poniedziałek, 5 marca 2018

Rolnicza Spółdzielnia Produkcyjna imienia Rokossowskiego 1953-1956

16 stycznia 1953 roku z inicjatywy Kazimierza Widlarza i Jana Pateraka na walnym zebraniu członków powołano do życia Rolnicze Zrzeszenie Spółdzielcze im. Konstantego Rokossowskiego z siedzibą w Choczni, które zostało wpisane do rejestru sądowego 23 marca tego samego roku.
Pierwszym przewodniczącym zarządu spółdzielni został choczeński rolnik Stanisław Bąk (ur. 1913), a członkami zarządu Jan Michałek, urodzony w 1885 roku w Śleszowicach i Klara Roman (rocznik 1926), pochodząca z Krzeszowa.
Na zebraniu założycielskim wyłoniono także Komisję Rewizyjną Spółdzielni w składzie: Jan Paterak, Władysława Wilk i Maria Jończyk, Sąd Koleżeński, do którego weszli: Anna Dąbrowska, Wojciech Gawroński i Jadwiga Jończyk oraz dwuosobową Komisję Szacunkową (Jan Widlarz „Pimpi Rimpi” i Zofia Bąk).
Pełen skład członków nowo powstałej spółdzielni przedstawiał się następująco:
  • Stanisław i Zofia Bąkowie (nr domu 342)
  • Jan i Katarzyna Widlarzowie (364)
  • Władysława Wilk (364)
  • Franciszek Widlarz (475)
  • Wojciech i Maria Gawrońscy (360)
  • Maria Gawrońska (400)
  • Anna Dąbrowska (551)
  • Jadwiga Jończyk (224)
  • Maria i Antonina Jończyk (56)
  • Jan Paterak (624)
  • Maria Mikołajek (251)
  • Anna Bania (359)
  • Klara Roman (359)
  • Jan i Bronisława Michałek (351)
  • Maria Gawrońska (400)
  • Józef Trzaska (172)
  • Agnieszka Hereda (172)
  • Józef Czapik (348)
  • Wiktoria Trzaska (157)
  • Józef Kołodziej (548)
  • Anna Pędziwiatr (518)
  • Anna Filek (266)
  • Rozalia Groń (284)
  • Stanisław Stachera (127)
  • Józef Bąk
  • oraz Weronika Bandoła (444) i Stanisław Kręcioch (306) bez przekazania własnej ziemi do wspólnej uprawy.
Spółdzielnia miała gospodarować na nieco ponad 52 hektarach gruntu, wniesionych przez 17 spośród 28 jej członków i Państwowy Fundusz Ziemi, który  na dobry start przekazał ponad 13 hektarów gruntu odebranych wcześniej zakonowi Karmelitów oraz Franciszkowi i Rozalii Kręciochom (wraz z zabudowaniami gospodarczymi).
Niektórzy złożenia swojego podpisu rychło żałowali, pisząc do spółdzielni, że podpisali zgodę bez zgody żony lub „nie mieli zamiaru przystępować do spółdzielni i stanowczo nie mają zamiaru (…) a że się podpisali to tylko z namowy i niejako z przymusu, a że podpisali deklarację, to sami nie wiedzą jak i kiedy się to stało”.
Ponieważ grunty spółdzielców były porozrzucane na terenie Choczni, Powiatowa Rada Narodowa w Wadowicach podjęła działania w celu przymusowej wymiany gruntów dla stworzenia zwartego ich kompleksu, nadającego się do prowadzenia gospodarki zespołowej.
Realizacja tej decyzji odbywała się z krzywdą rolników indywidualnych, którym odbierano ziemię, oferując w zamian nierównoważne im grunty z tzw. przerzutów, o gorszej klasie gleby i bardziej oddalone od miejsca ich zamieszkania.
To prowadziło do licznych konfliktów i zatargów.
Nie uwzględniano odwołań pokrzywdzonych wymianą rolników indywidualnych (Dąbrowski, Bandoła, Dębowski, Burek, Palichleb, Garżela i odwołania zbiorowego), uznając, że gospodarka spółdzielcza jest wyższą formą gospodarki i nie należy utrudniać jej rozwoju. Przyznano jedynie rację Janowi Kręciochowi i Andrzejowi Kosycarzowi, których niewielkie skrawki gruntu uzyskane w drodze wymiany ze spółdzielcami także włączono do spółdzielni, jako działki przyzagrodowe poprzednich właścicieli. W późniejszym czasie skierowano ponadto do sądu sprawy przeciwko Kazimierzowi Szczurowi, Ludwikowi Borkowi i Stanisławowi Gawędzie o naruszanie posiadania gruntów spółdzielni. Szczególnie kuriozalna była sprawa Szczura, któremu zarzucono wysianie nawozów sztucznych na polu koniczyny, które co prawda w drodze wymiany musiał przekazać spółdzielni, ale z zachowaniem prawa do jej skoszenia i wykorzystania.
Nowa spółdzielnia nie była tworzona na podstawach ekonomicznych, lecz ideologicznych i nie miała nic wspólnego z oddolnym ruchem spółdzielczym w Choczni, skutecznie wykończonym przez władze ludowe w 1951 roku (Kasa Stefczyka i inne).
W przemówieniach na zebraniach zrzeszenia im. Rokossowskiego odwoływano się do słów Bolesława Bieruta:
„Droga do sprawiedliwego ustroju na wsi bez kułaków, bez spekulantów i bez wyzysku wiedzie poprzez spółdzielczość produkcyjną”. Oficjalne stanowisko zarządu było takie, że „Rząd Polski Ludowej stwarza nam warunki spokojnej i twórczej pracy, podczas gdy w krajach kapitalistycznych zamiast twórczej pracy czyni się przygotowania do nowej wojny”.
Stosunek do nowej spółdzielni był istotnym czynnikiem przy wyborze kandydatów na radnych gromadzkich w 1954 roku. Podczas ich wyłaniania utrącano ludzi z łatką „przeciwników spółdzielczości socjalistycznej”.  Z kolei zapisanie się do spółdzielni produkcyjnej mogło wiązać się z dodatkowymi korzyściami- w archiwalnych aktach zachowała się na przykład opinia o jednej z członkiń, która wykazywała zaangażowanie, dopóki za pośrednictwem spółdzielni nie uzyskała długoterminowy kredyt na materiały budowlane.
W celu wykonania zadań zawartych w tezach na II zjazd PZPR walne zebranie spółdzielców podjęło uchwałę o zwiększeniu w 1954 plonów z hektara, polepszeniu bazy paszowej i uporządkowaniu łąk przez ich odwonienie i bronowanie.
W marcu 1954 roku usunięto ze spółdzielni trójkę nieaktywnych członków: Rozalię Groń, Annę Pędziwiatr i Józefa Heredę, a Franciszek Widlarz wypisał się sam.
W związku z tym na koniec 1954 roku spółdzielnia dysponowała mniejszym areałem uprawnym niż na starcie dwa lata wcześniej. Jej członkowie gospodarowali nie tylko na wspólnym gruncie, ale i na zachowanych prywatnych działkach przyzagrodowych o łącznej powierzchni nieco ponad 10 hektarów.
W podsumowaniu działalności na koniec 1954 roku nie mogło zabraknąć motywów politycznych:
„My spółdzielcy Choczni w drugim roku gospodarki zespołowej przekonaliśmy się, że spółdzielczość produkcyjna to jedyna droga wydobycia milionowych mas pracującego chłopstwa z zacofania i wyzysku. Spółdzielczość produkcyjna to dla całego ludu pracującego budującego socjalizm jedyna droga całkowitego usunięcia podziałów między wsią a miastem. Mało i średniorolni wyraźnie widzą, że droga do sprawiedliwego ustroju wiedzie przez spółdzielczość produkcyjną. To też ruch spółdzielczy na wsi stale wzrasta i potężnieje (…) Dzisiejsze nasze zebranie (…) wykaże nasze wyniki w kierunku realizacji wytycznych i uchwał II Zjazdu Naszej Partii o podniesienie rolnictwa (...). Powinniśmy w większej mierze wykorzystać wszelką pomoc, jaką udziela nam Państwo Ludowe. Trzeba nam zastosować wszelkie wcześniejsze zdobycze agro- i zootechników radzieckich.”
Tymczasem okazało się, że spółdzielcze plony w 1954 roku były niższe niż rok wcześniej. Wbrew optymistycznym planom i zobowiązaniom spadły plony z hektara w przypadku: pszenicy owsa i buraków, a wzrosły jedynie w przypadku uprawy ziemniaków. Plony były niższe głównie z powodu tego, że spółdzielcy niechętnie dawali prywatny obornik na wspólne grunty, a  własnego spółdzielnia nie posiadała, ponieważ nie prowadziła hodowli zwierząt. W sprawozdaniu rocznym podkreślono, że akcja żniwno- omłotowa przebiegła sprawnie tylko dzięki pomocy „ochotniczych” ekip z wadowickiej Druciarni, pracowników Powiatowej Rady Narodowej i młodzieży szkolnej. W celu usprawnienia prac zakupiono dwa konie, ale jeden z nich na drugi dzień po zakupie zachorował i nie był zdolny do pracy. Na plus należało zaliczyć spółdzielni zdrenowanie w 1954 roku 10 ha pól i pragmatyczną współpracę z chłopami indywidualnymi, którzy między innymi pomagali przy zwózce zbóż z pola, w zamian za wypożyczanie maszyn rolniczych. Zarząd stwierdzał samokrytycznie, że nie pracował systematycznie, a jedna z jego członkiń odpracowała na rzecz spółdzielni tylko 7 dniówek zamiast wymaganych 100 i to nie przy pracach polowych. Komisja Rewizyjna i Sąd Koleżeński nie działały wcale. Odprowadzono terminowo podatki, składki ubezpieczeniowe i obowiązkowe dostawy płodów rolnych na rzecz państwa, ale dochód roczny spadł w stosunku do 1953 roku o 20.197,50 zł. Zaangażowaniem w pracę spółdzielni wyróżnili się szczególnie przewodniczący Stanisław Bąk, który z rodziną wypracował 394 dniówek na rzecz spółdzielni i Klara Roman, która przepracowała 140 dniówek w ciągu roku.
W 1955 roku kryzys choczeńskiej spółdzielni się pogłębiał. Zebrano 396 kwintali zboża, 26 kwintali ziemniaków i uzyskano przychód w gotówce w kwocie 13000 złotych. Członkowie przepracowali na rzecz spółdzielni 1200 dniówek, czyli ponad dwa razy mniej niż powinni. Rozdysponowano całą słomę, pozbawiając spółdzielnię jakichkolwiek zapasów.
Przewodniczący Stanisław Bąk tłumaczył, że ani zwykli członkowie spółdzielni, ani członkowie zarządu, czy Komisji Rewizyjnej nie interesowali się bieżącą gospodarką spółdzielni. Spółdzielnia nie posiadała wagi i słoma była rozdzielana na oko, a przewodniczący nie był w stanie sam wszystkiego dopilnować.
Działalność spółdzielni oceniono zasadniczo żle- troje członków spółdzielni było właściwie członkami fikcyjnymi i nie udzielało się zupełnie w jej pracach.
Dodatkowo znacznie wzrosło zadłużenie spółdzielni w wyniku znacznych kosztów wybudowania nowej obory spółdzielczej.
20 stycznia 1956 zwołano kolejne zebranie członków, na którym odwołano zaangażowanego w pracę Stanisława Bąka, a na jego miejsce przewodniczącą spółdzielni wybrano byłą brygadzistkę i kasjerkę Marię Jończyk. Obecni na zebraniu przedstawiciele Państwowego Ośrodka Maszynowego w Kleczy obiecali większą opieką fachową i polityczną.
Przypominano, że spółdzielnia „powinna być pionierem przemian i mobilizować rolników indywidualnych propagując ich do wstąpienia na wyższe tory gospodarcze”.
15 kwietnia 1956 roku wykluczono trzech kolejnych członków, którzy mimo podpisania deklaracji nie pracowali na rzecz spółdzielni, ani nie włączyli swoich gruntów do kompleksu gruntów spółdzielczych. Przyjęto natomiast Teklę Góra, współwłaścicielkę dwóch hektarów pola i bezrolną Zofię Burek, której obiecano wykrojenie działki do uprawy prywatnej. Odmówiono z kolei członkostwa nauczycielce Józefie Wróblewskiej, gdyż potrzebowano ludzi do pracy, a nie do biura.
13 września 1956 roku odbyło się  wspólne zebranie zarządu spółdzielni, komisji rewizyjnej, agronomów POM, instruktora Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej i rachmistrza bankowego.
Towarzysz Solak z PZPR wskazał, że zła organizacja pracy spółdzielni wpłynęła na silne spiętrzenie prac oraz kłótnie i nieporozumienia wśród spółdzielców.
Skrytykowano oborową za zabieranie mleka dla swoich potrzeb i dla traktorzystów POM bez zgody zarządu oraz sprowadzenia przez nią własnych kur na teren ośrodka.
Komisja Rewizyjna stwierdziła duże braki w magazynie:
160 kg żyta, 220 kg pszenicy, po 100 kg jęczmienia i owsa, 666 kg siana, 15 kg łubinu, 4 kg wyki oraz nadwyżkę 75 kg soli potasowej i 50 kg mocznika, co świadczyło raczej o bałaganie w dokumentacji niż o świadomych kradzieżach.
Dlatego tydzień później nowym przewodniczącym wybrano doświadczonego ekonomistę  Stanisława Matuśniaka, cieszącego się zaufaniem władz powiatowych i partyjnych.
Po raz pierwszy publicznie ujawniono wysokość zadłużenia spółdzielni, które wynosiło 178857 złotych,  w tym:
  • niespłacone kredyty krótkoterminowe na zakup nawozów, materiał siewny i obsługę POM wynosiły 32994 złote,
  • niespłacone kredyty średnioterminowe na zakup inwentarza (2 koni, 2 krów, 6 prosiąt)- wynosiły 37245 złotych,
  • niespłacony kredyt długoterminowy na budowę obory wynosił 123419 złotych.
Roczna spłata wszystkich kredytów obciążała spółdzielnię kwotą ponad 32000 złotych, przekraczającą znacznie jej dochody.
Na następnym zebraniu 23 września ustalono, że przy nowo wybudowanej oborze zostanie wygospodarowane lokum na zebrania oraz pomieszczenie biurowe, gdzie lepsze warunki pracy znajdzie księgowa i zarząd.
Kontrola pracy członków miała być odtąd dwuetapowa- ilość dniówek zgłoszona przez brygadzistkę Annę Dąbrowską miał podlegać kontroli księgowej Władysławy Wilk.
Postanowiono również:
  • uaktywnić Sąd Koleżeński i zmienić jego skład, ponieważ dotychczas nie wykazywał on żadnej aktywności,
  • wystąpić do władz państwowych o umorzenie obowiązkowych dostaw zboża, mleka i ziemniaków, uzasadniając to niskimi plonami i początkami spółdzielczej hodowli - mleko od dwóch posiadanych krów musiało być przeznaczone na dokarmianie prosiąt.
Wszystkie działania naprawcze były jednak spóźnione i sytuacja spółdzielni była coraz gorsza.
Na zebraniu w dniu 9 listopada przewodniczący Matuśniak stwierdził, że za zły stan gospodarczy spółdzielni winę ponoszą sami członkowie, którym nie zależało, by zespołowa gospodarka dawała nie tylko efekt, ale i możliwość lepszego bytu członków, przy mniejszym i lżejszym nakładzie pracy fizycznej.
Spółdzielnia przez trzy lata nie miała własnego ośrodka gospodarczego i zebrane płody rolne były składowane w prywatnych stodołach członków, co rodziło kłótnie na tle podejrzeń o ich kradzież. Brakowało również spółdzielczej obory i zespołowej hodowli bydła, przez co z braku obornika i należytego nawożenia plony były niższe. Nie wszyscy członkowie brali udział w kolektywnej pracy, na przykład przy kopaniu ziemniaków, czy żniwach. Przez trzy lata istnienia spółdzielcy nie udowodnili chłopom indywidualnym wyższości gospodarki zespołowej, wyrządzając tym krzywdę idei spółdzielczości i budowy socjalizmu forsowanych przez PZPR i Rząd Ludowy. Mimo to przewodniczący uważał, że spółdzielnia jest w stanie wyjść na prostą, tym bardziej że posiada już oborę i początki zespołowej hodowli bydła.
Wśród zobowiązań spółdzielni znaczną pozycją było zadłużenie wobec Państwowego Ośrodka Maszynowego w Kleczy, świadczącego spółdzielni usługi traktorami i innymi maszynami rolniczymi. Kwotę tego zadłużenia określono na 17.000 złotych.
Wypowiadający się w dyskusji spółdzielcy krytycznie ocenili jej dotychczasową pracę. Podnoszono, że:
  • państwo tylko dokłada do spółdzielni, członkowie od samego założenia kłócili się między sobą, nie pilnując pracy i nie przestrzegając koniecznych terminów wykonywania zabiegów rolnych,
  • wśród spółdzielców na porządku dziennym są kłótnie i wykazują oni lekceważący stosunek do wspólnej pracy. Spółdzielnie w tym składzie osobowym nie ma przyszłości, ponieważ jej członkowie wzajemnie się nie lubią. Praca traktorzystów POM-u nie podlegała kontroli spółdzielni i tak wielkie zadłużenie wzięło się stąd, że wpisywali oni do kart pracy to, co chcieli. Wynajmowano ich również do błahych prac, które można było wykonać końmi spółdzielców,
  • nie doceniano pracy i terminu jej wykonania, za co winę ponosi poprzedni zarząd,
  • poprzedni zarząd nie miał wsparcia i pomocy ze strony pozostałych członków,
  • należy wydzielić i oddać grunty tym, którzy się tego domagają.
Klara Roman postawiła formalny wniosek o rozwiązanie spółdzielni i zadeklarowała, że bez względu na decyzję wycofuje swoje grunty ze spółdzielni. W głosowaniu 10 członków poparło wniosek Klary Roman, 2 wstrzymało się od głosu, a 5 było przeciw. Następne zebranie w tej sprawie postanowiono zwołać w dniu 23 listopada.
Faktycznie to zebranie odbyło się trzy dni później (27 listopada). Przewodniczący Matuśniak omówił zadłużenie spółdzielni i możliwości finansowe jego pokrycia. Bez dyskusji członkowie stwierdzili, że nie widzą dalszej możliwości wspólnej pracy. Klara Roman ponowiła wniosek o rozwiązanie spółdzielni. Na obecnych 18-członków 14 głosowało za rozwiązaniem, a 4 wstrzymało się od głosu.
Powołano Komisję Likwidacyjną, która miała zająć się formalnym rozliczeniem i zabezpieczeniem istniejącego majątku. Przewodniczącym tej komisji został dotychczasowy prezes spółdzielni Stanisław Matuśniak, a jej członkami Edward Bańdo, agronom Adam Biel, Stanisław Bąk i Władysława Wilk.
Grunty zwrócono członkom spółdzielni, resztę sprzedano. Na sprzedaż trafił też sprzęt rolniczy posiadany przez spółdzielnię, natomiast jej budynek gospodarczy spłonął.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz