czwartek, 6 sierpnia 2020

O Stanisławie Dudzie w "Gazecie Krakowskiej" - część 2

Artykuł o bibliotekarzu Stanisławie Dudzie z 1955 roku, zawarty w notatce sprzed miesiąca (link), nie był jedyną publikacją "Gazety Krakowskiej" na jego temat. Na siódmej stronie wydania tejże gazety z 6/7 maja 1967 roku zamieszczono reportaż Wiesława Czubały pod tytułem "Bibliotekarz z Choczni":

Nerwowe, zamaszyste, pozornie nieskoordynowane ruchy - idealnie harmonizują z sylwetką tego siedemdziesięcioletniego człowieka. Wydaje się, że stoły, regały przeszkadzają mu, stają na jego drodze. Omija je, potyka się, potęgując wrażenie panującej tu ciasnoty.
- Mam już przecież 2 wojny i trzy niewole poza sobą - mówi. 
Piętna tych lat i przeżyć nie da się ukryć. A jednak nie potrafią one zaprzeczyć tym wszystkim sukcesom, jakie w ciągu piętnastu lat odniósł w szarych i ciasnych ścianach bibliotecznych.
Dowiódł nimi, że stać go na wiele. Zyskał sobie powszechne uznanie. Stał się głównym rzecznikiem szerzenia kultury w Choczni. Jego żarliwość i inicjatywa były tu zresztą wręcz konieczne. Ta niepozorna biblioteka przy GRN jest bowiem jedyną placówką kulturalną w Choczni. W niej właśnie ogniskują się wszystkie pragnienia kulturalne mieszkańców tej dużej wsi wadowickiej. I tu Stanisław Duda stara się, jak może, je zaspokoić. Oczywiście, na miarę swoich możliwości.
Pięć tysięcy książek, to jego główna broń. Sześćset czytelników, to zwycięstwo, jakie tą bronią osiągnął.
Trzeba znać Chocznię, jej tradycje, mentalność i dawną niechęć do książki, żeby to ocenić. Stanisław Duda ciężko i wytrwale zdobywał czytelnika po czytelniku.
- Zacząłem od młodzieży „z podstawówki”. Wprawdzie ta „stonka biblioteczna”, jak ją w duchu nazywam, niszczy książki, ale umie zapalić się do nich. Pozostaje wierna mojej bibliotece. Taki na przykład Józek Wideł (chodzi prawdopodobnie o Józefa Kazimierza Widra ur. 1941- uwaga moja) - ożenił się już, a nie ma tygodnia, żeby nie wpadł po książkę. Pierwszą, przed piętnastu laty, otrzymał z moich rąk, ja go nauczyłem czytać. Tak było z wieloma jego kolegami. Przyszli do biblioteki po lekturę, by wracać po książki przygodowe i historyczne. Sam się nieraz dziwię, kiedy oni zdążą to wszystko przeczytać? Czwartoklasista Staś Płonka wypożyczył od początku roku 17 książek, to znaczy, te czyta cztery książki miesięcznie. O starszych czytelników było trudniej. Potrzeba było wielu lat, żeby ich sobie pozyskać.
Stanisław Duda dochodził do tego różnymi drogami.
- Panie, niech pan wystara się dla syna o lekturę, a będę przychodzić po książki.
Będę sama czytać — prosiła kobieta, która nie mogła nigdzie dostać „Placówki”.
- Z lekturami było zawsze kiepsko, zawsze jest ich za mało — żali się bibliotekarz. Ale kiedy mogłem zadośćuczynić takiej prośbie, trzymałem kobietę za słowo...
Zdarzało się i inaczej. Stawała w progu nieśmiało jakaś gospodyni i dopiero na pytanie, czy przyszła po książkę mówiła: wiecie, taką jakąś o dworach i panach... Wtedy Stanisławowi Dudzie nie pozostawało nic innego, jak sięgnąć po Kraszewskiego albo Rodziewiczównę. Dziś ta sama kobieta czyta już Faulknera, zna wielu współczesnych autorów. Gorzej trochę z zaopatrywaniem w najnowsze pozycje wydawnicze. Biblioteka nie jest w stanie nadążyć za wszystkimi wymaganiami. Małżeństwo emerytów, Marii i Jana Bryndzów (zmarli odpowiednio w 1987 i 1979 roku- uwaga moja) też skarży się, że już wszystko wyczytali...
Biblioteka w Choczni Dolnej ma niewielkie możliwości poszerzania księgozbioru. Dwa nieduże, amfiladowe pomieszczenia są już do maksimum wykorzystane, szeregi tysięcy tomów szczelnie zajmują regał po regale. Na nowe półki w zasadzie nie ma już miejsca, choć Stanisław Duda jeszcze je widzi.
- O tu - wskazuje na górne kondygnacje regałów - stanie jeszcze kilka...
Brak miejsca, choćby na najmniejszy kącik czytelniczy daje się bardzo we znaki.
- Ostatnio, wyłoniły się możliwości otrzymania lepszego lokalu. Chcemy zaadaptować na bibliotekę starą organistówkę. Uzależniamy to jednak od dotacji Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej, która jest przychylnie
ustosunkowana do naszych projektów. Realizacja ich, nie nastąpi jednak wcześniej, jak za rok.
Złe warunki lokalowe nie miały jednak żadnego wpływu na działalność biblioteki. Wszystkie obiektywne mankamenty ten wiejski bibliotekarz rekompensował wzmożoną pracą i inicjatywą. Świadczy o tym proporzec przechodni, który zdobyła jego biblioteka, jako najlepsza w województwie. Od trzech lat nie zdołała go przejąć żadna inna. Dyplomy, nagrody rzeczowe są dowodem, że nie ustawał w pracy. Angażował do akcji konkursów czytelniczych młodzież i starszych.Wiązał ich w ten sposób z biblioteką, uczył pracy społecznej i odczuwania wynikłej z niej, satysfakcji. Swoją działalność oparł o szkołę i Koło Gospodyń Wiejskich, które stopniowo stały się jego sojusznikami.
Z nimi to Stanisław Duda urządza wspólne imprezy czytelnicze, zorganizował uniwersytet dla rodziców, kursy ogłady towarzyskiej i tańca. To on był reżyserem takiej oto sceny:
Nasiąkły mgłą i chłodem zmierzch. Okna budynku Gromadzkiej Rady Narodowej ciemne. Tylko dwa - biblioteczne rozjaśniają mrok. Wokół stojącego pośrodku dużego stołu siedzą jedna obok drugiej - gospodynie choczniańskie. Przed godziną w gorączkowym pośpiechu przygotowywały kolację dla dzieci i mężów, krzątały się koło bydła, kończyły pranie, by zdążyć tu na szóstą. Jest ich osiem - młodsze i starsze, przeważnie członkinie koła gospodyń wiejskich. Piją kawę. Jedna z nich głośno czyta. Potem rozpoczyna się dyskusja. Są pytania i odpowiedzi. Temat: wychowanie dzieci, kultura współżycia społecznego, higiena i profilaktyka zdrowia. Za kilka dni mają stanąć do eliminacji konkursu pt. „Z książką na co dzień” ogłoszonego przez Ligę Kobiet. Chcą zająć pierwsze miejsce, dlatego nie żałują wysiłku. 
Osiągnęły to, czego pragnęły, Prócz nagród, jakie otrzymały, pozostała im wiedza,  którą stosują w życiu. I nawyk szukania w książce porady i pomocy w trudnych sytuacjach życiowych.
Czy Stanisław Duda, emeryt, pełniący nieustanny dyżur w bibliotece wiejskiej, musiałby być centralną postacią i organizatorem wszystkich imprez kulturalnych wsi, gdyby działała w niej choćby jedna świetlica lub klub? 
Gdyby będący w ruinie dom ludowy GS pracował zgodnie z przeznaczeniem, a kino przyjeżdżało częściej, niż raz w tygodniu? Nie wiadomo. Wiadomo jednak, że on sam dobrze pojął swoją rolę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz