wtorek, 22 lipca 2025

Choczeńscy wikariusze - ksiądz Teofil Papesch

 Ks. Teofil Antoni Papesch (1872–1937) to postać, która dobrze zapisała się w historii Gilowic, Czańca i wielu innych miejscowości, gdzie pełnił posługę kapłańską. Urodzony 29 lutego 1872 roku w Krakowie-Wesołej, syn krawca Józefa i Reginy z domu Rapta, był nie tylko duchownym, ale także organizatorem życia społecznego, patriotą i administratorem, który w trudnych czasach zaborów i powojennej odbudowy inspirował lokalne społeczności do działania.


Teofil Papesch ukończył III Gimnazjum im. Sobieskiego w Krakowie, zdając maturę w 1890 roku. Następnie podjął studia teologiczne na Uniwersytecie Jagiellońskim (1890–1894), które zwieńczył święceniami kapłańskimi w 1894 roku w Krakowie. Swoją posługę rozpoczął jako wikariusz w Dobczycach (1894–1900), gdzie już w 1895 roku otrzymał pochwałę Rady Szkolnej Okręgowej w Wieliczce za pracę katechetyczną. Kolejnym etapem jego drogi była praca w Bobrku (1900–1901), a następnie w Choczni (1901–1903), gdzie pełnił funkcję wikariusza i katechety.

W kolejnych latach ks. Papesch służył w Cięcinie (1903–1905), Andrychowie (1905–1908), gdzie założył Stowarzyszenie „Gwiazda” dla robotników i rzemieślników, a także w Chrzanowie (1908–1909) i Jaworznie (1909–1911). Jego zaangażowanie w życie parafialne i społeczne było widoczne na każdym z tych etapów.

W 1911 roku ks. Papesch przybył do Gilowic jako ekspozyt, a od 1925 roku, po erygowaniu parafii przez metropolitę krakowskiego kard. Adama Stefana Sapiehę, pełnił funkcję proboszcza. To w Gilowicach jego działalność osiągnęła szczególny rozkwit.  Stał się nie tylko duszpasterzem, ale także liderem społeczności, który mobilizował mieszkańców do aktywności kulturalnej, społecznej i patriotycznej.

Z jego inicjatywy powstała parafia w Gilowicach (1925), co było wydarzeniem kluczowym dla lokalnej wspólnoty. Ks. Papesch organizował Katolickie Stowarzyszenie Młodzieży Męskiej i Żeńskiej, które angażowało młodych w przedstawienia patriotyczne, uroczystości upamiętniające ważne wydarzenia z historii Polski oraz wycieczki krajoznawcze i pielgrzymki. Te działania nie tylko wzmacniały tożsamość narodową, ale także otwierały mieszkańców na świat poza granicami wsi.

Jako człowiek o zdolnościach organizacyjnych, ks. Papesch założył Kółko Rolnicze, Kasę Stefczyka oraz pocztę w Gilowicach. Był inicjatorem powstania orkiestry dętej przy Ochotniczej Straży Pożarnej, której przez krótki czas był prezesem. Po I wojnie światowej przyczynił się do powstania OSP w Rychwałdzie oraz budowy nowego budynku szkolnego w Gilowicach. Jego działania miały trwały wpływ na rozwój infrastruktury i życia społecznego w regionie.

W 1930 roku, po konflikcie z częścią mieszkańców Gilowic dotyczącym prerogatyw proboszcza (sprawa lasu należącego do parafii), ks. Papesch został przeniesiony do Czańca, gdzie objął urząd proboszcza. Tam kontynuował swoją aktywną działalność. W 1931 roku założył Kasę Stefczyka i został jej pierwszym prezesem. Doprowadził do wybudowania organistówki i plebanii, odnowienia kościoła oraz organizacji bractw religijnych, które wzmacniały życie duchowe parafii.

Ks. Teofil Papesch zmarł 28 sierpnia 1937 roku w Czańcu, gdzie został pochowany na miejscowym cmentarzu.

W Czańcu z ks. misjonarzami (1932)


W Czańcu ze stowarzyszeniami 
katolickimi młodzieży (1937)
Źródło -
Stowarzyszenie Sympatyków Czańca


piątek, 18 lipca 2025

Trzusło, wasąg, rzezaczka – dawne słownictwo związane z narzędziami rolniczymi

 

W 1806 roku Bartłomiej Kręcioch podając, jaki był jego wkład w małżeństwo z wdową Cecylią Gocałką, wymienia między innymi, że sprawił trzusło, które kosztowało go 2 złote reńskie i lemiesz, który po okuciu go żelazem kosztował 3 złote reńskie.

O ile słowo lemiesz może być jeszcze zrozumiałe dla części współczesnych czytelników, to czym było owo trzusło? 

Okazuje się, że tak, jak i lemiesz, stanowiło część roboczą pługa, narzędzia rolniczego przeznaczonego do podcinania, rozluźniania, podnoszenia i odwracania gleby. Jak wynika z poniższej zamieszczonego rysunku, trzusło – czyli rodzaj noża, osadzone było na drewnianym dyszlu, zwanym grządzielem (stąd popularne niegdyś w Choczni nazwisko) przed lemieszem i miało za zadanie przecinać ziemię, odcinając bruzdę i przygotowując ją niejako do następnych czynności wykonywanych przez lemiesz o ostrzu ustawionym skośnie do bruzdy, który wgłębiał się w nią klinem, rozluźniał ją, łamał i podnosił, odrywając od gleby. Dalsze rozluźnianie, łamanie i podnoszenie skiby ziemi wykonywała odkładnica, rozrywając ją i rozkruszając w różnych kierunkach. 

Źródło: Jerzy Turnau "Uprawa roli i roślin" (1921)

Trzusło szczególnie użyteczne było na glebach ciężkich i zwięzłych, czyli typowych dla Choczni. Musiało być mocno utwierdzone na grządzielu, ustawione w stosunku do niego pod kątem 50 stopni lub większym, a odległość ostrzy trzusła i lemiesza wynosiła kilkanaście centymetrów, przy czym ostrze trzusła ustawione było 2-3 centymetry wyżej, niż ostrze lemiesza.

Orkę pługiem wykonywano dawniej wołami, zaprzężonymi za pomocą jarzm (na czołach lub karkach), później też końmi wyposażonymi w chomąta – owalną ramę zakładaną na szyję zwierzęcia. Wspomniany już Bartłomiej Kręcioch także zakupił do swojego gospodarstwa chomąto, które kosztowało go 2 złote reńskie.

Wydajność pracy końmi była większa, z wyjątkiem głębokiej orki w ciężkich ziemiach – w dawnych podręcznikach rolniczych przyjmowano, że para koni była w stanie wykonać tę samą pracę, co trzy duże woły. Wolniejsze w pracy woły były za to tańsze w utrzymaniu. Niezbędny był też oczywiście oracz, przytrzymujący pług za czepigi i niekiedy w trudniejszych warunkach poganiacz, pilnujący koni, gdy oracz trzymał pług i nadzorował jego ruch.


Najstarsza choczeńska Księga Sądowa odnotowuje również takie narzędzia rolnicze, jak: brony żelazne (1649), z zakładnikiem (1682) lub siedmiozębne (1669) i radła. Radło podobnie jak pług służyło do spulchniania gleby, ale bez jej odwracania. Składało się z radlicy, czyli elementu pracującego w glebie i grządziela (uchwytu/dyszla, jak w pługu). W 1723 roku, gdy pojawia się w zapisie transakcji między Maciejem Szuflatem a Franciszkiem Kumorkiem (Malatą), używane było do pielęgnacji gleby: niszczenia chwastów, spulchniania i obsypywania. Używane było już w starożytności, po czym zostało wyparte przez sochę, a później przez pług. W Choczni utrzymało się z pewnością do I połowy XIX wieku, gdyż w 1829 roku dwa radła wymienione są w masie spadkowej po Janie Ścigalskim (jedno było „kowane”, czyli okute, a drugie „bose”).

Kolejne ciekawe słowo, które pojawia się w spisie inwestycji Bartłomieja Kręciocha z początku XIX wieku, to wasąg, do którego zakupił w Ponikwi u Wawrzyńca Ryczko drewniane drabinki za 1 złoty reński. Wasąg to po prostu wóz drabiniasty na czterech kołach, przeznaczony przede wszystkim do przewozu płodów rolnych (zboża, siana, słomy) oraz osób. W dawniejszych choczeńskich źródłach jest podawany jako wóz, a osobę powożącą określano jako woźniaka lub woźnego.  Wóz mógł być bosy lub kowany. Pojęcie wóz bosy, czyli o drewnianych, nieokutych kołach, pojawia się w choczeńskiej Księdze Sądowej po raz pierwszy w 1579 roku, przy okazji transakcji zawartej między Wojciechem Kołodziejem, a Wojciechem Galamą (to jeden z zapisów nazwiska Halama, używanego przez przodków współczesnych choczeńskich Woźniaków). Natomiast zapis z wozem kowanym (o kołach z metalową obręczą) zapisano w wymienionej wyżej księdze po raz pierwszy w 1634 roku, gdy przeprowadzano spadek po Wojciechu Kumorku na jego syna Walentego.

Ostatnim interesującym słowem związanym z narzędziami rolniczymi, które chciałem tu omówić, to rzezaczka, odnotowana po raz pierwszy w 1669 roku. Była to skrzynia drewniana z ostrzem, stanowiąca prototyp późniejszej sieczkarni i przeznaczona do cięcia słomy, trawy lub siana (jak gilotyna). Ostrze rzezaczki nazywane było kosą rzezalną. W odróżnieniu od kosy siecznej, przeznaczonej pierwotnie do ścinania trawy, a nie zboża, kosa rzezalna nie była wygięta w lekki łuk, lecz miała kształt prosty. Niekiedy nazwa kosa rzezalna rozciągnięta była na całą rzezaczkę. Gdy w 1803 roku wzmiankowany tu wielokrotnie Bartłomiej Kręcioch sprawił do gospodarstwa kosę rzezalną ze stalicą (drewnianym elementem stałym), to kosztowało go to 3 złote reńskie. Rok później zakupił dwie kosy sieczne (trawne) za 2 złote reńskie.

Oprócz nich w starych dokumentach związanych z Chocznią występują także takie narzędzia ręczne jak: sierpy, kopaczki, motyki (np. „do wyrabiania żłobów” w 1829 r.), łopaty, siekiery i widły (w tym osobno widły „sienne” do nawozu).

wtorek, 15 lipca 2025

Książka "Kręciochowie z Choczni"


 Ukazała się nowa, ponad dwustustronicowa książka pod tytułem "Kręciochowie z Choczni", podsumowująca historię tego rozbudowanego rodu, od XVII wieku związanego z Chocznią. 

Dzieje rodu Kręciochów z Choczni to nie tylko zbiór dat i wydarzeń, ale także opowieść o ludziach, ich życiu i dokonaniach. Badanie losów poszczególnych gałęzi tej rodziny pozwala lepiej zrozumieć, jak zmieniała się Chocznia i jej mieszkańcy na przestrzeni czasu. 

Kręciochowie, którzy przez kilkaset lat mieszkali w Choczni, byli przede wszystkim ludźmi ciężkiej pracy na roli, bo tylko ona przez długie lata zapewniała im i ich rodzinom byt oraz przetrwanie. Tym bardziej należy docenić tych z nich, którzy znajdowali czas na aktywność dla dobra wspólnego i tych, którzy drogą wielu wyrzeczeń uzyskali zawód lub wykształcenie umożliwiające inne życie. Wśród Kręciochów z Choczni znajdziemy więc miejscowych wójtów i działaczy samorządowych, czy kościelnych, karczmarzy i mistrzów rzemiosła, ale także księży, nauczycieli, urzędników, oficerów, artystów i twórców. Uczestników procesów historycznych na przestrzeni kilku wieków – zarówno jako ich beneficjenci, jak i ofiary.

Dla osób noszących nazwisko Kręcioch lub związanych pochodzeniem z tym rodem książka może być sposobem na odkrycie własnych korzeni i budowanie poczucia przynależności. Także i dla autora – prawnuka Magdaleny Kręcioch z Zawala oraz dla Jacka Kręciocha – pomysłodawcy tej publikacji.

Chocznia przez stulecia była świadkiem trudów, radości i tajemnic przedstawicieli tego rodu. Z Choczni wyruszali w świat, by stać się mieszkańcami nie tylko różnych okolic Polski i Europy, ale także Ameryki Północnej, Azji, czy Australii.

Kim byli Kręciochowie? Skąd wzięło się ich nazwisko? Jak przetrwali burze historii – zabory, wojny, emigracje, zmiany ustrojowe? Ta książka to próba odpowiedzi na te pytania, a zarazem nadzieja, że opisanie przeszłości rodu Kręciochów przyczyni się do lepszego zrozumienia ich teraźniejszości i zostawienia śladu dla przyszłości.


piątek, 11 lipca 2025

Wspomnienia Feliksa Misia z powojennej wywózki do Związku Radzieckiego - część IV i ostatnia

 Feliks Miś pracował w kopalni na Uralu, gdzie wykonywał najcięższe prace na różnych stanowiskach: w przodku, pieczce, presiece, wykawie i ławie. Najniebezpieczniejsze były pieczka, presieka i ława, gdzie wydobywano węgiel z żyły między presiekami. Ława była szczególnie ryzykowna – wysoka ściana, sięgająca nawet dziesięciu metrów, wywierała ogromny nacisk na obudowę, którą trzeba było starannie wznosić. Stemple rozpierające, pod wpływem nacisku, odkształcały się, a ciągłe trzaski i pyknięcia zapowiadały potencjalne niebezpieczeństwo.

Pewnego dnia, pracując na ławie, Feliks wyczuł narastające trzaski i szmery, które wzbudziły w nim niepokój. Instynkt podpowiedział mu, że coś jest nie tak – włosy „stanęły mu dęba”, a po plecach przeszły ciarki. Chwycił lampkę, zostawiając narzędzia, i rzucił się do ucieczki w stronę szybu. W połowie drogi potężny huk i podmuch wiatru zgasiły jego lampkę, a on sam, sparaliżowany strachem, usiadł pod stemplem, nie mogąc nawet jej zapalić. Gdy dotarł do niego dziesiętnik z innymi górnikami, opowiedział, co się stało. Okazało się, że uniknął zawału, który mógł kosztować go życie. Choć później został zrugany za porzucenie narzędzi – kajołki, piły i łopaty – czuł wdzięczność za ocalenie, które przypisywał Opatrzności i własnemu instynktowi. To wydarzenie zakończyło jego pracę w kopalni, do której, mimo trudności, zdążył się przyzwyczaić.

Wcześniej, z powodu wyczerpania i braku sił do pracy, Feliks został ukarany dziesięciodniowym pobytem w karcerze. Karcer był ziemianką o wymiarach 3x4 metry, z błotnistą podłogą, bez stołka czy pryczy, gdzie panowało przenikliwe zimno. Feliks dzielił to miejsce z innym więźniem, mniej więcej w jego wieku. Chodzili wokół słupa podpierającego sufit, mieszając błoto, które „mlaskało” pod stopami. Opowiadali sobie historie z życia, a w Wielkanoc śpiewali pieśni kościelne. Dostawali raz dziennie kromkę chleba i pół litra zupy, co nie wystarczało, by przetrwać w takich warunkach. Po czterech dniach Feliks został wezwany do politruka, który przeprowadził z nim rozmowę, próbując zmusić go do podpisania zobowiązania do pracy i wykonywania normy. Feliks, wycieńczony, odmówił, tłumacząc, że nie ma sił, zwłaszcza na najcięższe prace w pieczce, gdzie musiał rąbać kamień. Ostatecznie zwolniono go z karceru i skierowano na komisję lekarską.

Po komisji lekarskiej, która uznała Feliksa za niezdolnego do pracy w kopalni, został przydzielony do brygady leśnej. Pracował przy ścince i obróbce drzew, pokonując codziennie 7 kilometrów przez bagna po torach kolejki leśnej. Droga była wyczerpująca, a prowiant, zwany „suchym pajkiem”, noszono ze sobą. W lesie gotowano obiad, a praca odbywała się w trójkach. Ścięte drzewa cięto na ośmiometrowe dłużyce, które leśniczy odbierał, mierząc ich długość i średnicę. Choć praca była ciężka, to droga do lasu i skąpe wyżywienie wyczerpywały Feliksa jeszcze bardziej. Po miesiącu kolejna komisja lekarska uznała go za „dystrofika” – odpowiednik „muzułmanina” w Auschwitz, czyli osobę z zanikiem mięśni. Przyznano mu kategorię OK Vozdrowicielnoje, co oznaczało lżejszą pracę na terenie obozu, ale także zmniejszoną rację chleba – zaledwie 400 gramów dziennie.

Feliks zgłosił się do pracy w warsztacie szewskim, gdzie naprawiał buty, korzystając z doświadczenia zdobytego w domu, gdy pomagał ojcu. Przy boku zawodowych szewców, którzy szyli dla obozowej elity, nauczył się podstaw rzemiosła. Po miesiącu praca się skończyła, a Feliksa przeniesiono do kuchni. Tam sprzątał popioły, skrobał kotły i garnki, co dawało mu okazję do podjadania resztek jedzenia. Obserwował także ceremonię badania potraw przez majora z garnizonu, który smakował zupę i drugie danie, zanim wydano je więźniom. Major zjadał zarówno gęstą zupę z dna kotła, jak i tłustą warstwę z wierzchu, a dla szpitala zabierał bułeczki i mięso, zawijając je w gazetę z uwagą „eto dla rebionków”. Dopiero po tej „kontroli” obiad mógł być wydany.

Feliks Miś dotrwał do 17 października 1947 roku, kiedy rozpoczęto przygotowania do powrotu do Polski. Więźniowie wątpili, czy nie jest to podstęp i czy nie zostaną przewiezieni do innego łagru. Ostatecznie 220 Polaków, w tym Feliks, rozpoczęło podróż powrotną, podczas gdy 60 Niemców pozostało w obozie. Przed wyjazdem więźniów wykąpano, wydano im świeżą bieliznę, uzupełniono odzież, ostrzyżono i ogolono. Zabierano jednak wszystkie osobiste przedmioty, w tym ręcznie robione pamiątki, takie jak łyżki, pierścienie czy ryngrafy z napisami „URAL-1945”. Feliksowi udało się przemycić aluminiową menażkę i krzywą łyżkę ze stali nierdzewnej, które służyły mu jeszcze długo po powrocie.

Podróż rozpoczęła się w Swierdłowsku, gdzie więźniowie przeszli przegląd przed komisją. Jeden z oficerów, oburzony ich stanem, krzyczał na byłego komendanta obozu, pytając, co zrobił z tymi ludźmi. Nikt z więźniów nie odważył się zgłosić skarg, obawiając się prowokacji. Pociąg, którym jechali, nie był już zamknięty, a konwój ograniczono do minimum. Na stacjach można było kupować jedzenie od miejscowych kobiet – jajka, mleko, placki ziemniaczane czy machorkę – ale więźniowie, pozbawieni pieniędzy, często uciekali się do kradzieży lub oszustw, sprzedając bieliznę lub okradając kupujących.

Pociąg przejechał przez Kazań, omijając Moskwę, aż dotarł do Brześcia nad Bugiem. Tam, po dwóch dniach postoju i rewizji, więźniowie przekroczyli granicę do Białej Podlaskiej 2 listopada 1947 roku. W Polsce zostali przyjęci przez Polski Urząd Repatriacyjny (PUR), gdzie dostali zupę, którą mogli jeść do syta, oraz paczki żywnościowe z darów UNRRA, zawierające konserwy, pasztety, czekoladę i ciastka. Niektórzy, nienawykli do takiej obfitości, zjadali wszystko od razu, co prowadziło do problemów zdrowotnych, a nawet śmierci. Feliks, zachowując ostrożność, zachował swoją paczkę na później.

W Białej Podlaskiej otrzymał zaświadczenie o repatriacji, 1000 złotych polskich i bilet kolejowy do miejsca zamieszkania. Podróżując przez Siedlce, Warszawę i Kraków, korzystał z pomocy Czerwonego Krzyża, który zapewniał jedzenie, odzież i koce. W Krakowie otrzymał wojskowy płaszcz, sweter i buty, które później przerobił na kurtkę. Ostatecznie dotarł do Wadowic, a stamtąd pieszo do domu przez Chocznię, gdzie znajoma rodziny pomogła mu nieść paczkę UNRRA. 7 listopada 1947 roku, po dwóch latach i 280 dniach, Feliks Miś wrócił do domu.

Feliks niejednokrotnie podkreślał, że jego imię – oznaczające „szczęśliwy” – nie było przypadkowe. W wielu sytuacjach, takich jak uniknięcie zawału w kopalni, wychodził cało dzięki intuicji i Opatrzności. Przytaczał przysłowia: „Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło” oraz „W nieszczęściu można na szczęście trafić”, które oddawały jego filozofię życia. Jego opowieść jest także świadectwem sprytu więźniów – od tworzenia pamiątek, takich jak ozdobne łyżki, po oszustwa podczas handlu na stacjach. Mimo dramatycznych przeżyć, Feliks zachował w sobie iskrę optymizmu, co pozwoliło mu przetrwać i wrócić do domu.

wtorek, 8 lipca 2025

Sołtys Śuhaj i włodarz Smyrdziuch

 

W najdawniejszej choczeńskiej Księdze Sądowej (zwanej też Wójtowską lub Gromadzką) pojawiają się pojedyncze wpisy dotyczące sołtysa Śuhaja (inne formy nazwiska Siuhaj lub Szuhay) i włodarza Smyrdziucha, które wydają się interesujące zarówno ze względu na wymienione funkcje, jak i nazwiska pełniących je osób.

Pozornie w określeniu sołtys nie ma nic zagadkowego – sołtysa mamy w Choczni także i dzisiaj, a w świadomości zdecydowanej większości żyjących w Choczni osób sołtysi byli od zawsze, gdyż występowali w Choczni przez całe ich życie. Sołtysi pojawili się w Choczni na stałe po 1954 roku, gdy Chocznia przestała być gminą, a stała się gromadą, ale występowali także już wcześniej – znany z okresu okupacji sołtys Władysław Świętek zaczął pełnić tę funkcję w 1933 roku. Jednak w 1631 roku, gdy odnotowano sołtysa Śuhaja, słowo to znaczyło coś innego. Sołtys nie był wtedy przedstawicielem lokalnej, wiejskiej społeczności i organem wykonawczym sołectwa (jak dziś), lecz właścicielem sołtystwa – majątku/folwarku, który:

- otrzymał on sam jako zasadźca organizujący nową wieś,

- dziedziczył po przodkach, będących zasadźcami,

- otrzymywał na niego nadanie królewskie,

- wykupił od poprzednich właścicieli (np. zasadźców lub ich potomków).

W 1631 roku był w Choczni tylko jeden majątek sołtysi, usytuowany w górnej części wsi (dawnej Choczni Nowej), którego właścicielami (a więc sołtysami) od 1582 roku była rodzina Szczurów. Jak wiadomo, majątek ten otrzymał od króla Stefana Batorego Grzegorz Szczur, żołnierz piechoty wybranieckiej, za zasługi w czasie oblężenia Pskowa w czasie wojny przeciwko Rosji (III wyprawy inflanckiej Batorego). W XIV wieku, podczas lokacji Choczni Starej, musiał istnieć w dolnej Choczni inny majątek sołtysi, ale po trzech wiekach historii Choczni pamięć o nim już się zatarła i do dziś nie wiadomo, gdzie mógł się on dokładnie znajdować. 

Czego sołtysem był więc właściwie ów Śuhaj? 

Jeżeli nie sołtystwa w Choczni, to może jakiegoś majątku sołtysiego w Kaczynie, należącej do tej samej parafii i lokowanej około 80 lat wcześniej? 

Tę wieś zasiedlali na prawie wołoskim głównie górale karpaccy przybyli z południa i południowego wschodu, co pasuje do pochodzenia nazwiska Śuhaj, które wywodzić można od węgierskiego słowa suhanc, oznaczającego młodzieńca (wyrostka, parobka, kawalera), a formę Siuhaj przybrało na terenie obecnej Słowacji, przez zastąpienie sufiksu -nc końcówką typową dla dialektów słowackich. 

Sołtys Śuhaj występuje wprawdzie w Księdze Sądowej tylko raz, ale jego nazwisko odnotowano w niej siedmiokrotnie w latach 1576-1651 (raz występuje też nieco podobne nazwisko Suwaj). Analizując poszczególne zapisy można ustalić, że pozostali wymienieni w Księdze Sądowej Śuhajowie byli zarębnikami, przystosowującymi do celów rolniczych zalesione parcele powyżej Sołtystwa Szczurów. Suhaiczyków mamy też w dwóch metrykach chrztów z Wadowic (1609 i 1614), dotyczących mieszkańców Choczni oraz w czterech metrykach ślubów z 1603, 1604 i 1624 roku, w których nowożeńcem był Andrzej Suhayczyk, a świadkami Sebastian, Jan i Błażej Suchaiczykowie. Niewykluczone ponadto, że niejaki zarębnik Siupa/Siuha, wymieniany w spisach płatników podatku kościelnego (taczma) do 1711 roku, to także przedstawiciel tej samej rodziny. 

Wszystkie te zapisy świadczą o ciągłej obecności w Choczni różnie zapisywanych Śuhajów przez co najmniej kilka pokoleń, przy braku jakichkolwiek danych na ich temat z Kaczyny. 

Należy więc rozpatrzyć inną hipotezę -  skoro sołtys Śuhaj był rzeczywiście z Choczni i jego rodzina mieszkała tam już znacznie wcześniej, to może chodziło jednak o sołtysa Szczura? 

W tym czasie nazwiska chocznian nie były jeszcze ustabilizowane i z reguły przedstawiciele większych choczeńskich rodów byli określani więcej niż jednym mianem (np. Guzdkowie byli jednocześnie Wątrobami, Kumorkowie - Malatami, Turałowie – Kleśniakami, itd.). Dlatego nie sposób wykluczyć, że i Szczurowie mogli być „dwunazwiskowi” i używać wymiennie obok nazwiska Szczur także i Śuhaj. Tym bardziej, że Śuhajowie mieszkali koło sołtystwa Szczurów, a skądinąd wiadomo, że część Szczurów również była zarębnikami. Jeżeli zarębnicy Siupowie/Siuhowie to także Śuhajowie, to musieli oni być zapisywani w metrykach kościelnych pod innym nazwiskiem, skoro przez dłuższy czas obecności w Choczni, jako Siupowie/Siuhowie są znani tylko ze spisów taczma.

Równie ciekawy, jak w przypadku sołtysa Śuhaja, jest zapis dotyczący włodarza Stanisława Smyrdziucha z 1576 roku. To jedyny włodarz w Księdze Sądowej i jedyny znany z imienia Smyrdziuch w starych dokumentach dotyczących Choczni. 

Według definicji słownikowej włodarz był zarządcą, niższym urzędnikiem odpowiedzialnym wobec władzy zwierzchniej (w tym przypadku starosty barwałdzkiego, dzierżawcy królewskiej Choczni), za stan majątkowy całej wsi lub folwarku w niej położonego (odprowadzanie podatków, czynszów, odrabianie pańszczyzny). Jako urzędnik – delegat starosty uczestniczył obok wójta i przysiężnych w rozstrzyganiu sporów majątkowych, zatwierdzaniu spadków, testamentów i nakładaniu kar w sprawach niekryminalnych. Takich urzędników starościańskich, uczestniczących w posiedzeniach sądowych, pojawia się wielu w starych zapisach Księgi Sądowej, część z nich było także jak Smyrdziuch mieszkańcami wsi, ale tylko on jeden zapisany został jako włodarz. 

Na dodatek parcele gruntowe Smyrdziuchów określano niekiedy nie jako rolę, czy jej część, jak w przypadku „zwykłych” choczeńskich kmieci, lecz jako „osiadłość” (w zapisie transakcji z 1729 roku, gdy za 90 zł zakupił jej północną część Franciszek Rokowski). To sugeruje, że własność Smyrdziuchów miała jakiś szczególny status, a oni sami nie byli tylko zwykłymi urzędnikami starosty. Nie zawsze zresztą uległymi - Józef Putek przytacza przykład jednego z nich, który pobił drewnianym kołkiem gumiennika (czyli innego urzędnika) starościńskiego. Oprócz niego i włodarza Stanisława niewiele o nich wiadomo. Tego nazwiska (lub podobnego) brak jest w zapisach metrykalnych, czy spisach podatkowych. Mogło zaniknąć bardzo wcześnie, jeszcze przed wprowadzeniem zapisów metrykalnych lub dawni Smyrdziuchowie posiadali jakieś alternatywne nazwisko/przezwisko, pod którym byli zapisywani.

Określenie Smyrdziuch przetrwało natomiast, choć w formie nieco przekształconej, w nazwie jednej z choczeńskich ról. W I połowie XVII wieku Rola Smyrduchowska (lub Śmierdzichowska/Śmierdziuchowska) leżała w dolnej części wsi po obu stronach Choczenki, rozpościerając się od granicy z Zawadką po granicę z Frydrychowicami (przecinając Choczenkę i Zawale). Po raz ostatni ta nazwa pojawia się w Metryce Józefińskiej z końca XVIII wieku w Niwie Dolnej od Wadowic (dolne Zawale), oddzielona od granic miejskich tylko Rolą Kołagowską. Jak widać, z czasem nazwisko Smyrdziuch zaczęto zastępować przez Śmierdzich/Śmierdziuch, choć jego pochodzenie mogło być zupełnie inne i wcale nie oznaczać, że jakiś protoplasta tego rodu wydzielał wokół siebie brzydki zapach. Można próbować wywodzić go od używanego wśród Słowian słowa smerda, wymawianego w Choczni jako „smyrda” i oznaczającego początkowo wolnego chłopa, a później poddanego, sługę uzależnionego od władcy lub też młokosa. Stopniowo słowo smerda przyjęło znaczenie pogardliwe dla człowieka o niskim statusie społecznym. Co ciekawe, jedno z wymienionych wyżej znaczeń nawiązuje do funkcji sprawowanej przez Stanisława Smyrdziucha.

Można zastanowić się również, czy specjalny status Smyrdziuchów i ich włości w dolnej Choczni nie wynikał z faktu, że gospodarowali oni na gruntach pierwotnego sołtystwa z Choczni Starej lub byli potomkami, czy dziedzicami pierwszego sołtysa. Albo zarządcami folwarku sołtysiego z nadania starosty. W każdym razie ich „osiadłość” jako jedna z nielicznych według znanych źródeł historycznych rozpościerała się po obu stronach Choczenki. Tak położony był tylko majątek sołtysi w Choczni Górnej i dobra plebańskie.

piątek, 4 lipca 2025

Ksiądz Jan Nowak o Choczni w książce "Boży komandos"



W 50-lecie święceń kapłańskich księdza Jana Nowaka z Zagórnika ukazała się książka „Boży komandos”, w której wspomina on między innymi o swojej posłudze w parafii w Choczni w latach 1978-83.

Do Choczni został skierowany z Poronina, by jako wikariusz wspierać w pracy duszpasterskiej księdza proboszcza Bronisława Michalskiego. W książce określa ks. Michalskiego człowiekiem wielkiej kultury i modlitwy, głoszącego solidnie przygotowane kazania. Doceniał również jego kaligraficzne zapisy w księgach parafialnych i kronice parafii.

Początek pobytu ks. Nowaka w Choczni zbiegł się z wyborem pochodzącego z Wadowic Karola Wojtyły na papieża. W 1979 r. ks. Nowak brał udział w przygotowaniach do pielgrzymki Jana Pawła II do Wadowic. Wraz z lektorem Markiem Kręciochem (późniejszym księdzem) postanowili udekorować 3-kilometrowy odcinek drogi z Choczni do Wadowic. Z obawy przed represjami ze strony aparatu bezpieczeństwa PRL cały projekt był tajny – młodzież w ciągu dnia przygotowywała elementy dekoracji, a nocami wywieszano je wzdłuż drogi. Milicja wypytywała podejrzanych i próbowała ich zastraszyć, ale nikogo nie udało się złapać na gorącym uczynku. W dniu przyjazdu papieża ks. Nowak był odpowiedzialny ze strony kościelnej za porządek na placu przed kościołem w Wadowicach i udało mu się zapobiec potencjalnemu wypadkowi, gdy tłum pielgrzymów napierał na liny rozpięte wzdłuż ulicy, którą miał przejeżdżać papieski pojazd.

W czasie jego posługi w Choczni powstawała też kaplica i salki katechetyczne w górnej części wsi, nie bez trudności związanych z wylewaniem fundamentów w grząskim gruncie i oporem ze strony władzy komunistycznej. Wszystkie te problemy udało się przezwyciężyć dzięki ludzkiej ofiarności i zaangażowaniu.

W Choczni budowana była też Oaza, w katechezie uczestniczyła niemała liczba młodzieży, a w wystawianej Męce Pańskiej brało udział 40 osób. Na terenie parafii wprowadzono Krucjatę Modlitwy w Obronie Nienarodzonych Dzieci, której współtwórcą był ks. Edward Staniek.

W 1983 roku ks. Nowak został przeniesiony do parafii św. Józefa w Bielsku-Białej na Osiedlu Złote Łany, ale zachował serdeczny kontakt z choczeńską parafią i niektórymi jej mieszkańcami.

 

 

wtorek, 1 lipca 2025

Sytuacja w Choczni w drugiej połowie 1956 roku - życie wiejskie i październikowa odwilż

 

Druga połowa 1956 roku była dla Choczni okresem przemian, które odzwierciedlały zarówno lokalne wyzwania, jak i szerszy kontekst polityczny w Polsce, związany z październikową odwilżą. Na podstawie protokołów posiedzeń Prezydium Gromadzkiej Rady Narodowej (GRN) można prześledzić, jak codzienne życie mieszkańców splatało się z ogólnokrajowymi zmianami, które niosły nadzieję na większą swobodę i otwartość polityczną.

W drugiej połowie 1956 roku Chocznia zmagała się nadal z trudnościami charakterystycznymi dla polskiej wsi w okresie gospodarki planowej. Posiedzenie Prezydium GRN z 6 lipca ujawniło, że plan obowiązkowych dostaw za pierwsze półrocze wykonano w 93%, jednak zaległości w dostawach mleka (6352 l) i żywca (1066 kg) były znaczne. Problem dostaw mleka nasilił się w porównaniu z poprzednimi miesiącami, co skłoniło sekretarza POP PZPR Rafała Bargiela do apelu o karanie zalegających przez Kolegium ds. Wykroczeń. Do 7 sierpnia zaległości w mleku wzrosły do 15 000 litrów, a Chocznia znalazła się na szarym końcu w powiecie także w dostawach zboża i kontraktacji roślin przemysłowych na 1957 rok, gdzie w przypadku lnu wykonano tylko ¼ planu. Perspektywa zniesienia obowiązkowych dostaw mleka w 1957 roku, o czym wspomniano na sierpniowym posiedzeniu, była zapowiedzią nadchodzących zmian w polityce rolnej, które wynikały z październikowej odwilży i krytyki dotychczasowego systemu.

Plan skupu zbóż na drugą połowę roku, przedstawiony 13 lipca, zakładał ambitne cele: 5000 kg w sierpniu, 45 000 kg we wrześniu i resztę w październiku. Organizacja punktu odbioru ziarna na terenie gromady miała ułatwić realizację tych założeń. Kampania żniwno-omłotowa, omawiana przez Henryka Kota, oraz jesienna akcja siewna, przedstawiona przez agronoma Adama Biela 26 października, przebiegały sprawnie dzięki dobrej pogodzie, choć problemem pozostawał  niski poziom mechanizacji wśród rolników, czego przykładem był ręczny wysiew bez stosowania siewników. Od obowiązkowej pomocy sąsiedzkiej przy siewach uchylił się jedynie Teofil Malata, w związku z czym w jego sprawie skierowano wniosek do Kolegium ds. Wykroczeń. Natomiast Bolesław Zając, który pomyłkowo został zobowiązany do pomocy u dwóch sąsiadów, był w stanie pomóc tylko jednemu.

Infrastruktura gromady również była przedmiotem troski Prezydium. Posiedzenie z 27 lipca skupiło się na analizie działalności punktów usługowych. Punkt krawiecki, prowadzony przez Józefa Bandołę, borykał się z niedogodną lokalizacją i konkurencją ze strony prywatnych krawców, ale obsługiwał zarówno mieszkańców, jak i Centralę Odzieżową. Punkt szewski Eugeniusza Pietruszki zmagał się z brakiem skóry i złymi warunkami lokalowymi, co skłoniło Prezydium do poszukiwania nowego miejsca i zaopatrzenia w opał na zimę. Melioracja gruntów, obejmująca wykopanie 2,2 km nowych rowów i konserwację starych, oraz plan drenacji 18 ha, świadczyły o inwestycjach w poprawę warunków rolniczych. Trzem prowadzącym kuźnie kowalom miano zapewnić koks niezbędny do prowadzenia napraw sprzętu rolniczego. Remont szkoły w Choczni Dolnej był na ukończeniu, założono okna, ale należało jeszcze wstawić dwa piece. Skierowano wniosek do Gminnej Spółdzielni w sprawie remontu mostku i placu przy Domu Ludowym.

Budżet na 1957 rok, przedstawiony przez Edwarda Bańdo, wynosił 154 325 zł i obejmował wydatki na rolnictwo, oświatę, kulturę (bibliotekę), zdrowie (utrzymanie położnej) oraz świadczenia socjalne. Znaczące środki przeznaczono na szkoły (52 975 zł) i utrzymanie Prezydium GRN (77 015 zł), co podkreślało priorytet edukacji i administracji lokalnej. Pewne sumy przeznaczono po raz pierwszy na premiowanie wyróżniających się hodowców i wzorowych rolników.

Mimo trudności gospodarczych, Chocznia w 1956 roku hucznie i uroczyście obchodziła Święto 22 Lipca, w 12. rocznicę powstania PKWN. Specjalna Sesja GRN, której przewodniczył Klemens Guzdek, obejmowała referat o osiągnięciach i planie pięcioletnim. Następnie odbyła się akademia z występami artystycznymi dzieci z kolonii letniej MPGK Kraków oraz miejscowych zespołów, a także capstrzyk z udziałem lokalnej orkiestry. Obchody tego święta państwowego były rutynowe i sztampowe, bardzo przypominając te z 1 maja, Święta Pracy.

Październik 1956 roku przyniósł wyraźne oznaki politycznej odwilży, które znalazły odzwierciedlenie w obradach Prezydium GRN. Na posiedzeniu 26 października przedstawiciel Prezydium Powiatowej Rady Narodowej Feliks Skowronek podkreślił, że nastał czas, gdy „śmiało i bez obawy można wypowiadać swoje myśli i krytykować złe posunięcia”. Ta zmiana atmosfery była efektem ogólnopolskich przemian związanych z VIII Plenum KC PZPR i dojściem Władysława Gomułki do władzy, co przyniosło liberalizację polityki i większe otwarcie na krytykę systemu. Plotki o możliwym zniesieniu obowiązkowych dostaw, które nasiliły się w październiku pod wpływem „hałasu” w kraju, dodatkowo utrudniały realizację planów gospodarczych. Feliks Skowronek zaapelował jednak o „obywatelskie” podejście do obowiązków, próbując pogodzić nową otwartość z koniecznością utrzymania dyscypliny w realizacji zadań państwowych.

W Choczni odwilż polityczna przejawiła się w:

1. Odrzuceniu kandydatury Jana Mirka na członka komisji wyborczej do wyborów przełożonych na styczeń 1957 roku. Mieszkańcy, wspominając jego autorytarne metody działania w Komitecie Powiatowym PZPR i przy organizacji spółdzielni produkcyjnej, gdy wyrażał ludziom pięściami, kategorycznie sprzeciwili się jego kandydaturze, co było wyraźnym sygnałem rosnącej odwagi w wyrażaniu opinii. Wybór nowych kandydatów do komisji wyborczych miał zapewnić większą reprezentatywność tego organu. W jej skład weszli: Stanisław Malec, kierownik mleczarni, jako przewodniczący, Julian Pędziwiatr, jako sekretarz, Stanisława Pietruszka, jako zastępca przewodniczącego, Tadeusz Burzej, Tadeusz Nowak, Albina Bajorska, Franciszek Szczur, Stanisław Duda i Antoni Ligienza (były żołnierz Armii Polskiej na Zachodzie), jako członkowie. Z kolei kandydatami na ławników Kolegium ds. Wykroczeń zostali wybrani z Choczni i Kaczyny: Stanisław Pietruszka, Julian Pędziwiatr, Maria Gawrońska, Klara Roman, Marian Malata, Władysław Kręcioch, Franciszek Smaza, Franciszek Byrski, Jan Augustynek, Adam Biel, Stanisław Duda, Antoni Zięba, Edward Skowron, Albina Bajorska i Edward Drapa.

2. Propozycji zwiększenia kompetencji Gromady Chocznia poprzez przejęcie przez nią całości spraw związanych z szarwarkiem, pracami na drogach, czy pozwoleniami na zabawy i imprezy masowe. Gromadzkie RN mogły także podjąć uchwały o prowadzeniu szkół, przedszkoli i spółdzielni mleczarskich.

3. Zaproszeniu doktora Józefa Putka, sześć lat wcześniej odsuniętego siłą od władzy w Gminnej Radzie Narodowej, na posiedzenie Prezydium GRN oraz wysłuchaniu i uwzględnieniu jego argumentów na rzecz odnowy lokalnej spółdzielczości mleczarskiej. Szybkie uniezależnienie się Spółdzielni Mleczarskiej w Choczni od spółdzielczości państwowej, co jednogłośnie przegłosowali zebrani, nie było możliwe, gdyż państwowy zakład działający w Choczni przyjmował mleko z połowy powiatu wadowickiego, a nie tylko z Choczni i z okolicy, jak spółdzielcza mleczarnia przedwojenna. Nie było też jasne, czy odnowiona spółdzielnia mogłaby rozwijać się w pełni swobodnie i czy państwo, jak do tej pory, dopłacałoby do produkcji. Do Powiatowej Rady Spółdzielni Mleczarskiej powołano Franciszka Brońkę, przedwojennego kierownika choczeńskiej mleczarni, Józefa Piegzę, byłego radnego związanego z Putkiem i Tymoteusza Turałę, radnego powiatowego, co wskazywało na dążenie do odnowy lokalnych struktur.

Druga połowa 1956 roku w Choczni to okresem napięć między tradycyjnymi obowiązkami wsi a nowymi możliwościami politycznymi. Październikowa odwilż, widoczna w odważniejszych głosach mieszkańców i krytyce dotychczasowych praktyk, dawała nadzieję na większą swobodę i autonomię. Jednocześnie codzienne wyzwania, takie jak zaległości w dostawach, brak mechanizacji czy trudności w funkcjonowaniu punktów usługowych, przypominały o trudnościach życia wiejskiego w realiach PRL. Chocznia, mimo tych wyzwań, aktywnie rozwijała swoje życie społeczne i inwestowała w infrastrukturę, starając się sprostać zarówno lokalnym potrzebom, jak i ogólnokrajowym zmianom.

czwartek, 26 czerwca 2025

Choczeńscy Kręciochowie we Francji

 

Pierwszy Kręcioch z Choczni mieszkał w Champcueil we Francji już w 1911 roku.  Był to Michał, syn Tomasza i Ludwiki ze Styłów, urodzony w 1889 roku. Po wybuchu I wojny światowej wstąpił  do Legionu Bajończyków (1914) – pododdziału piechoty Legii Cudzoziemskiej, złożonego z polskich ochotników. Później znalazł się 11. Kompanii w Régiment de Marche d’Afrique w stopniu kaprala. Podczas walk z Niemcami pod Arras-Carency (1915) został ranny w nogę i był leczony w szpitalu w Courseulles. Następnie walczył w Grecji, gdzie został ciężko ranny w brzuch.  Zmarł w ambulansie w drodze do szpitala, pochowano go na cmentarzu w Salonikach.

Emigracja z Polski do tego państwa na dużą skalę zaczęła się jednak dopiero w latach 20. XX wieku. Po zakończeniu I wojny światowej Francja musiała odbudować zniszczony kraj, co wymagało dużej liczby pracowników. Rozwijało się też francuskie górnictwo i hutnictwo. Polacy, jako dostępna siła robocza, byli chętnie przyjmowani. Dla nich z kolei emigracja do Francji dawała możliwość uzyskania lepszych zarobków i stabilizacji materialnej, co było dla wielu głównym motorem decyzji o wyjeździe. Tym bardziej, że utrudnienia dla emigrantów wprowadził rząd Stanów Zjednoczonych, czyli kraju, który stanowił główny kierunek wcześniejszej emigracji z południowej Polski.  Nie dziwi zatem, że w Homecourt  w północno-wschodniej Francji pracę w kopalni węgla kamiennego podjął Jan Kręcioch (ur. 1893, syn Tomasza i Ludwiki z domu Styła), były żołnierz Legionów Polskich. Razem z nim w Homecourt zamieszkała jego żona Maria i urodzone w Choczni dzieci: Władysław, Bronisława i Mieczysław Kręciochowie. Co ciekawe, Maria – żona Jana Kręciocha wywodziła się z tego samego rodu, co jej mąż. Była bowiem córką Antoniego Kręciocha i Marii z domu Bąk. Przed II wojną światową Janowi i Marii urodził się jeszcze syn Jan (Jean) i córka Irena (Irene). W 1939 r. Jan Kręcioch znalazł się w komitecie zbiórki środków na polski Fundusz Obrony Narodowej.

Jan Kręcioch

Kolejną przedstawicielką rodu Kręciochów, która wyemigrowała do Francji, była Franciszka, córka Antoniego i Magdaleny z Bąków, urodzona w 1900 roku. Gdy skończyła 18 lat, znalazła zatrudnienie jako robotnica - sortowniczka w odlewni żelaza we Francji, w bliżej nieznanej miejscowości, która ona sama określała nazwą „Frichtat”. Tam dwa lata później poślubiła Filipa Bulatniego, pracującego jako konserwator maszyn w Luksemburgu. Franciszka nie była szczęśliwa w tym związku. Mąż nadużywał alkoholu i stosował wobec niej przemoc. W końcu w 1933 roku po powtarzających się pobiciach opuściła go ostatecznie i wróciła do Polski, ale zachowała nazwisko Bulatni.

Jej rówieśnik Tomasz Kręcioch, syn Michała i Franciszki z domu Szczur, także przebywał przez pewien czas we Francji, gdzie w miejscowości Sedan w 1931 roku urodził się jego syn Tadeusz. Ostatecznie jednak również powrócił do Polski i zamieszkał w Rabce.

Po wybuchu II wojny światowej wymieniony wyżej Władysław, syn Jana, zaciągnął się na służbę w Polskiej Marynarce Wojennej i 8 października 1943 zginął na niszczycielu ORP „Orkan”, zatopionym przez Niemców na północnym Atlantyku.  ORP Orkan, płynący w eskorcie konwoju został trafiony torpedą akustyczną G7es przez niemiecki okręt podwodny U-378. Na okręcie oprócz Kręciocha zginęło 177 Polaków i około 20 Brytyjczyków – była to największa pod względem liczby ofiar strata Marynarki Wojennej w trakcie drugiej wojny światowej. Wcześniej w lipcu 1943 r. Kręcioch uczestniczył najprawdopodobniej w przewożeniu z Gibraltaru na Wyspy Brytyjskie trumny z ciałem premiera Rządu RP, gen. Sikorskiego, który zginął w katastrofie lotniczej.

Ofiarą wojny był również jego ojciec Jan Kręcioch. Został aresztowany 2.03.1942 wraz z pięcioma innymi Polakami jako zakładnik po sabotażu (uszkodzeniu transformatora) w kopalni „Fond de la Noue”, wstrzymującym jej pracę. Po pobycie w obozie internowania w Compiegne został wysłany do obozu koncentracyjnego w Auschwitz (6 lipca), gdzie po 7 tygodniach zarejestrowano jego zgon.

W 1947 r. jego córka Bronisława (ur. w 1924 r. w Choczni) wyjechała z Homecourt do USA i poślubiła tam poznanego we Francji amerykańskiego żołnierza Woodrow’a Chancey’a. Wielokrotnie zmieniała z nim miejsca zamieszkania (Brownsville, Hays, Glenrock, Casper, Minden, Roswell, Denver, Broken Arrow), by ostatecznie osiąść w Bay City w stanie Teksas, gdzie jako Lilian Chancey była urzędniczką w tamtejszym obwodzie szkolnym.

Bronisława/Lilian
Chancey z domu Kręcioch

We Francji żyli nadal jej bracia – Mieczysław (1926-2000), występujący jako Michel Crecian oraz Jean Krecioch (1930-1998).

W 1953 roku Sąd Rejonowy we francuskim Colmar skazał gang sześciu złoczyńców na długie wyroki więzienia za rozbój, włamanie i spisek przestępczy. Wśród skazanych znalazł się Jean Krecioch. Gang, którego był członkiem, dokonał między innymi kradzieży w kopalni Ida w Ste-Marie-aux-Chênes, gdzie ich łupem padło 1600 kilogramów brązu i miedzi, 19 opon i 42 pary nowych butów, a także w sklepie Hausherr w Clouange, skąd ukradli ogromną ilość odzieży, tkanin i prześcieradeł o wartości 460 000 franków. Jean Krecioch był skazany pierwotnie na 5 lat więzienia, ale po apelacji jego wyrok obniżono o rok. Zmarł 45 lat później w Briey.

Osoby o nazwisku Krecioch żyją we Francji nadal i można się domyślać, że także mają choczeńskie korzenie.  

piątek, 20 czerwca 2025

Działalność Prezydium Gromadzkiej Rady Narodowej w Choczni w pierwszej połowie 1956 roku

Działalność Prezydium Gromadzkiej Rady Narodowej w Choczni w pierwszej połowie 1956 roku jako przykładowy obraz wiejskiego zarządzania we wczesnym okresie PRL.

 W pierwszej połowie 1956 roku Prezydium Gromadzkiej Rady Narodowej (GRN) w Choczni aktywnie zarządzało życiem społeczno-gospodarczym lokalnej społeczności wiejskiej w tej miejscowości oraz w Kaczynie. Protokoły z posiedzeń Prezydium z tego okresu dają szczegółowy obraz priorytetów administracyjnych, rolniczych i społecznych, odzwierciedlając szerszą rzeczywistość Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej lat 50. Był to czas nacisku państwa na kolektywizację, obowiązkowe dostawy rolne, zasady gospodarki planowej oraz inicjatywy oparte na zaangażowaniu społeczności, takie jak czyny społeczne, szarwark, czy kampanie zwalczania stonki. Działalność Prezydium koncentrowała się na wdrażaniu polityki państwowej, mobilizowaniu ludności lokalnej i rozwiązywaniu praktycznych problemów wiejskiego życia w realiach socjalistycznych.  

Obowiązkowe dostawy: Egzekwowanie norm państwowych

Jednym z głównych zadań Prezydium w 1956 roku było nadzorowanie realizacji obowiązkowych dostaw rolnych – kluczowego elementu gospodarki planowej PRL. Państwo narzucało rolnikom określone ilości produktów – zboża, żywca, mleka, ziemniaków – które miały zasilać potrzeby przemysłu i miast. Posiedzenie Prezydium z 5 stycznia 1956 roku ujawniło problemy z realizacją planu: Maria Wiktor informowała, że dostawy za 1955 rok zrealizowano w 98%, ale brakowało m.in. 643 kg żywca, 5400 litrów mleka, 587 kg ziemniaków i 1600 kg zboża. Oporność rolników była powtarzającym się problemem – wielu nie rozumiało celu dostaw lub otwarcie je krytykowało.

W odpowiedzi Prezydium zastosowało środki dyscyplinarne – ukarano grzywnami 12 osób, co miało zachęcić innych do wykonania norm. Maria Gawrońska wskazała na gospodarzy, którzy notorycznie nie wywiązywali się z dostaw (np. Ludwika Waligóra, Zofia Mastek, Balbina Balon, Franciszek Garus, Jan Wątor, Jan Romańczyk) z powodu złego zarządzania ziemią lub braku możliwości jej uprawy. Proponowała zmniejszenie im norm, ponieważ ich słabe gospodarowanie wpływało negatywnie na ogólny wynik gromady. Przewodniczący Związku Samopomocy Chłopskiej, Franciszek Szczur, postulował wezwanie takich rolników na rozmowy ostrzegawcze z możliwością skierowania sprawy do kolegium wykroczeń. Do 15 stycznia planowano przeprowadzenie rozmów, dostosowanie norm do możliwości gospodarstw oraz uruchomienie kampanii propagandowej – plakaty, listy zalegających, itp.

 Do 6 kwietnia wyniki nadal były niezadowalające: skup żywca zrealizowano w 96,8%, a mleka w 81,2%. Mimo to w maju gospodarstwa małorolne dalej odstawały, co skutkowało kolejnymi upomnieniami i karami administracyjnymi (np. wobec Anieli Wawro, Jana Pietruszki i Marii Kuś).

Ten nacisk na realizację dostaw odzwierciedla scentralizowaną kontrolę państwa nad rolnictwem. Oporność rolników – zarówno ideowa, jak i wynikająca z praktycznych trudności – pokazuje napięcia między interesem indywidualnym a wymogami państwowymi, charakterystyczne dla Polski lat 50.

 Kolektywizacja - Rolnicza Spółdzielnia Produkcyjna im. Rokossowskiego

Kolektywizacja, czyli łączenie indywidualnych gospodarstw w spółdzielnie, była jednym z filarów rolnictwa socjalistycznego w PRL. W Choczni funkcjonowała Spółdzielnia Produkcyjna im. Rokossowskiego, której działalność była regularnie omawiana na posiedzeniach Prezydium. Problemy spółdzielni odzwierciedlały ogólnokrajowe trudności z wprowadzaniem kolektywizacji – rolnicy byli do niej nastawieni niechętnie. Na posiedzeniu 13 stycznia księgowa Krystyna Mirek zgłaszała nieprawidłowości w rozdziale słomy i magazynowaniu nieprzetworzonego zboża. Przewodniczący Stanisław Bąk zauważył brak zaangażowania członków, którzy nie chcieli pomóc przy czyszczeniu ziarna. Prezydium zapowiedziało wizyty u członków i rozliczenie bilansu rocznego do końca stycznia. Zaplanowano też zebranie propagandowe w szkole, aby promować korzyści kolektywizacji.

 Bilans spółdzielni za 1955 rok, omawiany 17 stycznia, pokazał skromne wyniki: 6 kg żyta, 5,5 kg pszenicy, 5 kg owsa, 3,5 kg siana, 14 kg słomy i 1,5 kg buraków pastewnych na dniówkę roboczą. Przedstawiciel PZPR Kurczyk skrytykował jakość sprawozdania i brak jasności, zwłaszcza w zakresie rozliczenia słomy. Kazimierz Kowalski z Powiatowej Rady Narodowej wskazał na słabą kontrolę ze strony służb rolnych i samego Prezydium. Zalecił przejrzysty bilans, zabezpieczenie obornika (np. przez pozyskanie go z więzienia w Wadowicach) i inwentarza (zakup krów).

 2 marca przewodniczący Klemens Guzdek poinformował, że od 1953 roku spółdzielnia nie zwiększyła liczby członków ani areału, nie osiągając celu PZPR – 30% ziemi uprawnej w kolektywach. Inicjatywa uprawy kukurydzy, prowadzona przez Teklę Górę, przynosiła efekty, ale inne zespoły produkcyjne (łąkarski, ochrony roślin, utrzymania sadów) sobie nie radziły.

 Problemy spółdzielni – niska frekwencja, nieudolna księgowość, brak rozwoju – odzwierciedlają ogólne trudności kolektywizacji w PRL. W przeciwieństwie do ZSRR, Polska stosowała mniej brutalne metody, ale opór był silny. Prezydium próbowało działać poprzez perswazję i kampanie publiczne, pokazując ideologiczne zaangażowanie mimo trudności praktycznych.

Kontraktacja: Przypadek buraków cukrowych

Kontraktacja, czyli obowiązkowe umowy państwowe na uprawę określonych roślin, była kolejnym narzędziem gospodarki planowej. W Choczni w tym czasie obok kukurydzy priorytetem były buraki cukrowe. Na posiedzeniu 30 marca przedstawiciel cukrowni skrytykował niską realizację kontraktów – osiągnięto tylko 42% planu na 1956 rok, podczas gdy w 1955 roku wykonano go w całości. Rolnicy wskazywali na duży nakład pracy i niską opłacalność uprawy w latach nieurodzaju (np. 1955). Opóźnienia w płatnościach i brak szybkiego zwrotu wysłodków również zniechęcały do udziału w kontraktacji. Trudności te pokazują konflikt między wymogami planowymi a realiami gospodarczymi wsi.

 Szarwark i czyny społeczne: Mobilizacja społeczności

W Choczni Prezydium organizowało szarwark do napraw dróg i melioracji. 13 kwietnia Józef Maj przedstawił plan remontu drogi walcowanej Chocznia-Kaczyna z udziałem mieszkańców. Utworzono etatowe stanowisko dozorcze (drogomistrzem został Piotr Bandoła) i system akordowy. 25 maja Bandoła informował o 1000 dniówkach pracy – żwirowano m.in. drogi Chocznia-Kaczyna i Zarębki. Z braku lokalnego żwiru z Choczenki trzeba było go dowozić ze Skawy. Planowano także remont dróg i mostów na Pagórek Ramendowski, przy Ciborku, przy Henryku Kocie, na Bielanskiej Górce. Melioracja objęła 70% planu – wykopano i oczyszczono 10 km rowów.

 Czyny społeczne były charakterystyczne dla PRL-u – zachęcano do dobrowolnych prac na rzecz społeczności. 9 marca zaproponowano wykorzystanie takiej pracy przy remoncie Domu Ludowego (m.in. dowóz piasku). 20 kwietnia ustalono przygotowania do obchodów 1 Maja – planowano pochód i zwiększenie zaangażowania w czynach społecznych, zgodnie z ideą pracy na rzecz wspólnego dobra.

Obowiązkowa pomoc sąsiedzka

Kolejnym aspektem typowym dla wczesnego okresu PRL była obowiązkowa pomoc sąsiedzka przy siewach, sianokosach, żniwach (w 1956 r. przeprowadzonych wyłącznie ręcznie - to jest za pomocą kos!), zwózce plonów, omłotach i podorywce. 10 lutego 1956 Tymoteusz Turała przedstawił plan, w którym określono, kto potrzebuje wsparcia, a kto może je zaoferować. Nadzór nad realizacją sprawowali wyznaczeni opiekunowie dla różnych części wsi - Maria Gawrońska dla dolnej części, Stanisław Pietruszka dla środkowej i Henryk Kot w górze Choczni. System miał na celu zwiększenie efektywności produkcji rolnej, szczególnie w małych gospodarstwach, które nie dysponowały odpowiednim zapleczem, siłą pociągową, itp. Jednocześnie promował ideę solidarności społecznej, zgodną z propagandą socjalistyczną, choć w praktyce bywał odbierany jako dodatkowy obowiązek. Nie wszyscy rolnicy chętnie uczestniczyli w pomocy sąsiedzkiej. Przykładowo, w Choczni w 1956 roku (posiedzenie z 13 kwietnia) odnotowano, że niektórzy, jak Stanisław Woźniak, uchylali się od obowiązków, a inni (np. Jan Płonka, Bolesław Zając, Władysław Wcisło) udzielali pomocy dopiero po interwencji władz. Prezydium musiało aktywnie egzekwować udział, co wskazuje na opór społeczny wobec przymusowego charakteru systemu.

 Walka ze stonką ziemniaczaną

Kampania przeciwko stonce ziemniaczanej (stonce amerykańskiej) była charakterystycznym elementem polityki rolnej PRL lat 50. Szkodnik, sprowadzony do Europy podczas II wojny światowej, stał się zagrożeniem upraw, a w propagandzie PRL przedstawiano go nawet jako narzędzie „imperialistycznego sabotażu”. 22 czerwca Prezydium stwierdziło, że akcja w Choczni była dobrze zorganizowana – działali przeszkoleni drużynowi i grupowi, zapewniono środki techniczne oraz chemiczne i zaangażowano młodzież. Kampania ta odzwierciedlała wykorzystanie mobilizacji społecznej do rozwiązywania problemów rolnictwa.

 Gospodarka planowa: Planowanie finansowe i rolnicze

Prezydium działało w ramach gospodarki planowej – organizując zbiory, siewy, zbierając podatki. 10 lutego Henryk Kot zgłosił przygotowania do kampanii siewnej: maszyny, siła pociągowa i nasiona (w tym 6 dodatkowych siewników z Wadowic) były zabezpieczone. Promowano uprawę kukurydzy i rozdzielano nawozy. Rolnicy jednak niechętnie składali wnioski o kredyty. 17 marca deszczowa pogoda i brak zaprawy spowolniły postęp – tylko 40% rolników korzystało z siewników.

 2 marca Jan Wójtowicz informował, że zebrano 93% I raty podatku rolnego, ale pełne wykonanie do 15 marca było zagrożone – groziły cięcia budżetowe. Zaplanowano kampanię propagandową i działania wobec dłużników – zwłaszcza o słabej "klasowej i politycznej postawie". Do 18 maja 97% podatku zebrano, ale nieściągalni pozostali m.in. Władysław Ramza i Ludwika Waligóra. 1 czerwca okazało się, że plan poboru II raty podatku gruntowego został wprawdzie wykonany, ale tylko dzięki temu, że wliczono też wpłaty tych, którzy wnieśli już III ratę podatku. Plan ogólny wykonano w 95%. Zaległości mieli m.in. Ludwik Borek, Jan Dębowski i Maria Woźniak, którym zabrano grunt do Spółdzielni Produkcyjnej.

Dochód gromady stanowił przede wszystkim jej udział z odprowadzanego podatku gruntowego i dochody własne z wydawania paszportów zwierzęcych (1054 zł) i grzywien (400 zł) oraz szarwarku (11.118 zł). Wydatki zaś to płace pracowników prezydium, biblioteki, skupu oraz zakup sprzętu biurowego. 

 Infrastruktura i życie kulturalne

Poza rolnictwem Prezydium zajmowało się infrastrukturą i kulturą.  Potrzeby wsi w zakresie należytego zaopatrzenia w materiały budowlane były ogromne, zwłaszcza że wiele domów nie zostało jeszcze odbudowanych po wojnie. Komisja rozdzielcza miała ręce pełne pracy. Tymczasem w pierwszym kwartale 1956 roku przyznano na gromadę zaledwie 14 kubików tarcicy, 3,5 tony cementu, 5.000 sztuk dachówek i 3 kubiki drewna, czyli zdecydowanie za mało w stosunku do zgłoszonego zapotrzebowania. Obywatele często wnosili skargi i zażalenia, co do rozdziału materiałów budowlanych, a codziennie pojawiało się kilku interesantów zainteresowanych ich nabyciem.

Dom Ludowy był remontowany – 27 stycznia założono nową podłogę, a 9 marca zaplanowano remont elewacji. Niezbędna była również naprawa dachu, co zobowiązała się załatwić reprezentująca GS Krystyna Guzik (na posiedzeniu z 25 maja). Wystąpiono o przydział wapna, cegieł i cementu.

Świetlica w Domu Ludowym działała dwa razy w tygodniu – działały tam zespoły artystyczne (np. przygotowujące sztukę „Pieją koguty”), a także zawiązano Ludowy Zespół Sportowy. Brakowało jednak etatowego pracownika (świetlicowego) do prowadzenia zajęć, a zimą dawało się we znaki marne ogrzewanie.

 9 marca Prezydium podjęło decyzję o wykupie budynku, w którym się mieściło – zapłacono 2500 zł Bankowi Spółdzielczemu w Wadowicach, by uniknąć czynszu i czerpać dochód z najmu (od biblioteki i Wł. Sopickiego - lokatora indywidualnego). Było to pragmatyczne działanie w duchu samowystarczalności.

Dla potrzeb remontu wschodniej ściany szkoły w Choczni Dolnej zamówiono 13 okien i dwa nowe piece kaflowe. W pracowni fizycznej w Choczni Dolnej planowano położenie nowej podłogi, a w szkole w Choczni Grn. malowanie ścian i remont magazynu węgla. 

 Zdrowie publiczne i bezpieczeństwo

2 marca utworzono Komisję Sanitarno-Porządkową pod przewodnictwem Janiny Widlarz. W jej pracach brali także udział: Albina Bajorska, Stanisław Duda, Albina Tarasek, Irena Bandoła, Waleria Pamuła, Teresa Bylica i Władysław Stuglik. Do zadań komisji należała poprawa higieny, kontrola studni, inspekcje przeciwpożarowe. 20 kwietnia komisja wybrukowała otoczenie sześciu studni i zorganizowała sprzątanie okolic Domu Ludowego z udziałem młodzieży ZMP, kierowanej przez Mariana Malatę. Inicjatywy te wpisywały się w ideę kolektywnej odpowiedzialności za wspólne dobro.

 Szkolnictwo

Przedmiotem zainteresowania Prezydium GRN w Choczni było również szkolnictwo. Sprawozdanie z wyników nauczania przedstawił 15 czerwca Tadeusz Nowak, kierownik szkoły w Choczni Dolnej. W jego ocenie poziom nauki był dobry, Na 460 dzieci tylko 18 miało zostać na drugi rok w tej samej klasie. Zmiana nauczyciela w Choczni Górnej dobrze wpłynęła na poziom nauczania. Słabo działały natomiast Komitety Rodzicielskie, zwłaszcza w Choczni Górnej. Do dobrze pracujących członków tych Komitetów zaliczali się tylko Stanisław Pietruszka i Władysława Hałat. Ośmioro dzieci miało słabą frekwencję w uczęszczaniu do szkoły, jednego z uczniów przeniesiono do wieczorowej szkoły dla dorosłych (na wniosek ojca). W szkole w Choczni Dolnej planowano przez ferie kolonie letnie. Choczeńskie szkoły były jedynymi ogrzewanymi budynkami publicznymi w Choczni, stąd w ich salach organizowano zimą zebrania gromadzkie.

Zagrożenia i codzienne troski

Na początku marca zaczęto przygotowania do ewentualnej powodzi, spowodowanej przez duże opady śniegu i roztopy. Na terenie gromady odnotowano w tym półroczu 4 przypadków szkód żywiołowych, na których usunięcie nie potrafiono dostarczyć materiałów budowlanych. Brakowało też sadzeniaków ziemniaka i nawozów, szczególnie azotowych – interwencji wymagało zaopatrzenie rolników w ziarno i środki ochrony roślin. Choć podstawowe artykuły spożywcze były dostępne, to zwracano uwagę na niedobory tłuszczów, złą jakość pieczywa i konieczność zapewnienia napojów chłodzących na czas sianokosów i żniw. Do niezbędnych towarów przemysłowych zaliczały się kosy, podkowy, rafy do wozów, młotki, czy koks dla kowali. W okresie sianokosów ważne były dostawy żerdzi na "rogalki/ostrewki", które dostarczało Nadleśnictwo w Suchej, a nie miejscowe z Andrychowa.

 Podsumowanie

Prezydium GRN w Choczni w 1956 roku było mikrokosmosem wiejskiego zarządzania w PRL – zmagało się z realiami gospodarki planowej, kolektywizacji i mobilizacji społecznej. Obowiązkowe dostawy, kontraktacja i spółdzielczość rolnicza pokazywały wysiłki państwa na rzecz przekształcenia rolnictwa według wzorca socjalistycznego, mimo oporu ze strony chłopów. Szarwark, czyny społeczne i walka ze stonką ukazywały z kolei mobilizację zbiorową, a zbiórki podatków i działania infrastrukturalne obnażały ciężar administracyjny. Mimo trudności działalność Prezydium pokazuje zarazem odporność i elastyczność choczeńskiej społeczności lat 50., balansującej między wymaganiami państwa a lokalną rzeczywistością. 



wtorek, 17 czerwca 2025

Początki uprawy ziemniaków w Choczni

 Pochodzące z Ameryki Południowej ziemniaki zostały sprowadzone do Europy w XVI wieku, ale początkowo uważano je za rośliny ozdobne i lecznicze, a nie źródło pożywienia. Już w 1569 roku uprawiano je we wrocławskim ogrodzie botanicznym, a w pierwszej połowie XVII wieku pojawiły się w Rzeczypospolitej. Można założyć, że w tym czasie nie były jeszcze znane w Choczni, a początki ich uprawy i spożycia na większą skalę przypadają na okres, gdy Chocznia znalazła się pod panowaniem austriackim, czyli po 1772 roku. Władze austriackie, podążając za trendami w innych regionach Europy, promowały uprawę ziemniaków w celu poprawy wydajności rolnictwa i bezpieczeństwa żywnościowego. Na przykład polityka Marii Teresy z 1767 r. nakazywała uprawę ziemniaków w regionach górskich, takich jak Transylwania, a dokument z 1770 r. regulował ich uprawę na mniej żyznych ziemiach.

Pierwsze udokumentowane świadectwo o uprawie ziemniaków w Choczni pochodzi z 1796 roku. Gdy w 1807 roku Grzegorz Wójcik wymieniał w swoim testamencie, co wniosła mu w wianie żona Magdalena, którą poślubił właśnie w 1796 roku, podał między innymi 15 korczyków ziemniaków (około 450 kg).

Rok później (1797) w inwentarzu po zmarłym 15 sierpnia Wincentym Capie wymienione są uprawiane przez niego 2 zagony ziemniaków o wartości łącznej 2 złotych reńskich.

Natomiast w 1806 roku Bartłomiej Kręcioch podał Urzędowi Gromadzkiemu, że wniósł w małżeństwo z wdową Cecylią Gocałką (w 1803 roku) 7 korczyków ziemniaków po 36 krajcarów za korczyk, czyli o łącznej wartości 4 złr i 12 krajcarów.

Jednocześnie w masie spadkowej z 1797 roku po bogatym gospodarzu Pawle Wątrobie nie pojawiają się żadne wzmianki o ziemniakach, mimo wymienionych szczegółowo areałów upraw zmarłego (zbóż i lnu).

W latach 90. XVIII wieku uprawa ziemniaków była już więc w Choczni prowadzona, ale nie była jeszcze powszechna. Taką stała się już w I dekadzie XIX wieku, ponieważ ziemniaki były łatwe w uprawie, wymagały minimalnej ilości ziemi i dawały wysokie plony w porównaniu z tradycyjnymi zbożami, co czyniło je idealnymi dla małych, rozdrobnionych gospodarstw chłopskich. Ziemniaki stały się podstawą wyżywienia, przyczyniły się do wzrostu populacji i poprawy bezpieczeństwa żywnościowego, ale jednocześnie ich dominacja w rolnictwie zwiększyła podatność na kryzysy, takie jak zaraza ziemniaczana w latach 40. XIX wieku. Ziemniaki wspierały również lokalną gospodarkę, gdyż choczeńscy chłopi mogli sprzedawać ich nadwyżki na lokalnych targowiskach lub do gorzelni w Jaroszowicach.

W 1829 roku w testamencie Jana Ścigalskiego można przeczytać, że pozostawił on po sobie między innymi aż 60 korcy (a nie korczyków) ziemniaków, czyli około 6 ton. Aby uzyskać taki plon musiał obsadzić ziemniakami co najmniej półtorej morgi swojego gruntu.

piątek, 13 czerwca 2025

Izaak Schmeidler - nowojorski dentysta choczeńskiego pochodzenia i jego rodzina

 

Pod koniec 1904 roku wojskowe władze austriackie poszukiwały poborowego Izaaka Schmeidlera, urodzonego 13 listopada 1886 roku. W zachowanym piśmie choczeńskiego wójta Antoniego Sikory do starostwa w Wadowicach znajduje się informacja, że Izaak Schmeidler urodził się w Choczni i był synem Bernarda Schmeidlera, kelnera w karczmie Maurycego Münza, który przybył do Choczni z Brzeszcz oraz Goldy Schmelz. Niestety zwierzchność choczeńska nie posiadała dokładnej wiedzy, gdzie ów Schmeidler znajdował się w tym czasie – według zeznań świadków (Rosenberga i Münza) Schmeidlerowie przed blisko 15 laty przeprowadzili się do Wadowic, a następnie wyjechali do Ameryki.

Rzeczywiście sprawdzając publiczne źródła amerykańskie udało się to potwierdzić i ustalić dalsze szczegóły życia Izaaka i jego rodziny.

Okazuje się, że zamieszkali oni w Nowym Jorku, gdzie senior rodu pracował jako prasowacz ubrań a Izaak, zwany w USA Isidorem, wykształcił się na dentystę. Potwierdza ten fakt jego karta rejestracyjna do poboru wojskowego z 1917 roku. Podano w niej także między innymi, że był postawnym mężczyzną mierzącym 180 cm, miał niebieskie oczy i brązowe włosy.


Oprócz Izaaka/Isidora oraz jego rodziców Bernarda i Goldy (określanej w USA jako Gusti) w amerykańskim mieszkaniu Schmeidlerów zameldowane było także jego rodzeństwo: Arnold (ur. 1888), Hermann (ur. 1890), David (ur. 1891) i Sally (ur. 1898). Biorąc pod uwagę daty ich urodzenia oraz informacje wójta Sikory, prawdopodobnie nie tylko Izaak, ale także Arnold przyszedł na świat w Choczni, Hermann i David w Wadowicach, a Sally już na ziemi amerykańskiej.

26 listopada 1921 w mieszkaniu na Manhattanie zmarł senior rodu Bernard Schmeidler, który miał wtedy 65 lat.  Spoczął na cmentarzu Mt. Hebron w nowojorskiej dzielnicy Queens. Z jego aktu zgonu wynika, że przebywał on na amerykańskiej ziemi od 29 lat, czyli musiał tam przybyć około 1892 roku.

Nagrobek Bernarda Schmeidlera

Dwa lata po śmierci ojca 37-letni Isidor Schmeidler poślubił o rok starszą Virginię Davis. Ich małżeństwo było bezdzietne, co potwierdzają kolejne spisy ludności z 1930, 1940 i 1950 roku.


W 1942 roku Isidor Schmeidler ponownie stawał do amerykańskiego poboru i w jego karcie rejestracyjnej podano jako miejsce urodzenia Wadowice.


W 1945 roku w wieku 82 lat zmarła Gusti Schmeidler, matka Isidora, mieszkająca z jego bratem Arnoldem (handlowcem z branży elektrycznej) i siostrą Sally. Pozostali bracia Isidora założyli własne rodziny, ale w równie późnym wieku, jak on sam. Hermann Schmeidler, urzędnik skarbowy, w 1925 roku ożenił się z Rosą Scher, a David w 1938 roku został mężem Blanche Goode.


Isidor do końca życia mieszkał w Nowym Jorku, zmarł w lipcu 1962 roku. Najdłużej z rodzeństwa żyli Hermann i Sally, zmarli w 1977 roku.

Gdyby nie przypadkowo zachowane pismo wójta Sikory, nigdy nie udałoby się ustalić ich choczeńskich powiązań.

wtorek, 10 czerwca 2025

Znani potomkowie chocznian - Marian Dąbrowski, przedwojenny magnat prasowy

 Na stronie adapter.pl od niedawna można obejrzeć film dokumentalny pod tytułem "Przepis na sukces. Historia największego magnata prasowego II RP" (link), który przedstawia sylwetkę i dokonania Mariana Dąbrowskiego. Dla potencjalnych widzów z Choczni istotnym powodem do zapoznania się z tym filmem może być fakt, że jego bohater był synem chocznianina Franciszka Dąbrowskiego (1839-1912), który po rezygnacji ze stanu duchownego skończył prawo, ożenił się z Apolonią Popiel i podjął pracę w galicyjskich urzędach skarbowych.

Marian Dąbrowski (1878–1958) był jedną z najważniejszych postaci polskiego dziennikarstwa i przedsiębiorczości w okresie międzywojennym. Zalożyciel „Ilustrowanego Kuryera Codziennego” (IKC), stworzył największy koncert medialny w II Rzeczypospolitej, wyznaczając standardy nowoczesnej prasy. Jego życie to historia spektakularnego sukcesu, ale także dramatycznego upadku spowodowanego wojną i emigracją.

 

Źródło - wikipedia


Początki kariery

Urodzony 27 września 1878 roku w Mielcu  od najmłodszych lat musiał zarabiać na swoje utrzymanie i edukację. Ukończył gimnazjum w Mielcu, a następnie Wydział Filozoficzny Uniwersytetu Jagiellońskiego (1903–1907). Początkowo pracował jako nauczyciel gimnazjalny, ale brak sukcesów w tej roli skierował go w stronę dziennikarstwa. W 1901 roku współpracował z tygodnikiem „Ilustracja Polska”, a w latach 1908–1910 był redaktorem „Głosu Narodu”. Kluczowym momentem w jego życiu było małżeństwo z Michaliną Dobijówną, której posag umożliwił mu inwestycje w prasę.

 

„Ilustrowany Kuryer Codzienny” – narodziny imperium

W 1910 roku Dąbrowski założył „Ilustrowany Kuryer Codzienny” (IKC), którego pierwszy numer ukazał się 18 grudnia 1910 roku. Gazeta, wzorowana na wiedeńskim „Kronen Zeitung”, szybko zdobyła popularność dzięki nowoczesnej szacie graficznej, bogatym ilustracjom i przystępnemu językowi. W 1912 roku IKC osiągnął nakład 40 tysięcy egzemplarzy, a przed I wojną światową – 60 tysięcy. Dąbrowski rozbudowywał swoje imperium, przejmując inne tytuły, takie jak „Nowiny” (1914) czy „Nowa Reforma” (1927), oraz tworząc oddziały terenowe w miastach takich jak Łódź, Lwów czy Warszawa. W opisie ww. filmu na stronie adapter.pl można przeczytać, że Dąbrowski nie zawsze grał czysto i wykorzystywał nawet wojskowy nasłuch do przechwytywania najświeższych informacji, by zawsze być o krok przed konkurencją. Jako pierwszy wprowadził przesyłanie zdjęć drogą radiową.

 

IKC nie tylko informował, ale także angażował się politycznie. Podczas wojen bałkańskich Dąbrowski rzucił hasło utworzenia polskiego legionu tureckiego, a w czasie I wojny światowej gazeta otwarcie wspierała ideę niepodległości, co doprowadziło do zawieszenia jej wydawania przez władze austriackie w marcu 1918 roku.

 

Rozkwit koncernu prasowego

W okresie międzywojennym IKC stał się fundamentem największego koncernu prasowego w Polsce, zatrudniającego w szczytowym momencie 1400 osób. W 1924 roku Dąbrowski uruchomił tygodnik „Światowid”, luksusowe pismo dla elit z wysokiej jakości zdjęciami, które drukowano początkowo w Wiedniu. Kolejne tytuły, takie jak „Tajny Detektyw” (1931–1934), „Na Szerokim Świecie” (1928–1939), „Raz, Dwa, Trzy…” czy „As”, przyciągały różnorodnych czytelników – od miłośników sensacji po elity finansowe. „Tajny Detektyw” zasłynął z reportaży kryminalnych, ale został zamknięty w 1934 roku pod naciskiem krytyki endeckiej i kościelnej.

 

Koncern Dąbrowskiego wydawał także dodatki tematyczne IKC, m.in. sportowe, kulturalne, kobiece, gospodarcze, a nawet metapsychiczne, odpowiadające modzie na parapsychologię. W 1927 roku siedziba koncernu przeniosła się do nowoczesnego Pałacu Prasy przy ul. Wielopole 1 w Krakowie, a wartość przedsiębiorstwa w 1932 roku szacowano na 1,5 miliona dolarów.

 

Zaangażowanie polityczne i społeczne

Dąbrowski był aktywny politycznie. W latach 1921–1935 pełnił mandat posła na Sejm, początkowo z ramienia PSL „Piast”, a później BBWR, wspierając sanację po przewrocie majowym w 1926 roku. Jako radny Krakowa i honorowy obywatel Zakopanego (1931), wspierał liczne inicjatywy społeczne. Finansował renowację Wawelu, budowę Muzeum Narodowego, Teatru Bagatela oraz badania archeologiczne na kopcu Krakusa. W Zakopanem sponsorował lodowisko, tor wyścigów i budowę zakopianki. Był także organizatorem wydarzeń sportowych, takich jak Bieg Okrężny o puchar IKC czy wyścigi samochodowe.

 

W polityce zagranicznej Dąbrowski konsekwentnie krytykował Niemcy, Rosję i Czechosłowację (w związku z aneksją Zaolzia). W 1919 roku sprzeciwiał się reformie walutowej Grabskiego, uważając ją za niekorzystną dla Galicji. Po śmierci Piłsudskiego w 1935 roku IKC zmagał się z sanacyjną cenzurą.

 

Życie prywatne i legenda

Marian Dąbrowski był statecznym konserwatystą i miłośnikiem luksusu. Co roku kupował nowy samochód, a pensje dziennikarzy w IKC dorównywały ministerialnym. Chętnie pokazywał się publicznie, fotografując się z osobistościami, takimi jak Jan Kiepura, którego chciał wydać za swoją córkę Jadwigę („Tutę”). Ostatecznie Jadwiga poślubiła playboya Romana Badię, a następnie Henryka Paschalskiego, który został dyrektorem generalnym IKC.

 

Dąbrowski dbał o swoją legendę, promując się jako wizjoner i mecenas kultury. W latach 1935–1939 był prezesem Towarzystwa Przyjaciół Sztuk Pięknych, fundował nagrody dla młodych artystów i wspierał Towarzystwo Operowe. Jego hojność i wpływy uczyniły go jedną z najbardziej rozpoznawalnych postaci II RP.

 

Upadek i emigracja

W sierpniu 1939 roku Dąbrowski wyjechał z żoną w rejs statkiem, nie wierząc w możliwość wybuchu wojny. Wiadomość o ataku Niemiec na Polskę zastała go we Francji. Pozostał bez większych środków finansowych w Nicei, a w 1941 roku przeniósł się do USA. Wojna pozbawiła go majątku, a nieudana inwestycja w fermę kur w Ameryce, prowadzona z bratem Jana Kiepury, pogłębiła jego problemy finansowe. Resztę życia spędził w ubóstwie na Florydzie, zmagając się z depresją. Utrzymywał go zięć, Henryk Paschalski, pracujący jako menedżer hotelu w Miami.

 

Marian Dąbrowski zmarł 27 września 1958 roku w dniu swoich 80. urodzin. W 1991 roku jego prochy oraz prochy żony Michaliny sprowadzono do Polski i pochowano na cmentarzu Rakowickim w Krakowie. Jego pamięć upamiętnia tablica na Pałacu Prasy przy ul. Wielopole.

 

Dziedzictwo

Marian Dąbrowski pozostawił trwały ślad w polskiej kulturze i mediach. Jego nowatorskie podejście do dziennikarstwa, łączące wysoką jakość edytorską z masowym przekazem, wyprzedzało epokę. IKC i jego dodatki, takie jak „Światowid” czy „Tajny Detektyw”, nie tylko kształtowały gusta czytelników, ale także dokumentowały życie międzywojennej Polski. Mimo tragicznego końca, Dąbrowski pozostaje symbolem przedsiębiorczości i ambicji, które pozwoliły mu z pozycji skromnego nauczyciela wznieść się na szczyty.

piątek, 6 czerwca 2025

Wspomnienia Feliksa Misia z powojennej wywózki do Związku Radzieckiego - część III

 W 1941 roku, podczas budowy magazynu w Choczni, Feliks Miś spotkał Niemca o nazwisku Schmelzer, który był osiedlonym w okolicy bauerem po wysiedleniu polskich gospodarzy. Ten sam Schmelzer, majster ciesielski w łagrze, nadzorował prace, był surowy i często krzyczał na robotników. Feliks Miś, mając problem z kopaniem rowków, skonfrontował się z nim, nazywając go „Szwabem”, po czym Schmelzer zniknął – podobno z powodu choroby żołądka trafił do szpitala, a później do innego obozu dla Niemców. W okolicy znajdował się obóz dla Niemców, skąd przyjeżdżali po prowiant. Byli oni w lepszej kondycji niż Polacy, lepiej odżywieni i pewni siebie.

W okresie od 10 kwietnia do 17 września 1946 roku Feliks Miś przebywał w obozie, a następnie został skierowany do pracy w kopalni węgla w Samocwietie. Pracował na tzw. „wtorajej szachcie” na głębokości około 180 metrów, do której schodziło się po stromych, śliskich drabinach. Winda, obsługiwana przez młodą Rosjankę, służyła tylko do transportu urobku. Warunki pracy były bardzo ciężkie – Miś opisuje cztery Rosjanki, które wywoziły węgiel wózkami, śpiewając mimo głodu i biedy. Jedna z nich opowiadała o trudnej sytuacji swojej rodziny – jej mąż był na wojnie, a ona sama utrzymywała siedmioro dzieci, dzieląc się z nimi skromnym przydziałem chleba (600 g dla niej, 100 g na dziecko).

Przydziały żywnościowe były minimalne i często rozkradane. Pracujący w kopalni dostawali teoretycznie 800 g chleba dziennie, ale w rzeczywistości było to bliżej 700 g. Normy żywnościowe były wywieszane na tabliczkach z hasłem „kto nie pracuje, ten nie je”. W skład przydziału wchodziło m.in. 100 g machorki miesięcznie, łyżka cukru tygodniowo, 0,5 l herbaty rano i wieczorem oraz rzadka zupa. Zupy były wodniste, a ich skład zależał od dostępnych zapasów – mąki, kaszy jaglanej lub ryb. Górnicy otrzymywali nieco więcej jedzenia, ale i tak było to niewystarczające. Głód zmuszał ludzi do jedzenia odpadów, a nawet pokrzyw, co prowadziło do chorób i śmierci. Miś unikał takich praktyk, co pomogło mu przetrwać.

Warunki w kopalni były ekstremalnie trudne. Pracownicy cierpieli na kurzą ślepotę z powodu braku światła słonecznego. Praca polegała na ręcznym kopaniu węgla kajołką, a normy wynosiły 80 cm postępu w węglu lub 40 cm w kamieniu dziennie. Po każdym wykopie należało zabezpieczać ściany stemplami i deskami, co było dodatkowym obciążeniem. Miś opisuje wypadek, gdy w chodniku, w którym pracował z kolegą, spadł głaz ze stropu. Na szczęście nikomu nic się nie stało, ale incydent ten wystraszył jego towarzysza. Inny wypadek dotyczył kolegi, który odciął sobie palce siekierą – śledztwo uznało to za celowe działanie, a poszkodowany trafił do karceru.

W obozie kwitło „organizowanie”, czyli kradzież i oszustwa w celu zdobycia jedzenia czy innych potrzebnych rzeczy. Handlowano wszystkim – od mydła po machorkę, wymieniano się z Rosjanami, którzy przynosili np. szczypior czy placki. Oszustwa były powszechne – Miś opisuje, jak Rosjanki mieszały machorkę z trawą, a Polacy produkowali fałszywe mydło z drewnianym wkładem. Handlowano także rzeczami osobistymi, jak zegarki czy buty, choć oficjalnie było to zabronione. Feliks Miś wspomina przypadek oszustwa, gdy zużyte buty naprawiono tak, by wyglądały jak nowe, i sprzedano je Rosjaninowi.

On sam próbował coś sobie zrobić, by nie iść do kopalni - postanowił sobie podłożyć nogę pod wózek z węglem, gdy przesuwał się pod szyb, ale gdy tylko usłyszał z daleka, to wyobraził sobie, jak się krew leje i zaniechał tego sposobu. Innym razem przed Świętami Bożego Narodzenia kombinował, żeby nie iść do roboty w święta. Kilka dni przed świętami, gdy pracował sam, uderzył się kilka razy szybko raz za razem kamieniem w wierzch lewej dłoni. Pierwszy raz zabolało, ale drugiego i trzeciego razu już-nie czuł, tylko gorąc w ręce. Po chwili ręka spuchła i zsiniała. Poszedł wtedy pod szyb do dziesiętnika i zgłosił, że spadł mu na rękę kamień ze stropu, a ten dał się nabrać.

Życie w łagrze było naznaczone głodem, ciężką pracą i brakiem nadziei na powrót do domu. Ludzie, by przetrwać, uciekali się do kradzieży i oszustw, tracąc często ludzkie odruchy. Miś przetrwał dzięki sprytowi, unikaniu skrajnych zachowań i umiejętności „organizowania”. Warunki obozowe wyniszczały fizycznie i psychicznie, a przetrwali tylko ci najbardziej odporni i sprytni.