czwartek, 5 września 2019

Choczeńskie wspomnienia Józefa Kręciocha

Chocznia z końca XIX i początków XX wieku w zapiskach emerytowanego urzędnika kolejowego Józefa Kręciocha (1886-1975), udostępnionych Marii Biel-Pająk przez jego wnuka Andrzeja Kręciocha z Krakowa:

Szeroką doliną, okoloną z południa zalesionymi wzgórzami Beskidów, jak: Łysa, Bliźniaki, Nad Morgami, przedzierała się ze źródeł pod Gancarzem i Leskowcem bystra Choczenka, zatracając swój nurt w korycie Skawy, otoczonej wikliną i różnorakim zielskiem, co przy nizinnych dopływach strumieni zazwyczaj wyrastają. Przed kilkudziesięciu latami była bogatym siedliskiem pstrągów i raków, toteż domorośli wędkarze i rakarze (nie identyfikować z hyclem) mieli pole do popisu, a zdobycz smażono i gotowano, że zapachy wierciły w nosach łakomców. 
Dziś atoli dla ochrony przed powodziami liczne zakręty rzeczki wyprostowano, brzegowe urwiska wybetonowano, wartki prąd kilkudziesięciu progami przyhamowano i tak "strumyk" ucywilizowano, że nawet piskorza czy kijanki tam nie znajdziesz. 
Żywiczny oddech lasów łaskotał nozdrza, rankiem i wieczorami można było przysłuchiwać: się do syta wiosenną i letnią porą wielobarwnemu chórowi słowików, drozdów, kosów, wilg i kukułek, nawet żaby w pańskich stawach potrafiły w "trio" rechotać...
A dziś wszechwładna technika. Brud, smród i ubóstwo przyrody. Zamiast naturalnego otoczenia, jakie Demiurg Wszechmocny przygotował w raju człowiekowi. 
Ech, dość, poetycznej euforii, trzeba wrócić do kroniki. Oczywiście że ciągnąca się nieomal siedem kilometrów wieś, posiada po obu stronach rzeki dwie, kiedyś błotniste, dziś większością wyasfaltowane drogi, których pobocze tworzą przeważnie sady, chronione onegdaj płotami lub sztachetami, dziś natomiast drucianymi siatkami, z opatrzoną zamkiem bramą. Zaś w głębi ogrodzenia wznosiło się od .koniec XIX wieku około 500 domów i chat z drzewa, krytych przeważnie gontem lub słomą, zamieszkiwanych podówczas przez niespełna trzy tysiące przeważnie małorolnych gospodarzy. 
Grunty większością ujemnej klasyfikacji, ilaste lub bliżej gór kamieniste, przy dobrym urodzaju dawały zaledwo 16 kwintali pszenicy z hektara lub 14 żyta, a ponieważ środków antykoncepcyjnych nie znano, więc dzieciarni prawie w każdym domu nie brakowało. Toteż na przednówku ten i ów "rolnik" wędrował z worem na plecach osiem kilometrów do Andrychowa, by tam ćwierć lub pół kwintala kukurydzianej mąki nabyć, by swemu potomstwu jakąś odmianę ziemniaków i grochu, względnie fasoli z kapustą zabezpieczyć.Osławiona galicyjska bieda dawała się tu niejednokrotnie gorzko odczuć. 
Dopiero w ostatniej dekadzie XIX wieku, kiedy zakończono budowę trasy kolejowej z Kalwarii do Bielska, sytuacja ekonomiczna Choczniaków poprawiła się nieco, albowiem ten i ów z parobczaków a nawet co śmielszych dziewuch wyjeżdżali na "'saksy" do Ostrawy, zaś sprytniejsi zdobywali jakąś pracę i zarobek bliżej, w uprzemysłowionym już nieco Bielsku lub sezonowo w okolicznych zakładach ceramicznych, ewentualnie wadowickich warsztatach rzemieślniczych. 
Ludność, wyjąwszy garstki niedołęgów życiowych była urodna, przeważał typ nordycki, nie lapoński, przywiązana do swej fary, gdyż pomimo skromnej egzystencji nie szczędziła ofiar na zbudowanie okazałego kościoła w gotycko- nadwiślańskim stylu, który wraz krzyżem na wieży sięgał 52 metry wysokości i mógł wewnątrz pomieścić 2.00 wiernych. Zasługa to ówczesnego proboszcza ks. Komorka, natomiast jego następca ks. Józef Dunajecki zaopatrzył świątynię w cztery gotyckie ołtarze, wykonane przez tyrolskich rzeźbiarzy kosztem 5.000 koron (równowartość 25 ha uprawnego pola), zaś następcy tegoż postarali się o witraże,porządne umeblowanie dla siedzących, powiększenie kubatury wnętrza przez rozszerzenie chóru, gruntownej rekonstrukcji organów, elektryfikacji kościoła i tylu nowoczesnych ulepszeń, że Dom Boży może śmiało rywalizować z niejedną świątynią bogatym mieście. Nie jest to bynajmniej czczą przechwałką, bo każdy wątpiący może dziś stwierdzić to naocznie Kronikarz pragnie jedynie tym wspomnieniem uczcić zasługi pracującego tutaj duchowieństwa.
W środku wsi, opodal kościoła zbudowano w miejscu drewnianej na przełomie wieków jednopiętrową murowaną szkołę, z kilku lekcyjnymi salami i mieszkaniem dla zarządu, dla której przewidziano program sześcioklasowej szkoły powszechnej (podstawowej) oraz zimową wieczorówkę rolniczą, więc kierownicy Gajda, Ryłko,Gondek, Nowak, przy współudziale kilkuosobowej ekipy nauczycielskiej wpajali swoim elewom gorliwie przepisane arkana wiedzy, dbając przy tym o dyscyplinę uczniowską tak dalece, że żaden sztubak nie wyminął starszego człowieka, by go nie pozdrowić chrześcijańskim trybem lub bodaj "Dzień dobry" sloganem. Toteż wadowickie szkoły, m.i.gimnazjum im. Marcina Wadowity, pomimo szczupłości miejsca przyjmowały co zdolniejszych kandydatów wiedzy chętnie w swoje progi, jedynie miejscy panicze zazdroszcząc "wsiokom" pilności i talentów, szerzyli pogłoski, że w tutejszych szkołach dla "chłopów" nie ma miejsca. Również w Górnej Choczni, tuż pod Bliźniakami, okoliczni wieśniacy chcąc uchronić swoich maluchów przed trzykilometrowym taplaniem się błocie lub zimową anginą, własnym kosztem zbudowali parterową szkółkę z jedna salą lekcyjną i pokojem nauczycielki, gdzie troskliwa Mikolaszkówna za 20 guldenów miesięcznie, dotowanych przez Wydział Krajowy łącznie z subwencją gminy, próbowała podzielonej na cztery oddziały dzieciarni, liczącej około 60- ciu chłopców i dziewcząt, wpoić wiadomości z zakresu czteroletniej szkoły powszechnej i trzeba przyznać, że z dobrym wynikiem.
Nie było w on czas takich środków lokomocji jak autobusy, czy choćby rowery, niedawno skonstruowane "bicykle" były rzadkością w miastach, cóż dopiero mówić o wsi...
Pierwszy "wóz bez koni" (czyt. samochód), na którego widok starsze kobiety z lękiem się żegnały, zaobserwował kronikarz jako mały brzdąc w ostatniej dekadzie ubiegłego wieku, a widząc że "ogon mu dymi", co na oddalonej dwa kilometry szosie między Bielskiem i Krakowem wyglądało dość niesamowicie, przypuszczał, że pojazd jest parą, niczym lokomotywa poruszany. 
Trzeba było zatem z górnej Choczni do wadowickich szkół 12 kilometrów dziennie przemaszerować, więc piszący te słowa w ciągu 10 lat nabywania tamże wiedzy okrążył glob ziemski na równiku z dużą nawiązką. Może tej zaprawie sportowej i zawdzięcza, że na własnych barach dziewiąty krzyżyk dźwiga.
Byli jednak i tacy żądni wiedzy jak Kuba i Józef Książkowie, co z Kaczyny, w oddaleniu 10 km wycierali buciorami. co dzień piaskowiec na wyboistej drodze, ale po roku ojciec, zamożniejszy  gospodarz, ulokował ich w zakładzie posiadającym "bursę" czyli dzisiejszy internat szkolny. 
Wieś w górnej części szczyciła się również na tak zwanym Sołtystwie posiadaniem parterowego dworku szlacheckiego z mansardą i frontową werandą, wspieraną na kolumienkach o renesansowych kapitelach, do której to posesji należało około 100 ha uprawnego gruntu i niespełna 150 ha lasów, onegdaj własność hr. Duninów, nabyta z końcem ubiegłego wieku przez spolszczonego Czecha pana Bichterle, który jednak wskutek ciężkich warunków ekonomicznych dla rolnictwa zmuszony był około 1904/5 roku "dwór" rozparcelować, zaś nabywcy chłopi z Krakowskiego powiatu zdewastowali ów zabytek, wkrótce wreszcie rozebrali dla budujących się domostw na własny użytek. 
Na przełomie wieków, w jubileuszowym 1900 roku, udała się pod przewodnictwem młodego wówczas proboszcza ks..Dunajeckiego, złożona z około pół tysiąca uczestników pielgrzymka-wycieczka na Gancarz (800 m.n.p.m), której towarzyszył krzyż dębowy około 10 metrów wysokości, dźwigany na przemian przez sześciu tęgich mężczyzn, który po poświęceniu wkopano na szczycie beskidzkiej wyniosłości. Dało to podnietę rozbawionej młodzieży przy powrocie do podpalania zeschłych jałowców, że wieczorem góra wyglądała jak w święto Kupały pod żagwiami "sobótek".


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz