poniedziałek, 20 stycznia 2020

Aresztowanie przez Niemców Wilhelma Smazy na przełomie 1942 i 1943 roku

Wilhelm Smaza urodził się 12 maja 1909 roku w Kaczynie, jako syn Jakuba i Zofii z domu Homel.
18 lutego 1933 roku poślubił o cztery lata młodszą  Helenę Biel i zamieszkał z nią w jej domu rodzinnym w Choczni. Młodzi malżonkowie doczekali się trojga dzieci:
  • córki Janiny Marii, która zmarła w 1934 roku jako kilkudniowe niemowlę,
  • syna Józefa (1936-1994)
  • córki Genowefy, urodzonej w 1942 roku.

Tragiczne losy Wilhelma Smazy i jego rodziny w czasie II wojny światowej opisał Józef Turała w jednym z rozdziałów "Kroniki wsi Chocznia":

"W czasie wysiedlenia mieszkańców Choczni z początkiem grudnia 1940 roku także i rodzinę Wilhelma i Heleny Smazów oraz matkę żony- starą Marię Biel (z domu Woźniak- uwaga moja) - przesiedlili do starego domu Ludwika Woźniaka w sąsiedztwie- zaś w domu ich bauer niemiecki urządził stajnię na bydło.
Helena Smaza z matką mieszkały wtedy w jednej izbie w tym starym drewnianym domu sąsiada, tu spały i gotowały, zaś Wilhelm Smaza przez jakiś czas na początku okupacji pracował w firmie niemieckiej przy budowie baraków pod przyszły obóz zagłady w Oświęcimiu. Ale gdzieś w połowie roku 1942 z pracy sam zrezygnował, uciekł i nie chodził do niej. Przez pół roku ukrywał się, wobec czego policja niemiecka zaczęła go szukać i dniu 31 grudnia 1942 roku w ostatni dzień starego roku przyszli po niego do mieszkania. Wtedy  dwóch uzbrojonych Niemców o godzinie 22. zaczęło się dobijać do mieszkania.
I wtedy, gdy Niemcy zaczęli się dobijać do domu, wówczas Wilhelm Smaza, który znajdował się w izbie, szybko otworzył właz z desek do piwnicy, w której przechowywano ziemniaki, wskoczył w kąt piwnicy i tam ukrył się. Właz ten z anim zamknęła żona i na tej podłodze postawiła kolebkę z dzieckiem- sześciotygodniową Genią. Zaś matka Maria Biel poszła odemknąć Niemcom drzwi wejściowe do sieni, poczem weszli oni do kuchni, pytając się, czy jest Wilhelm Smaza.
Na to żona i matka odpowiedziały Niemcom, że go nie ma, że poszedł gdzieś i nie wrócił jeszcze, poczem Niemcy rozglądnęli się po kątach słabo oświetlonej i zagraconej kuchni i odeszli.
Wracającą policję niemiecką napotkała przypadkowo na gościńcu Niemka Marta Styła (z domu Heinze, urodzona w 1903 roku w dzisiejszych Dzierżysławicach na Opolszczyźnie- uwaga moja), z którą przed II wojną światową ożenił się Styła Józef z Choczni, który w Niemczech był na robotach, tam się ożenił (w 1931 roku- uwaga moja), a w czasie wojny przyjechał do Choczni z żoną- Niemką, która z początku mówiła tylko po niemiecku, ale powoli nauczyła się i po polsku.
Otóż owa Marta zagadnęła tych dwóch policjantów niemieckich poprawną niemczyzną, gdzie byli i co załatwiali. Gdy jej odpowiedzieli, że byli po Wilhelma Smazę, by go zabrać, ale go w domu nie ma, bo gdzieś wyszedł i że muszą przyjść po niego później lub jutro- wtedy owa Niemka Marta odpowiedziała im, że nie umieli szukać, udowadniając im, że on jest w mieszkaniu i że się ukrył w piwnicy pod podłogą - przebywając już jakiś czas w Choczni znała już ona, jak w niektórych domach wchodzi się do takiej piwnicy.
Wtedy policjanci niemieccy zawrócili, zaczęli szukać, otwarli właz do piwnicy ostrożnie, zaglądali do niej, bo było tam ciemno, wołali na Smazę, by wyszedł i na pewno go nie widzieli. Nie wchodzili też tam, bo obawiali się, że Smaza jest uzbrojony. Potem zaczęli świecić zapałkami- widocznie zobaczyli jego sylwetkę, poczem krzyczeli, by wyszedł z piwniczki.
Wreszcie Wilhelm Smaza wyszedł z piwniczki. Wtedy Niemcy krzyczeli, poklęli na kobiety, że ich okłamały- mówili, że także ich zabiorą, poczem zabrali Smazę i z nim wyszli.
Ale po przeszło godzinie Smaza wrócił z powrotem do domu. Zaznaczył, że zaprowadzili go na posterunek policji niemieckiej, tam znowu pokrzyczeli na niego, a widocznie nie mając miejscowego aresztu, a w nocy nie chcieli go odprowadzać na tamtejszy komisariat i tam do aresztu, zwłaszcza, że to był ostatni dzień starego roku 1942 i Sylwester- widocznie wieczór ten mieli spędzić w wesołej kompanii i na pijatyce- dlatego puścili go, zaznaczając mu, że ma się zgłosić do nich na godzinę czwartą rano, grożąc mu, że gdyby nie przyszedł na wyznaczony czas, to zabiorą żonę i matkę, zaś jego będą szukać i znajdą go, a wtedy spotka go surowa kara i rozstrzelają go.
Noc tą sylwestrową Smaza Wilhelm spędził w domu na płaczu, głośno rozpaczając, co ma robić. Bojąc się o ewentualne straszne następstwa dla siebie i i rodziny, gdyby się nie zgłosił. Pytał się, co ma robić ?
Więc żona i jej matka mówiły mu: rób jak uważasz. Godziny nocne mijały, godzina 4.00 się zbliżała, więc zrozpaczony Smaza wstał, pożegnał się z matką i teściową i wyszedł !
Długo nic nie wiedzieli o nim. Wreszcie przyszedł list z obozu w Oświęcimiu, potem jeszcze coś dwa, które tłumaczył miejscowy ksiądz proboszcz Józef Dyba żonie Helenie. Posyłano mu skromne paczki, ale nie wiadomo nawet, czy je dostał.
Aż w dniu 23 czerwca 1943 roku przyszedł do izby Heleny Smaza i jej matki Marii miejscowy policjant niemiecki Franz (Franz Bresler- uwaga moja), renegat, przed wojną Polak ze Śląska, który nawet służył w Wojsku Polskim w 12 pułku piechoty w Wadowicach- ten sam, co w grudniu zabrał Smazę.(...)
I wtedy Franz oświadczył im, że Wilhelm Smaza zmarł na serce w obozie w Oświęcimiu 13 czerwca 1943 roku (według danych Archiwum Muzeum Auschwitz- Birkenau 11 czerwca 1943 roku- uwaga moja) i wręczył im kartkę z zawiadomieniem o jego śmierci.
Tak zginął poczciwy Wilhelm Smaza, nie chcąc narażać żony i małych dzieci oraz jej matki żony. Poszedł dobrowolnie na godzinę czwartą, a przecież mógł nie pójść, mógł się jeszcze czy ukrywać, czy pójść w lasy do partyzantów i walczyć o wyzwolenie Polski.
Zawierzył Niemcom, ale im nigdy nie należy wierzyć ! Zawierzył im, ale się pomylił !
Gdy Niemcy jego zabrali, wtedy syn jego miał 6 lat, a córka Eugenia (w rzeczywistości Genowefa- uwaga moja) 6 tygodni.
Po zabraniu męża Helena Smaza i matka jej Maria Biel ciężkie miały życie, gdyż trzeba było zapracować na życie dla siebie i dwojga małych dzieci. Więc Helena pracuje u bauera w sąsiedztwie wraz z 60. letnią matką. Zabierały z sobą małe dzieci do pracy, czy to w polu, czy przy gospodarstwie, gdyż bauer ten miał tylko trzech pracowników do roboty, a było 20 hektarów gruntu do uprawy i obrobienia przy jednej parze koni. A przy tym był to człowiek gwałtowny, więc popędzał ludzi do roboty."

Fotografia Wilhelma Smazy, od 4 stycznia 1943 roku więźnia KL Auschwitz nr 85381, 
pochodząca ze zbiorów Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau w Oświęcimiu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz