Ciekawy opis Choczni z końca XIX i początków XX wieku, z nawiązaniem do czasów późniejszych, zachował się w zapiskach Józefa Kręciocha (1886-1975), urzędnika kolejowego i literata:
Szeroką doliną, okoloną z
południa zalesionymi wzgórzami Beskidów, jak Łysa, Bliźniaki, Nad Morgami, przedzierała
się ze źródeł pod Gancarzem i Leskowcem1 bystra Choczenka, zatracając swój nurt
w korycie Skawy, otoczonej wikliną i różnorakim zielskiem, co przy nizinnych dopływach
strumieni zazwyczaj wyrastają. Przed kilkudziesięciu latami była bogatym
siedliskiem pstrągów i raków, toteż domorośli wędkarze i rakarze (nie
identyfikować z hyclem) mieli pole popisu, a zdobycz smażono i gotowano, że
zapachy wierciły w nosach łakomców. Dziś atoli dla ochrony przed powodziami
liczne zakręty rzeczki wyprostowano, brzegowe urwiska zabetonowano, wartki prąd
kilkudziesięciu progami przyhamowano i tak "strumyk" ucywilizowano, że
nawet piskorza czy kijanki tam nie znajdziesz. Żywiczny oddech lasów łaskotał
nozdrza, rankiem i wieczorami można było przysłuchiwać się do syta wiosenną i
letnią porą wielobarwnemu chórowi słowików, drozdów, kosów, wilg i kukułek, nawet
żaby w pańskich stawach potrafiły w "trio" rechotać.
A dziś
wszechwładna technika, smród i ubóstwo przyrody, zamiast naturalnego otoczenia,
jakie Demiurg Wszechmocny przygotował w raju człowiekowi. Ech, dość, poetycznej
euforii, trzeba wrócić do kroniki. Oczywiście że ciągnąca się nieomal siedem
kilometrów wieś, posiada po obu stronach rzeki dwie, kiedyś błotniste, dziś
większością wyasfaltowane drogi, których pobocze tworzą przeważnie sady, chronione
onegdaj płotami lub sztachetami, dziś natomiast drucianymi siatkami i z opatrzoną
zamkiem bramą, zaś w głębi ogrodzenia wznosiło się pod koniec XIX wieku około 500
domów i chat z drzewa, krytych przeważnie gontem lub słomą, zamieszkiwanych
podówczas przez niespełna trzy tysiące przeważnie małorolnych gospodarzy.
Grunty większością ujemnej klasyfikacji, ilaste lub bliżej gór kamieniste, przy
dobrym urodzaju dawały zaledwo 16 kwintali pszenicy z hektara lub 14 żyta, a
ponieważ środków antykoncepcyjnych nie znano, więc dzieciarni prawie w każdym
domu nie brakowało. Ten i ów "rolnik" wędrował z worem na plecach
osiem kilometrów do Andrychowa, by tam ćwierć lub pól kwintala kukurydzianej
mąki nabyć, by swemu potomstw jakąś odmianę ziemniaków i grochu, względnie fasoli
z kapustą zabezpieczyć. Osławiona galicyjska bieda dawała się tu niejednokrotnie
gorzko odczuć. Dopiero w ostatniej dekadzie XIX wieku, kiedy zakończono budowę
trasy kolejowej z Kalwarii do Bielska, sytuacja ekonomiczna Choczniaków
poprawiła się nieco, albowiem ten i ów z parobczaków a nawet co śmielszych
dziewuch wyjeżdżali na "Saksy" lub do Ostrawy, zaś sprytniejsi
zdobywali jakąś pracę i zarobek bliżej, w uprzemysłowionym już nieco Bielsku
lub sezonowo w okolicznych zakładach ceramicznych, ewentualnie wadowickich
warsztatach rzemieślniczych.
Ludność, wyjąwszy garstki niedołęgów
życiowych była urodna, przeważał typ nordycki nie lapoński, przywiązana do swej
wiary, gdyż pomimo skromnej egzystencji nie szczędziła ofiar na zbudowanie
okazałego kościoła w gotycko-nadwiślańskim stylu, który wraz krzyżem na wieży
sięgał 52 metry wysokości i mógł wewnątrz pomieścić 2.000 wiernych. Zasługa to ówczesnego
proboszcza ks. Komorka, natomiast jego następca ks. Józef Dunajecki zaopatrzył
świątynię w cztery gotyckie ołtarze, wykonane przez tyrolskich rzeźbiarzy, kosztem
5.000 koron (równowartość 25 ha uprawnego pola), zaś następcy tegoż postarali
się o witraże, porządne umeblowanie dla siedzących, powiększenie kubatury
wnętrza przez rozszerzenie chóru, gruntownej rekonstrukcji organów, elektryfikacji
kościoła i nowoczesnych ulepszeń, że Dom Boży może śmiało rywalizować z
niejedną świątynią w bogatym mieście. Nie jest to bynajmniej czczą przechwałką,
bo każdy wątpiący może dziś stwierdzić to naocznie, kronikarz pragnie jedynie
tym wspomnieniem uczcić zasługi pracującego tutaj duchowieństwa.
W środku wsi, opodal kościoła,
zbudowano w miejscu drewnianej na przełomie wieków jednopiętrową murowaną
szkołę, z kilku lekcyjnymi salami i mieszkaniem dla zarządu, dla której
przewidziano program sześcioklasowej szkoły powszechnej „podstawowej” oraz
zimową wieczorówkę rolniczą, więc kierownicy Gajda, Ryłko, Gondek, Nowak przy
współudziale kilkuosobowej ekipy (czyt. grona) nauczycielskiej wpajali swoim elewom
gorliwie przepisane arkana wiedzy, dbając przy tym o dyscyplinę uczniowską tak
dalece, że żaden sztubak nie wyminął starszego człowieka, by Go nie pozdrowić
chrześcijańskim trybem lub bodaj "dzień dobry" sloganem. Toteż wadowickie
szkoły, m.in. gimnazjum im. Marcina Wadowity pomimo szczupłości miejsca przyjmowały
co zdolniejszych kandydatów wiedzy chętnie w swoje progi, jedynie miejscy
panicze zazdroszcząc "wsiokom" pilności i talentów, szerzyli pogłoski,
że w tutejszych szkołach dla "chłopów" nie ma miejsca.
Również w
Górnej Choczni tuż pod Bliźniakami okoliczni wieśniacy chcąc uchronić, swoich
maluchów przed trzykilometrowym taplaniem się w błocie lub zimową anginą, własnym
kosztem zbudowali parterową szkółkę z jedna salą lekcyjną i pokojem nauczycielki,
gdzie troskliwa Mikolaszkówna za 20 guldenów miesięcznie, dotowanych przez Wydział
Krajowy łącznie z subwencją gminy, próbowała podzielonej na cztery oddziały
dzieciarni, liczącej około 60-ciu chłopców i dziewcząt, wpoić wiadomości z
zakresu czteroletniej szkoły powszechnej i trzeba przyznać, że z dobrym
skutkiem.
Nie było w on czas takich środków
lokomocji, jak autobusy, czy choć rowery, niedawno skonstruowane "bicykle" były
rzadkością w miastach, cóż dopiero mówić o wsi...? Pierwszy "wóz bez koni”
(czyt. samochód), na którego widok starsze kobiety z lękiem się żegnały,
zaobserwował kronikarz jako mały brzdąc w ostatniej dekadzie ubiegłego wieku, a
widząc że "ogon mu dymi", co na oddalonej dwa kilometry szosie między
Bielskiem i Krakowem wyglądało dość niesamowicie, przypuszczał że pojazd jest
parą niczym lokomotywa poruszany.
(…) Wieś w górnej części
szczyciła się również na tzw. Sołtystwie posiadaniem parterowego dworku
szlacheckiego z mansardą i frontową werandą, wspieraną na kolumienkach o
renesansowych kapitelach, do której to posesji należało około 100 ha uprawnego
gruntu i niespełna 150 ha lasów, onegdaj własność hr. Duninów2, nabyta z końcem
u. w. przez spolszczonego Czecha Bichterle, który jednak wskutek ciężkich
warunków ekonomicznych dla rolnictwa zmuszony był około 1904/1905 roku
"dwór" rozparcelować, zaś nabywcy chłopi z Krakowskiego powiatu zdewastowali
ów zabytek wkrótce, wreszcie rozebrali dla budujących się domostw na własny
użytek.
1 w rzeczywistości źródła Choczenki nie znajdują się pod Leskowcem
2 tytuł hrabiowski przysługiwał jedynie Duninom z Głębowic, właścicielom ok. 150 ha lasu; Duninowie z Sołtystwa, choć spokrewnieni z tymi z Głębowic, nie posiadali tytułu hrabiowskiego