środa, 10 kwietnia 2019

Spalenie plebani w 1663 roku

O spaleniu choczeńskiej plebani tak pisze Józef Putek w książce "Mroki średniowiecza":

(...) W roku 1663 spaliła się plebania. O spalenie tej plebanii obwinił ks. Sasin gospodarza Dudzika i porwawszy go oddał w ręce wójta choczeńskiego, aby go przez noc pod zamknięciem przytrzymał. Na drugi dzień jednak ks. Sasin nie pokazał się, choć według praw ówczesnych jego obowiązkiem było Dudzika do grodu w Oświęcimiu odstawić, skoro oskarżał go o podpalenie. Wobec tego wójt i gromada choczeńska postarały się o sprowadzenie do wsi „ministeriała" (woźnego ziemskiego), Adama Barutha z Kleczy, który w towarzystwie dwóch ziemian-szlachciców, Stanisława Lgockiego i Jana Gołeckiego, wezwał proboszcza do prawnego postąpienia z Dudzikiem, a gdy ten odmówił, wówczas woźny oraz wspomniani ziemianie zgłosili z tego powodu w grodzie oświęcimskim manifest, zawierający protestację przeciw nielegalnemu postępowaniu proboszcza.
Ks. Sasin twierdził, że plebanię choczeńską „zapaliła białogłowa niecnotliwa, Kurkowa, cudzołożnica Marcina Dudzika, za które spalenie sprawiedliwości świętej nie mogłem dojść, w której plebaniej szkodyjem miał na ośm tysięcy, czobym tego przysięgą popar, jako ona spaliła, ta białogłowa, z roszkazania tego swego cudzołożnika".
Nie bardzo jasno przedstawiała się sprawa z „cudzołożnikami" i dziwne jest twierdzenie, że ksiądz nie mógł znaleźć sprawiedliwości... Ów „cudzołożnik" Dudzik był kumem organisty i wytrykusa (kościelnego), a więc liczył się do parafialnej elity. Widocznie niezbyt prosta to była sprawa, skoro nawet ziemianie-szlachcice w obronie „cudzołożnika" stanęli, a proboszcz przezornie sprawy w grodzie oświęcimskim przeciw rzekomym podpalaczom i cudzołożnikom nie popierał. (...)

Wydaje się, że Józef Putek pisząc ten fragment swojej książki, opierał się na dwóch źródłach:
  • zachowanej do dziś krótkiej, odręcznej notatki księdza proboszcza Sasina, 
  • niedostępnych obecnie, a wykazanych w bibliografii "Sądowych księgach wsi Choczni z lat 1575-1842", nazywanych przez Putka w innych publikacjach księgami wójtowskimi lub gromadzkimi.

Putek cytując fragment notatki ks. Sasina, dokonał niewielkich zmian w ortografii, a ponadto błędnie podał nazwisko domniemanej podpalaczki. 
Z zapisu choczeńskiego proboszcza wyraźnie wynika, że nie chodziło o żadną Kurkową, lecz Kżeśkową 
Kim była owa Kżeśkowa?
Może chodzić o Ewę Guzdek, która w 1652 roku poślubiła w Choczni Krzysztofa Garżela zwanego też Cudakiem i w niektórych późniejszych zapisach metrykalnych figuruje jako Ewa Krześkowa lub Krzysiowa, czyli żona Krzyśka.
Według zapisów metrykalnych do 1661 roku ta para ochrzciła pięcioro dzieci: Katarzynę, Wawrzyńca, Pryskę (Pryscyllę), Łucję i Elżbietę.
Ponieważ Krzysztof Garżel/Cudak zmarł w 1661 roku, to trudno przypisać mu ojcostwo Antoniego, ochrzczonego w 1663 roku, który zapisany jest formalnie również jako syn Krzysztofa i Ewy.
Być może Antoni był owocem związku Ewy z wymienionym w notatce "cudzołożnikiem" Marcinem Dudzikiem?
Biorąc pod uwagę datę ślubu z Krzysztofem (1651), można przyjąć, że w momencie spalenia plebani (1663) Ewa nie była już według ówczesnych standardów kobietą pierwszej młodości, a na dodatek obarczoną pięciorgiem lub sześciorgiem dzieci. Najmłodsze z jej potomstwa przyszło na świat właśnie w roku pożaru- nie wiadomo czy przed nim, czy też później.
Nie są znane jej dalsze losy. Co prawda w 1672 roku matką chrzestną Anny Żak była jakaś Krzyśkowa, ale nie wiadomo, czy chodzi właśnie o Ewę.
Pewną wątpliwość, czy Ewa Garżel z domu Guzdek, to rzeczywiście domniemana podpalaczka Krzyśkowa, mogą stanowić dwa fakty:
  • w 1657 roku zapisano w Choczni chrzest Anny, córki Feliksa Krzyska i jego żony Reginy. Podobne lub identyczne nazwisko pojawia się w metrykach po raz kolejny dopiero w latach 1688-1694, przy okazji chrztów dzieci Jana i Anny Krzesaków/Krzeszaków, a później w XVIII wieku (1707- Jakub Krzeska, 1740-Wojciech Krzyska). Takiego lub podobnego nazwiska nie odnotowano w spisach płatników podatku kościelnego, co oznacza, że o ile występujący w metrykach Krzyskowie i Krzesakowie rzeczywiście mieszkali w Choczni, a nie tylko chrzcili tam sporadycznie dzieci, to nie byli samodzielnymi rolnikami, ale ludnością poddańczą w stosunku do sołtystwa lub plebani
  • W 1659 roku odnotowano ślub Ewy Krzyśkowej i Grzegorza Wilczyńskiego. W tym czasie żył jeszcze Krzysztof Garżel/Cudak, mąż Ewy z domu Guzdek, więc zapis ten dotyczy innej Ewy Krzyśkowej, niż Ewa z domu Guzdek. Grzegorz i Ewa mieli w Choczni tylko jedno dziecko- syna Sebastiana w 1660 roku.

Pewne jest natomiast, że około 1663 roku jako Ewa Krzyśkowa występowała tylko żona Krzysztofa Garżela/Cudaka, żaden inny choczeński Krzysztof nie miał ani żony Ewy, ani córki Ewy i żaden Krzyska/Krzeska nie posiadał w Choczni żony/córki o imieniu Ewa.

Niewiele wiadomo o drugiej osobie, która miała być zamieszana w podpalenie plebani. Marcin Dudzik w choczeńskich księgach metrykalnych pojawia się tylko raz, jako ojciec chrzestny w 1679 roku, czyli mieszkał we wsi jeszcze 16 lat po spaleniu plebani. Jego nazwisko odnotowano także trzykrotnie w spisach płatników podatku kościelnego (taczma) w latach 1663-1665. Jest tam wymieniony w gronie zagrodników, czyli osób nie posiadających roli, ale posiadających zagrodę i to nie samodzielnie, lecz na spółkę z niejakim Koczurkiem. Dudzik mógł być więc drobnym rzemieślnikiem, czy handlarzem lub utrzymywać się z pracy na rzecz plebana albo sołtystwa. Trudno go jednak zaliczać do choczeńskiej elity. Chyba że przez jego tajemnicze powiązania z organistą i wytrykusem (kościelnym), o których pisze Putek, zapewne na podstawie niedostępnych dziś ksiąg wójtowskich. 

Pewnego sprostowania wymaga jeszcze jeden fragment "Mroków średniowiecza", związany ze spaleniem plebani i osobą księdza proboszcza Sasina. Z notatki proboszcza dotyczącej pożaru jasno wynika, że szkody wynikłe ze spalenia plebani wyniosły 8.000 złotych. Tymczasem Putek dowodzi, opierając się na tej samej notatce, że proboszcz Sasin "uciułał sobie majątku na 8.000 zł, olbrzymią naówczas sumę, która przedstawiała wartość 2000 korcy pszenicy". Podana kwota 8.000 złotych, czyli strata w wyniku pożaru, nie obejmowała przecież tylko osobistego majątku ks. Sasina, ale przede wszystkim wartość spalonego budynku, będącego własnością parafii, a nie proboszcza.
Z drugiej strony proboszcz Sasin rzeczywiście posiadał lub zgromadził duży majątek własny, czy też zarządzał dużym majątkiem parafialnym, skoro pożyczał niebagatelne sumy okolicznym ziemianom i miastu Wadowice (przykład- patrz link).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz