poniedziałek, 6 grudnia 2021

Jan Cibor- uratowany z "Czeczotta"

 Bohaterem reportażu Anny Lubiejewskiej, zamieszczonego w "Trybunie Górniczej" z 1 grudnia 1994 roku, był Jan Cibor, górnik pochodzący z Choczni, ocalały z zawału w nieistniejącej już dziś Kopalni Węgla Kamiennego "Czeczott" w Woli (gmina Miedźna, powiat pszczyński).

Można powiedzieć, że przyprowadził nas do nich los. Tę parę sfotografował reporter w chwili, gdy w lipcu tego roku, po 35 godzinach akcji ratunkowej, pięciu górników "Czeczotta" uwięzionych pod ziemią, szczęśliwie znów wyszło na słońce. 

Wzruszenie oczekujących rodzin, kolegów z kopalni, ekip dziennikarskich było tak wielkie, że nawet nie notowano nazwisk. Wystarczyło wiedzieć, że z życiem wyszli z zawału wszyscy: Mieczysław Bartula, Grzegorz Doniec, Włodzimierz Świerkosz, Marek Targosz i przodowy Jan Cibor. To właśnie on, czterdziestolatek z dobrze przystrzyżonym wąsem, czeka na nas teraz, w niedzielę poprzedzającą "Barbórkę" u wejścia domu, który sam wybudował w Choczni koło Wadowic. Przystojny, opanowany mężczyzna. Ładny piętrowy dom. A wewnątrz dziecięce gaworzenie i żona Halina. Ta sama, która w godzinach niepewności tkwiła wraz z przyjaciółmi pod kopalnią murem, aż odzyskała męża. Teraz przyrządza dla nas kawę z ekspresu, podaje herbatniki. Nie słyszy tego, co Jan mówi o ich pierwszym spotkaniu i zakochaniu. A mówi pięknie - że pochodziła z sąsiedniej wsi, że świetnie tańczy, że wszystko robi najlepiej. Wspaniała dziewczyna, bardzo ładna, zgrabna, zwracająca uwagę. Jan był już wtedy, kilkanaście lat temu, górnikiem kopalni "Borynia"1 z dorobkiem w postaci czerwonego samochodu Fiat 125p. Oboje z wielodzietnych rodzin2, poza świadectwami szkolnymi, czerwonym autem i małym kawałkiem gruntu posiadali niewiele. Wesele z poprawinami odbyło się w lipcu, na wolnym powietrzu, w zielonej scenerii rodzinnej wioski panny młodej. Wkrótce potem zamieszkali w Choczni i z pomocą rodzeństwa, poświęcając na ów wielki cel wszystkie zarabiane pieniądze, zaczęli budować dom. Zrezygnowali z auta i nowej garderoby, ale uwinęli się z budową w trzy lata. Dom piętrowy, z wygodami i (pustym) garażem - szczyt marzeń lub prawie że szczyt. W tym czasie Jan zdobył kwalifikacje górnika kombajnisty i zaczął pracować w kopalni "Czeczott". Kolejno odznaczano go krzyżami - brązowym. srebrnym i złotym, które kiedyś pokaże córce. Zmiana kopalni oznaczała m. in., że jeśli wcześnie) musiał wstawać piętnaście po trzeciej, to teraz wystarczy nastawić budzik na wpół do piątej, jeśli wypada pierwsza zmiana.

- 4 lipca, w najczarniejszym dniu naszego małżeństwa - mówi Halina - stało się coś dziwnego. Po południu Jan nie chciał podnieść się z leżanki, narzekał na ból kości, spóźnił się na autobus. Ale autobus też sie spóźnił i odjechali na trzecią zmianę. Zjechali na dół do oddziału przygotowawczego. Wkrótce potem zatrzęsło, zagrzmiało, nastąpił zawał. Jeszcze mieli za sobą 10 metrów przestrzeni. Po drugim wstrząsie już tylko 7 metrów. Zaczęła wypływać woda. Usiedli razem przy kombajnie i modlili się. Jan zaśpiewał: "Mario, Królowo Polski". Przestało trząść chodnikiem. Po kilku godzinach usłyszeli stukanie po rurach, odstuknęli pięć razy, na znak, że jest ich pięciu.

- Ratownicy zrozumieli, że żyjemy. Wołali po imieniu - Jasiu! Jasiu! Po jakimś czasie puścili nam tlen i wodę. Czekanie bardzo się dłuży. Pierwszy wyszedł Włodek Świerkosz, bo znalazł się najbliżej wywierconego otworu, ostatni Jan Cibor. Lekarz, nosze - nie skorzystali z nich. Półprzytomni, z nadsztygarem Jerzym Jurasem, który pocieszał ich przez cały czas, doszli pod szyb. Na górze łzy radości.

- Ja nie płakałem - twierdzi Jan. A może już nie pamięta? Ze szpitala, do którego odwieziono całą piątkę na wszelki wypadek, wyszedł po kilku godzinach i autobusem wrócił do domu. Halina i Jan z ogromną wdzięcznością wspominają sąsiedzką pomoc, jaką w krytycznych chwilach okazali drżącej z niepokoju żonie przyjaciele. Potem kopalnia sprawiła uratowanym górnikom i ich rodzinom prezent. Wczasy nad morzem w Jarosławcu. Ich pierwszy i jedyny jak dotąd wspólny urlop poza domem. Po kilku miesiącach pracy na powierzchni, od 1 grudnia Jan z całym zespołem wraca na dół. Do górniczej emerytury brakuje mu już tylko kilku lat. Czuje się młodo i jest młody. Co będzie robił w przyszłości? Halina po urlopie wychowawczym wróci do pracy, a mąż zajmie się gospodarstwem. może jakąś hodowlą, może dokupi do małej parceli kawałek ziemi? Wkraczamy w sferę marzeń i Jan wyznaje wreszcie - chciałby znowu mieć auto, choćby używane, niekoniecznie czerwone, jakiś delikatniejszy, bardziej stateczny kolor.



Autorka skończyła swój reportaż ogólną uwagą:

Z Choczni pochodzi wielu górników. W ogóle górale w kopalni nie są zjawiskiem wyjątkowym. W tej wsi górnicy na tyle cenią swoją zawodową odrębność, że kilka lat temu zamówili piękny haftowany sztandar przechowywany w kościele, a w dniu św. Barbary składają sie na mszę za pomyślność w pracy i w domu, za rodzinne szczęście.

----

Pierwszym górnikiem z Choczni, który uległ wypadkowi, zwiazązanemu ze swoją pracą, był Jan Widlarz, kopacz w szybie Eugeniusz w Pietrzwałdzie (obecne Czechy- powiat Karwina). 4 lipca 1913 roku doznał rozszczepienia kości w nodze. Natomiast 1 września 1919 roku wraz z pięcioma innymi kolegami zginął w czeskiej kopalni 26-letni Józef Turała, syn chocznianina Piotra. Co ciekawe, jego syn Josef Turala także zginął tragicznie śmiercią górnika w 1949 roku.

----

1 KWK Borynia- istniejąca do dzis kopalnia węgla kamiennego w Jastrzębiu Zdroju.
2 Jan Cibor (ur. 1954), syn Kacpra i Antoniny z domu Żak, ma pięcioro rodzeństwa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz