wtorek, 17 czerwca 2025

Początki uprawy ziemniaków w Choczni

 Pochodzące z Ameryki Południowej ziemniaki zostały sprowadzone do Europy w XVI wieku, ale początkowo uważano je za rośliny ozdobne i lecznicze, a nie źródło pożywienia. Już w 1569 roku uprawiano je we wrocławskim ogrodzie botanicznym, a w pierwszej połowie XVII wieku pojawiły się w Rzeczypospolitej. Można założyć, że w tym czasie nie były jeszcze znane w Choczni, a początki ich uprawy i spożycia na większą skalę przypadają na okres, gdy Chocznia znalazła się pod panowaniem austriackim, czyli po 1772 roku. Władze austriackie, podążając za trendami w innych regionach Europy, promowały uprawę ziemniaków w celu poprawy wydajności rolnictwa i bezpieczeństwa żywnościowego. Na przykład polityka Marii Teresy z 1767 r. nakazywała uprawę ziemniaków w regionach górskich, takich jak Transylwania, a dokument z 1770 r. regulował ich uprawę na mniej żyznych ziemiach.

Pierwsze udokumentowane świadectwo o uprawie ziemniaków w Choczni pochodzi z 1796 roku. Gdy w 1807 roku Grzegorz Wójcik wymieniał w swoim testamencie, co wniosła mu w wianie żona Magdalena, którą poślubił właśnie w 1796 roku, podał między innymi 15 korczyków ziemniaków (około 450 kg).

Rok później (1797) w inwentarzu po zmarłym 15 sierpnia Wincentym Capie wymienione są uprawiane przez niego 2 zagony ziemniaków o wartości łącznej 2 złotych reńskich.

Natomiast w 1806 roku Bartłomiej Kręcioch podał Urzędowi Gromadzkiemu, że wniósł w małżeństwo z wdową Cecylią Gocałką (w 1803 roku) 7 korczyków ziemniaków po 36 krajcarów za korczyk, czyli o łącznej wartości 4 złr i 12 krajcarów.

Jednocześnie w masie spadkowej z 1797 roku po bogatym gospodarzu Pawle Wątrobie nie pojawiają się żadne wzmianki o ziemniakach, mimo wymienionych szczegółowo areałów upraw zmarłego (zbóż i lnu).

W latach 90. XVIII wieku uprawa ziemniaków była już więc w Choczni prowadzona, ale nie była jeszcze powszechna. Taką stała się już w I dekadzie XIX wieku, ponieważ ziemniaki były łatwe w uprawie, wymagały minimalnej ilości ziemi i dawały wysokie plony w porównaniu z tradycyjnymi zbożami, co czyniło je idealnymi dla małych, rozdrobnionych gospodarstw chłopskich. Ziemniaki stały się podstawą wyżywienia, przyczyniły się do wzrostu populacji i poprawy bezpieczeństwa żywnościowego, ale jednocześnie ich dominacja w rolnictwie zwiększyła podatność na kryzysy, takie jak zaraza ziemniaczana w latach 40. XIX wieku. Ziemniaki wspierały również lokalną gospodarkę, gdyż choczeńscy chłopi mogli sprzedawać ich nadwyżki na lokalnych targowiskach lub do gorzelni w Jaroszowicach.

W 1829 roku w testamencie Jana Ścigalskiego można przeczytać, że pozostawił on po sobie między innymi aż 60 korcy (a nie korczyków) ziemniaków, czyli około 6 ton. Aby uzyskać taki plon musiał obsadzić ziemniakami co najmniej półtorej morgi swojego gruntu.

piątek, 13 czerwca 2025

Izaak Schmeidler - nowojorski dentysta choczeńskiego pochodzenia i jego rodzina

 

Pod koniec 1904 roku wojskowe władze austriackie poszukiwały poborowego Izaaka Schmeidlera, urodzonego 13 listopada 1886 roku. W zachowanym piśmie choczeńskiego wójta Antoniego Sikory do starostwa w Wadowicach znajduje się informacja, że Izaak Schmeidler urodził się w Choczni i był synem Bernarda Schmeidlera, kelnera w karczmie Maurycego Münza, który przybył do Choczni z Brzeszcz oraz Goldy Schmelz. Niestety zwierzchność choczeńska nie posiadała dokładnej wiedzy, gdzie ów Schmeidler znajdował się w tym czasie – według zeznań świadków (Rosenberga i Münza) Schmeidlerowie przed blisko 15 laty przeprowadzili się do Wadowic, a następnie wyjechali do Ameryki.

Rzeczywiście sprawdzając publiczne źródła amerykańskie udało się to potwierdzić i ustalić dalsze szczegóły życia Izaaka i jego rodziny.

Okazuje się, że zamieszkali oni w Nowym Jorku, gdzie senior rodu pracował jako prasowacz ubrań a Izaak, zwany w USA Isidorem, wykształcił się na dentystę. Potwierdza ten fakt jego karta rejestracyjna do poboru wojskowego z 1917 roku. Podano w niej także między innymi, że był postawnym mężczyzną mierzącym 180 cm, miał niebieskie oczy i brązowe włosy.


Oprócz Izaaka/Isidora oraz jego rodziców Bernarda i Goldy (określanej w USA jako Gusti) w amerykańskim mieszkaniu Schmeidlerów zameldowane było także jego rodzeństwo: Arnold (ur. 1888), Hermann (ur. 1890), David (ur. 1891) i Sally (ur. 1898). Biorąc pod uwagę daty ich urodzenia oraz informacje wójta Sikory, prawdopodobnie nie tylko Izaak, ale także Arnold przyszedł na świat w Choczni, Hermann i David w Wadowicach, a Sally już na ziemi amerykańskiej.

26 listopada 1921 w mieszkaniu na Manhattanie zmarł senior rodu Bernard Schmeidler, który miał wtedy 65 lat.  Spoczął na cmentarzu Mt. Hebron w nowojorskiej dzielnicy Queens. Z jego aktu zgonu wynika, że przebywał on na amerykańskiej ziemi od 29 lat, czyli musiał tam przybyć około 1892 roku.

Nagrobek Bernarda Schmeidlera

Dwa lata po śmierci ojca 37-letni Isidor Schmeidler poślubił o rok starszą Virginię Davis. Ich małżeństwo było bezdzietne, co potwierdzają kolejne spisy ludności z 1930, 1940 i 1950 roku.


W 1942 roku Isidor Schmeidler ponownie stawał do amerykańskiego poboru i w jego karcie rejestracyjnej podano jako miejsce urodzenia Wadowice.


W 1945 roku w wieku 82 lat zmarła Gusti Schmeidler, matka Isidora, mieszkająca z jego bratem Arnoldem (handlowcem z branży elektrycznej) i siostrą Sally. Pozostali bracia Isidora założyli własne rodziny, ale w równie późnym wieku, jak on sam. Hermann Schmeidler, urzędnik skarbowy, w 1925 roku ożenił się z Rosą Scher, a David w 1938 roku został mężem Blanche Goode.


Isidor do końca życia mieszkał w Nowym Jorku, zmarł w lipcu 1962 roku. Najdłużej z rodzeństwa żyli Hermann i Sally, zmarli w 1977 roku.

Gdyby nie przypadkowo zachowane pismo wójta Sikory, nigdy nie udałoby się ustalić ich choczeńskich powiązań.

wtorek, 10 czerwca 2025

Znani potomkowie chocznian - Marian Dąbrowski, przedwojenny magnat prasowy

 Na stronie adapter.pl od niedawna można obejrzeć film dokumentalny pod tytułem "Przepis na sukces. Historia największego magnata prasowego II RP" (link), który przedstawia sylwetkę i dokonania Mariana Dąbrowskiego. Dla potencjalnych widzów z Choczni istotnym powodem do zapoznania się z tym filmem może być fakt, że jego bohater był synem chocznianina Franciszka Dąbrowskiego (1839-1912), który po rezygnacji ze stanu duchownego skończył prawo, ożenił się z Apolonią Popiel i podjął pracę w galicyjskich urzędach skarbowych.

Marian Dąbrowski (1878–1958) był jedną z najważniejszych postaci polskiego dziennikarstwa i przedsiębiorczości w okresie międzywojennym. Zalożyciel „Ilustrowanego Kuryera Codziennego” (IKC), stworzył największy koncert medialny w II Rzeczypospolitej, wyznaczając standardy nowoczesnej prasy. Jego życie to historia spektakularnego sukcesu, ale także dramatycznego upadku spowodowanego wojną i emigracją.

 

Źródło - wikipedia


Początki kariery

Urodzony 27 września 1878 roku w Mielcu  od najmłodszych lat musiał zarabiać na swoje utrzymanie i edukację. Ukończył gimnazjum w Mielcu, a następnie Wydział Filozoficzny Uniwersytetu Jagiellońskiego (1903–1907). Początkowo pracował jako nauczyciel gimnazjalny, ale brak sukcesów w tej roli skierował go w stronę dziennikarstwa. W 1901 roku współpracował z tygodnikiem „Ilustracja Polska”, a w latach 1908–1910 był redaktorem „Głosu Narodu”. Kluczowym momentem w jego życiu było małżeństwo z Michaliną Dobijówną, której posag umożliwił mu inwestycje w prasę.

 

„Ilustrowany Kuryer Codzienny” – narodziny imperium

W 1910 roku Dąbrowski założył „Ilustrowany Kuryer Codzienny” (IKC), którego pierwszy numer ukazał się 18 grudnia 1910 roku. Gazeta, wzorowana na wiedeńskim „Kronen Zeitung”, szybko zdobyła popularność dzięki nowoczesnej szacie graficznej, bogatym ilustracjom i przystępnemu językowi. W 1912 roku IKC osiągnął nakład 40 tysięcy egzemplarzy, a przed I wojną światową – 60 tysięcy. Dąbrowski rozbudowywał swoje imperium, przejmując inne tytuły, takie jak „Nowiny” (1914) czy „Nowa Reforma” (1927), oraz tworząc oddziały terenowe w miastach takich jak Łódź, Lwów czy Warszawa. W opisie ww. filmu na stronie adapter.pl można przeczytać, że Dąbrowski nie zawsze grał czysto i wykorzystywał nawet wojskowy nasłuch do przechwytywania najświeższych informacji, by zawsze być o krok przed konkurencją. Jako pierwszy wprowadził przesyłanie zdjęć drogą radiową.

 

IKC nie tylko informował, ale także angażował się politycznie. Podczas wojen bałkańskich Dąbrowski rzucił hasło utworzenia polskiego legionu tureckiego, a w czasie I wojny światowej gazeta otwarcie wspierała ideę niepodległości, co doprowadziło do zawieszenia jej wydawania przez władze austriackie w marcu 1918 roku.

 

Rozkwit koncernu prasowego

W okresie międzywojennym IKC stał się fundamentem największego koncernu prasowego w Polsce, zatrudniającego w szczytowym momencie 1400 osób. W 1924 roku Dąbrowski uruchomił tygodnik „Światowid”, luksusowe pismo dla elit z wysokiej jakości zdjęciami, które drukowano początkowo w Wiedniu. Kolejne tytuły, takie jak „Tajny Detektyw” (1931–1934), „Na Szerokim Świecie” (1928–1939), „Raz, Dwa, Trzy…” czy „As”, przyciągały różnorodnych czytelników – od miłośników sensacji po elity finansowe. „Tajny Detektyw” zasłynął z reportaży kryminalnych, ale został zamknięty w 1934 roku pod naciskiem krytyki endeckiej i kościelnej.

 

Koncern Dąbrowskiego wydawał także dodatki tematyczne IKC, m.in. sportowe, kulturalne, kobiece, gospodarcze, a nawet metapsychiczne, odpowiadające modzie na parapsychologię. W 1927 roku siedziba koncernu przeniosła się do nowoczesnego Pałacu Prasy przy ul. Wielopole 1 w Krakowie, a wartość przedsiębiorstwa w 1932 roku szacowano na 1,5 miliona dolarów.

 

Zaangażowanie polityczne i społeczne

Dąbrowski był aktywny politycznie. W latach 1921–1935 pełnił mandat posła na Sejm, początkowo z ramienia PSL „Piast”, a później BBWR, wspierając sanację po przewrocie majowym w 1926 roku. Jako radny Krakowa i honorowy obywatel Zakopanego (1931), wspierał liczne inicjatywy społeczne. Finansował renowację Wawelu, budowę Muzeum Narodowego, Teatru Bagatela oraz badania archeologiczne na kopcu Krakusa. W Zakopanem sponsorował lodowisko, tor wyścigów i budowę zakopianki. Był także organizatorem wydarzeń sportowych, takich jak Bieg Okrężny o puchar IKC czy wyścigi samochodowe.

 

W polityce zagranicznej Dąbrowski konsekwentnie krytykował Niemcy, Rosję i Czechosłowację (w związku z aneksją Zaolzia). W 1919 roku sprzeciwiał się reformie walutowej Grabskiego, uważając ją za niekorzystną dla Galicji. Po śmierci Piłsudskiego w 1935 roku IKC zmagał się z sanacyjną cenzurą.

 

Życie prywatne i legenda

Marian Dąbrowski był statecznym konserwatystą i miłośnikiem luksusu. Co roku kupował nowy samochód, a pensje dziennikarzy w IKC dorównywały ministerialnym. Chętnie pokazywał się publicznie, fotografując się z osobistościami, takimi jak Jan Kiepura, którego chciał wydać za swoją córkę Jadwigę („Tutę”). Ostatecznie Jadwiga poślubiła playboya Romana Badię, a następnie Henryka Paschalskiego, który został dyrektorem generalnym IKC.

 

Dąbrowski dbał o swoją legendę, promując się jako wizjoner i mecenas kultury. W latach 1935–1939 był prezesem Towarzystwa Przyjaciół Sztuk Pięknych, fundował nagrody dla młodych artystów i wspierał Towarzystwo Operowe. Jego hojność i wpływy uczyniły go jedną z najbardziej rozpoznawalnych postaci II RP.

 

Upadek i emigracja

W sierpniu 1939 roku Dąbrowski wyjechał z żoną w rejs statkiem, nie wierząc w możliwość wybuchu wojny. Wiadomość o ataku Niemiec na Polskę zastała go we Francji. Pozostał bez większych środków finansowych w Nicei, a w 1941 roku przeniósł się do USA. Wojna pozbawiła go majątku, a nieudana inwestycja w fermę kur w Ameryce, prowadzona z bratem Jana Kiepury, pogłębiła jego problemy finansowe. Resztę życia spędził w ubóstwie na Florydzie, zmagając się z depresją. Utrzymywał go zięć, Henryk Paschalski, pracujący jako menedżer hotelu w Miami.

 

Marian Dąbrowski zmarł 27 września 1958 roku w dniu swoich 80. urodzin. W 1991 roku jego prochy oraz prochy żony Michaliny sprowadzono do Polski i pochowano na cmentarzu Rakowickim w Krakowie. Jego pamięć upamiętnia tablica na Pałacu Prasy przy ul. Wielopole.

 

Dziedzictwo

Marian Dąbrowski pozostawił trwały ślad w polskiej kulturze i mediach. Jego nowatorskie podejście do dziennikarstwa, łączące wysoką jakość edytorską z masowym przekazem, wyprzedzało epokę. IKC i jego dodatki, takie jak „Światowid” czy „Tajny Detektyw”, nie tylko kształtowały gusta czytelników, ale także dokumentowały życie międzywojennej Polski. Mimo tragicznego końca, Dąbrowski pozostaje symbolem przedsiębiorczości i ambicji, które pozwoliły mu z pozycji skromnego nauczyciela wznieść się na szczyty.

piątek, 6 czerwca 2025

Wspomnienia Feliksa Misia z powojennej wywózki do Związku Radzieckiego - część III

 W 1941 roku, podczas budowy magazynu w Choczni, Feliks Miś spotkał Niemca o nazwisku Schmelzer, który był osiedlonym w okolicy bauerem po wysiedleniu polskich gospodarzy. Ten sam Schmelzer, majster ciesielski w łagrze, nadzorował prace, był surowy i często krzyczał na robotników. Feliks Miś, mając problem z kopaniem rowków, skonfrontował się z nim, nazywając go „Szwabem”, po czym Schmelzer zniknął – podobno z powodu choroby żołądka trafił do szpitala, a później do innego obozu dla Niemców. W okolicy znajdował się obóz dla Niemców, skąd przyjeżdżali po prowiant. Byli oni w lepszej kondycji niż Polacy, lepiej odżywieni i pewni siebie.

W okresie od 10 kwietnia do 17 września 1946 roku Feliks Miś przebywał w obozie, a następnie został skierowany do pracy w kopalni węgla w Samocwietie. Pracował na tzw. „wtorajej szachcie” na głębokości około 180 metrów, do której schodziło się po stromych, śliskich drabinach. Winda, obsługiwana przez młodą Rosjankę, służyła tylko do transportu urobku. Warunki pracy były bardzo ciężkie – Miś opisuje cztery Rosjanki, które wywoziły węgiel wózkami, śpiewając mimo głodu i biedy. Jedna z nich opowiadała o trudnej sytuacji swojej rodziny – jej mąż był na wojnie, a ona sama utrzymywała siedmioro dzieci, dzieląc się z nimi skromnym przydziałem chleba (600 g dla niej, 100 g na dziecko).

Przydziały żywnościowe były minimalne i często rozkradane. Pracujący w kopalni dostawali teoretycznie 800 g chleba dziennie, ale w rzeczywistości było to bliżej 700 g. Normy żywnościowe były wywieszane na tabliczkach z hasłem „kto nie pracuje, ten nie je”. W skład przydziału wchodziło m.in. 100 g machorki miesięcznie, łyżka cukru tygodniowo, 0,5 l herbaty rano i wieczorem oraz rzadka zupa. Zupy były wodniste, a ich skład zależał od dostępnych zapasów – mąki, kaszy jaglanej lub ryb. Górnicy otrzymywali nieco więcej jedzenia, ale i tak było to niewystarczające. Głód zmuszał ludzi do jedzenia odpadów, a nawet pokrzyw, co prowadziło do chorób i śmierci. Miś unikał takich praktyk, co pomogło mu przetrwać.

Warunki w kopalni były ekstremalnie trudne. Pracownicy cierpieli na kurzą ślepotę z powodu braku światła słonecznego. Praca polegała na ręcznym kopaniu węgla kajołką, a normy wynosiły 80 cm postępu w węglu lub 40 cm w kamieniu dziennie. Po każdym wykopie należało zabezpieczać ściany stemplami i deskami, co było dodatkowym obciążeniem. Miś opisuje wypadek, gdy w chodniku, w którym pracował z kolegą, spadł głaz ze stropu. Na szczęście nikomu nic się nie stało, ale incydent ten wystraszył jego towarzysza. Inny wypadek dotyczył kolegi, który odciął sobie palce siekierą – śledztwo uznało to za celowe działanie, a poszkodowany trafił do karceru.

W obozie kwitło „organizowanie”, czyli kradzież i oszustwa w celu zdobycia jedzenia czy innych potrzebnych rzeczy. Handlowano wszystkim – od mydła po machorkę, wymieniano się z Rosjanami, którzy przynosili np. szczypior czy placki. Oszustwa były powszechne – Miś opisuje, jak Rosjanki mieszały machorkę z trawą, a Polacy produkowali fałszywe mydło z drewnianym wkładem. Handlowano także rzeczami osobistymi, jak zegarki czy buty, choć oficjalnie było to zabronione. Feliks Miś wspomina przypadek oszustwa, gdy zużyte buty naprawiono tak, by wyglądały jak nowe, i sprzedano je Rosjaninowi.

On sam próbował coś sobie zrobić, by nie iść do kopalni - postanowił sobie podłożyć nogę pod wózek z węglem, gdy przesuwał się pod szyb, ale gdy tylko usłyszał z daleka, to wyobraził sobie, jak się krew leje i zaniechał tego sposobu. Innym razem przed Świętami Bożego Narodzenia kombinował, żeby nie iść do roboty w święta. Kilka dni przed świętami, gdy pracował sam, uderzył się kilka razy szybko raz za razem kamieniem w wierzch lewej dłoni. Pierwszy raz zabolało, ale drugiego i trzeciego razu już-nie czuł, tylko gorąc w ręce. Po chwili ręka spuchła i zsiniała. Poszedł wtedy pod szyb do dziesiętnika i zgłosił, że spadł mu na rękę kamień ze stropu, a ten dał się nabrać.

Życie w łagrze było naznaczone głodem, ciężką pracą i brakiem nadziei na powrót do domu. Ludzie, by przetrwać, uciekali się do kradzieży i oszustw, tracąc często ludzkie odruchy. Miś przetrwał dzięki sprytowi, unikaniu skrajnych zachowań i umiejętności „organizowania”. Warunki obozowe wyniszczały fizycznie i psychicznie, a przetrwali tylko ci najbardziej odporni i sprytni.

wtorek, 3 czerwca 2025

Ballada o Ryłkach

"Ballada o Ryłkach" to utwór skomponowany przez Tadeusza Starzyka (i AI) dla upamiętnienia jego przodka Adama Ryłki - ostatniego kierownika szkoły w Choczni w czasach galicyjskich - oraz jego rodziny.


Adam Ryłko  - link


piątek, 30 maja 2025

Obchody Święta Pracy w Choczni w latach 50. i 60. XX wieku

 

Święto Pracy, obchodzone 1 maja, było w okresie Polski Ludowej jednym z najważniejszych świąt państwowych, celebrującym idee robotnicze i sojuszu robotniczo-chłopskiego. W czasach stalinizmu (lata 50.) i późniejszych latach odwilży gomułkowskiej (lata 60.) obchody te miały charakter masowy i były silnie wspierane przez władze komunistyczne. Na wsiach, takich jak Chocznia, organizowano uroczyste akademie, pochody, występy artystyczne i zabawy ludowe, które miały na celu integrację społeczności lokalnej wokół ideologii socjalistycznej. Kluczową rolę w mobilizowaniu mieszkańców do udziału w tych wydarzeniach odgrywała Polska Zjednoczona Partia Robotnicza i Prezydium Gminnej (a później Gromadzkiej) Rady Narodowej.

 Obchody w Choczni w latach 50. i 60. XX wieku:

 1951

 W 1951 roku Prezydium Gminnej Rady Narodowej w Choczni zorganizowało uroczystą akademię w Domu Ludowym 29 kwietnia o godzinie 14:00. Program obejmował część oficjalną oraz artystyczną, przygotowaną przez miejscowe czynniki społeczne i szkołę podstawową. Mieszkańcy zostali wezwani do licznego udziału oraz udekorowania domów flagami i portretami dostojników, co było typowym elementem propagandowym epoki stalinizmu. Dodatkowo, 1 maja odbył się pochód do Wadowic, w którym obowiązkowo mieli uczestniczyć członkowie Gminnej Rady Narodowej (potwierdzając to podpisem na liście) oraz przedstawiciele organizacji politycznych i społecznych. Podkreślano znaczenie sojuszu robotniczo-chłopskiego, co miało mobilizować całą społeczność do udziału.

 1958

 W 1958 roku obchody Święta Pracy w Choczni nabrały bardziej zorganizowanego charakteru. Przewodniczący Gromadzkiej Rady Narodowej, Klemens Guzdek, zaproponował powołanie Komitetu Obchodu Święta Pracy, który miał zorganizować akademię lub wieczornicę z udziałem lokalnej orkiestry. Ustalono, że uroczystość odbędzie się 30 kwietnia w godzinach wieczornych, aby umożliwić mieszkańcom liczny udział. Orkiestra miała odegrać capstrzyk na świeżym powietrzu, co było popularnym elementem dodającym obchodom pewnego kolorytu.

1960

 W 1960 roku przygotowania do obchodów koordynował Komitet Organizacyjny pod przewodnictwem sekretarza Podstawowej Organizacji Partyjnej (POP) PZPR, Gabriela Bandoły. W skład komitetu weszli ponadto: przedstawiciel ZSL Tadeusz Nowak, równocześnie kierownik szkoły, przedstawiciel Prezydium Gromadzkiej Rady Narodowej Klemens Guzdek oraz przedstawiciel Kółka Rolniczego Władysław Balon.

Zaplanowano uroczystą sesję Gromadzkiej Rady Narodowej 30 kwietnia w Domu Ludowym, obejmującą referat okolicznościowy i występy artystyczne. Pochód do Wadowic miał odbyć się 1 maja, ale zrezygnowano z organizacji zabawy ludowej z powodu braku funduszy.

 1962

 W 1962 roku Klemens Guzdek, przewodniczący Gromadzkiej Rady Narodowej, podkreślił konieczność kontynuacji tradycji obchodów. Powołano komitet organizacyjny z przedstawicielami różnych organizacji:

- przewodniczący Stanisław Matuśniak, sekretarz POP PZPR,

- zastępca Anna Dąbrowska, członek POP PZPR,

- Władysław Woźniak, prezes ZSL,

- Klemens Guzdek, przewodniczący Prezydium GRN,

- Stanisław Duda, kierownik biblioteki,

- Tadeusz Nowak, kierownik szkoły,

- Andrzej Kosycarz, przewodniczący Kółka Rolniczego,

- Władysław Żak, członek POP PZPR,

- Waleria Pamuła, kierownik drugiej szkoły,

- Adolf Byrski, przewodniczący ZMP,

- Władysław Stuglik, komendant Ochotniczej Straży Pożarnej.

Program akademii 30 kwietnia obejmował zagajenie, referat okolicznościowy wygłoszony przez Stanisława Matuśniaka oraz część artystyczną przygotowaną przez młodzież szkolną. Orkiestra OSP miała uświetnić wydarzenie, a po akademii zaplanowano bezpłatną zabawę ludową, na którą przeznaczono 300 zł z funduszu dożynkowego.

 1968

 W 1968 roku obchody były podobnie zorganizowane. Do 27 kwietnia budynki państwowe miały być udekorowane flagami, transparentami i hasłami. Akademia zaplanowana na 28 kwietnia w szkole podstawowej obejmowała referat okolicznościowy, występy młodzieży szkolnej z Choczni Dolnej i Górnej oraz przedszkola, a także zabawę ludową w Domu Ludowym. Komitet Obchodów, kierowany przez Jana Świerkosza, pierwszego sekretarza POP PZPR, składał się ponadto z:

- Klemensa Guzdka, Przewodniczącego Gromadzkiej Rady Narodowej,

- Henryka Płuski i Anny Kiepura, kierowników szkół,

- Józefa Guzdka, prezesa ZSL,

- Stanisława Dudy, kierownika biblioteki,

- Edwarda Bańdo – Gromadzkiego Naczelnika Straży Pożarnej.

Obchody Święta Pracy w Choczni były zgodne z ogólnopolskim schematem, W odróżnieniu od miast, gdzie pochody były bardziej sformalizowane i propagandowe, na wsiach kładziono większy nacisk na integrację społeczną i zabawę, co widać w Choczni w organizacji wieczornic i zabaw ludowych.

 

wtorek, 27 maja 2025

Salve dla wdów/matek w choczeńskich Księgach Sądowych z I połowy XIX wieku

 W choczeńskich Księgach Sądowych z pierwszej połowy XIX wieku termin „salve” odnosił się do klauzul prawnych stosowanych w zapisach dotyczących cesji majątku, najczęściej przekazywanego przez wdowy lub matki na synów. Klauzule te miały na celu zapewnienie przekazującym podstawowych potrzeb życiowych, takich jak mieszkanie, utrzymanie, opieka oraz godny pochówek, w zamian za przekazanie ziemi i/lub budynków.

Cesje majątku były zazwyczaj dokonywane przez kobiety w podeszłym wieku, które z powodu słabego zdrowia lub niezdolności do pracy na roli decydowały się przekazać swoje posiadłości, najczęściej synom. W księgach odnotowano, że powody takich decyzji obejmowały:

  • „Podeszły wiek/lata” i wynikającą z niego niezdolność do pracy,

  • „Słabość zdrowia” i "słabości sił" uniemożliwiających gospodarowanie na roli,

  • „Wypracowanie” i brak sił do dalszego zarządzania majątkiem.

Klauzule „salve” określały obowiązki spadkobiercy wobec przekazującego, najczęściej obejmując:
  • Pomieszkanie: Prawo do mieszkania w domu lub na terenie gospodarstwa do końca życia,

  • Utrzymanie i opiekę: Zapewnienie wyżywienia oraz „pieczołowitości synowskiej” na starość.

  • Pochówek: Organizacja godnego, zgodnego z obrzędami katolickimi pochówku po śmierci,

  • Pamięć po śmierci: O duszy zmarłej, ewentualnie także o duszy jej małżonka, co należało zapewne rozumieć jako modlitwę i/lub zamawianie w ich intencji mszy w kościele,

  • Dodatkowe prawa: Zastrzeżenie niewielkiej części ziemi ("stajanka", "staionki") do wypasu bydła (samodzielnego lub poprzez pasterza spadkobiercy), zbierania trawy bez opłat.

Przykłady zapisów:

  1. 1821 – Barbara Bryndzyna: Przekazała synowi Franciszkowi 1/8 i 1/16 roli, oczekując wychowania, mieszkania, opieki i katolickiego pochówku.

  2. 1822 – Marianna Turalina: Oddała synowi Maciejowi ¼ roli i budynki, z zastrzeżeniem „staionki” ziemi do wypasu krowy, mieszkania, opieki i pochówku.

  3. 1809 – Anastazja Turalina: Przekazała synowi Józefowi ¼ roli, z prawem do wypasu krowy, mieszkania, opieki i pochówku.

  4. 1811 – Franciszka Rulina: Oddała synowi Izydorowi ¼ roli, z analogicznymi warunkami: wypas krowy, mieszkanie, opieka i pochówek.

  5. 1826 – Helena Sikorowa: Przekazała synowi Szymonowi ¼ roli, oczekując wychowania, mieszkania, opieki, pochówku oraz pamięci o duszach rodziców.

  6. 1837 – Marianna Kobiałcyna: Oddała synowi Majchrowi ¼ roli, z zastrzeżeniem uczciwego wychowania do śmierci.

  7. 1808 – Anastazja Wcisłowa: Przekazała synowi Augustynowi 1/6 roli, z prawem do mieszkania, opieki i pochówku.

  8. 1806 – Agnieszka Romańczykowa: Oddała synowi Błażejowi 1/8 roli i połowę młyna, oczekując utrzymania do śmierci.

  9. 1812 – Helena Bylicyna: Przekazała synowi Jakubowi 1/8 roli, z warunkiem szacunku, opieki, pochówku i pamięci o duszach.

  10. 1816 – Regina Dziadkowa: Oddała synowi Jakubowi ¼ roli w dożywotnią posesję, z zastrzeżeniem mieszkania, wychowania, opieki i pochówku.

Zastrzeżenie „salve” odzwierciedlało praktykę prawną i społeczną, mającą na celu zabezpieczenie interesów starszych kobiet, które rezygnowały z majątku na rzecz młodszego pokolenia. Było to wyrazem wzajemnych obowiązków rodzinnych, głęboko zakorzenionych w XIX-wiecznej Choczni.

Geneza terminu "salve"

Słowo „salve” w kontekście choczeńskich Ksiąg Sądowych najprawdopodobniej pochodzi od błędnego lub potocznego/regionalnego użycia łacińskiego terminu „salvo”, który oznacza „z zachowaniem” lub „z zastrzeżeniem”. W prawie rzymskim i średniowiecznych dokumentach łacińskich „salvo” było używane w wyrażeniach takich jak „salvo iure” („z zachowaniem prawa”), aby wskazać na zastrzeżenie określonych praw lub warunków. W XIX-wiecznej praktyce choczeńskiej, termin „salve” mógł zostać zaadaptowany w wyniku błędnej transkrypcji, uproszczenia fonetycznego lub lokalnej tradycji pisarskiej, gdzie łacińskie „salvo” przekształcono w „salve” – być może pod wpływem bardziej znanego łacińskiego powitania „salve” („bądź zdrów”). Tego rodzaju regionalne lub potoczne użycie mogło wynikać z ograniczonej znajomości łaciny wśród lokalnych pisarzy sądowych, którzy adaptowali terminy do codziennego języka. W efekcie „salve” w księgach choczeńskich stało się synonimem klauzuli zabezpieczającej prawa przekazującego majątek.

piątek, 23 maja 2025

Przedwojenni górnicy z Choczni w ewidencji kopalni w Brzeszczach

 W ewidencji wojskowej kopalni węgla kamiennego w Brzeszczach sprzed II wojny światowej znajduje się sześciu górników pochodzących z Choczni lub mieszkających w Choczni. Ich dane publikowane są dzięki uprzejmości Michała Jarnota z Archiwum Państwowego w Bielsku-Białej:

  • szeregowy piechoty Karol Siwiec, urodzony 14.05.1881 w Suchej, syn Józefa i Marii, zamieszkały w Choczni pod nr 314, zatrudniony w Brzeszczach jako górnik od 27 września 1920, posiadał ukończone 3 klasy szkoły ludowej,
  • szeregowy piechoty Stanisław Kuliński, urodzony 7 maja 1889 w Ślemieniu, syn Józefa i Teresy, zamieszkały w Choczni pod nr 21, zatrudniony w Brzeszczach jako ładowacz od 8 kwietnia 1919, samouk bez szkoły,
  • strzelec kawalerii Józef Pietras, urodzony 4 sierpnia 1891 w Wieprzu, syn Franciszka i Anny, zamieszkały w Choczni pod nr 413, zatrudniony w Brzeszczach jako górnik od 4 maja 1938, posiadał ukończone 5 klas szkoły ludowej,
  • Józef Kuliński, urodzony 28 listopada 1917 w Ślemieniu, syn Stanisława i Ludwiki, zamieszkały w Choczni pod nr 593, zatrudniony w Brzeszczach jako wozak od 1 października 1937, posiadał ukończone 5 klas szkoły ludowej,
  • szeregowy piechoty Franciszek Widlarz, urodzony 17 września 1905 w Choczni, syn Ignacego i Katarzyny, zamieszkały Skidzin nr 69, zatrudniony w Brzeszczach jako wozak od 17 listopada 1930, posiadał ukończone 5 klas szkoły ludowej,
  • Andrzej Siwiec, urodzony 27 listopada 1919 w Choczni, syn Karola i Wiktorii, zamieszkały Budy Rajsko nr 314, zatrudniony w Brzeszczach jako wozak od 25 listopada 1937, posiadał ukończone 7 klas szkoły ludowej.
Analiza podanych wyżej danych wskazuje, że w Brzeszczach pracowały dwie spokrewnione pary (ojciec i syn): Karol i Andrzej Siwiec oraz Stanisław i Józef Kuliński.

Z innych źródeł wiadomo, że Karol Siwiec zakończył pracę w tej kopalni w 1936 roku (przejściem na emeryturę). Wcześniej doświadczenie zawodowe zdobywał w kopalniach Morawskiej Ostrawy, a służbę wojskową odbywał w 8. Kompanii 16. Pułku Obrony Krajowej podczas I wojny światowej (w 1915 r. został ranny na froncie).

Karol Siwiec (pierwszy z prawej)
Zdjęcie udostępnione przez Zuzannę Siwiec




wtorek, 20 maja 2025

Spadek po emigrancie Szczepanie Skoczylasie

 23 czerwca 1927 zmarł w Nowym Jorku samotny Stefan Skoczylas, z zawodu stolarz i tokarz, który przyszedł na świat 7 stycznia 1873 w Choczni, jako syn Jana i Wiktorii z domu Pietruszka. 


O jego śmierci poinformował Konsulat Generalny RP w Nowym Jorku w piśmie do Sądu Powiatowego w Wadowicach, prosząc o sporządzenie aktu zgonu Skoczylasa i przeprowadzenie postępowania spadkowego. Takie postępowanie nie zostało przeprowadzone w Nowym Jorku, ponieważ administrator publiczny Nowego Jorku przekazał walizkę z przedmiotami po zmarłym, które stanowiły jego majątek do polskiego konsulatu. W skład masy spadkowej po Stefanie Skoczylasie wchodziły książeczki oszczędnościowe w bankach i kasach oszczędności z Warszawy i Wadowic, obligacje austriackie oraz gotówka: 20.000 marek polskich, 100.000 koron austriackich, 1.530.000 marek niemieckich, 2.000.000 rubli sowieckich, a ponadto kwota w wysokości 3 dolarów i 25 centów ze sprzedaży walizki zmarłego. Wbrew nominałom nie były to duże kwoty, a część banknotów była wycofana z obiegu i miała wyłącznie wartość kolekcjonerską.

Powiatowa Kasa Oszczędności zrewaloryzowała 5 książeczek oszczędnościowych Skoczylasa i okazało się, że znajduje się na nich 76,35 zł. Bank Polski ustalił, że wkład zmarłego wynosi aktualnie 24 zł i 64 grosze, natomiast w Bank Handlowy odnalazł jedną jego lokację o wartości 5 zł i 33 groszy. Największą wartość przedstawiały jego wkład i obligacja w Pocztowej Kasie Oszczędności - odpowiednio 144,99 zł i 2.200 zł. Doliczając oszczędności w bankach zagranicznych do podziału była kwota 5.553,58 zł.

Pierwsza rozprawa spadkowa odbyła się 28 marca 1928 przed Sądem Powiatowym w Wadowicach. Ponieważ zmarły nie zawarł małżeństwa i nie posiadał dzieci, to Sąd Powiatowy ustalił, że spadek w drodze ustawowej powinien przejść na jego żyjące siostry: Helenę Pietruszka, mieszkankę Łazówki w Wadowicach i Magdalenę Skoczylas, zamieszkałą w Winnipeg w Kanadzie oraz na dzieci po jego nieżyjących braciach: Józefie, Teodorze i Franciszku, które przed sądem reprezentowały ich matki: Wiktoria Skoczylas, Waleria Skoczylas i Agnieszka Kwarciak (primo voto Skoczylas). Dodatkowo Helenę Pietruszka ustanowiono kuratorką dla Anny Skoczylas, siostry zmarłego, która po wyjeździe do Ameryki zerwała kontakt z rodziną i jej losy nie były znane. Wszyscy ww. zgodzili się przyjąć spadek. Odrębny głos złożyła pisemnie Magdalena Skoczylas z Kanady, która oświadczyła, że brat przyrzekł uczynić ją jedyną spadkobierczynią, ponieważ po wspólnym wyjeździe do Kanady chorował, nie mógł znaleźć pracy i pozostawał na jej utrzymaniu. Gdy w 1907 roku przedostał się z Kanady do USA znalazł tam pracę, ale pieniędzy jej nie oddał, gdyż przesyłał zarobione środki do Polski. Ujawniła list od brata, w którym ten pisał między innymi:

Jezdem bardzo chory i idem do spitala. Moja własność (...) to robi koło tysionca dolaruf. Wszystek ten majondek idzie na ciebie, teraz staraj się jak najprędzej tutaj przyjechać. To jak bem nie powrócił ze spitala tobendzie muji destamynd.

Magdalena Skoczylas uważała również, że spadek po bracie nie należy się jej siostrze Helenie Pietruszka, która w przeciwieństwie do niej odziedziczyła majątek po rodzicach. Zagroziła także, że zwróci się w tej sprawie z interwencją do Ministerstwa Spraw Zagranicznych Kanady.

Ostateczny wyrok zapadł na rozprawie w dniu 2 czerwca 1930. Spadek po Szczepanie Skoczylasie podzielono w sposób następujący:

- Stanisław, Elżbieta, Franciszek i Michał Skoczylas, dzieci jego brata Józefa, otrzymały po 6/144 części spadku,

- Maria Szafran z domu Skoczylas, Elżbieta oraz Helena Skoczylas, córki jego brata Teodora po 8/144 części spadku,

- Klemens i Józefa Skoczylas, dzieci jego brata Franciszka, po 12/144 części spadku,

- Helena Pietruszka, Magdalena Skoczylas i Anna Skoczylas, jego siostry, po 24/144 części spadku (nie uznano listu - "destamyndu", ponieważ nie był datowany i podpisany).

Pełnoletni spadkobiercy otrzymali swoje części gotówką, a niepełnoletni w formie wkładu na książeczki oszczędnościowe.

----

Sprawa spadkowa Szczepana Skoczylasa stanowi właściwie jedyny dowód, że wyemigrował on do USA. O jego pobycie za oceanem pozornie brak informacji w tamtejszych publicznie dostępnych zasobach. Dopiero pod wpływem danych z sądu udało się ustalić, że w 1907 roku osoba tak samo się nazywająca faktycznie przyjechała z Winnipeg w Kanadzie do Nowego Jorku. W 1918 roku do amerykańskiego poboru stawał on jako Stefan Skoscylas, urodzony nie w styczniu, lecz w grudniu 1873 roku, a w amerykańskim spisie powszechnym z 1920 roku prawdopodobnie figuruje on z innym rokiem urodzenia i jako osoba żonata.



piątek, 16 maja 2025

Przymusowe dostawy mięsa w roku gospodarczym 1945/46

 W 1944 roku Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego (PKWN) wprowadził dekretem obowiązkowe dostawy dla rolników, będące wojennymi świadczeniami rzeczowymi i obejmujące: zboża, ziemniaki, rośliny strączkowe i oleiste, słomę, siano oraz zwierzęta rzeźne.

Wykaz imienny gospodarstw w Choczni, podlegających obowiązkowym dostawom zwierząt rzeźnych w roku gospodarczym 1945/46, zachował się w zbiorach Archiwum Państwowego w Bielsku-Białej.

Wysokość obowiązkowych dostaw mięsa rzeźnego wynikała z wielkości gospodarstwa i ilości posiadanych zwierząt gospodarskich, z tym, że gospodarstwa pozbawione zupełnie zwierząt także musiały realizować te dostawy.

Największa wysokość obowiązkowych dostaw w kilogramach żywej wagi przypadała wówczas na gospodarstwa:

1. Plebańskie (ks. Bolesława Sarny) - 198 kg,

2. Józefa Guzdka nr domu 169 - 171,2 kg,

3. Teofila Malaty nr domu 20 - 94,65 kg,

4. Jana Rzyckiego nr domu 479 - 88 kg,

5. Kacpra Garżela nr domu 310 - 83,06 kg,

6. Jana Capa nr domu 112 - 81,19 kg,

7. Franciszka Balona nr domu 255 - 77,22 kg,

8. Jana Bryndzy nr domu 234 - 77,22 kg,

9. Anieli Płonka nr domu 391 - 76,73 kg,

10. Jana Ochmana nr domu 344 - 68,81 kg,

11. Franciszka Ramendy nr domu 184 - 67,84  kg,

12. Salomei Palecznej nr domu 162 - 66,4 kg,

13. Jana Panka nr domu 166 - 65,6 kg,

14. Władysława Wcisło nr domu 211 - 63,76 kg,

15. Władysława Bąka nr domu 265 - 60,39 kg.

Teofil Malata jako jedyny posiadał wtedy 5 krów, a właścicielami 4 krów byli: Józef Guzdek, Józef Woźniak, Franciszek Gawęda, Kazimierz Szczur i Jan Graca. Ponadto 13 rolników posiadało po 3 krowy.

Parę świń posiadali jedynie: Jan Romańczyk i Karol Balon.

Ogółem choczeńscy rolnicy musieli odstawić niemal 15 ton mięsa (14.494 kg) z posiadanych 595 krów i zaledwie 56 świń.


wtorek, 13 maja 2025

Wspomnienia Feliksa Misia z powojennej wywózki do Związku Radzieckiego - część II

 Feliks Miś, zmuszony do pracy w głębi Związku Radzieckiego, wykazywał się sprytem i zaradnością, które wyniósł z wcześniejszych doświadczeń w niemieckim obozie w 1943 roku. Starał się wybierać lżejsze prace, zgłaszając się do zadań wymagających specjalizacji, takich jak murarstwo, szewstwo czy ciesielstwo. Choć nie miał formalnego wykształcenia w tych zawodach, uczył się od majstrów, a wcześniejsze obserwacje w domu ojca oraz konieczność radzenia sobie w trudnych warunkach były jego „najlepszymi profesorami”.

Na budowie kopalni początkowo skierowano go do kruszenia kamienia na hałaśliwej i zapylonej kruszarce. Gdy jednak poszukiwano murarzy, Feliks zgłosił się, twierdząc, że zna się na tej pracy. Pracował z dwoma murarzami przy wznoszeniu ściany, zajmując miejsce w środku, gdyż nie potrafił murować narożników. Ich praca przewyższała jakością robotę rosyjskich murarzy, co zauważył inżynier – Żyd z Krakowa, który biegle mówił po polsku, ale bezwzględnie poganiał robotników. Przy kopaniu fundamentów, sięgających dwa metry w głąb wiecznej zmarzliny, Feliks i jego towarzysze wymyślili system pośredniego pomostu do wyrzucania ziemi, co ułatwiało pracę. Inżynier, choć krytykował to rozwiązanie i sam próbował kopać, szybko się zmęczył i pozwolił im kontynuować po swojemu.

Za dobrą pracę brygada otrzymywała na stołówce tłustą zupę z baranim łojem. Początkowo, głodni, zjadali nawet łój odrzucany przez Rosjan, ale po tygodniu przestał im smakować. Rosyjskie łyżki, okrągłe jak chochelki, różniły się od polskich, podłużnych.

Cegły dostarczano wagonami na stację, a stamtąd przetaczano je bocznicą na plac budowy. Ruszenie ciężkiego wagonu było wyzwaniem, ale Feliks znalazł sposób, podważając koło łomem, co pozwoliło trzydziestu mężczyznom pchnąć wagon. Cegły były tak dobrej jakości, że nie pękały przy zrzucaniu i dzwoniły jak szkło.

Ziemia w wykopach miała warstwy różnych kolorów i była używana do malowania ścian oraz wyrobu garnków. W obozie pojawił się garncarz, który zbudował warsztat i formował gliniane naczynia. Feliks próbował tej sztuki, ale glina nie chciała trzymać kształtu. Później dołączył do słowackiej brygady leśnej, gdzie w trójkach ścinali drzewa, okrzesywali gałęzie i cięli na ośmiometrowe dłużyce. Norma wynosiła trzy drzewa na osobę. Ścięte drewno transportowano ciągnikiem na saniach. W lesie zostawiano co kilkadziesiąt metrów drzewa nasienne, głównie sosny i brzozy, które same się rozsiewały. Za ścięcie grubej sosny liczono normę dla trzech osób. Leśniczy kontrolował jakość dłużyc, mierząc ich długość i średnicę.

Do lasu chodzili siedem kilometrów piechotą, niosąc prowiant. Gotowali obiad na miejscu, dodając zebrane grzyby, a herbatę parzyli z ziela o smaku rumu i cytryny, przypominającego wrzos. Kolejka leśna, opalana brzozowym drewnem, kursowała po torach ułożonych na rusztowaniach z sosnowych dłużyc, co było konieczne na bagnistym terenie. Czasem wagoniki się wykolejały, ale nikomu nic się nie stało.

Komary na bagnach były plagą, nie dając wytchnienia nawet podczas załatwiania potrzeb. W barakach, gdzie okna były przybite gwoździami, panował zaduch. Gdy więźniowie wyjęli okna dla przewiewu, zabrano je do magazynu, a komary stały się jeszcze większym problemem. Próbowali je odpędzać dymem z palonych szmat, ale smród utrudniał sen.

Pewnego razu brygada leśna odkopała zakopanego źrebaka z kołchozu, zabierając mięso do obozu. Handlowano nim za machorkę i cukier, gotując w barakach. Dwóch więźniów zmarło po zjedzeniu, co doprowadziło do rewizji, choć mięso ukryto w kominach i pod podłogą. Po tym incydencie gotowanie kontynuowano, ale więcej zgonów nie odnotowano.

W Bułanaszu budowano kanał osuszający bagna, używając materiałów wybuchowych, które zostawiały ogromne wyrwy. Podobnie wysadzano pnie po wyciętym lesie. W innej pracy, przy kopaniu wapienia, Feliks i towarzysze odkryli sad z burakami i kapustą. Czołgając się przez dziurę w płocie, kradli warzywa. Jeden z więźniów, sikał na czerwono po zjedzeniu buraków, co wykorzystał, by dostać zwolnienie lekarskie. Gdy inni zaczęli zgłaszać podobne objawy, prawda wyszła na jaw i praca przy wapieniu się zakończyła.

W obozie jedzono wszystko, co nadawało się do spożycia – młode pędy sosny, liście pokrzyw zwijane z solą, a nawet herbatę z sosnowych igieł. W grudniu 1945 roku Feliks odmroził palec u nogi, mimo noszenia walonek, które były źle dopasowane. Ubrania, często z trupów, były podarte, pokrwawione, bez guzików. W szpitalu w Bułanaszu, gdzie trafił z odmrożeniem, opieka była minimalna – brudne bandaże, marne jedzenie. W styczniu 1946 roku przeniesiono go do Samoswietu, gdzie warunki były jeszcze gorsze: brak wody, opału, opieki lekarskiej, tylko jodyna na wszystko. W kwietniu 1946 roku trafił do obozu zdrowotnego w Reżu, gdzie warunki były lepsze – sienniki, koce, poduszki. Czterysta gram białego chleba dziennie, na drugie śniadanie szklanka kisielu i pączek (maleńka bułeczka). Na obiad zupa dosyć tłusta i kawałek mięsa. Na śniadanie i kolację po 200 gram chleba i po 0,5 litra lekko słodkiej kawy. Leżeli tam ludzie różnej narodowości: Polacy, Niemcy, Włosi, Grecy, Czesi, Słowacy, Ukraińcy. Był też jeden Cygan młody chłopaczek, może osiemnastoletni, który dostał się tam po odbyciu kary dwóch lat za nielegalne przekroczenie granicy z Rumunią. Był bardzo wesoły i chociaż jedna pięta mu gniła, bo miał odbitą to na palcach, to na drugiej nodze podskakiwał i tańczył. Niemcy byli z Prus Wschodnich obecne Pojezierze Mazurskie, ale po polsku nie umieli. Mieli fajki duże, porcelanowe z wizerunkiem na cybuchach kaisera Wilhelma. Brzuchy mieli obwisłe, jak kangurze torby, bo kiedyś musieli mieć duże brzuchy jak piwosze, ale w Rosji doprowadzono ich do formy człowieka socjalistycznego. Bez przerwy rozmawiali tylko o jedzeniu, co którego żona piekła, gotowała i spisywali sobie te recepty i przepisy na te smakowite potrawy, chociaż nie wiedzieli, czy wrócą jeszcze do domu. Miś był wściekły na te rozmowy o jedzeniu, gdyż wtedy kiszki jeszcze bardziej grały mu marsza. Obóz w Reżu zbudowali jeńcy niemieccy i podobno było ich początkowo tysiąc pięciuset, a gdy odjeżdżali stamtąd przed przybyciem Misia było ich tylko trzystu. Reszta wymarła z głodu, zimna i chorób. Nie byli przystosowani do tak niskich temperatur, nieraz poniżej 40 stopni C. Odmrażali sobie uszy, nosy, ręce i nogi, pomimo że zawijano się szmatami i tylko zostawały oczy na wierzchu. Śmiesznie wyglądała taka gromada stworów nie z tej ziemi. Wielu umierało na jakąś opuchlinę, bo całe ciało było obrzękłe. Inni marli z nostalgii lub dostawali pomieszania zmysłów i też po jakimś czasie umierali. Tak zmarł tam jeden z dwu braci Stanclików, starszy Jan. Młodszy Józef przeżył i wrócił. Miał w Wadowicach na Łazówce cegielnię, którą władza ludowa upaństwowiła. Jan stale płakał i rozpaczał, czy kiedykolwiek wróci do domu i później chodził jak nieprzytomny, nie rozmawiał i w końcu zmarł.

W Reżu Misiowi obcięto sterczącą kostkę z odmrożonego palca podczas prowizorycznej operacji. Stół operacyjny to był zwykły stół drewniany, do którego go przywiązano, na usta i nos położono mu jakąś szmatę, polewano eterem i kazano liczyć. Gdy doliczył do 24 przestał, poczuł jeszcze nagły ból i po tym już tylko obudził się bez obciętej kostki.

Sam gorod Reż położony był między dosyć wysokimi wzgórzami nad niedużym jeziorkiem czy zbiornikiem wodnym. W głównej części (starszej) były murowane tylko budynek administracyjny, fabryka amunicji i dwie cerkwie: jedna na dole, druga na wzgórzu biała. W tej dolnej była piekarnia, a w byłej cerkwi na wzgórzu mieścił się magazyn zbożowy. Reszta budynków była drewniana. Obok tego starszego Reża było nowsze osiedle. Domy stały rzędami wzdłuż ulicy, szczytami do ulicy. Przy każdym domku stała osobno bania, Wszystkie domy były jednakowe, parterowe i wzdłuż ulicy położony był chodnik z desek. Po drugiej stronie tej szerokiej na kilkanaście metrów ulicy stały takie same domki i banie. Ulice nie były brukowane tylko gliniasto-błotniste. Za tymi domkami mi były pola uprawne i tam pierwszy raz widział z daleka kombajn zbożowy .

W Reżu Miś pracował przy budowie garaży w fabryce amunicji, tynkując ściany i ucząc się tynkowania sufitów. Spotkał tam starca, wysiedlonego jako dziecko po powstaniach, który płakał, słysząc polską mowę i pieśń „Marsz Polonia”.

Autor wspomnień budował też drewniane magazyny, kopiąc fundamenty do wiecznej zmarzliny i wznosząc ściany z bali łączonych kołkami. Budynki te były ciepłe, szybkie w budowie i odporne na wilgoć.

piątek, 9 maja 2025

Powojenni uchodźcy we francuskiej strefie okupacyjnej Niemiec

 Wszystkich powojennych uchodźców, którzy znaleźli się we francuskiej strefie okupacyjnej Niemiec, zarejestrowano w drugiej połowie lat 40. XX wieku poprzez utworzenie dla nich specjalnych kartotek - "fiches individuelles", w których zawarto ich podstawowe dane osobowe. Służyły one także do administracji obozami dla uchodźców i dokumentowania ich zatrudnienia, czy przemieszczania się.

Międzynarodowym Centrum Badań Prześladowań Nazistowskich w Bad Arolsen moźna odnaleźć również "fiches individuelles" dotyczące chocznian.


Przykładem może być kartoteka Eugeniusza Guzdka, urodzonego w 1922 roku, z zawodu rolnika, nieżonatego, który przebywał wówczas w obozie dla uchodźców w Neuwied w Nadrenii-Palatynacie.

Guzdek powrócił później do Choczni i w 1951 roku w miejscowym kościele parafialnym poślubił Annę Bylica.

Inaczej potoczyły się losy innego uchodźcy zarejestrowanego przez Francuzów - mechanika samochodowego Teofila Wendy, który wraz z żoną wyemigrował ostatecznie do Brazylii.



W 1946 roku przebywał on w Rottweil w Badenii-Wirtembergii (okolice Freiburga). W jego przypadku zachował się nie wpis do kartoteki, lecz karta identyfikacyjna uchodźcy, gdzie wyszczególniono na przykład jego cechy fizyczne (162 cm wzrostu, twarz owalna, niebieskie oczy, włosy blond, nos normalny, karnacja ciemna).

wtorek, 6 maja 2025

Wspomnienia Feliksa Misia z powojennej wywózki do Związku Radzieckiego - część I

 


Chocznianin Feliks Miś w chwili wybuchu II wojny światowej miał 15 lat. W 1943 roku trafił do KL Auschwitz, skąd zwolniono go rok później. Kres wojny nie przyniósł w jego przypadku wyzwolenia, lecz oznaczał dla niego kolejne 3 lata niewoli i poniewierki. Swoje przeżycia z tego okresu zawarł w spisanych wspomnieniach, które przechowywane są w Archiwum Ośrodka Karta w Warszawie - poniżej omawiam pierwszą część z nich.

Po ucieczce Niemców i przejściu frontu 28 stycznia 1945 roku pojawili się Sowieci, którzy zrabowali wszystko, co wpadło im w ręce. 2 lutego, w święto Matki Boskiej Gromnicznej, Feliks wraz z ojcem udał się z Patryji, gdzie mieszkali, do kościoła we wsi. Z obawy przed łapankami na roboty zawrócili jednak do domu. Około godziny 10 czekało na niego dwóch funkcjonariuszy NKWD. Kazali mu zaprowadzić ich do miasta, lecz w rzeczywistości to oni zaprowadzili go do sądu w Wadowicach, gdzie przekazali go sowieckiemu oficerowi.

Oficer wypytywał Feliksa, czy był więźniem obozu w Auschwitz, jak wyglądał obóz i dlaczego go zwolniono. Sugerował, że musiał podpisać volkslistę lub zobowiązać się do współpracy z Niemcami. Naciskał, by się do tego przyznał, choć Feliks nie miał nic na sumieniu. Sporządzono protokół z jego opowieści oraz zapisano coś na kartce, której treści nie znał. Feliks odmawiał podpisania dokumentu, ponieważ nie rozumiał rosyjskiego, a tłumaczeniu nie ufał. Po groźbach pistoletem i jego rezygnacji ostatecznie złożył podpis.

Zamknięto go w ciasnej celi, gdzie przebywało już dwóch Francuzów schwytanych pod Oświęcimiem oraz niejaki Kublin z Wadowic. Do poniedziałku trzymano ich w tej celi, po czym przeniesiono na dużą salę, gdzie było więcej aresztowanych. Feliks spotkał tam Podgórczyka, Józefa Ogiegłę z Wadowic, Elżbieciaka z Ponikwi i wielu innych, głównie z okolic Bielska. Po trzech dniach głodu otrzymali 30 dekagramów chleba i ciepłą wodę z kiszonej kapusty.

Do 5 marca 1945 roku spali na podłodze, w ubraniach. Co noc wzywano ich pojedynczo na przesłuchania. Feliks przeszedł jeszcze jedno, podczas którego przez dwie godziny musiał powtarzać swój życiorys. Kontakt ze światem zewnętrznym utrzymywano przez grypsy wysyłane procą przez okno.

5 marca przyjechały ciężarówki z plandekami. Załadowano ich i pod eskortą przewieziono do Nowego Sącza, gdzie dotarli nocą. Następnego dnia trafili do Sanoka na nocleg, gdzie dostali zupę z bobu. Rano 8 marca wsadzono ich do towarowych wagonów i wysłano w głąb Związku Radzieckiego.

Podróż była koszmarna. W wagonach brakowało opału, wody do picia i mycia. Zima dawała się we znaki, a więźniowie przymarzali do ścian wagonu. Zakazano głośnych rozmów i śpiewu. Co jakiś czas otrzymywali dwukilogramowy bochenek kukurydzianego chleba na dziewięć osób oraz ćwierć litra rzadkiej zupy. Pociąg rzadko się zatrzymywał, głównie by załadować drewno na opał lokomotywy. Gdy stawał w stepie, otaczał ich tylko śnieg. Czasem w oddali widać było przysypane śniegiem wsie i cerkwie.

Wychodząc z wagonów, myli się w brudnym śniegu przy torach, który smakował jak lody. W wagonie były dwa drewniane pomosty, na których spali niektórzy, inni na podłodze. Nikt nie był przygotowany na zimową podróż, więc marzli. Z pragnienia lizali szron ze śrub. Palacze tytoniu palili sęki, resztki koniczyny z wagonów, a nawet okruchy chleba owinięte w papier. Żelazny piecyk w wagonie był bezużyteczny z braku opału. W podłodze znajdował się otwór służący za toaletę, co powodowało nieznośny smród przy czterdziestu osobach w wagonie.

Chleb kukurydziany kruszył się i nie dawał się kroić. Ważono go na prowizorycznej wadze z patyka i sznurka, a okruchy zbierano do czapek, by nic się nie zmarnowało. Podczas podróży Feliks nauczył się cyrylicy, odczytując nazwy mijanych stacji, choć rozumiał niewiele.

Trasa wiodła przez Lwów, Winnicę, Charków, Woroneż i Penzę. W Penzie zabrano ich do łaźni. Ubrania oddano do odwszenia w wysokiej temperaturze, a ich poddano kąpieli. Woda szybko zrobiła się zimna, a mydło nie zdążyło się spłukać. Przed odwszeniem zabrano im wszystkie rzeczy z kieszeni, a medaliki z szyi zrywano, mówiąc, że są niepotrzebne. Po kąpieli każdy odbierał ubranie, ale gorące metalowe haki parzyły ręce.

Z Penzy ruszyli przez Wołgę, po długim moście, aż do Swierdłowska. Około 200 km za Swierdłowskiem dotarli do łagru Bułanasz (lub Kukasza Bułanasz) 1 kwietnia 1945 roku, w Wielkanoc.

Łagier składał się z trzech drewnianych baraków, jednego starego i dwóch nowych, oraz szpitala. Błoto sięgało powyżej kostek. Spali na gołych pryczach, bez koców, w ubraniach. Do maja trwała kwarantanna. Feliks pracował w szpitalu jako sanitariusz, opiekując się szesnastoma pacjentami z krwawą biegunką, prawdopodobnie czerwonką. Woda z kopalni węgla zawierała ołów, a jedzenie, choć tłuste (z amerykańskiej pomocy Czerwonego Krzyża), było zabójcze dla chorych na biegunkę. Ludzie umierali, nawet do czternastu dziennie, głównie na opuchlinę i czerwonkę.

Podłogi i prycze były brudne od odchodów. Feliks codziennie czyścił je wodą, skrobiąc szkłem lub nożem. Zmarłym zapisywano nazwisko na piersi i wynoszono do przedsionka, skąd zabierano ich do lasu i grzebano w nieznanych dołach. Leczenia nie było, a jedyną skuteczną metodą, którą Feliks stosował, było podawanie zwęglonego chleba zamiast zupy. Nieliczni, którzy się na to decydowali, zdrowieli. Oficer, zwany lekarzem, sprawdzał tylko czystość, nie lecząc nikogo.

W maju przeszli komisję lekarską, która przydzielała kategorie pracy. Feliks otrzymał pierwszą kategorię i trafił do ósmej brygady, prowadzonej przez wyrozumiałego Słowaka nazwiskiem Kość. Słowacy, znając rosyjski, zajmowali różne stanowiska w łagrze, ale okradali więźniów, handlując jedzeniem za ich rzeczy.

Życie w łagrze było walką o przetrwanie. Pracowali w lesie, tartaku, kopalniach czy przy budowach. Brygady liczyły po trzydzieści osób, a baraki dzielono na sale zwane komnatami. Spali na gołych pryczach, w ubraniach i butach, bo kradzieże były powszechne. Pluskwy były plagą, ale zmęczenie pozwalało zasnąć mimo wszystko.

Codzienne racje żywnościowe to 600 gramów wilgotnego, ciężkiego chleba, czarna kawa zbożowa i pół litra wodnistej zupy z mąki, kaszy lub ryb. Każdy okruszek był cenny, a głód zmuszał do jedzenia nawet solonych śledzi z głowami. W łagrze Feliks nauczył się przetrwania, ale tęsknota za domem i bliskimi nigdy nie ustawała.





poniedziałek, 28 kwietnia 2025

Chocznianin autorem propozycji hymnu narodowego

 Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości w 1918 roku o uznanie za oficjalny hymn narodowy konkurowały co najmniej dwie pieśni patriotyczne - Mazurek Dąbrowskiego i Boże, coś Polskę

Ostatecznie 26 lutego 1927 wybór padł na pierwszą z nich, a obowiązujący tekst został opublikowany w Dzienniku Urzędowym Ministerstwa Spraw Wewnętrznych.

Oczywiście propozycji co do nowego hymnu składano wówczas więcej, a autorem jednej z nich był chocznianin ks.  Jan Guzdek, pracujący wśród Polonii w USA. Oparł się on na słowach pieśni Boże, coś Polskę, po "zastosowaniu jej do współczesnych czasów". Hymn Guzdka opublikował Dziennik Chicagowski w wydaniu z 7 lutego 1919:

Boże, coś Polskę przez tak liczne wieki

Otaczał blaskiem potęgi i chwały,

Skutkiem to Twojej ojcowskiej opieki,

Dziś jej Wolności znów dzwony zagrały.

Refren: Przed Twym ołtarzem dzięki Ci składamy,

żeś nam otworzył do wolności bramy.

Wróciłeś Polsce świetność starożytną,

Użyźniaj teraz jej zniszczone łany;

Niech szczęście, pokój na zawsze w niej kwitną,

Błogosław Polsce Boże Przejednany.

Refren

Za to żeś Boże - od którego woli

Istnienie świata całego zależy - 

Wyrwał Ojczyznę z okropnej niewoli,

Wrogaś wyrzucił z granic jej rubieży.

Refren

Twoje to Panie ramię sprawiedliwe,

Co berła możnych władców świata kruszy,

Zniszczywszy wrogów zamiary szkodliwe,

Ziszcza nadzieje naszej polskiej duszy.

Refren

Boże litościw, przez Chrystusa rany,

Świeć wiekuiście nad braćmi zmarłymi,

Wesprzyj lud polski tą wojną znękany,

Przyjmij ofiarę z synów polskiej ziemi.

Refren

Tej Zmartwychwstałej pobłogosław Panie!

Przywróć jej znowu posterunek stary,

Niech spełnia wiernie zlecone zadanie,

Obronicielki Twojej świętej wiary.

Refren

Przywróć kraj polski do dawnej świetności,

Rozszerz granice, zwiąż wszystkie zabory,

Utrwal ich losy na cnocie miłości,

Zwiąż wiejską chatę z szlacheckimi dwory.

Refren

Anioł pokoju nad tą ziemią laszą,

Niech zapanuje, w sercach bojaźń boża,

A przykazania niech regułą naszą,

Będą lud chronić od wszego bezdroża.

Refren

Oddaj ten naród w rękę sprawiedliwą, 

Rządami jego Sam pokieruj, Panie,

Królową nadal nad tą polska niwą,

Marya Panna niech nam pozostanie! 

Refren

Tę wolność drogą, którąś nas obdarzył, 

Straciwszy z naszych rąk kajdan obroże,

O której dawno cały naród marzył, 

Na resztę wieków zachowaj nam, Boże! 


Podany tekst, choć podniosły i patriotyczny, jest bardzo długi (dziewięć zwrotek plus refren) i brak mu dynamicznego rytmu, co czyni go mniej praktycznym jako hymn w porównaniu do zwięzłego Mazurka Dąbrowskiego. Trudno też sobie wyobrazić, by identyfikowali się z nim wszyscy obywatele odrodzonego państwa, a szczególnie mniejszości wyznaniowe (ateiści byli wtedy nieliczni).

ks. Jan Guzdek 
(1915)


czwartek, 24 kwietnia 2025

Obciążenia podatkowe właścicieli budynków w 1859 roku

 24 października 1859 sporządzono dla Choczni spis właścicieli budynków mieszkalnych i gospodarczych oraz wysokości podatków opłacanych od tych nieruchomości.

Z listą ówczesnych właścicieli budynków można zapoznać się we wcześniejszej notatce - link.

Ogółem w ww. spisie ujęto 380 właścicieli: 340 budynków mieszkalnych i 277 budynków innego rodzaju (wolno stojących zabudowań gospodarczych oraz młynów i szynków). Większość z nich należała do choczeńskich chłopów, a wyjątek stanowiły jedynie budynki: plebańskie, Piotra Dunina z majątku sołtysiego, hrabiego Bobrowskiego z Rudz, cukiernika Jana Letschera z żoną i żydowskiego handlarza Majera Hupperta.

W 693 punktach spisu ujęto kolejno:

- imię i nazwisko właściciela nieruchomości,

- jego stan (np. właściciel 1/16 części roli, rzemieślnik),

- miejscowość zamieszkania i nr domu,

- opis rodzaju budynku (np. mieszkalny, gospodarczy, młyn, szynk, itp.)

- powierzchnię budynku w sążniach kwadratowych (1 sążeń kwadratowy to 3,6 metra kwadratowego) wraz z przyległym podwórzem,

- należny roczny podatek we florenach i krajacarach.

Według autorów spisu łączna powierzchnia budynków w Choczni (wraz z przyległymi podwórzami) wynosiła wtedy 2.987 sążni kwadratowych, a łączny podatek od tych nieruchomości 12 florenów i 40 krajcarów rocznie (co jest wartością błędną, gdyż zsumowanie podatków ze spisu daje kwotę prawie 51 florenów).

Największą powierzchnię miał kompleks zabudowań dworskich na Sołtystwie (własność Piotra Dunina) - 697 sążni kwadratowych, kościół katolicki - 592 sążnie kwadratowe i kompleks zabudowań wraz z karczmą przy granicy z Inwałdem (własność Bobrowskich) - 417 sążni kwadratowych.

Z zabudowań mieszkalnych chłopskich wyróżniały się:

- dom ze sklepem i podwórcem nr 21 pod Pagórkiem Malatowskim, którego właścicielem był Ignacy Kloss, o powierzchni 242 sążni kwadratowych,

- kompleks mieszkalno-gospodarczy Antoniego Widlarza (nr 288) o powierzchni 239 sążni kwadratowych,

- kompleks mieszkalno-gospodarczy Franciszka Szczura (nr 341) o powierzchni 207 sążni kwadratowych.

120 sążni kwadratowych powierzchni przekraczały ponadto zabudowania mieszkalne: Jakuba Zająca nr 13 (186 sążni kwadratowych), młynarza Jana Szczura nr 19 (154 sążnie kwadratowe), Jakuba Bryndzy nr 92 (147 sążni kwadratowych),  Bartłomieja Nowaka nr 212 (138 sążni kwadratowych), Macieja Zająca nr 91b (134 sążnie kwadratowe), Aleksandra Widra nr 197 (128 sążni kwadratowych), piekarza Piotra Szczura nr 12 (124 sążnie kwadratowe), Wincentego Szczura nr 17 (122 sążnie kwadratowe) i Kazimierza Sikory spod Bliźniaków (nr 86 - 121 sążni kwadratowych).

Natomiast łączna powierzchnia trzech budynków mieszkalnych, stanowiących własność Jana i Tekli Letscherów w środkowej części wsi (nr 191, 203 i 339) wynosiła 155 sążni kwadratowych.

Największe wolnostojące budynki gospodarcze w 1859 roku należały do:

- Piotra Dunina (625 sążni kwadratowych),

- Józefa Widlarza nr 6 z Zawala (324 sążnie kwadratowe),

- Franciszka Widlarza nr 10b (213 sążni kwadratowych)

- plebana (211 sążni kwadratowych),

- Jana Grabonia nr 90 (188 sążni kwadratowych).

- Kazimierza Pindela nr 75 (149 sążni kwadratowych).

Traktując łącznie wszystkie nieruchomości budowlane otrzymujemy zestawienie największych ich posiadaczy, którymi byli:

- Piotr Dunin (1.388 sążni kwadratowych),

- pleban ks. Józef Komorek (825 sążni kwadratowych),

- Bobrowscy z Rudz (614 sążni kwadratowych),

- Józef Widlarz nr 6 (426 sążni kwadratowych),

- Antoni Widlarz nr 288 (350 sążni kwadratowych),

- Ignacy Kloss nr 21 (242 sążnie kwadratowe),

- Franciszek Widlarz nr 10 b (213 sążni kwadratowych),

- Letscherowie (212 sążni kwadratowych).

Z kolei największymi w Choczni płatnikami podatku od nieruchomości budowlanych, zależnym od ich powierzchni, funkcji i stanu, byli w 1859 roku:

- Bobrowscy z Rudz (7 florenów i 36 krajcarów),

- Piotr Dunin (4 floreny 26 krajcarów),

- pleban (1 floren 89 krajcarów),

- Józef Widlarz spod nr 6 (78 krajcarów),

- Antoni Widlarz spod nr 288 (63 krajcary),

- Ignacy Kloss spod nr 21 (44 krajcary),

- Franciszek Szczur spod nr 341 (39 krajcarów),

a co najmniej 30 krajcarów rocznie musieli płacić ponadto: Letscherowie, młynarz Jan Szczur, Franciszek Widlarz, karczmarz Jan Wider, Jakub Zając, Jan Graboń, Kazimierz Pindel. Aleksander Wider, Jakub Bryndza i Majer Huppert.

Średnia powierzchnia chłopskiego domu wraz z podwórzem i nierzadko dołączonym budynkiem gospodarczym wynosiła wtedy 147 metrów kwadratowych.

Właścicielami choczeńskich szynków byli wówczas: Jan Wider (przy granicy z Wadowicami), Majer Huppert (w środkowej części wsi), Jan Kręcioch (w rejonie dzisiejszej remizy OSP), Kacper Harnik (na Białej Drodze), Piotr Dunin (na Sołtystwie), Bobrowscy (przy granicy z Inwałdem), Tomasz Kręcioch (na Zawalu) i Jakub Kawka (przy granicy z Kaczyną).



piątek, 18 kwietnia 2025

Piotr Widlarz na Wielkanoc (1917)

 108 lat temu 67-letni Piotr Widlarz, choczeński rolnik i działacz samorządowy, wówczas mieszkający w Woźnikach, opublikował na łamach pisma "Piast" następujący wiersz pod tytułem "Na Zmartwychwstanie":

Na Zmartwychwstanie biją dzwony, 

biją na cztery świata strony, 

biją potężnie i radośnie; 

na ziemi polskiej dźwięk ich rośnie... 

Biją moździerze i kanony,

na cztery świata biją strony

i szrapnelowe szepcą pacierze,

by zwyciężyli nasi żołnierze... 

Na Zmartwychwstanie dzwony biją - 

i głoszą prochom, które gniją, 

i głoszą ludziom, głoszą ziemi

i głoszą drzewom, co nagiemi

sterczą konary, że — odżyją. 

Na Zmartwychwstanie biją dzwony -

Ufaj narodzie udręczony! 

Hymnem nadziei dźwięk ten buja -

Zanucisz wkrótce: Alleluja! 


Wiersz Piotra Widlarza, napisany w trakcie I wojny światowej, jest nasycony symboliką religijną, patriotyczną i nadzieją na odrodzenie, zarówno w sensie duchowym, jak i narodowym. W czterech zwrotkach autor rozwija motyw nadziei na odrodzenie poprzez kontrast między sacrum (dzwony wielkanocne, symbol życia i wiary) a profanum (odgłosy wojny - moździerzy i kanonów/armat, jako symbol śmierci i zniszczenia). Język utworu jest prosty, ale pełen emocji, co czyni wiersz dostępnym i poruszającym. Przyczyniają się do tego użyte przez Widlarza metafory (Zmartwychwstanie jako odrodzenie narodu, nagie drzewo jako symbol zniszczenia), personifikacje, apostrofy i powtórzenia (refren o dzwonach). W sytuacji z 1917 roku, gdy Polska była bliska odzyskania niepodległości, ten wiersz odzwierciedla narastające poczucie optymizmu i jedności narodowej. Choć jest osadzony w konkretnym kontekście historycznym, ma uniwersalne przesłanie o nadziei i odrodzeniu w obliczu cierpienia.

wtorek, 15 kwietnia 2025

Elektryczny Kręcioch

 Urodzony w 1893 roku Franciszek Aleksander Kręcioch, syn Wojciecha i Marianny z domu Drabek, wyjechał wraz z rodziną z Choczni do USA jako czteroletnie dziecko. Tam wyuczył się ślusarstwa i frezerstwa. Jeszcze przed I wojną światową opatentował nowy typ bezpiecznika do rewolwerów, z powodu którego po raz pierwszy trafił na łamy amerykańskiej prasy.

Jego patent okazał się zawodny i podczas jednej z demonstracji prototypu ołowiany pocisk trafił widza Steven’a Kasubę w brzuch, powodując jego zgon jeszcze przed przybyciem wezwanego medyka. Kręcioch nie został jednak zatrzymany przez policję, ponieważ uznano, że wystrzał z jego broni padł przez całkowity przypadek, z powodu niemożliwej do przewidzenia awarii jego wynalazku.

Okres pierwszej wojny światowej Francis Alexander Krecioch (bo tak się teraz nazywał) spędził w szeregach amerykańskiej armii. Służył w 7. Pułku Artylerii Polowej i został ranny w czasie działań wojennych, w wyniku czego w styczniu 1918 r. przyznano mu rentę. Po wojnie powrócił do pracy w ślusarstwie.

     Ponownie stał się obiektem doniesień prasowych dopiero w 1953 roku, czyli gdy miał już 60 lat. Pracował wtedy jako mechanik w United Aircraft Co. w Hartford w stanie Connecticut, a miejscowy dziennik "Hartford Courant" fascynując się jego poglądami na wpływ elektryczności na zdrowie człowieka pisał o nim tak:

Naelektryzowany mężczyzna radzi, aby energetyzować się dla zdrowia

Czy era atomowa stworzyła człowieka elektrycznego? „Tak” – stwierdził Francis A. Krecioch. „Wystarczy się rozejrzeć. Wszyscy mężczyźni są elektrycznymi mężczyznami, ale o tym nie wiedzą”.

Jednakże 60-letni Krecioch, który twierdzi, że eksperymentuje z elektrycznością od 25 lat, uważa, że jest bardziej naelektryzowany niż przeciętny mężczyzna, ale to dlatego, że „naelektryzował” swoje ciało, co może wydłużyć jego życie.

Aby udowodnić swoją tezę, Krecioch pokazał, jak prąd elektryczny może przepływać przez jego ciało. Trzymając w jednej ręce wibrator o wysokiej częstotliwości, w drugiej ręce zapalał neonową rurkę. Następnie pokazał, jak rurka nadal będzie się świecić, gdy położy się ją na stole, gdy przesunie nad nią rękę. „Nie mam wątpliwości, że nasze ciało potrzebuje więcej energii elektrycznej. Zredukowałem rachunki za żywność aż o jedną trzecią, korzystając z elektryczności. „Elektryczność stymuluje ciało, wspomaga pracę serca, koi zmęczone nerwy i aktywuje nasz umysł. To przedłuży życie” – twierdził.

Krecioch, który informuje, że nie jest dla niego rzeczą niezwykłą, aby podnieść aż 300 funtów, zademonstrował swoje dobre zdrowie, uderzając się w pachwinę i nie wykazując żadnych ujemnych efektów. Wielokrotnie uderzał się również po głowie ciężką deską, jako dalszy dowód na sprawność swojego ciała.

„Brak wiedzy na temat ludzkiego ciała i niewłaściwa dieta są przyczyną około 80 procent naszych chorób i dolegliwości. Uważam, że należy naładować nasze ciała energią i pozbyć się chorób” – radzi mieszkaniec domu przy Chapel Street 57.

(...) Aby uzyskać „zdrowy blask”. Krecioch radzi zwolennikom swojej sprawy, aby rozpoczęli leczenie elektryczne w wieku 14 lat, co pozwoli uzyskać najlepsze rezultaty.

Zabiegi ultrawysokiej częstotliwości będą równie popularne za 30 lat, jak telewizja dzisiaj, przewiduje Krecioch. Gadżety, które można podłączyć do najbliższego gniazdka elektrycznego i które można zastosować na ramieniu lub nodze, będą medycyną zapobiegawczą jutra”, powiedział.

Teorie głoszone przez choczeńskiego emigranta zweryfikowało życie. Stosowane przez niego zabiegi nie pozwoliły mu wydłużyć własnego życia, ponieważ zmarł w niezbyt imponującym wieku 73 lat (12 grudnia 1966).

Jego grób można znaleźć na Oak Grove Cemetery w Fall River w stanie Massachusetts.












piątek, 11 kwietnia 2025

Antoni Styła jako wójt choczeński

 W kilku notach biograficznych Antoniego Styły (1863-1933) obok licznych jego stanowisk i funkcji pojawia się także informacja, że sprawował on urząd choczeńskiego wójta, niestety bez podania szczegółów i odwołania do źródeł. 

Ponieważ zachowały się do dziś kompletne akta posiedzeń rady gminnej z II połowy XIX wieku, aż do 1907 roku, to na ich podstawie można stwierdzić, że Antoni Styła nie był w tym czasie wójtem, lecz tylko radnym gminnym. 

Z pewnością nie został nim również między 1907 a 1910 rokiem, gdy urząd ten sprawował, tak jak i wcześniej Antoni Sikora oraz w latach 1910-1918, w których dobrze udokumentowane jest wójtostwo Maksymiliana Malaty, następcy Sikory. 

Z kolejnych znanych dziś informacji wynika, że w 1920 roku wójtem został Józef Putek, więc dla jego teścia Antoniego Styły pozostałyby w teorii tylko lata 1918-1920.

W jednym z niepublikowanych maszynopisów Putka odnalazłem spis wszystkich wójtów choczeńskich, w którym Antoni Styła figuruje na tym stanowisku w latach 1918-1919, co pozornie wyjaśnia tę kwestię. Dla pewności brakowało jednak jakiegokolwiek potwierdzenia tej informacji w źródłach historycznych.

Okazuje się jednak, że takie potwierdzenie, a w zasadzie uściślenie informacji podanej przez Putka, zachowało się do dziś w aktach wadowickiego Sądu Powiatowego, przechowywanych w bielskim oddziale Archiwum Państwowego z Katowic. O dziwo dowodu na wójtostwo Antoniego Styły dostarczyły akta spadkowe wyrobnika Tomasza Ciapy, dla którego okres kilku miesięcy pracy w Choczni zakończył się śmiercią. Wadowicki sąd zwracał się w 1920 roku w jego sprawie także do władz choczeńskiej gminy, a odpowiedzi z jej strony podpisało dwóch różnych naczelników gminy.  Wśród nich Antoni Styła w piśmie z 31 sierpnia 1920, w którym wyjaśnia, że pozostali członkowie rodziny Ciapów wyjechali z Choczni do Babicy. Z kolei drugą, późniejszą odpowiedź do sądu (z 28 grudnia 1920) w imieniu choczeńskiej gminy podpisał, nie jak by się mogło wydawać Józef Putek, lecz ...Jan Styła, najstarszy syn Antoniego! To niekoniecznie oznacza, że i on był wtedy naczelnikiem (wójtem) Choczni - mógł  na przykład złożyć podpis w imieniu ojca, jako radny i członek zarządu gminy (potwierdzenie tych stanowisk jest o kilka lat późniejsze, ale odnosi się do tej samej kadencji). Mógł on także złożyć swój podpis w imieniu szwagra, czyli Józefa Putka, zakładając że tenże objął stanowisko wójta w 1920 roku. Można również traktować ten zapis dosłownie i uznać, że Putek został wójtem dopiero w 1921 roku, co jest jednak jest sprzeczne z jego własnymi zapiskami. 

Ponadto na podstawie innych akt sądowych z tego okresu można udowodnić, że wbrew temu co pisał Józef Putek, Antoni Styła nie został wójtem już w 1918 roku, ponieważ jeszcze w styczniu 1920 roku informacje z gminy do sądu podpisywał naczelnik Maksymilian Malata.

Czyli faktyczny czas, w którym Antoni Styła stał na czele choczeńskiego samorządu, ogranicza się do 1920 roku.

Co ciekawe, pod odpowiedziami na różne zapytania sądu z 1920 roku widnieją nie tylko podpisy różnych naczelników Choczni, ale i pieczęcie gminne w wersji nieznanej wcześniej i później. To jednak temat na ewentualną następną notatkę.