzyny, ochrzczonego w Choczni 3 lutego 1743 roku. Ów Błażej, od 1769 roku mąż Reginy Szczur, był dość majętnym rolnikiem i obrotnym kupcem/handlarzem. Cieszył się zaufaniem choczeńskiego proboszcza ks. Jacka Majeranowskiego, który w 1805 roku powierzył mu legat w wysokości 1000 złotych polskich (250 złotych reńskich). Błażej Balon i jego najstarszy syn Józef mieli prawo obracać tą znaczną kwotą i co roku wypłacać z tego tytułu prowizję w wysokości 5%. Władysław Balon- bohater tego artykułu- wywodził się jednak nie od Józefa Balona, syna Błażeja, ale od jego młodszego brata, także noszącego imię Błażej. Błażej młodszy, żyjący w latach 1782-1847, był wraz z żoną Zuzanną z Capów ojcem Marcina Balona (ur. 1815), a ten z kolei z Salomeą z Guzdków doczekał się synów Antoniego i Józefa. Starszy z nich Józef (ur. 1849) otrzymał wykształcenie w krakowskim gimnazjum św. Anny i na Uniwersytecie Jagiellońskim, by po zakończeniu edukacji rozpocząć służbę jako nauczyciel szkół średnich. Jego dobrze zapowiadająca się kariera została przerwana przedwczesną śmiercią w Jaśle. W Choczni pozostał jego młodszy brat Antoni Balon (1857-1926), dziadek Władysława. Antoni był w Choczni postacią dość znaną i wyróżniającą się z ogółu. W 1890 roku brał udział w chłopskiej delegacji na uroczystym złożeniu szczątków Adama Mickiewicza na Wawelu, udzielał się w pracy społecznej w choczeńskiej Kasie Zapomogowo-Pożyczkowej, jako przewodniczący jej Rady Nadzorczej, działał aktywnie w „Sokole”. Z żoną Marianną z domu Widlarz miał troje dzieci: Szymona, Józefa Karola i Annę. Szymon, ułan-legionista w czasie I wojny światowej, zmarł krótko po jej zakończeniu na czerwonkę. Był mężem Anny, córki byłego posła Antoniego Styły, która jako wdowa ponownie wyszła za mąż i wyemigrowała do Urugwaju wraz z jedyną córką Szymona. Anna Balon, siostra Szymona i Józefa Karola, była utalentowaną aktorką choczeńskiego teatru amatorskiego i działaczką „Sokoła”. Wyszła za mąż za Jana Kumorka z Choczni i zamieszkała z nim w Krakowie.

Władysław Balon był synem Józefa Karola, najstarszego z dzieci Antoniego. Jego ojciec po ukończeniu wadowickiego gimnazjum (1907) i studiach w Wyższej Szkole Handlowej w Krakowie oraz na Wydziale Prawa UJ został urzędnikiem skarbowym. Poślubił urodzoną w Wadowicach Helenę Król, która 17 kwietnia 1917 roku urodziła mu syna, ochrzczonego jako Władysław Zbigniew. Po I wojnie światowej Józef Karol Balon pracował w Wadowicach, gdzie jego syn Władysław uczęszczał do szkoły podstawowej, a później do wadowickiego gimnazjum (od 1927 roku). Oprócz nauki Władysława Balon brał aktywny udział w Sodalicji Mariańskiej, harcerstwie, szkolnym kole historycznym i teatralnym. W tym ostatnim poznał młodszego  3 lata Karola Wojtyłę, z którym utrzymywał koleżeńskie kontakty do końca życia. 

Jan Paweł II i Władysław Balon
z archiwum Ryszarda Balona

Po maturze w 1935 roku Władysław Balon rozpoczął studia prawnicze na Uniwersytecie Jagiellońskim. W tym czasie był też prezesem Koła Akademickiego Wadowiczan. 

Z kolegami- w górnym rzędzie pierwszy z prawej
Z archiwum R. Balona

Gdy w 1939 roku wybuchła II wojna światowa Władysław Balon, student czwartego roku, wziął czynny udział w walkach przeciwko Niemcom. Od 17 września walczył w ochotniczych oddziałach obrony Lwowa jako celowniczy karabinu maszynowego. W październiku powrócił na krótko do Krakowa, by już w listopadzie przedostać się przez Gorlice i Wysową w Beskidzie Niskim na Słowację i dalej na Węgry. Stamtąd udał się do Jugosławii i Włoch, a następnie na roztrzęsionej łajbie, a właściwie ukryty pod jej pokładem, dotarł w grudniu do Francji, do formujących się tam polskich oddziałów zbrojnych. Odbył przeszkolenie w Ośrodku Wyszkolenia Piechoty w Camp de Coëtquidan, a później w Szkole Podchorążych Piechoty i Kawalerii Zmotoryzowanej. Po klęsce Francji ewakuował się na Wyspy Brytyjskie. 26 kwietnia 1940 roku znalazł się w Liverpoolu, a następnie szkolił się w Szkole Podchorążych w St. Andrews w Szkocji. Trafiło tam wielu jego kolegów z Coëtquidan, z kilkoma z nich zamieszkiwał w jednym pokoju, nazywanym „Gentle Club”, ponieważ jego mieszkańcy płacili do wspólnej kasy za używanie słów niecenzuralnych. Zapamiętał z ćwiczeń w Szkocji także czarno-białego psa III plutonu nazywanego Thomson, który stale towarzyszył im przy musztrze, marszach i na strzelnicy. W St. Andrews Balon przebywał do 16 lipca 1941 roku. 24 lipca wyruszył statkiem Priam z Liverpoolu w rejs przez Atlantyk wokół Afryki, tak klucząc, by uniknąć ataku niemieckich łodzi podwodnych, a następnie przez Ocean Indyjski do Adenu i egipskiego Port Suez. Końcowym celem podróży był obecny Irak i Ośrodek Wyszkolenia Broni Pancernej 2 Korpusu Polskiego. Przebywając tak daleko od stron rodzinnych, zapewne nie od razu dowiedział się o śmierci swojego ojca, który zmarł 29 stycznia 1941 roku we własnym mieszkaniu w Krakowie na atak apopleksji. Balon szkoląc się na pancerniaka szybko awansował na plutonowego podchorążego i został instruktorem w VI batalionie czołgów „Dzieci Lwowa”. W lutym 1943 roku wygłaszał przemówienie w imieniu nominowanych podporuczników w Iraku. 1 lipca 1943 roku trafił do Pułku 4. Pancernego „Skorpion”, a w grudniu tego samego roku wjechał do Palestyny, prowadząc pierwszy transport czołgów tego pułku. Z listów opublikowanych w książce „Między Wadowicami a Londynem” wynika, że 4 kwietnia 1944 roku Balon znajdował się na statku płynącym z Port Said w Egipcie do Neapolu we Włoszech, gdzie wkrótce miał wziąć udział w walkach przeciwko Niemcom. 27 kwietnia 1944 roku Pułk „Skorpion” dotarł w rejon Monte Cassino, zmieniając kanadyjski pluton czołgów. Wspomnienia Władysława Balona z tego okresu zostały opublikowane 53 lata temu w „Czwartaku Pancernym”- jednodniówce koła żołnierzy Pułku 4. Pancernego „Skorpion”.  Najbardziej utkwiły mu w pamięci walki o sforsowanie jednego z wąwozów, tak zwanej „Gardzieli”:

O godz. 5.00, dnia 12 V pluton ppor. Białeckiego, „pluton Balkon”, mimo ostrzeżeń wykrwawionych saperów, wyjechał w kierunku na Gardziel Albaneta, aby dać wsparcie naszej piechocie. W uszach mu jeszcze dzwoniło: „Poruczniku Białecki naprzód”.  W Gardzieli piekło, działa jak wściekłe psy warczały ogniem i stalą. „Gdzie nasi?” — tłukły się gorączkowe myśli. Śladami gąsienic poszła brawura i pogarda rzeczy nieistotnych. Nikt z załóg czołgowych nie widział brzasku przez dymy wybuchów, kurz i pot zalewający oczy. Nagle błysk i huk większy niż sto wybuchów. Wiązanki min i trzaskająca amunicja rozpruły stalowe szwy Shermana, a oni jak dwie żywe pochodnie wyskoczyli, waląc się płonącymi ciałami na obcą ziemię. Kapral Józef Nickowski męczył się jeszcze przez 7 długich dni. Spalona skóra wzdęła się jak pancerz na całym ciele. Karmiono go przez rurkę, zmarł w dniu, kiedy szwadron jego wszedł na Albanetę. Ppor. Ludomir Białecki, dowód­ca spalonego czołgu (…) zmarł po godzinie: reszta załogi od razu w czołgu, na posterunku. Kierowca, strzelec przedni i celowniczy: kpr. Edward Ambroży, st. panc. Eugeniusz Bogdajewicz i Bolesław Karczewski. Jeszcze za ciemna przyszli doktorzy pancernych: dr Różycki i dr Bierzyński. Sami ranni, opatrywali pod ogniem, spełniając swoje posłannictwo. Wśród nich, do najbardziej po­trzebujących, naszych czołgistów i tych z oddziałów piechoty i innych, które się tam wtedy znalazły, cicho przemykała się sylwetka ojca Adama Studzińskiego, kapelana pułkowego, Dominikanina, cichego i pokornego a wielkiego serca. Za czołgiem ppor. Białeckiego jechał czołg „Szach” plut. Tadeusza Ostrowskiego. Po wybuchu plut. Ostrowski próbował wyminąć „Sułtana”, ale manewr ten nie udał się. W czasie ruchu „Szach” został obłożony ogniem niemieckiej artylerii. U wylotu Gardzieli pozostał do czasu wy­strzelania całej artylerii, po czym wycofał się. W trakcie odwrotu odłamki raniły plut. Ostrowskiego. Gdy „Sułtan” zaczął się palić, patrol III plutonu z 3 kompanii wycofał się na stanowisko, z którego wyszedł. Po zniszczeniu czołgu ppor. Białec­kiego ogień z niemieckich moździerzy i broni maszynowej ze wzgórz 505, 575, S. Angelo oraz zachodnich stoków 593 zamknął wyjście z Gardzieli. Za plutonem ppor. Białeckiego jechał kpt. Dzięciołowski z resztą 3 szwadronu, jednak ze względu na zbyt duże zadymienie Gardzieli i brak łączności z oddziałami piechoty postanowił wycofać czołgi na podstawę wyjściową. W godzinach popołudniowych zastępca dowódcy 4 Pułku Pancernego, kpt. Władysław Iwanowski, nakazał zgrupować pozostałe czołgi z 2 i 3 szwadronu na podstawie wyjściowej do natarcia. Wycofanie czołgów było utrudnione ze względu na warunki terenowe. O 15.00 dowódca 1 Batalionu otrzymał z dowództwa 1 BSK rozkaz wycofania pod wieczór baonu na podstawę wyjściową. O 18.00 kpt. Iwanowski otrzymał rozkaz gen. Andersa: „Dążyć do wciągnięcia czołgów w rejon podstaw wyjściowych dla usztywnienia obrony”. Działania czołgów w nocy były bardzo utrudnione ze względu na brak możliwości utrzymania stałej łączności pomiędzy Shermanami a piechotą, która nie była przygotowana do wsparcia czołgów w działaniach nocnych. Również mimo ogromnego wysiłku wytyczenie przejścia w polu minowym przez saperów i jego oznaczenie było bardzo trudne.

Można dodać, że czołg, który pierwszy wyleciał na „Gardzieli” w powietrze, zamieniony został na pomnik.

Z kolei moment zawieszenia na ruinach klasztoru biało-czerwonej flagi zapisał się we wspomnieniach Władysława Balona następująco:

 Uśmiechnęło się wtedy wszystko. Z tych poszarpanych murów, z tej powiewającej flagi, pomiędzy niebem a zoraną, wypaloną ziemią, promień padł na wysiłek tylu dni, nocy jasnych od błysków i łun, za te krzyże za nami. To była bitwa o Polskę.

Natomiast generał Lesse, dowódca VIII Armii, tak pisał później w swoim rozkazie do żołnierzy:

W dużym stopniu powodzenie nasze w obecnej bitwie zawdzięczamy 2. Korpusowi Polskiemu, który po tryumfach odniesionych na Monte Cassino, rzucono na odcinek adriatycki [- -] nadeszły dni Waszych wielkich natarć oraz zdobycie Ancony, działanie wykonane w sposób godny podziwu [- -] Po Anconie Korpus Wasz bezustannie parł do przodu, aż do rzeki Metauro [- -] zdobyliście tak cenny dla nas teren po drugiej stronie rzeki Cesano [- -]. Była to najtrudniejsza walka, jaką Korpus Wasz stoczył na odcinku adriatyckim. Dokonania Wasze są tym bardziej godne podkreślenia. Oceniam, że przez Wasze działania jedna brygada Waszych starych wrogów, niemieckiej dywizji spadochronowej została usunięta na dobre i na zawsze z walki. Po tylu dokonaniach żadna inna formacja nie zasługuje bardziej na okres odpoczynku. Przekazuję żołnierzom Polskiego Korpusu moją pochwałę.

W bitwie o rzekę Cesano - Metauro, a następnie w walkach między Metauro i Foglia Polski Korpus, w którego akcji Brygada Pancerna, a specjalnie Pułk 4. Pancerny „Skorpion”, odegrali tak ważną rolę, zadał Niemcom bardzo poważne straty, tak iż nie mieli już sił i czasu na obsadzenie umocnień linii Gotów (Między Wadowicami a Londynem).

Dalszy szlak bojowy Władysława Balona prowadził przez włoskie Apeniny od San Pietro di Bagna, Santa Sofia przez Galetea do Predappio i Dovadola, do dnia 20 listopada 1944 roku. Chodziło o okrążenie niemieckiej obrony od strony gór, aby przejść potem w dolinę Lombardii. Teren był górzysty o bardzo skąpej sieci dróg, poprzecinanych na dodatek głębokimi jarami strumyków i rzek, które gwałtownie przybierały po opadach. Część drogi czołgi były transportowane, pozostały odcinek odbyły na własnych gąsienicach. Był to trudny sprawdzian dla kierowców, gdyż liczyć się musieli z każdym centymetrem drogi. Pewnego dnia ulewny deszcz spowodował, że Shermany nie mogły wyjechać z pola koniczyny i musiały być wyciągane z niego przez ciągnik półgąsienicowy. Czołgi posuwały się dalej, niszcząc wykryte cele wzdłuż drogi, ale nie mogły dać wsparcia piechocie, która idąc grzbietami obchodziła niemieckie stanowiska ogniowe. Walczono o każde wzgórze. Z 25 na 26 października udało się obsadzić rejon Predappio, miejsce urodzenia dyktatora Włoch Benito Mussoliniego. Tam odbyła się uroczysta msza dla żołnierzy, a później spotkanie z generałem Andersem.

Faenza 1945
Gen. Anders dekoruje Virtuti Militari dowódcę Pułku "Skorpion"
Władysław Balon stoi drugi z lewej

W czasie kampanii włoskiej Władysław Balon był trzykrotnie ranny: 02.07.1944 - w akcji pod Monte Fano, 19.08.1944 - w akcji pod S. Constanzo i 19.04.1945 - nad rzeką Gaiana.

Po zakończeniu działań bojowych pozostał wraz ze swoim pułkiem na terenie Włoch w miejscowości Potenza Picena nad Adriatykiem. 25 sierpnia 1945 roku poślubił w kościele św. Andrzeja w Rzymie Janinę Ojak, z którą miał później troje dzieci: Barbarę, Ryszarda i Marię Ewę.

W czerwcu 1946 roku Pułk „Skorpion” został przewieziony transportem kolejowym i morskim do Anglii do obozu Duncombe Park, Helmsley w Yorkshire.

Helmsley 1947
Władysław Balon
z żoną i dzieckiem

11 listopada 1947 roku Władysław Balon, będąc formalnie dowódcą szwadronu czołgów, został zdemobilizowany i zatrudniony jako pracownik cywilny w Polskim Korpusie Przysposobienia i Rozmieszczenia Rodzin w obozach dla rodzin w Ludford i Checkend, a od roku 1956 jako kwatermistrz, pracujący nad organizacją życia polskiego i katolickiego dla uchodźców. W latach 1957-87 był kierownikiem działu w firmie Femina Jewels. Jednocześnie aktywnie udzielał się w życiu londyńskiej Polonii. Pracował między innymi w organizacjach byłych wojskowych, na rzecz parafii w dzielnicy Ealing (np. przy zakupie kościoła) i w Związku Podhalan, któremu przewodniczył (1989-1993). Pod koniec lat 80. Został prezesem Związku Żołnierzy 2. Polskiego Korpusu.

1 stycznia 1964 roku rozkazem podpisanym przez generała Władysława Andersa awansował na stopień kapitana, a 10 listopada 1990 roku na stopień majora. Otrzymał Srebrny Krzyż V klasy Orderu Virtuti Militari (26.02.1945), Krzyż Walecznych (24.11.1944), Krzyż za Kampanię Wrześniową 1939 roku (1985), Krzyż Monte Cassino (20.02.1945), Krzyż Zasługi, czterokrotnie Medal Wojska Polskiego, oraz Gwiazdę za wojnę 1939-45, Africa Star, Italy Star, Defence Medal i War Medal. Spotykał się w Rzymie z papieżem Janem Pawłem II, który odznaczył go medalem „Pro Ecclesia et Pontiffice”.

1991
zaproszenie od Jana Pawła II
z archiwum R. Balona

W 1993 roku uczestniczył w Opolu w przekazaniu tradycji Pułku „Skorpion” 102 Pułkowi Zmechanizowanemu Wojska Polskiego.

Opole 1993, Władysław Balon stoi pierwszy z prawej

Władysław Balon przejawiał także talent literacki, o czym świadczą jego listy i zawarte w nich refleksje, jak również wiersze (niektóre pisane gwarą) i publikacje w emigracyjnym Dzienniku Polskim.

Zmarł 27 września 1996 roku w Londynie. Po jego śmierci rodzina otrzymała z Sekretariatu Stanu Stolicy Apostolskiej telegram następującej treści:

„Jego Świątobliwość Jan Paweł II łączy się duchowo z Rodziną przy trumnie Władysława Balona, swego kolegi z Gimnazjum Wadowickiego. Modli się, aby Miłosierny Bóg przyjął go swojej chwały. Żonie zmarłego i wszystkim uczestnikom pogrzebowych obrzędów Ojciec Święty z serca błogosławi”.

Jan Paweł II i Wł. Balon
fotografia prasowa


poniedziałek, 16 maja 2022

Karol Janoszek w rubryce „Zasłużeni’ 79” Trybuny Robotniczej

 

Dziennik „Trybuna Robotnicza” w wydaniu z 1 sierpnia 1980 roku zamieścił na stronie trzeciej rubrykę „Zasłużeni’ 79” z krótkimi życiorysami czterech osób, wśród których znalazł się także urodzony w Choczni Karol Janoszek. Co ciekawe, rubryka ilustrowana była namalowanymi portretami zasłużonych, a nie ich fotografiami.

Poniżej zamieszczam pełny tekst życiorysu Karola Janoszka, opublikowanego przez Trybunę oraz informacje na jego temat, pochodzące z Instytutu Pamięci Narodowej i innych źródeł.

Towarzysz Karol Janoszek urodził się w 1925 r. w Choczni w rodzinie robotniczej. W czasie okupacji hitlerowskiej został zabrany na roboty przymusowe. Po wyzwoleniu wstąpił do Związku Walki Młodych i od czerwca 1945 roku rozpoczął działalność w Służbie Bezpieczeństwa na terenie woj. katowickiego. W drodze wyróżnień awansowany był na coraz wyższe stanowiska służbowe. Obecnie pełni funkcję naczelnika wydziału w Komendzie Wojewódzkiej MO w Katowicach. Pracę zawodową łączy z aktywnością polityczną i społeczną. Jest aktywistą PZPR, wchodzi w skład Egzekutywy OOP. Odznaczony m.in. Krzyżem Komandorskim, Oficerskim i Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski, Złotym Krzyżem Zasługi, Złotą Odznaką „Za zasługi w ochronie porządku publicznego” i Złotą Odznaką „Zasłużonemu w rozwoju woj. katowickiego”.



Dokładna data urodzenia Karola Władysława Janoszka w Choczni to 7 listopada 1925 roku. Był synem pochodzącego z Jeleśni sklepikarza i rolnika Karola Janoszka i jego żony Heleny z domu Jończyk. Rzeczywiście jako 16-letni chłopak (w grudniu 1941 roku)  został skierowany na przymusowe roboty w Oświęcimiu w zakładach IG Farbenindustrie AG, gdzie zatrudniony był nieco ponad 3 lata (do stycznia 1945 roku). Jego związki z organami bezpieczeństwa Polski Ludowej rozpoczęły się w czerwcu 1945 roku od służby w kompanii wartowniczej w MUBP w Bytomiu. Do służby w tej kompanii namówił także kilku kolegów z Choczni i z przymusowej pracy w Oświęcimiu. Brał udział w walkach z tak zwanymi bandami. W 1946 roku jako komendant warty ukończył Kurs Bezpieczeństwa Publicznego przy Wojewódzkim Urzędzie Bezpieczeństwa Publicznego w Katowicach i 16 czerwca został młodszym oficerem śledczym. Od 1 sierpnia 1946 roku został przeniesiony do Nysy, a od 1 listopada 1947 roku do Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Głubczycach, gdzie był oficerem śledczym w referacie śledczym. Na początku 1948 roku zaliczył kurs oficerów śledczych w Katowicach, a w połowie tego samego roku kolejny kurs w Legionowie. Od 15 grudnia 1948 roku pracował jako młodszy oficer śledczy w Departamencie Śledczym Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego w Warszawie. Stopniowo awansował na oficera śledczego (1950), starszego oficera śledczego (1951) i kierownika sekcji (1952), zaliczając kolejne kursy. Pod koniec września 1953 roku powrócił do pracy w WUBP w Katowicach (wówczas Stalinogrodzie) jako zastępca naczelnika Wydziału Śledczego WUBP. Cztery lata później był już naczelnikiem Wydziału Ewidencji Operacyjnej w Komendzie Wojewódzkiej Milicji Obywatelskiej,  a następnie kierownikiem Samodzielnej Sekcji Śledczej i naczelnikiem Wydziału Śledczego KW MO (1958). W 1964 roku był delegowany służbowo do Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich, a w 1965 roku brał udział w Kursie Doskonalenia Kadr Kierowniczych Służby Bezpieczeństwa. Napisał wówczas pracę dyplomową Ogólne zasady prowadzenia oględzin śledczych. Z kolei w latach 1983/84 był autorem opartego na wspomnieniach opracowania Wykrycie grupy sabotażowo-dywersyjnej działającej na terenie Zagłębia Śląsko-Dąbrowskiego w latach 1952-1961 pod krypt. "Antena". Służbę w organach bezpieczeństwa zakończył 31 maja 1990 roku w stopniu pułkownika. Zmarł 25 listopada 2010 roku. Spoczywa na Centralnym Cmentarzu Komunalnym w Katowicach przy ulicy Murckowskiej.

Do ciekawszych śledztw, w których brał udział Janoszek, należała z pewnością sprawa zamachu na Władysława Gomułkę, I sekretarza PZPR, który miał miejsce w Sosnowcu w 1961 roku. Gomułka miał wtedy uroczyście zapoczątkować działalność nowej kopalni „Porąbka”.  Jak pisze Marcin Szymaniak w książce „Polskie zamachy”:

3 grudnia rano kolumna rządowych limuzyn jechała udekorowaną flagami ulicą Krakowską w Zagórzu, kierując się w stronę „Porąbki”. Przy jezdni stały co kawałek, nie zważając na chłód i silny wiatr, grupy gapiów. Pierwszy sekretarz nie miał pojęcia, że z okna jednego z domów, oddalonego od ulicy o jakieś 1,5 km, śledzą jego auto oczy zamachowca. Gdy kolumna mijała posesję nr 47,  nikt nie zwrócił uwagi na niepozorny przydrożny słupek, przy którym stali gapie. Ów betonowy słupek w rzeczywistości maskował bombę wykonaną z melinitu pochodzącego z niemieckiej miny z okresu wojny. Ładunek czekał na sygnał elektryczny z domu „bombiarza”. Auta jednak przejechały spokojnie, sygnał nie nadszedł. Terrorysta chciał zapewne uniknąć śmierci przypadkowych ludzi, kręcących się przy słupku z bombą. Wyczekał kilka godzin do powrotu kolumny rządowej i wtedy odpalił ładunek. Okazało się jednak, że w jadących samochodach nie było już wtedy Gomułki, który wyruszył w drogę powrotną inną trasą, przygotowaną przez jego zapobiegliwych ochroniarzy.

20 grudnia Janoszek, wówczas w stopniu podpułkownika, wydał rozkaz  260 funkcjonariuszom o rozpoczęciu akcji przetrząsania mieszkań, piwnic i różnych schowków u wytypowanych osób zaangażowanych w przeszłości w organizacje konspiracyjne. Poszukiwano narzędzi potrzebnych do wytworzenia bomby i śladów chałupniczego wytwarzania betonu. Dzięki informacjom aż 220 konfidentów Służby Bezpieczeństwa aresztowano wkrótce kilku podejrzanych. Przez nich trafiono na sprawcę, który także aresztowany, wyznał swoją winę współwięźniowi- podstawionemu agentowi SB.

Tę sprawę opisywał Janoszek we wspomnianym wyżej opracowaniu z lat 1983/84. Znalazła się tam także inna historia- „gwałtownego zamachu na przedstawicieli Rządu ZSRR na czele z N. S. Chruszczowem i Rządu PRL" w czasie wizyty w województwie katowickim w dniu 15 lipca 1959 r.”

Janoszek kierował różnymi śledztwami w sprawach zagrożenia dla państwa, w tym ściśle politycznymi- między innymi dotyczącymi przywódców strajków robotniczych NSZZ Solidarność w kopalniach węgla w 1981 roku, inwigilacji pracowników Uniwersytetu Śląskiego, czy osób kierujących kościelną Krucjatą Wstrzemięźliwości ks. Blachnickiego.

czwartek, 12 maja 2022

Stare dokumenty dotyczące chocznian

 Wpisy do księgi przyjęć wadowickiego Cechu Stolarzy, Bednarzy i Ślusarzy:

 1776


Za Rezydencyi Cechmistrzów: Pawła Charabaszowskiego Cechmistrza Starszego Krzysztofa Gładyszewskiego Cechmistrza Młodszego tudziesz y przy zacnym Kongresie Braci prziymuiemy do Cechu Naszego Bednarskiego Klemensa Balona za Całego Brata temu Cechowi który w wszelkich powinnościach zadosyć uczynił.

Klemens Balon został ochrzczony w Choczni 22 grudnia 1740 roku, jako syn choczeńskiego karczmarza Marcina Dąbrowskiego recte Balona i jego żony Łucji. Był mężem Agnieszki i ojcem sześciu dzieci, ochrzczonych w Choczni w latach 1764-1774.

27 października 1777 roku


Za Rezydencyi Cecmistrzów Pawła Harabaszowskiego Prymasa Krzysztofa Gładyszowskiego Cechmistrza Młodszego y przy prezencyi słusznym Kongresie Braci przyimuiemy do Cechu naszego Bednarskiego Pracowitego Macieia Guzdka z Choczni za Brata Całego który wszelkich powinności Cechowi zadość uczynił tylko wozku aresztuie fontów 2.

Maciej Guzdek został ochrzczony w Choczni 16 września 1746 roku jako syn Wojciecha Guzdka i jego żony Katarzyny. W 1767 roku poślubił Reginę Szczur. Miał 3 córki i 2 synów.

20 stycznia 1786 roku


Za Rezydencyi Panów Cechmi. Kantego Lewkiewicza starszego Kazimierza Spytkowskiego młodszego tudziesz przy Kongresie Braci tak Starszych iako Młodszych przyimuiemy  za Brata Mikołaja Odrobinę z Wsi Chocznia vacatus ktory przypowiedniemu dosyć uczynił.

W tym przypadku nie chodziło o przyjęcie nowego członka cechu lecz o ustanowienie wolnego miejsca (wakatu) po Mikołaju Odrobinie, który stracił je najprawdopodobniej z powodu śmierci.

Wyżej wymieniony Mikołaj od 1762 roku był mężem Magdaleny z domu Twaróg, z którą w latach 1764-1781 miał ośmioro dzieci. Był  mieszkańcem dzisiejszego Osiedla Malatowskiego. Urodził się w 1739 roku, jako syn Kazimierza i Jadwigi Odrobinów. Czyli w 1786 roku miałby 47 lat. 


poniedziałek, 9 maja 2022

O Choczni w Kronice parafii Frydrychowice

Niektóre zapisy z Kroniki parafii Frydrychowice, w których wzmiankowana jest Chocznia:

1850 rok

Lato suche i przyjemne. W lipcu 14 i 15 burze, grzmoty, także w Choczni dnia 15 człowieka drożnego zabiło i pieron spalił chałupę. 

1865 rok

Dnia 25 czerwca 1865 odprawiła się z Frydrychowic procesja jubileuszowa do Choczni, gdzie się odprawiało nabożeństwo (niby odpustowe) św. Jana Chrzciciela, na które przybyło prócz Frydrychowic jeszcze innych 5 procesji: z Wieprza, Inwałdu, Witanowic, Radoczy i Ponikwi – ludu mnóstwo, podczas kazania na cmentarzu przez ks. Michała Szczurowskiego, wikarego ekspozyta z Ponikwi, miane, padał deszczyk, ale się dosyć rozerwało i z pogodą powróciliśmy do Frydrychowic o 6. wieczór – a tu po błogosławieństwie lud się do domów rozszedł.

1875 rok

Byliśmy z procesją jubileuszową pierwszą w Choczni, gdzie pleban Reklewski przybył z swą procesją i miał tam 4. stację i sumę, ludu było masa, kazanie powiedział miejscowy ksiądz Józef Komorek, poddziekan i proboszcz w Choczni – 29 czerwca 1875. Do Frydrychowic przybyła procesja jubileuszowa 4 lipca 1875 z Choczni, deszcz ich na drodze trochę skropił, a w Frydrychowicach miał sumę ks. Józef Komorek, proboszcz tamtejszy, a kazanie na cmentarzu powiedział Reklewski, pleban miejscowy, odeszła jego procesja do Choczni koło 1. z południa, bez deszczu, stąd tutaj ludu było bardzo wiela.

II wojna  światowa

Liczba parafian wzrosła znacznie, ponieważ Niemcy sprowadzili ze wschodu z Rosji, z Bukowiny i Rumunii swoich prawych i nieprawych pobratymców i zaczęli ich osiedlać z tej 134 strony, tj. ze strony zachodniej Skawy, wyrzucając bez litości przy pomocy wojska i gestapowców spokojnych polskich gospodarzy z ich domów i gospodarstw, przy czym dopuszczali się gwałtów na ludziach, w haniebny sposób znieważali obrazy święte, burzyli figury i pustoszyli przydrożne kaplice. Wielu z tych biedaków wysiedlonych wywieźli do Niemiec – do obozów na powolną śmierć i do ciężkich robót. Wielkiej też liczbie z nich pozwolili przenieść się do innych wsi jeszcze niewysiedlonych. Z tego powodu przybyli i do naszej parafii wysiedleni z Choczni, z Tomic, z Radoczy, z Wieprza, z Gierałtowic i z innych jeszcze parafii. Tu trzeba przyznać, że nasi parafianie przyjęli ich gościnnie – jak braci i siostry i otoczyli ich chrześcijańską miłością i opieką.

Udostępnił KS- dziękujemy !

czwartek, 5 maja 2022

Genealogia choczeńskich Pateraków i Turałów

 Choczeńscy Paterakowie i Turałowie stanowią jeden ród, posługujący się przed 300-stu laty aż trzema nazwiskami- oprócz dwóch wymienionych w XVII i XVIII wieku występowali także jako Kleśniakowie. Sprawdzając jednak genealogię Pateraków i Turałów ze spisu wyborczego w 1973 roku okazuje się, że nie można wywieść ich od jednego konkretnego przodka. W 1973 roku wszystkie głosujące w Choczni osoby o nazwisku Paterak pochodziły najprawdopodobniej od Ignacego i Agnieszki Kleśniaków, urodzonych w drugiej połowie XVII wieku, natomiast żyjący wtedy w Choczni Turałowie byli albo potomkami szewca Stanisława Turały alias Kleśniaka alias Odważny albo współczesnego mu Piotra Kleśniaka/Turały.

Paterakowie

W 1973 roku choczeńscy Paterakowie mieszkali w czterech domach i byli ze sobą blisko spokrewnieni. Wywodzili się od dwóch synów Michała Pateraka (1853-1930): Józefa i Jana Pateraków. Dwaj synowie Józefa: Jan i Wojciech byli kuzynami trzech synów Jana: Stanisława, Władysława i Adama. Wspomniany Michał Paterak był synem Błażeja i wnukiem także Michała, o którego dacie urodzenia można wnioskować tylko z jego metryki ślubu z Agatą Rulanką w 1798 roku. Niestety w zbliżonym czasie (czyli około 1779 roku) nie był chrzczony w Choczni żaden Michał Paterak, wobec tego nie wiadomo na pewno, czyim był on synem. Ponieważ jednak Michał Paterak mieszkał pod tym samym numerem domu, co Sebastian i Regina Paterakowie, posiadający dzieci w latach 70. i 80. XVIII wieku, to można założyć z dużym prawdopodobieństwem, że Michał również był ich synem. Z kolei ojcem Sebastiana był Antoni Kleśniak, a jego dziadkiem Ignacy Kleśniak, którego data urodzenia/chrztu nie jest znana.


Na wykresie zaznaczono również wywodzącą się od Błażeja Pateraka kolejną linię tego rodu, w której nazwisko Paterak występowało jeszcze po II wojnie światowej, a później zanikło (przed 1973 rokiem). Co ciekawe, po II wojnie światowej mieszkała w Choczni także Kamila Paterak, która wcale nie zaliczała się do potomków Ignacego Kleśniaka, jak wszyscy współcześni jej Paterakowie, ale do zupełnie osobnej linii rodowej z najstarszym przedstawicielem w osobie Piotra Pateraka Kleśniaka! Kolejną ciekawostką jest fakt, że Kamila Paterak została żoną Tymoteusza Turały, a ich małżeństwo połączyło ze sobą ponownie dwie osobne linie potomków Kleśniaków/Turałów, rozdzielone prawdopodobnie w XVII wieku.




Turałowie

Na podstawie zapisów metrykalnych można udowodnić, że choczeńscy Turałowie z 1973 roku pochodzili od dwóch różnych przodków. Wspomniany Tymoteusz Turała i mieszkający wtedy w Krakowie jego brat Józef, autor "Kroniki wsi Chocznia", byli potomkami szewca Stanisława z pierwszej połowy XVIII wieku, którego w metrykach podawano jako: Kleśniaka, Turałę, Ciżmę (od zawodu) i Odważnego (zapewne od cechy charakteru). Z tej samej linii pochodził Adam Turała, zamordowany przez Niemców w 1944 roku- z jednej strony był siostrzeńcem Tymoteusza i Józefa Turałów (po matce), a z drugiej synem ich kuzyna drugiego stopnia (i zarazem szwagra).
 


Przedstawiciele drugiej linii Turałów byli w 1973 liczniejsi. Pod numerem 638 zamieszkiwali wówczas: Jan Turała (ur. 1909) oraz jego syn Władysław (ur. 1930) z żoną i córkami. Natomiast pod nr 225 zameldowany był Kazimierz Kudłacik (ur. 1936) z żoną, rodzony brat Władysława Turały, ale używający innego nazwiska. Jan, Władysław i Kazimierz wywodzili się od Piotra Kleśniaka/Turały (nie należy go mylić z wymienionym wcześniej Piotrem Paterakiem Kleśniakiem), żyjącego w podobnym czasie co szewc Stanisław Kleśniak/Turała/Ciżma/Odważny, czyli w I połowie XVIII wieku.




poniedziałek, 2 maja 2022

Wspomnienia Kazimierza Ścigalskiego - część II

 Druga część wspomnień Kazimierza Ścigalskiego z Choczni, tym razem dotycząca jego pobytu na przymusowych robotach w czasie II wojny światowej. Przypomnę, że całość zawarta jest w pracy magisterskiej "Opowieści z życia mieszkańców Choczni koło Wadowic" autorstwa Anny Wolanin, która zgodziła się na ich udostępnienie.

W czterdziestym pierwszym roku zostałem powołany przez tutejszy miejscowy Arbeitsamt (Arbeitsamt to się nazywa) w Andrychowie, do pracy w Rzeszy. No i w czterdziestym pierwszym roku zostałem tam wywieziony, także straciłem kontakt z tym co się działo w Choczni. No i na krótko z rodziną.(…) 

Sam pojechałem tam. A siostry dwie moje: bliźniaczkę i starszą siostrę Irkę też (ale w późniejszym terminie) wywieźli zdaje się do robót do Austrii. Tam miały nawet dość nieźle. Przynajmniej z ich opowiadań wynikało, że tam było dużo lepiej niż tym którzy zostali. (…) W Austrii pracowały w restauracji, jako kelnerki. A jedna pracowała jako kelnerka a druga pracowała jako pomocnik w sklepie jakimś. No bo jeszcze nie umiały po niemiecku ale coś podać z magazynu, przynieść. One się kontaktowały bo mieszkały blisko siebie. Ci Niemcy, Austryjacy którzy ich zatrudnili tam to byli chyba spokrewnieni ze sobą, także one się kontaktowały. 

Natomiast ja byłem wywieziony tutaj, do III Rzeszy, niedaleko dzisiejszej Legnicy. Się nazywa chyba ta miejscowość teraz Chojnów. Heinal się nazywało po niemiecku, wioska Gorsdorf. Adres przynajmniej taki był: Gorsdof Uber Heinal Kreiss, ale to jest chyba nieważne. Kreiss to był chyba powiat. W każdym razie województwo to było Breslau czyli wrocławskie. Taki był adres na który do mnie pisali listy. Tam zatrudniony byłem jako pomocnik, taki przy krowach. U tego bauera wielkie gospodarstwo rolne... Pod opiekę miałem szesnaście krów. Ale nie pracowałem długo przy tych krowach, ponieważ ten gospodarz cały uznał, że nadaje się do innej, lepszej roboty. I dał mnie do koni. Do koni mnie przeniósł a tam przy krowach zatrudnił innego Polaka (którzy zostali przywiezieni z okolic Częstochowy z rodziną). Ale on był taki, jakiś... Ze mną to się przynajmniej na migi jeszcze dogadał a z nim to się nie mógł w ogóle dogadać. I wziął go tych krów a mnie do koni. Tam mieszkaliśmy obok, w takim budynku. To był budynek, który miał mieszkania ponad szopami i stajnią końską. Po takich schodach stromych się wychodziło. Tam mieszkała: ta rodzina z Częstochowy, ja i dwie Ukrainki które były już przywiezione wcześniej do pracy przymusowej. Brat tego bauera został powołany do wojska niemieckiego i był na froncie, a sam gospodarz już nie był taki młody. Nie brali go zresztą bo oni potrzebowali mieć z tych gospodarstw jakiś pożytek. Przecież potrzebna była żywność dla wojska. Gospodarka musiała iść i nawet dbali Niemcy o to, żeby ta gospodarka istniała i dobrze się rozwijała. Nigdy się nie spotkałem na przykład u nas z takimi maszynami rolniczymi jakie tam były już. Była tam kosiarka snopowiązałka do zboża. Były tam młocarnie nowoczesne. Były maszyny do suszenia i przewracania siana, do ładowania na strych. A u nas? Pierwszy raz widziałem się z takimi urządzeniami; maszynami jakie tam były. W Polsce to dopiero były po wojnie, niedługo po wojnie ale nastały te rzeczy jednak po wojnie. I tam pracowałem na roli z tymi końmi, a była para koni przeznaczona wyłącznie do jazdy albo wierzchem albo do bryczek, gdzie ja bawiłem się w dżokeja i woziłem tego gospodarza na uroczystości takie (rozumisz?) jak jakieś śluby czy pogrzeby czy coś takiego. Kupił mi taką dżokejkę na głowę specjalną. No i ja byłem tym stangretem. Nawet nie byłem z tego zadowolony bo kiedy oni się spotykali i bawili się to ja musiałem siedzieć w jakimś pobliskim pomieszczeniu i nudziłem się tam strasznie. Ale przynajmniej nie pracowałem. I tak na tych pracach zeszło parę lat... parę lat prawie że do końca. Ja miałem (kiedy zostałem tam wywieziony) szesnaście lat, w czterdziestym pierwszym roku. Młodszych już nie wywozili, tylko zaraz po ukończeniu szesnastego roku życia, to mnie tam zabrali. Przecież po dwóch, trzech latach człowiek był prawieże pełnoletni. Nudziło nam się nieraz. Nie pracowało się od rana do nocy, tylko od rana wczas ale do godziny gdzieś czwartej po południu, piątej. Potem miało się wolne. Często chodziłem do dworu, tam był w pobliżu w tej samej wsi dwór wielki, gdzie było zatrudnionych bardzo dużo Polaków, Ukraińców. Byli tam zatrudnieni Włosi, też jako pracownicy rolni. Oni organizowali zabawcy. Często przesiadywali tam i bawiliśmy się, ale obowiązywała godzina policyjna, także musiało się być przed godziną dziewiąta już w swoim mieszkaniu. Zresztą były takie kontrole gdzie chodził Weichmeister (tak zwany policjant niemiecki) i pilnował czy ci obcokrajowcy są już na swoim miejscu. Mnie niestety dwa razy spotkał że mnie nie zastał po godzinie dziewiątej w tej sztubie, niemieckiej izbie. To się sztuba nazywała. No i zagroził mi, że jak to się jeszcze raz zdarzy, że mnie zamkną do obozu, więc ja uważałem żeby się nie dać złapać. No ale tak się złożyło że spóźniłem się, a on już czekał na mnie... w tym moim pokoju. Ponieważ nie spóźniłem się dużo, a widziałem bo tam się świeciło u mnie, a bałem się że on tam może być (ten policjant), więc taki nie zapięty (całkiem jeszcze spodni nie zapiąłem) idę pomału (tak postękując) na tą górę do swojego pokoju i wchodzę taki... niepewny na nogach. On: „gdzieś ty był?" A ja mówię że byłem w ubikacji, w ustępie, bo ustęp na polu. „Jak to w ubikacji? Ja tu czekam na ciebie!" Ja już wtedy rozumiałem po niemiecku. Mało jeszcze mówiłem ale rozumiałem co on do mnie mówił bo to już było po kilku latach tej pracy. Mówię że czuję się chory bo miałem wymioty i rozwolnienie, no i musiałem tam być dłużej. On tak patrzył na mnie, pogroził mi rękawicą i poszedł. I na tym się skończyło. No więc udało się ale dzięki temu że się spóźniłem parę minut, bo jakbym się spóźnił pół godziny. to by się nie dało nic. Przecież nie będę siedział w ustępie pół godziny. Potem jak zbliżał się... (aha... jeszcze wcześniej). Ten kontakt z domem rodzinnym to miałem dość rzadki. Nie często się pisało listy. Raz że ja nie miałem na to za bardzo czasu, a i tu domownicy też byli zatrudnieni. Mama z młodszą siostrą była zatrudniona u tego bałora który nam zabrał dom. I tam musieli u niego też pracować. Ale ta zima jaka była w czterdziestym pierwszym roku (taka bardzo silna), to dostałem paczkę z domu. Zdziwiłem się bardzo - co tam w tej paczce jest? Przywiózł mi ją z domu ten gospodarz u którego pracowałem. Mówi: „masz tu Kazek paczkę z domu". Otwarłem a tam była taka kurtka ciepła, na zimę, bo tam brakowało takich ciepłych ubrań. 1 w ogóle okryć. A matka jednak myślała o tym że mogę marznąć i tą kurtkę mi przysłała. Dziwiłem się bardzo że ta kurtka doszła nawet w krótkim czasie. Szła chyba tylko parę dni, a dzisiaj? Poczta z Wadowic do Choczni idzie siedem dni, bo tak dostaję list. Jak dostaje czy z urzędu czy z banku to jest data i idzie całe siedem dni. Trzy kilometry jest odległość. Przedtem podczas wojny ta poczta niemiecka była solidna. Kiedy już było blisko zakończenia wojny, myśmy już wiedzieli że Niemcy tej wojny nie wygrają. Dochodziły nas słuchy od ludzi którzy mieli styczność z kimś innym, którzy wiedzieli z radia czy skądś, że wojnę Niemcy nie wygrają. Tym bardziej że mojego gospodarza zabrali i wcielili do tak zwanego Volksturmu. To jest odpowiednik w naszym, polskim (rozumisz?) zrozumieniu. Nie mogę sobie przypomnieć... pospolite ruszenie. (…) 

Front już się zbliżał, już był w okolicach stałych granic Polski i Niemiec. Więc jego wtedy zabrali a on zwrócił się do mnie (trochę nawet z prośbą, trochę z nakazem), że mnie robi takim kierownikiem tej grupy obcokrajowców która tam pracowała. Nawet żonie nie powiedział (bo był żonaty) żeby się zajęła tym wszystkim tylko ja. Mówi: „ty tu już znasz te maszyny, tą prace na roli i masz tutaj kierować". Jeszcze nie zapomnę bo mi powiedział: „jeśli ja i ty nie wiemy to cały świat nie będzie wiedział". Mnie to tak podbudowało, rozumisz? Ale co robić? Myśmy pracowali...właściwie to troszeczkę pomyliłem się bo jeszcze rok pracowałem tam, to nie był front w Polsce. On już był blisko granic Polski ale po tamtej stronie, jeszcze wzięli go do wojska. Kiedy wrócił na urlop, to przy obiedzie (ponieważ obiad spożywaliśmy w jednym pomieszczeniu, tylko my przy innym stole za takim parawanem a gospodarze przy innym) on opowiadał im ale ja rozumiałem dość dobrze po niemiecku. Mówił że jak my możemy wojnę wygrać jak w wojsku mamy mało żołnierzy niemieckich tylko jakichś obcych, „a głównie to słyszę język polski". Bo dużo tam Ślązaków poszło, bo Ślązaków brali wtedy do wojska, uważali ich za Niemców. Mówi: „jeszcze na dodatek to nam wszystkiego brakuje, i papierosów, i jakichś napojów a oni to mają wszystkiego dość. I wódkę mają i papierosy mają. Jak oni to robią to ja nie wiem". Ja to im powiedziałam, bo oni nie znali po niemiecku, Ukrainki też się tym za bardzo nie interesowały. Jeszcze tak mówi: „ta wojna źle się dla nas skończy". Ja wyłuskałem tę prawdę z tego. Byłem jeszcze bardziej podbudowany.