poniedziałek, 31 sierpnia 2020

Księża z Choczni - ksiądz Franciszek Widlarz

W swoim niedługim 42-letnim życiu pochodzący z Choczni ksiądz Franciszek Widlarz "zaliczył" aż 14 różnych parafii (jedną dwukrotnie).
Urodził się 16 sierpnia 1855 roku jako syn Jana Widlarza i jego żony Reginy z domu Woźniak. Widlarzowie mieli w sumie pięcioro dzieci, ale tylko Franciszek i jego starsza siostra Marianna (później po mężach Paśnik oraz Wiktor) dożyli dorosłości.
Dwunastoletni Franciszek Widlarz w 1867 roku rozpoczął naukę w wadowickim gimnazjum, brak go jednak na liście jego absolwentów.
Wiadomo, że od 1876 roku studiował teologię w Tarnowie i w tej diecezji pozostał już do końca życia. Posługę duszpasterską rozpoczął w 1881 roku w parafii pod wezwaniem Narodzenia św. Jana Chrzciciela w Chełmie nieopodal Bochni, skąd pielgrzymował do Rzymu.
Spośród kolejnych 13 placówek warto wymienić parafię w Cerekwi, gdzie pracował dwukrotnie, oraz Muszynę, Nawojową, Wojnicz i Czarną, w których przez krótki czas administrował.
Ksiądz Franciszek Widlarz był również katechetą szkolnym oraz kapelanem wojskowym II klasy w armii austriackiej w II połowie lat 80. XIX wieku.
Zmarł 12 października 1897 roku w Ropczycach.
Księżmi byli także jego o 16 lat młodszy kuzyn Ferdynand Widlarz oraz wujek ks. Antoni Woźniak.

Lista księży z Choczni - link



czwartek, 27 sierpnia 2020

Chocznianie pod Tarnowem

Gdy pochodzący z Choczni bracia- księża Wojciech i Antoni Bryndzowie obejmowali w latach 80. XIX wieku parafie w podtarnowskich, nieodległych od siebie miejscowościach Lisia Góra i Stara Jastrząbka nie spodziewali się zapewne, że efektem ich pobytu na tym terenie będą oprócz opieki duszpasterskiej nie tylko nowa świątynia, szkoła, czy cmentarz, ale także nowi parafianie z choczeńskim rodowodem, którzy zamieszkają tam na dłużej. Pobyt ks. Bryndzów w tych parafiach przyczynił się także pośrednio do wzbogacenia genów mieszkańców Choczni.
Stało się to za sprawą trzech krewnych braci Bryndzów:
- Izydora Bryndzy urodzonego w 1869 roku w Choczni, który był synem Jana Bryndzy, starszego brata księży- a więc ich bratankiem,
- Jana Wcisły urodzonego w 1862 roku w Choczni, który był synem Jana Wcisły i Marianny z domu Bryndza, siostry obu księży- a więc ich siostrzeńcem,
- Aleksandra Wcisły urodzonego w 1860 roku w Choczni, brata Jana- a więc także siostrzeńca obu księży.

Izydor Bryndza zamieszkał we wsi Zaczarnie, należącej wówczas do parafii Lisia Góra, której proboszczem do 1915 roku był jego stryjek ks. Wojciech Bryndza i poślubił Agatę z Łakomych.
Ich synem był urodzony w Zaczarniu w 1898 roku Jan Bryndza, który powrócił do Choczni i wieku 32 lat ożenił się z Marią z Dąbrowskich. Efektem tego związku był syn Adam Bryndza, urodzony w 1932 roku oraz córka Teresa Bryndza, urodzona w 1936 roku.
Jan Bryndza był w okresie międzywojennym znanym w Choczni działaczem społecznym- prezesem Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży Męskiej i przewodniczącym Akcji Katolickiej w Choczni (1935).
Wniósł duży wkład w budowę Domu Katolickiego. W czasie kampanii wrześniowej 1939 roku walczył z Niemcami w stopniu kaprala w 12 pułku piechoty. Najpierw został ranny w okolicach miejsca swojego urodzenia,  a później przysypany wybuchem bomby lotniczej w Nisku. 18 września 1939 pod Czortkowem został rozbrojony przez Armię Czerwoną i trafił do niewoli. Pracował przy budowie autostrady w rejonie Moskwy. 24 listopada 1939 roku został wydany Niemcom w Brześciu. Uciekł z obozu pod granicą holenderską i pracował u bauera w Sudetach i we Frankfurcie. W październiku 1940 wrócił do Choczni, ale już w grudniu 1940 roku został wysiedlony z rodziną w okolice Jędrzejowa, skąd po pewnym czasie przeniósł się do rodzinnego Zaczarnia. Pracował w ekipie przeznaczonej do wykrywania i zwalczania chorób zakaźnych oraz współpracował z Armią Krajową („Jędrusie”). Do Choczni dotarł ponownie w styczniu 1945 roku. Po wojnie pracował w służbie zdrowia. 
Z kolei młodszą siostrą Jana Bryndzy była Maria, która pozostała w Zaczarniu, gdzie wyszła za mąż za Jana Lubelskiego. Synami Jana i Marii Lubelskich byli dwaj księża:
- ojciec Marian Lubelski (1936-2016), przeor klasztoru na Jasnej Górze w latach (2002-2005), który pracował także duszpastersko w Brdowie na Kujawach, w Warszawie, w Wielgomłynach i jako Kustosz Sanktuarium Matki Bożej Patronki Rodzin w Leśniowie,
Ks. Marian Lubelski - źródło wczestochowie.pl
- ojciec Tadeusz Lubelski (ur. w 1940 roku) ze Zgromadzenia Księży Misjonarzy św. Wincentego a Paulo, który sprawował posługę duszpasterską nie tylko w Polsce (we Wrocławiu, Krakowie, Paradyżu, Warszawie, Chełmnie, czy Zakopanem), ale także na misjach:  w Belgii, Zairze, Litwie, Białorusi, Stanach Zjednoczonych, na Madagaskarze i Słowacji.
Jubileusz 50-lecia kapłaństwa ks. Tadeusza
Lisia Góra 2016
źródło: lisiagora.pl
Natomiast wspomniany wyżej Jan Wcisło, siostrzeniec księży Bryndzów, osiadł w Starej Jastrząbce, której proboszczem do śmierci w 1888 roku był jego wuj ks. Antoni Bryndza.
Ożenił się z Karoliną z domu Baran, z którą miał córkę Marię (ur. w 1890 roku- później po mężu noszącą nazwisko Gruszowska) i synów Aleksandra (ur. 1893) oraz Józefa (ur. 1897).
Starszy syn Aleksander Wcisło wyemigrował w 1912 roku do USA i zamieszkał w Bridgeport w stanie Connecticut. Poślubił Agatę z domu Opiat i miał z nią dwóch synów: Josepha i Stanley'a oraz dwie córki: Helen Cronan i Frances Wilson. Zmarł w 1963 roku i spoczął na cmentarzu w Fairfield.



Jak zasygnalizowano wyżej, efektem kontaktów choczeńsko- podtarnowskich, powstałych za sprawą ks. Bryndzów, było także małżeństwo ich innego siostrzeńca- Aleksandra Wcisły (ur. 1860, starszego brata Jana Wcisły z Jastrząbki Starej) i Katarzyny z domu Trzop z Zaczarnia, którzy doczekali się w Choczni trzech synów: Wincentego (ur. 1896), Antoniego (ur. 1899) i Władysława (ur. 1904) oraz córki Marii (ur. 1901, później po mężu Bąk, matki ks. Stanisława Bąka z Kanady).
W czasie II wojny światowej ta gałąź rodu Wcisłów po wysiedleniu z Choczni przebywała u rodziny w Zaczarniu. W Tarnowie zmarł Wincenty Wcisło, a w Zaczarniu przyszła na świat Maria, córka jego brata Władysława, która była później żoną Kazimierza Widra (1938-2004).


poniedziałek, 24 sierpnia 2020

Członkowie Ochotniczej Straży Pożarnej w 1965 roku

8 września 1965 roku Prezydium Gromadzkiej Rady Narodowej w Choczni zwolniło od płatności funduszu gromadzkiego czynnych członków Ochotniczej Straży Pożarnej, wyróżniających się w swojej pracy na rzecz tej organizacji. Byli to:
  1. Władysław Stuglik nr 485 (1928-1990)
  2. Stanisław Pietruszka nr 610 (1916-1994)
  3. Tadeusz Klaczak nr 107 (1907-1982)
  4. Franciszek Wider nr 216 (1910-1975)
  5. Antoni Wider nr 208 (1901-1971)
  6. Kazimierz Wider nr 206A (1938-2004)
  7. Jan Ramenda nr 603 (1913-1992)
  8. Antoni Burzyński nr 236 (1911-1970)
  9. Kazimierz Hałat nr 220 (1924-2008)
  10. Bronisław Guzdek nr 270 (1930-1985)
  11. Józef Pindel nr 213
  12. Stanisław Wójcik nr 480 (1921-1994)
  13. Stanisław Dudzik nr 476 (1918-1996)
  14. Franciszek Dąbrowski nr 449 (1902-1979)
  15. Jan Mlak nr 469 (1894-1983)
  16. Stanisław Dębak nr 41 (1901-1967)
  17. Antoni Ligięza nr 48 (1899-1980)
  18. Jan Pietruszka 
  19. Antoni Szymonek nr 65 (1900-1987)
  20. Władysław Kolber nr 223 (1909-1988)
  21. Czesław Mrajca nr 212 (1931-?)
  22. Józef Mojski nr 434 (1927-2010)
  23. Edward Woźniak nr 482 (1934-2007)
  24. Czesław Bryndza nr 326a
  25. Jan Kizner nr 217 (1942-2018)
Nie udało się ustalić lat życia Jana Pietruszki, Czesława Bryndzy i Józefa Pindla- w zbliżonym czasie mieszkało w Choczni więcej osób o takich samych imionach i nazwiskach. Natomiast osiem lat później pod podanymi numerami domów mieszkały inne osoby niż Czesław Bryndza i Józef Pindel.

piątek, 21 sierpnia 2020

Pożary/podpalenia w połowie lat 60. XX wieku

Sprawą, która wywoływała duże poruszenie wśród mieszkańców dolnej części Choczni w połowie lat 60. XX wieku były pożary budynków gospodarczych, których przyczyną najczęściej było podpalenie. 
Już 15 listopada 1964 "Echo Krakowa" poinformowało w krótkiej notatce o pierwszym z nich: 
"Wczoraj w Choczni w powiecie wadowickim pastwą pożaru padła stodoła Heleny i Michała Wójcików." 
Dwa tygodnie później (1 grudnia) wprowadzono na terenie wsi obowiązek pełnienia przeciwpożarowych wart nocnych. Ich organizację powierzono Józefowi Mojskiemu i Julianowi Stuglikowi.
Natomiast 27 stycznia 1965 roku Gromadzka Rada Narodowa w Choczni podjęła uchwałę o wyposażeniu wszystkich właścicieli gospodarstw i zabudowań w podręczny sprzęt przeciwpożarowy. Jak wyjaśniano, bosaki są do nabycia w sklepach żelaznych, rolę tłumnic mogły pełnić zwykłe miotły- owinięte w szmaty i o dłuższym sztylu, a zamiast beczek na wodę o pojemności 200 l można wykorzystywać betonowe kręgi lub inne naczynia.
10 marca 1965 roku Władysław Stuglik, naczelnik Ochotniczej Straży Pożarnej w Choczni przyznał, że na terenie wsi stale występują pożary, których przyczyna do tej pory nie została wyjaśniona. Stwierdzono konieczność przeprowadzenia kontroli ppoż, korzystając z pomocy organów MO.
Szczegóły pożarów ujawniono w sobotnio- niedzielnym wydaniu "Gazety Krakowskiej" z 28/29 sierpnia 1965 roku:
"Pożar stodoły Jana Dębowskiego zam. w Choczni zobaczyło naraz kilka osób. Był zimowy wieczór 26 stycznia, dochodziła godzina 21. Jak ustalili funkcjonariusze MO, trzy osoby widziały w tym czasie mężczyznę uciekającego w kierunku Wadowic. Ubrany był w ciemny trzyćwierciowy płaszcz, gumowe buty i czapkę „uszatkę". Natychmiast prokurator przez radiostację połączył się z Komendą Powiatową MO zalecając spenetrowanie przystanku PKS, dworca kolejowego oraz zapoznanie z rysopisem miejskich taksówkarzy. Jednak akcja ta nie dała żadnych rezultatów. Nie dało ich i wszczęte śledztwo. Ktoś widział biegnącego mężczyznę, komuś błysnął latarką w oczy i zniknął w ciemności. Przypomniano sobie także, że był anonim mówiący o tym, iż w Choczni musi się jeszcze spalić 20 stodół i dopiero będzie spokój. W ciągu kilku miesięcy płonęło ich kilka. Już w listopadzie ub. r. spłonęła w Choczni stodoła i stajnia należąca do Heleny Wajdzik (według "Echa" Heleny Wójcik- uwaga moja).
Sąsiedzi, świadkowie pożaru jednogłośnie stwierdzili, że było to podpalenie. I tym razem sprawca pozostał nieodkryty. 27 marca o godz. 17.50 znów to Choczni pojawił się podpalacz.
Podkłada ogień pod stodołę Wojciecha Czechowicza (na obecnym Osiedlu Komanim- uwaga moja), lecz spłoszony przez jego sąsiada ucieka w kierunku Oberwanej Góry. Sąsiad i inni mieszkańcy Choczni nie pobiegli za nim zajęci lokalizacją pożaru. O godz. 18.40 na miejsce przybywa grupa operacyjno- dochodzeniowa z psem służbowym, który jednak nie podjął śladu. Ustalono rysopis sprawcy: wiek około 40 lat, wzrost średni, ubrany był w ciemną kurtkę, na głowie „uszatka". Widziano go na kilka minut przed podpaleniem, gdy wyszedł z tak zwanego „ Księżego lasu” i szedł w kierunku stodoły Czechowicza.
Szedł wolno zataczając się. podskakiwał, przypadał do ziemi. Sprawiał wrażenie umysłowo chorego.
Po kilku tygodniach bezskutecznych dochodzeń 3 maja śledztwo zostało umorzone; a już 9 maja w pobliskie) Radoczy następuje kolejne zbrodnicze podpalenie. 15 maja o godz. 23.20 Komenda Powiatowa MO w Wadowicach została powiadomiona przez Ryszarda Jutkę, że przed kilku minutami nieznany sprawca usiłował podpalić jego stodołę. Podpalacza nie widział, lecz tylko słyszał jak ucieka od stodoły w pola. Nie gonił go zajęty lokalizacją pożaru. Natychmiast przyjeżdża grupa operacyjna
z psem służbowym, który rusza śladem przestępcy. Doprowadził na miejsce drugiego pożaru. Płonęła w Wadowicach stodoła sióstr zakonnych Albertynek. Podpalacz przepadł bez śladu. 10 lipca o godz. 23.30 wybuchł pożar w zabudowaniach Stanisława Czermińskiego (na granicy Zawala i Wadowic/Łazówki- uwaga moja). I tym razem spłonęła stodoła.
Ustalono, że pożar wybuchł na skutek podpalenia. Kim jest nieuchwytny podpalacz? W jego ustaleniu przeszkadza brak jakichkolwiek motywów przestępstwa.
Czyżby to był jakiś obłąkany współczesny Herostrates? Na razie opowieść o nim pozostaje bez zakończenia. Zostały podjęte odpowiednie kroki by zagadka tajemniczych podpaleń została rozszyfrowana.
Może już wkrótce będę się mógł podzielić z czytelnikami finałem tej niecodziennej historii."
Według świadków tych wydarzeń podpalono wówczas również stodoły:
- Franciszka Grabca przy Zawalu,
- Władysława Szczura przy Zawalu,
- nauczycielki Ireny Zofii Palewicz na granicy Zawala i Wadowic,
- Edwarda Rychlika przy Zawalu,
- oraz kilka stodół na terenie Wadowic.
Podjęto także próbę podpalenia stodoły Brońków, usytuowanej blisko połączenia obecnej obwodnicy Wadowic i dawnego gościńca na Andrychów, ale podłożony ogień nie uległ rozprzestrzenieniu.
W akcjach ratunkowych oprócz strażaków czynny udział brali sąsiedzi poszkodowanych, wyprowadzający poza zasięg ognia zwierzęta gospodarskie i ratujący zgromadzone w podpalonych obiektach sprzęty i maszyny. W wartach nocnych uczestniczyli też słuchacze szkoły milicyjnej. Jedynym efektem ich pełnienia było schwytanie pijanego sąsiada, wracającego nocą do domu, żołnierza na przepustce, który połaszczył się na owoce z przylegającego do jednej ze stodół sadu i obserwacje nocnego życia zwierząt.
12 września 1965 roku na posiedzeniu Gromadzkiej Rady Narodowej jej przewodniczący Klemens Guzdek stwierdził, że Chocznia Dolna narażona została na niepowetowane straty z powodu częstych pożarów zabudowań gospodarczych. Obowiązkiem jest wznowienie czujności, należyte pełnienie wart nocnych ppoż, ponieważ zdarzają się wypadki, że nie wszyscy mieszkańcy pełnią je należycie, dlatego ostrzega się wszystkich zainteresowanych, że zaniedbujący te obowiązki będą karani przez Kolegium Orzekające. Równocześnie należy zwracać baczną uwagę na przepisy ppoż w akcji omłotowej, gdyż bardzo często stwierdza się brak beczki z wodą i innego koniecznego sprzętu ppoż. Przede wszystkim należy zwrócić uwagę na dzieci, by nie pozostawały same bez opieki, ponieważ na terenie gromady zdarzały się przykre doświadczenia,- na przykład u obywatelki Pasieki Anieli pozostawione dzieci bez opieki podpaliły stodołę.
Zobligowano ponadto Ochotniczą Straż Pożarną do złożenia sprawozdania ze swojej działalności.
Sprawozdanie przedstawił naczelnik Władysław Stuglik w dniu 22 września. Poinformował, że OSP w Choczni liczy 28 członków, z  czego w przeważającej części są to członkowie starsi, mający długoletni staż pracy w tej organizacji. Jednostka jest podzielona na dwie sekcje, w górnej i dolnej części wsi i każda z nich dysponuje własną remizą (obie do remontu). Posiada 2 motopompy, dostateczną ilość węży oraz innego wyposażenia potrzebnego do akcji, z  wyjątkiem toporków, które są jednak w każdym budynku i mogą być wykorzystane w razie konieczności. Planuje się zakup pojazdu pożarniczego typu GM. Do celów alarmowych OSP posiada 2 syreny elektryczne i gong na wypadek braku prądu oraz całodobowe połączenia telefoniczne w dwóch punktach i w okresie dziennym w sześciu punktach. W 1965 roku z niewyjaśnionych przyczyn wynikło w Choczni 5 pożarów, w których likwidacji jednostka brała udział. Dwukrotnie w ciągu roku- wiosną i jesienią- członkowie OSP dokonują kontroli ppoż około 1800 budynków. Trwa warta nocna wprowadzona w grudniu 1964 roku oraz dodatkowe dyżury w czasie żniw i omłotów.
Klemens Guzdek w imieniu Gromadzkiej rady Narodowej uznał, że działalność OSP można uznać za dobrą, biorąc pod uwagę warunki, w których pracuje. Opracowywany jest plan zabezpieczenia ppoż na lata 1966-1970, który obejmie znaczne środki (423.500 zł) na zakup sprzętu i umundurowania. Należy  jednak podjąć działania w celu szybkiego odmłodzenia kadr OSP.
Do wykrycia sprawcy podpaleń doszło nie przez celowe działania operacyjne Milicji Obywatelskiej, OSP, czy warty pełnione przez chocznian, ale przez jego nieuwagę. Okazał się nim Stanisław M., strażak-piroman i członek Ochotniczej Rezerwy Milicji Obywatelskiej (ORMO), który pozostawił na miejscu swojego przestępstwa pokwitowanie na wypożyczony sprzęt strażacki wraz z własnoręcznym podpisem.
Wobec wykrycia sprawcy choczeńska Gromadzka Rada Narodowa podjęła 22 grudnia uchwałę o odwołaniu wart nocnych do 24 grudnia, gdyż dalsze ich pełnienie w zaistniałych okolicznościach uznano za nieuzasadnione.



wtorek, 18 sierpnia 2020

Fotografie choczeńskich emigrantów- część XII

Michał Kręcioch i jego żona Balbina Kręcioch z domu Stuglik
1926
Ta sama para w drugiej połowie lat 40. XX wieku
Michał Kręcioch (1880-1948) był synem Ignacego i Franciszki z domu Wider. W 1906 roku poślubił urodzoną w Choczni Balbinę Stuglik (1883-1964), córkę Jana i Anny z domu Bury. Wkrótce doczekał się z nią synów Anastazego (zmarł jako tygodniowe dziecko w 1907 roku) i Szczepana, urodzonego w 1908 roku. W 1909 roku wyemigrował do USA i osiedlił się w South Bend w stanie Indiana. Pracował jako kowal i ślusarz. W Indianie urodziło się dziesięcioro jego kolejnych dzieci: córka Anna (później po mężu Kolaczyk), córka Frances (Franciszka), córka Verna (Weronika), córka Helena (później po mężu Ferrill), córka Jayedeen Josephine (później po mężu Knoll), syn Leo, córka Rozalyn Antoinette (później po mężu Smith), córka Michaelenne Pauline (później po mężu Lewis), córka Genevieve (Genowefa) i córka Mary.
W USA używał imienia Michael, a jego żona Balbina występowała jako Bella.
Zmarł w Niles w stanie Michigan i został pochowany na Cmentarzu św. Józefa w South Bend. W tym samym grobie spoczęła po śmierci jego żona Balbina.



sobota, 15 sierpnia 2020

Chocznianie w walkach przeciwko Napoleonowi

Na początku XIX wieku chocznianie brali czynny udział w wojnach napoleońskich, czyli serii konfliktów zbrojnych pomiędzy rządzoną przez Napoleona Bonaparte Francją a koalicją innych państw europejskich, do których zaliczała się Austria. Inaczej niż mieszkańcy Księstwa Warszawskiego mieszkańcy Choczni nie walczyli jednak w szeregach wojsk Napoleona, lecz przeciwko nim, jako żołnierze cesarza Austrii, sprzymierzonego z Prusami i Rosją.
Dzięki rejestrowi zgonów 56 pułku piechoty udało się odtworzyć nazwiska dwóch z nich. Byli to urodzony w Choczni Marcin Wątroba oraz powołany do wojska jako mieszkaniec Choczni Maciej Trzaska. Obaj uczestniczyli końcowej fazie wojen napoleońskich, poprzedzających ostateczny upadek Napoleona. 56 Infanterie Regiment Wenzel Graf von Colloredo- bo tak brzmiała pełna nazwa pułku, w którym służyli, wszedł w 1813 roku w skład 4 dywizji austriackiej dowodzonej przez księcia generała Lichtensteina, współdziałającej wraz z innymi dywizjami austriackimi, oddziałami rosyjskimi i pruskimi w ramach tak zwanej armii czeskiej, liczącej około 230000 żołnierzy. Według planu wojennego sprzymierzonych armia czeska miała wyjść z terytorium Czech i obejść prawy bok armii Napoleona, by odciąć ją od linii Łaby i Soławy. 26 i 27 sierpnia 1813 doszło do bitwy pod Dreznem, przegranej przez wojska sprzymierzone. Straty sprzymierzonych wyniosły około 25000 żołnierzy, przy 9000 poległych żołnierzach Napoleona. Z powodu złego stanu dróg, rozmytych przez padające deszcze i zatarasowanych przez różnego rodzaju pojazdy 56 pułk piechoty z Wątrobą i Trzaską dotarł na pole bitwy dopiero około północy z 26 na 27 sierpnia. Wątroba i Trzaska brali udział w zwycięskich starciach na bagnety z żołnierzami króla Neapolu, ale musieli wycofać się z zajmowanych pozycji z powodu silnego ognia artyleryjskiego. Pułk stracił 45 ludzi i dwie chorągwie a 157 żołnierzy odniosło rany. Do kolejnego i rozstrzygającego starcia doszło dopiero w dniach od 16 do 19 października pod Lipskiem, które przeszło do historii jako "bitwa narodów". 56 pułk piechoty walczył w niej bezpośrednio przeciwko oddziałom polskim dowodzonym przez księcia Józefa Poniatowskiego. Co ciekawe, część tych oddziałów polskich idących na odsiecz Napoleonowi 8 maja 1813 roku przechodziła przez Chocznię, co umożliwili im wtedy jeszcze neutralni Austriacy. 
Pierwszego dnia "bitwy narodów" 56 pp bezskutecznie usiłował sforsować rzekę Plisę. Noc spędził na polu bitwy, zasłanym tysiącami poległych i rannych i oświetlonym przez łuny palących się pobliskich wsi. Kolejny dzień minął spokojnie, a wojska stały naprzeciw siebie w ulewnym deszczu. W poniedziałek 18 października Wątroba i Trzaska brali udział w zdobyciu i utrzymaniu zamku w Dölnitz, mimo dziesięciogodzinnej napory ogniowej wojsk Napoleona. Pod wieczór wojska sprzymierzonych znajdowały się u bram Lipska i Napoleon z powodu wielkich strat zdecydował się na odwrót. 19 października części armii francuskiej udało się wycofać przez most na rzece Elsterze, ale po jego wysadzeniu pozostałe oddziały były zmuszone forsować rzekę wpław. Jak wiadomo, w nurtach Elstery zginął wtedy książę Józef Poniatowski, mianowany zaledwie trzy dni wcześniej marszałkiem Francji. Straty 56 pp wyniosły 21 poległych i 235 rannych.
Za wycofującymi się Francuzami postępowały wojska sprzymierzonych, do których przyłączyła się Bawaria. 56 pułk piechoty dotarł 2 listopada do Frankfurtu, a po odrzuceniu przez Napoleona propozycji pokojowych otrzymał rozkaz sforsowania Renu i wejścia na teren Francji. 30 stycznia pułk wkroczył do Genewy w Szwajcarii, jednak już bez Macieja Trzaski, który miesiąc wcześniej zmarł w szpitalu polowym w Willingen i Marcina Wątroby, zmarłego 29 stycznia w Waldkirch w Badenii-Wirtembergii. Zwłoki tego 23-letniego syna Macieja Wątroby i Julianny z domu Drapa zostały pochowane na miejscowym cmentarzu, odległym ponad 1100 km od jego rodzinnej Choczni.
W Sterb Register 56 pułku piechoty odnotowano także nazwiska dwóch kolejnych chocznian, którzy służyli w 1813 roku w 56 pułku piechoty, ale nie wzięli oni udziału w kampanii przeciw Napoleonowi, ponieważ zmarli w Nowym Wiśniczu jeszcze przed jej rozpoczęciem. Byli to: Mikołaj Graca, urodzony w 1788 roku jako syn Kazimierza i Marianny z domu Gazda oraz jego rówieśnik i imiennik Mikołaj Kuta.

środa, 12 sierpnia 2020

Licytacje komornicze w Choczni w 1939 roku

  • Komornik Sądu Grodzkiego w Wadowicach Adam Pochłopień, mający kancelarię przy ulicy Iwańskiego 7, ogłaszał 9 sierpnia 1939 roku, że 5 października 1939 roku odbędzie się sprzedaż nieruchomości należącej do dłużników: Bronisławy z Zająców Świątkowej i Wincentego Świątka zamieszkałych w Choczni pod numerem 543 i obejmującej obszar 20762 metrów kwadratowych, na którym znajduje się dom drewniany  kryty słomą, składający się z izby i z kuchni (będący w posiadaniu Anastazji Widlarz), stodoła zbudowana z drzewa, składająca się z boiska i sąsieka (w połowie własność dłużników- a w drugiej połowie Józefa Spisaka), dom drewniany kryty dachówką, składający się z pokoju, kuchni, sieni, komory i stajni. Jako przynależność znajduje się 1 krowa czerwona. Nieruchomość została oszacowana na sumę złotych 5736 groszy 68.
  • Komornik Sądu Grodzkiego w Wadowicach Adam Pochłopień, mający kancelarię przy ulicy Iwańskiego 7, ogłaszał 19 maja 1939 roku, że 20 lipca 1939 roku odbędzie się sprzedaż nieruchomości należącej do dłużników: Michała i Antoniny Jończyków z Choczni numer domu 56, obejmującej 1/4 nieruchomości o powierzchni 581 metrów kwadratowych oraz 2/4 nieruchomości o powierzchni 23149 metrów kwadratowych, a składającej się z gruntów ornych, pastwisk i lasów. Znajduje się na niej stodoła drewniana kryta słomą, składająca się z boiska, 2 sąsieków i 3 szop dobudowanych z desek, która stanowić ma wyłączną własność Jana Ścigalskiego i Józefa Ramendy, dom w połowie murowany z cegieł a w połowie drewniany- część drewniana składa się z: pokoju, kuchni, stajni i piwnicy, a część murowana z: pokoju, kuchni, stajni i wspólnej sieni. Za domem tym znajduje się stodoła z drzewa słomą kryta, składająca się z boiska, 2 sąsieków i 4 szop z desek dobudowanych. Osobno szopa z desek, dachówką kryta, która ma stanowić wyłączną własność Jana Kożucha. Przynależnościami są 1 krowa starsza. Nieruchomość oszacowana została na sumę złotych 10577 i 50 groszy.
  • Komornik Sądu Grodzkiego w Wadowicach Adam Pochłopień, mający kancelarię przy ulicy Iwańskiego 7, ogłaszał 5 maja 1939 roku, że 6 lipca 1939 roku odbędzie się sprzedaż nieruchomości należącej do dłużników: Wojciecha i Franciszki z Sordylów Ramzów z Choczni numer domu 118, obejmującej obszary o powierzchni: 25375 metrów kwadratowych, 5010 metrów kwadratowych, 34605 metrów kwadratowych, 479 metrów kwadratowych (w połowie) oraz 1791 metrów kwadratowych, położonych w gromadzie Chocznia i składających się z gruntów ornych. Na realnościach tych znajdują się: dom murowany z cegieł kryty dachówką paloną, składający się z izby, kuchni, sieni, komory, stajni i piwnicy pod domem. Obok tego domu znajduje się stodoła z drzewa, kryta słomą i dachówką, składająca się z boiska, 2 sąsieków i wozowni. Jako przynależności są 1 koń gniady, 1 wóz ciężki i 3 brony. Nieruchomość oszacowana została na sumę złotych 19201 groszy 80.
  • Komornik Sądu Grodzkiego w Wadowicach Adam Pochłopień, mający kancelarię przy ulicy Iwańskiego 7, ogłaszał 11 lipca 1939 roku, że 31 sierpnia 1939 roku (!) odbędzie się sprzedaż nieruchomości należącej do dłużników: Stanisława i Rozalji Pietrasów z Choczni numer domu 123 składającą się z gruntów ornych o powierzchni 4 hektarów 86 arów i 3 metrów kwadratowych. Na realność tej znajduje się: dom murowany z cegieł, dachówką cementową kryty, składający się z 2 izb, kuchni, sieni, stajni i piwnicy pod częścią domu oraz dobudowanych z drzewa chlewów, stodoła drewniana kryta dachówką cementową, składająca się z boiska, sąsieka, 2 szop i piwnicy. Nieruchomość oszacowana została na sumę zł 7.746 i 33 groszy.
  • Komornik Sądu Grodzkiego w Wadowicach Adam Pochłopień, mający kancelarię przy ulicy Iwańskiego 7, ogłaszał 16 stycznia 1939 roku, że 2 marca 1939 roku odbędzie się sprzedaż nieruchomości należącej do dłużnika Stanisława Targosza z Choczni numer domu 438, obejmującej cała realność o numerze ewidencyjnym 1037 i połowę realności o numerze ewidencyjnym 1038. Realność nr 1037 składa się z 2 parcel o łącznym obszarze 880 metrów kwadratowych, na których znajduje się dom częściowo z drzewa a częściowo z cegieł zbudowany (nr 438) kryty deskami i papą, 16.50 metra długi a 12 metrów szeroki, składający się z 4 izb, z piecami do gotowania, a 2 pokoji z piecami do ogrzewania, 2 sieni, 2 piwnic. Obok tego domu znajduje się stajenka z cegieł zmurowana, papą kryta. Reszta tej realności niezabudowana stanowi sad warzywno owocowy. Realność nr 1038 składa się z parceli obejmujące obszaru 72 metrów kwadratowych, stanowiącej drogę względnie ścieżkę koło domu. Obie realności stanowią na gruncie jedną całość otoczoną płotem sztachetowym i położone są tuż koło gościńca w odległości około 1 km od miasta Wadowic. Nieruchomość oszacowana zostałana sumę zł. 5405.


poniedziałek, 10 sierpnia 2020

Łowiectwo

Wywiady przeprowadzone w Choczni w 1968 roku przez studentów etnografii - uczestników obozu naukowo- badawczego.
Informacji na temat udzielali Władysław Żak i Władysław Bąk.
Materiały udostępnił Artur Oboza.

Władysław Żak (1916-1987):

  • powszechną nazwą kłusownika jest ropsik lub rapśnik (od niemieckiego słowa Raubschütz- uwaga moja).
  • sidła podrywane, nazywane "okami",  przywiązywane były do zgiętej części przygiętego do ziemi młodego drzewka. Do jednego drzewa przywiązuje się jedno "oko". Zgięty koniec drzewka przywiązywano sznurkiem do innego drzewa. Szarpnięcie się zwierzyny w "oku" powodowało wyprostowanie się drzewa. Takie "oka" zastawiano na lisy, na ścieżkach którymi chodziły oraz na sarny.
  • sidła na zające również nazywano "okami". Przywiązuje się je do drzewa lub kołka wbitego w ziemię.
  • doły na dziki kopano w lesie i przykrywano je gałązkami świerkowymi. Na dnie dołu nie było nigdy żadnych kołków. Zdarzało się, że wpadały do nich sarny.
  • trucie zwierzyny nie występuje i nie występowało, "dlatego że nie można kupić dobrej trutki".
  • na bażanty zastawia się na polach "oka" z cienkiego drutu lub końskiego włosia. Przywiązuje się je do kołków wbitych w ziemię. "Ok" tych jest przy kołku kilka do kilkunastu. Czasem stosuje się posypywanie "ok" ziarnem, aby przywabić ptaki.
Władysław Bąk (1893-1982):

  • ptaki chwyta się na rodzaj wędki, gdzie przez ziarno przewleczona jest nić. Na drobne ptaki stosuje się ziarna pszenicy, na bażanty używa się ziaren grochu, przez które przewleczona jest szewska dratew.
  • bażanty chwyta się też na ziarno moczone w denaturacie. Przeważnie stosuje się pszenicę, rzuca się w jednym miejscu na polu kilkanaście lub więcej ziaren. Wystarczy by bażant połknął 2-3 ziarna, to jest tak pijany, że się wywraca i bez trudu chwyta się go ręką.
  • paści lub paści żelazne zastawia się na szczury i tchorze (tchórze). Większe zastawia się na sarny, ale rzadko, bo jest to surowo karane. Czasem zastawia się je na lisy, ale lisa bardzo trudno schwytać. Na tchórze i szczury wkłada się do paści przynętę w postaci mięsa. Na sarny i lisy przynęty się nie daje, jedynie stawia się je na drogach uczęszczanych przez te zwierzęta. Lis nie ruszy przynęty, a paści trzeba wyparzyć wrzątkiem, żeby nie poczuł zapachu. Próbowano zastawiać paści na dziki, ale bezskutecznie, "bo dzik jest za silny".
  • paści drewniane lub drążki to inna pułapka na szczury i tchórze. Składa się z 3 beleczek, gdzie środkowa podnoszona jest do góry i obciążona. Poruszenie deseczki z przynętą powoduje opadnięcie środkowej beleczki, "mechanizm" wykonany jest z drewna i sznurka.
  • zatrzaskiwanie lisa w pomieszczeniu- ten sposób informator obserwował we wsiach położonych bardziej na południe, gdzie zagrody położone bliżej lasu są nawet w dzień odwiedzane przez lisy. Przygotowuje się jedno puste pomieszczenie- na przykład chlew, wyprowadziwszy z niego zwierzęta. Pomieszczenie nie może być zbyt duże i prócz drzwi nie może być z niego innego wyjścia. Do drzwi przywiązuje się długi sznurek, by po szarpnięciu można było zatrzasnąć zamek. Drzwi zostawia się uchylone, bo lis o wiele chętniej wchodzi przez drzwi uchylone, niż otwarte na oścież. Człowiek trzymający koniec sznurka czeka gdzieś ukryty i gdy lis wejdzie do pomieszczenia, szarpie za sznurek zatrzaskując drzwi. Złapanego lisa zabija się najczęściej widłami.
  • innych sposobów łowieckich, jak np. łapanie "na lep" informator nie zna.
  • wszystkie wymienione przez niego sposoby są używane obecnie (to jest w 1968 roku- uwaga moja).

czwartek, 6 sierpnia 2020

O Stanisławie Dudzie w "Gazecie Krakowskiej" - część 2

Artykuł o bibliotekarzu Stanisławie Dudzie z 1955 roku, zawarty w notatce sprzed miesiąca (link), nie był jedyną publikacją "Gazety Krakowskiej" na jego temat. Na siódmej stronie wydania tejże gazety z 6/7 maja 1967 roku zamieszczono reportaż Wiesława Czubały pod tytułem "Bibliotekarz z Choczni":

Nerwowe, zamaszyste, pozornie nieskoordynowane ruchy - idealnie harmonizują z sylwetką tego siedemdziesięcioletniego człowieka. Wydaje się, że stoły, regały przeszkadzają mu, stają na jego drodze. Omija je, potyka się, potęgując wrażenie panującej tu ciasnoty.
- Mam już przecież 2 wojny i trzy niewole poza sobą - mówi. 
Piętna tych lat i przeżyć nie da się ukryć. A jednak nie potrafią one zaprzeczyć tym wszystkim sukcesom, jakie w ciągu piętnastu lat odniósł w szarych i ciasnych ścianach bibliotecznych.
Dowiódł nimi, że stać go na wiele. Zyskał sobie powszechne uznanie. Stał się głównym rzecznikiem szerzenia kultury w Choczni. Jego żarliwość i inicjatywa były tu zresztą wręcz konieczne. Ta niepozorna biblioteka przy GRN jest bowiem jedyną placówką kulturalną w Choczni. W niej właśnie ogniskują się wszystkie pragnienia kulturalne mieszkańców tej dużej wsi wadowickiej. I tu Stanisław Duda stara się, jak może, je zaspokoić. Oczywiście, na miarę swoich możliwości.
Pięć tysięcy książek, to jego główna broń. Sześćset czytelników, to zwycięstwo, jakie tą bronią osiągnął.
Trzeba znać Chocznię, jej tradycje, mentalność i dawną niechęć do książki, żeby to ocenić. Stanisław Duda ciężko i wytrwale zdobywał czytelnika po czytelniku.
- Zacząłem od młodzieży „z podstawówki”. Wprawdzie ta „stonka biblioteczna”, jak ją w duchu nazywam, niszczy książki, ale umie zapalić się do nich. Pozostaje wierna mojej bibliotece. Taki na przykład Józek Wideł (chodzi prawdopodobnie o Józefa Kazimierza Widra ur. 1941- uwaga moja) - ożenił się już, a nie ma tygodnia, żeby nie wpadł po książkę. Pierwszą, przed piętnastu laty, otrzymał z moich rąk, ja go nauczyłem czytać. Tak było z wieloma jego kolegami. Przyszli do biblioteki po lekturę, by wracać po książki przygodowe i historyczne. Sam się nieraz dziwię, kiedy oni zdążą to wszystko przeczytać? Czwartoklasista Staś Płonka wypożyczył od początku roku 17 książek, to znaczy, te czyta cztery książki miesięcznie. O starszych czytelników było trudniej. Potrzeba było wielu lat, żeby ich sobie pozyskać.
Stanisław Duda dochodził do tego różnymi drogami.
- Panie, niech pan wystara się dla syna o lekturę, a będę przychodzić po książki.
Będę sama czytać — prosiła kobieta, która nie mogła nigdzie dostać „Placówki”.
- Z lekturami było zawsze kiepsko, zawsze jest ich za mało — żali się bibliotekarz. Ale kiedy mogłem zadośćuczynić takiej prośbie, trzymałem kobietę za słowo...
Zdarzało się i inaczej. Stawała w progu nieśmiało jakaś gospodyni i dopiero na pytanie, czy przyszła po książkę mówiła: wiecie, taką jakąś o dworach i panach... Wtedy Stanisławowi Dudzie nie pozostawało nic innego, jak sięgnąć po Kraszewskiego albo Rodziewiczównę. Dziś ta sama kobieta czyta już Faulknera, zna wielu współczesnych autorów. Gorzej trochę z zaopatrywaniem w najnowsze pozycje wydawnicze. Biblioteka nie jest w stanie nadążyć za wszystkimi wymaganiami. Małżeństwo emerytów, Marii i Jana Bryndzów (zmarli odpowiednio w 1987 i 1979 roku- uwaga moja) też skarży się, że już wszystko wyczytali...
Biblioteka w Choczni Dolnej ma niewielkie możliwości poszerzania księgozbioru. Dwa nieduże, amfiladowe pomieszczenia są już do maksimum wykorzystane, szeregi tysięcy tomów szczelnie zajmują regał po regale. Na nowe półki w zasadzie nie ma już miejsca, choć Stanisław Duda jeszcze je widzi.
- O tu - wskazuje na górne kondygnacje regałów - stanie jeszcze kilka...
Brak miejsca, choćby na najmniejszy kącik czytelniczy daje się bardzo we znaki.
- Ostatnio, wyłoniły się możliwości otrzymania lepszego lokalu. Chcemy zaadaptować na bibliotekę starą organistówkę. Uzależniamy to jednak od dotacji Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej, która jest przychylnie
ustosunkowana do naszych projektów. Realizacja ich, nie nastąpi jednak wcześniej, jak za rok.
Złe warunki lokalowe nie miały jednak żadnego wpływu na działalność biblioteki. Wszystkie obiektywne mankamenty ten wiejski bibliotekarz rekompensował wzmożoną pracą i inicjatywą. Świadczy o tym proporzec przechodni, który zdobyła jego biblioteka, jako najlepsza w województwie. Od trzech lat nie zdołała go przejąć żadna inna. Dyplomy, nagrody rzeczowe są dowodem, że nie ustawał w pracy. Angażował do akcji konkursów czytelniczych młodzież i starszych.Wiązał ich w ten sposób z biblioteką, uczył pracy społecznej i odczuwania wynikłej z niej, satysfakcji. Swoją działalność oparł o szkołę i Koło Gospodyń Wiejskich, które stopniowo stały się jego sojusznikami.
Z nimi to Stanisław Duda urządza wspólne imprezy czytelnicze, zorganizował uniwersytet dla rodziców, kursy ogłady towarzyskiej i tańca. To on był reżyserem takiej oto sceny:
Nasiąkły mgłą i chłodem zmierzch. Okna budynku Gromadzkiej Rady Narodowej ciemne. Tylko dwa - biblioteczne rozjaśniają mrok. Wokół stojącego pośrodku dużego stołu siedzą jedna obok drugiej - gospodynie choczniańskie. Przed godziną w gorączkowym pośpiechu przygotowywały kolację dla dzieci i mężów, krzątały się koło bydła, kończyły pranie, by zdążyć tu na szóstą. Jest ich osiem - młodsze i starsze, przeważnie członkinie koła gospodyń wiejskich. Piją kawę. Jedna z nich głośno czyta. Potem rozpoczyna się dyskusja. Są pytania i odpowiedzi. Temat: wychowanie dzieci, kultura współżycia społecznego, higiena i profilaktyka zdrowia. Za kilka dni mają stanąć do eliminacji konkursu pt. „Z książką na co dzień” ogłoszonego przez Ligę Kobiet. Chcą zająć pierwsze miejsce, dlatego nie żałują wysiłku. 
Osiągnęły to, czego pragnęły, Prócz nagród, jakie otrzymały, pozostała im wiedza,  którą stosują w życiu. I nawyk szukania w książce porady i pomocy w trudnych sytuacjach życiowych.
Czy Stanisław Duda, emeryt, pełniący nieustanny dyżur w bibliotece wiejskiej, musiałby być centralną postacią i organizatorem wszystkich imprez kulturalnych wsi, gdyby działała w niej choćby jedna świetlica lub klub? 
Gdyby będący w ruinie dom ludowy GS pracował zgodnie z przeznaczeniem, a kino przyjeżdżało częściej, niż raz w tygodniu? Nie wiadomo. Wiadomo jednak, że on sam dobrze pojął swoją rolę.

poniedziałek, 3 sierpnia 2020

Emigracja choczeńska w Urugwaju - uzupełnienia

Uzupełnienia do notatki z 15 kwietnia 2015 roku (link) o chocznianach w Urugwaju na podstawie list pasażerów statków docierających do portu w Montevideo.
Wbrew temu, co pisał Józef Turała w "Kronice wsi Chocznia", emigracja z Choczni do Urugwaju odbywała się nie w jednej, ale w kilku zorganizowanych grupach od 1927 do 1937 roku. 
Statki do Montovideo w Urugwaju odpływały najczęściej z włoskiego portu Triest, rzadziej z holenderskiego Amsterdamu lub francuskiego Cherbourga. W rubryce zawód emigranci z Choczni podawali: albanil (budowlaniec), agricultor (rolnik), domestica (gospodyni domowa), sastre (krawiec), zapatero (szewc).
Imiona i nazwiska emigrantów, którzy nie byli uwzględnieni w poprzedniej notatce, zostały pogrubione.
  • 1927- Franciszek Cibor ur. 1889, Jan Cibor ur. 1898, Jan Faber ur. 1904, Władysław Guzdek ur. 1899, Ludwik Jura ur. 1901, Wojciech Matejko ur. 1901, Jan Paterak ur. 1893, Jan Pędziwiatr ur. 1897, Antoni Turała ur. 1895, Władysław Wider ur. 1899, Antoni Widlarz ur. 1902, Michał Widlarz ur. 1897, Władysław Widlarz ur. 1904, Dominik Woźniak ur. ok. 1899, Władysław Korzeń ur. 1888
  • 1928- Jan Bryndza ur. 1901, Anna Gurdek z domu Styła ur. 1894, Elżbieta Wider z domu Brusik ur. 1904
  • 1929- Anna Guzdek z domu Wider ur. 1897, Julian Guzdek ur. 1921, Franciszek Wider ur. 1901, Wojciech Widlarz ur. 1894
  • 1930- Anna Matejko z domu Drożdż ur. 1899, Joanna Matejko ur. 1927, Emilia Widlarz ur. 1928, Tekla Widlarz z domu Żurek ur. 1891
  • 1931- Janina Bryndza z domu Romańczyk ur. około 1905, Janina Alicja Bryndza ur. 1927
  • 1932- Władysława Balon ur. 1920 (później po mężu Karawacka)
  • 1937- Józef Gurdek ur. 1924, Władysław Gurdek ur. 1927, Jan Jura ur. 1925, Kamila Jura z domu Ruła ur. 1902
Nie są znane daty emigracji: Józefa Gurdka ur. około 1894, Edwarda Turały ur. 1925, Klemensa Turały ur. 1898, Tymoteusza Turały ur. 1902 i Walerii Turała z domu Widlarz ur. 1904.

Nie zapuścili trwałych korzeni w Urugwaju: Jan Paterak (po II wojnie światowej przewodniczący Gminnej Rady Narodowej w Choczni), Tymoteusz Turała (powojenny radny powiatowy i gromadzki, działacz kombatancki), Emilia Widlarz (później żona Stanisława Dąbrowskiego) i Jan Cibor (który musiał wrócić po wyjeździe w 1927 roku, skoro miał dzieci w Choczni w 1930 i 1933 roku).
Na cmentarzu w Choczni znajdują się także nagrobki Wojciecha i Tekli Widlarzów.