czwartek, 19 września 2024

Choczeńskie zabytki - obraz Chrystusa z "żywymi oczami"

 


Obraz Chrystusa trzymającego w jednej dłoni kulę ziemską, a drugą czyniącego znak błogosławieństwa jest prawdopodobnie dziełem malarza klasztornego Iżyczka z Kalwarii Zebrzydowskiej i powstał w I połowie XIX wieku. Namalowany został w stylu bizantyjskim, a swój obecny wygląd zawdzięcza zabiegom konserwatorskim, które po II wojnie światowej przeprowadził Franciszek Suknarowski.
Nie ma wyjątkowych walorów artystycznych, ale posiada dużą wartość sentymentalną dla obecnych właścicieli. Jego cechą charakterystyczną są oczy Chrystusa, które wydają się wodzić za obserwatorem, niezależnie od tego, gdzie on się znajduje i pod jakim kątem spogląda na obraz.

To malowidło zakupił w Kalwarii choczeński krawiec Jakub Garżel (1818-1897) i od razu zlecił jego poświęcenie miejscowym bernardynom. Gdy w 1888 roku wychodziła za mąż jego córka Anna, dostała go w prezencie ślubnym. Odtąd stale wisiał w jej mieszkaniach - najpierw w Wadowicach, na Zaskawiu i na Groblach, po śmierci męża w wynajętej izbie w Choczni, zaraz przy granicy z Wadowicami i w końcu w domu jej syna w środkowej części Choczni. Po śmierci Anny odziedziczył go właśnie on. Ponieważ nie miał własnych dzieci, w spadku po nim przejęła go w latach 70. XX wieku jego wychowanica, a po jej śmierci przeszedł na własność jej syna, czyli piątego z kolei właściciela. Stanowi dla niego cenną pamiątkę.  

poniedziałek, 16 września 2024

Choczeńska kronika wypadków - część XXIII

 Krakowska "Prawda" z 7 czerwca 1902 donosiła:

 W Choczni przy granicy wadowickiej zdarzył się okropny wypadek u obsługacza żydowskiego J. B. W uroczystość Bożego Ciała wyszła żona jego do kościoła na sumę, on zaś pozostał w domu i zajmował się gotowaniem obiadu. Gdy odszedł na chwilę, zbliżył się 4-letni synek jego do ognia tak nieostrożnie, że cała odzież na nim się zapaliła. Na krzyk gorejącego chłopca przybiegł ojciec, ugasił wprawdzie ogień i zdarł z dziecka odzież, lecz ciało poparzone, powydymane, wyglądające gdzieniegdzie jak stara kora na drzewie, przedstawiało grozą przejmujący widok. Gdy dziecię skomliło już dłuższy czas z bólu, a matka, która nadeszła z kościoła, załamywała ręce z rozpaczy, ojciec czemprędzej przygotowywał wóz, zaprzęgał konia; sąsiedzi byli pewni, że wybiera się po lekarza, tymczasem — o zgrozo! — (...) pojechał — bez względu na tak wielką uroczystość i na straszne nieszczęście w domu — po piwo Żydowi — i staczał potem „ćwiartówki“ z hałasem do piwnicy żydowskiej... Chłopiec w okropnych boleściach i opuszczeniu skonał na drugi dzień rano. 

Ofiarą tego wypadku był Stanisław Bąk (ur. 1899), syn Józefa Bąka i Franciszki z domu Kręcioch z Zawala.

----

"Echo Krakowa" z 15 sierpnia 1969 informowało:

W Andrychowie podczas mycia okien wypadła z IV piętra, ponosząc śmierć, 47-letnia Alina Porębska (zam. w Choczni). 

----

Kolejne notki z różnych wydań "Echa Krakowa" o wypadkach drogowych:

W Choczni pow. Wadowice motocyklista Stanisław Mamica ur. w 1936 r. w Andrychowie wyprzedzając samochód ciężarowy zawadził o przyczepę. W wypadku Mamica i jadąca wraz z nim żona Helena doznali tak ciężkich obrażeń, że zmarli w drodze do szpitala. (wydanie z 24.07.1961)

W Choczni (pow. Wadowice), jadący z nadmierną szybkością motocyklista, 23-letni Franciszek Wieja (zam. w Bielsku), najechał na zamkniętą rampę kolejową Wskutek doznanych obrażeń Wieja zmarł wkrótce po wypadku. (wydanie z 19.05.1964)

Dziś rano na szosie w Choczni (pow. Wadowice), kierowca samochodu ciężarowego PKS, potrącił 28-letnią Helenę Cholewa (zam. w Choczni). Wskutek doznanych obrażeń, zmarła ona wkrótce po wypadku. Kierowca został zatrzymany. (wydanie z 6.11.1966)

Na szosie w Choczni (pow. Wadowice), kierowca samochodu ciężarowego, Jan Targosz (zam. Bielsko-Biała), w czasie wyprzedzania, najechał na 56-letniego Stefana Trepkę (zam. w Wadowicach), który Jechał motorem. St. Trepka wskutek odniesionych obrażeń zmarł. (wydanie z 9.11.1966)

W Choczni (pow. Wadowice), jadący motocykl potrącił znajdującego się na drodze w stanie nietrzeźwym 61 letniego Franciszka Hałata. (wydanie z 2.07.1969)




czwartek, 12 września 2024

Księża z Choczni w XVIII wieku

 W drugiej połowie XVIII wieku dwóch chocznian otrzymało święcenia kapłańskie. Co ciekawe, obydwaj nie podawali się za mieszkańców Choczni i w spisach studentów Uniwersytetu Krakowskiego (czyli późniejszego Uniwersytetu Jagiellońskiego) figurowali jako Antoni Szczurowski z Wadowic i Gabriel Wątróbka z Zatora. 

Starszy z nich - Antoni Szczurowski - został ochrzczony w Choczni 7 czerwca 1749, jako syn młynarza Jakuba Szczura i jego pierwszej żony Apolonii. W 1766 roku, a więc w wieku 17 lat, rozpoczął studia teologiczne i filozoficzne w Krakowie. Po uzyskaniu święceń kapłańskich (1777) pomagał jako wikariusz choczeńskiemu proboszczowi ks. Janowi Bylinie (od 9 marca 1777). Posługę w Choczni zakończył po 8 latach (1785), gdy choczeńskie beneficjum objął kolejny proboszcz ks. Józef Wojaszkiewicz. Przez kilka kolejnych lat pracował we Frydrychowicach, a następnie zarządzał parafią w Zembrzycach. Pisał o tym ks. Stanisław Heumann w publikacji z 1898 roku pod długim tytułem "Wiadomość o parafii Zembrzyce nad Skawą, w dekanacie suskim, dyecezyi Krakowskiej, pow. Wadowickim w Galicyi położonej, tudzież o Kościele Zembrzyckim, jakoteż o Obrazie Matki Boskiej łaskami tamże słynącym, z dodatkiem pocztu Kapłanów, którzy przy kościele parafialnym w Zembrzycach pracowali, na podstawie metryk, wizyt biskupich, aktów parafialnych i innych źródeł":

Ks. Aleksander Hraboszowski był proboszczem do r. 1792 (do maja). Po nim nastąpił jako komendarz owdowiałej parafii ks. Antoni Szczurowski, za którego była wizyta generalna w d. 26 czerwca 1792 r., odbyta przez ks. Antoniego Skibińskiego, kanonika katedralnego Inflanckiego, wizytatora generalnego.

Z Zembrzyc ks. Szczurowski został skierowany do Makowa, ale już w 1794 r. ponownie do nich powrócił. Od 1797 roku był natomiast wikariuszem w Lanckoronie. Zmarł 18 listopada 1800.

Podobnie jak ks. Szczurowski, również ks. Wątróbka występował pod nieco innym nazwiskiem niż jego rodzice - Maciej i Katarzyna Wątrobowie. Został ochrzczony w Choczni 18 marca 1756. Jego dom rodzinny usytuowany był na Zawalu - po drugiej stronie Choczenki w stosunku do domu Szczurów, gdzie urodził się przyszły ks. Antoni. Obydwaj więc osiemnastowieczni kapłani z Choczni pochodzili z jej dolnej części. Jako Gabriel Wątróbka z Zatora (parafia choczeńska należała wtedy do dekanatu zatorskiego) rozpoczął studia w Krakowie w 1770 roku. Siedem lat później uzyskał stopień bakałarza. W latach 1779-81 pobierał nauki w Seminarium Akademickim w Krakowie, uzyskując licencjat z teologii. Wiadomo o nim ponadto, że był pierwszym znanym proboszczem pochodzącym z Choczni, ponieważ objął parafię w miejscowości Chroberz, należącej obecnie do powiatu pińczowskiego w województwie świętokrzyskim.

poniedziałek, 9 września 2024

Płatnicy podatku pogłównego w 1673 roku

 Podatek pogłówny to rodzaj powszechnego podatku osobistego. Odprowadzany jest w tej samej wysokości dla wszystkich podatników, jego wysokość nie jest więc zależna od ich dochodów. 

W Królestwie Polskim podatek pogłówny był wielokrotnie uchwalany przez sejm, począwszy od XVI wieku. W celu jego zebrania wybierano poborców podatkowych, którym w terenie pomagali proboszczowie poszczególnych parafii. Dzięki jego powszechności, spisy płatników pogłównego mogą być ciekawym źródłem wiedzy na temat nazwisk mieszkańców wsi i miast oraz ich zaludnienia.

W 1673 roku Sejm Rzeczypospolitej Obojga Narodów uchwalił podatek pogłówny w związku z wojną z Turcją.

Według konskrypcji z 25 maja  1673 roku podatek pogłówny zobowiązane były zapłacić następujące osoby z Choczni:

- Woyciech Woycik,

- Antoni Slagorczyk,

- Jakub Krawiec,

- Walenty Slagor,

- Bartek Walasek,

- Jadam Niemiec,

- Krystyna Pasterka,

- Szczęsna Twarosek,

- Ewa Dziewka,

- Paweł Swiec,

- Regina Skowronkowa,

- Jagnieszka Szymoniczka,

- Stanisław Cayka,

- Woyciech Przybyła,

- Tomasz Woyt,

- Marcin Niedziołek,

- Ewa Cudacka,

- Klimek Bonar,

- Jakub Kowal,

- Grzegorz Ogonek,

- Walenty Guzowat,

- Walenty Gazdecka,

- Marcin Cyganek,

- Klimek Grubarz,

- Marcin Zaiac,

- Tomasz Siedlak,

- Jakub Woźniak,

- Regina Koculek,

- Grzegorz Vider,

- Franek Sordelik,

- Grzegorz Figowski,

- Tomasz Pietruszka,

- Grzegorz Koyder.

Zestawienie płatników obejmuje więc 33 przedstawicieli ówczesnych choczeńskich rodzin. Porównując je z podobnymi w czasie spisami płatników podatku kościelnego (taczma), łatwo zauważyć, że znajduje się w nim znacznie mniej nazwisk (czy też przezwisk). Na przykład w spisie płatników taczma z 1665 roku ujęto aż 65 płatników, w 1670 roku - 48, a w 1673 roku - 44. Według Józefa Putka spis płatników pogłównego w Choczni z 1673 roku nie był kompletny i obejmował tylko choczeńskich rzemieślników (na liście mamy np. krawca, kowala, czy szewca), funkcyjnych (wójt i grubarz czyli grabarz), a także komorników, zagrodników i chałupników, zaliczających się do biedniejszej warstwy ludności. Nie ma natomiast w tym spisie przedstawicieli takich wpływowych i rozrośniętych wówczas w Choczni rodzin kmiecych, młynarskich i karczmarskich, jak na przykład: Szczurów, Matejków/Wawrzyńczaków (Widlarzów), Balonów, Guzdków/Wątrobów, Komanów, Grządzielów, Ramendów, Styłów, Świętków, Turałów/Kleśniaków, Wilczków/Dziadków/Rokowskich, Burzejów, czy Kumorków/Malatów. Za to takie nazwiska, jak Koyder, czy Figowski występują wyłącznie na tej liście - nie są one znane z żadnych innych dokumentów związanych z siedemnastowieczną Chocznia. 

W przypadku Choczni podatku pogłównego z 1673 roku nie można traktować więc jako powszechnego. Być może choczeńscy kmiecie byli ujęci na innej liście, która nie zachowała się do czasów współczesnych lub płacili oni na wojnę z Turcją podatek w innej formie - na przykład podymnego (od domu, a nie od "głowy"). 

Już 3 lata później (1676) choczeńska lista płatników podatku pogłównego obejmowała 119 osób, czyli była zdecydowanie bardziej zbliżona do zamieszkującej wtedy w Choczni liczby rodzin. 






czwartek, 5 września 2024

Schroniska turystyczne w Choczni

 Schroniska turystyczne w Choczni nigdy nie powstały, choć istniały plany ich urządzenia. Józef Putek, podsumowując w jednym z niepublikowanych maszynopisów swoją działalność jako wójta, wspomina o zamiarze wybudowania przez gminę w Choczni dwóch obiektów do celów turystycznych.

Pierwszy z nich miał być typowym schroniskiem turystycznym, usytuowanym na "Germatce" i przeznaczonym dla turystów i narciarzy zmierzających ze stacji kolejowej w Choczni na Leskowiec lub Gancarz. W celu realizacji tego przedsięwzięcia Gmina Chocznia zakupiła kilka morgów lasu. Data tej transakcji nie jest znana - w grę wchodzą dwa okresy, w których Putek sprawował władzę nad gminą, to znaczy lata 1920-29 (bardziej prawdopodobne) lub 1946-50. Nie jest też jasna lokalizacja tego schroniska - używając nazwy "Germatka" Putek mógł mieć na myśli zarówno należącą częściowo do Choczni dwuszczytową górę Bliźniaki w Beskidzie Małym, jak i mało wybitne wzniesienie w paśmie między Bliźniakami a Łysą Górą.

Drugi z obiektów, które zamierzała wybudować choczeńska gmina, miał mieć szersze przeznaczenie. Zakładano, że będzie to podmiejska restauracja z kręgielnią i ogrodem, posiadająca dodatkową funkcję schroniska turystycznego. Potencjalnymi klientami tego kompleksu mieli być mieszkańcy Choczni i Wadowic oraz przyjezdni turyści, zmierzający z Wadowic lub z Choczni w kierunku Łysej Góry. Z maszynopisu Putka wynika, że zamierzano go wybudować w "Księżej Sośninie". Nie wiadomo jednak, czy oprócz planów poczyniono jakiekolwiek inne działania w celu realizacji tej inwestycji.

Dr Putek zdawał sobie sprawę z dużych kosztów i pracochłonności budowy tych obiektów. Pisząc o tym latach 50. XX wieku nie wierzył już, że kiedykolwiek zostaną one zbudowane.

poniedziałek, 2 września 2024

Historie (nie)zapomniane, czyli rodzinne opowieści z wysiedlenia na Lubelszczyznę

 W ubiegłym roku w trzecim numerze krakowskiego kwartalnika "Zdanie" ukazał się artykuł Pauli Polak pod tytułem "Historie (nie)zapomniane, czyli rodzinne opowieści z wysiedlenia na Lubelszczyznę". 

Przedstawia on wojenne losy choczeńskiej rodziny autorki ze strony jej babki Marii. W 1940 roku Maria Balon (później po mężu Drożdż) miała 18 lat. Została wysiedlona z niemal całą rodziną na Lubelszczyznę, a konkretnie do miejscowości Cynków pod Nałęczowem. W Cynkowie oprócz Marii znaleźli się także jej rodzice Franciszek Balon i Elżbieta Balon z domu Świętek oraz dwoje jej rodzeństwa: brat Szczepan i siostra Weronika. Natomiast dwaj starsi bracia - Władysław i Józef Balonowie już wcześniej zostali skierowani przez Niemców na przymusowe roboty w głębi III Rzeszy.

Balonowie zamieszkali w domu rodziny Zielonków, gdzie skierował ich ówczesny sołtys Cynkowa Józef Jaruga. Tam spędzili kolejne pięć lat życia, starając się dostosować do nowej rzeczywistości. By zapewnić sobie byt, musieli znaleźć jakąkolwiek dostępną na miejscu pracę. Franciszek Balon pracował jako robotnik, a jego żona Elżbieta została gospodynią u księdza Antoniego Korgola, proboszcza z Nałęczowa. Z kolei Maria służyła u miejscowego lekarza dr. Albina Kapuścińskiego, który dobrze zapisał się w pamięci miejscowej ludności, jako ten, który leczył ich z tyfusu zupełnie za darmo. Młodszy brat Marii - Szczepan Balon - znalazł zatrudnienie jako sprzedawca gazet na stacji kolejowej w Nałęczowie i w okolicznych wioskach, a najmłodsza z rodzeństwa Weronika Balon opiekowała się dzieckiem, a później podjęła pracę w sklepie.

Życie Balonów na wysiedleniu, choć na pozór normalne, nie było pozbawione niebezpieczeństw, elementów bolesnych i tragicznych. Szczepan Balon został aresztowany przez Niemców i przeznaczony do wywózki do obozu koncentracyjnego. Gdy do Cynkowa dotarła informacja, że został więźniem KL Majdanek, jego ojciec Franciszek miał zamiar wyruszyć do Lublina i zaoferować siebie na wymianę za syna. Na szczęście okazało się, że Szczepan wykorzystał moment zmiany warty i zbiegł z aresztu, po czym ukrywał się w kościelnej wieży. Do Cynkowa powrócił dopiero wtedy, gdy niemiecka żandarmeria zaprzestała jego poszukiwań. 

Mniej szczęścia miał partyzant Józef Dados, który potajemnie odwiedzał dom, w którym mieszkali Balonowie, by skrycie spotykać się z jedną z córek Zielonków. Niestety w marcu 1943 roku nie zdążył uciec do lasu przed niemieckim patrolem, który niespodziewanie wjechał do wsi. Zginął zastrzelony niezbyt daleko od domu ukochanej, w tym miejscu znajduje się obecnie pamiątkowy obelisk, upamiętniający jego śmierć.

W pamięci Balonów zapisała się również pewna Żydówka, która prawie przez całą wojnę ukrywała się w pobliskich lasach. Zbierała chrust i leśne owoce, które wymieniała na żywność i ubrania. Przeżyła w ten sposób prawie 5 lat, ale w 1944 roku znaleziono jej rozstrzelane zwłoki na skraju lasu.

Niebezpieczne sytuacje dla rodziny Balonów nie skończyły się wraz z wkroczeniem Armii Czerwonej. Jak pisze Paula Polak: "Rosjanie kradli praktycznie wszystko, co się dało, a w szczególności złoto. Potrafili strzelać do pozłacanych filiżanek, aby zyskać cenny kruszec. Strzelali także do budzików, nie rozumiejąc, do czego one mają służyć. Zabierali nie tylko co lepsze ubrania, ale nawet zdzierali z kobiet koszule nocne - biorąc je za suknie wieczorowe". Maria Balon pechowo wpadła w oko jednemu z wyzwolicieli, który nie przyjmował do wiadomości, że dziewczyna może go nie chcieć. Kiedy nie chciała do niego wyjść, zaczął ostrzeliwać dom Zielonków. Maria przez trzy dni chroniła się w lesie, dopiero po interwencji swojego pracodawcy dr. Kapuścińskiego u dowódcy natrętnego wojaka mogła powrócić do domu. 

Autorka artykułu opisuje także losy Anny z domu Świętek - siostry swojej prababki i jej męża Józefa Bylicy, którzy również znaleźli się na wysiedleniu w okolicach Nałęczowa. Anna nie zważając na grożącą jej śmierć pomagała Żydom z transportów kolejowych, które zatrzymywały się na stacji kolejowej w Nałęczowie. Ci rewanżowali się jej hojnie za przynoszoną żywność. To co udało się jej zgromadzić, Anna chowała w rynnach i w skrytkach pod mostami. Pewnego wiosennego dnia wszystkie jej "łupy" spłynęły wraz z wezbraną w wyniku roztopów wodą. Jej mąż Józef nie dożył końca wojny. Zmarł 15 czerwca 1944 w wieku 71 lat. Paula Polak przytacza krążące w Choczni opowieści, jakoby jego duch w noc po śmierci miał nawiedzić rodzinny dom: "Nikt jeszcze bowiem we wsi nie wiedział o zgonie murarza Bylicy, kiedy bauer zamieszkujący jego dom wypytywał sąsiadów, jak wyglądał mieszkający tu kiedyś Polak. Opowiadał potem, że przez całą noc po izbach przechadzała się mara wysokiego, wyprostowanego mężczyzny o ciemnych włosach i bujnym wąsie..."

Pięć lat pobytu w Cynkowie spowodowało, że Balonowie nawiązali tam liczne serdeczne kontakty i przyjaźnie. Maria, Szczepan i Weronika (później po mężu Guzdek) niejednokrotnie odwiedzali tę miejscowość i życzliwych ludzi, dzięki którym mogli przeżyć wojenne wypędzenie.

Okres wysiedlenia na trwale zapisał się w ich pamięci rodzinnej i powracał w licznych opowieściach, ukazujących osobiste oblicze II wojny światowej. Teraz, gdy żadne z nich już nie żyje, historie z tamtych lat spisała przedstawicielka kolejnego pokolenia, urodzona ponad pół wieku po zakończeniu wojny.