Austriacka gazeta "Oberdonau Zeitung" w wydaniu z 6 lutego 1940 roku zamieściła wspomnienia majora Kühlweina z niemieckiego 130. Pułku Piechoty, który we wrześniu 1939 roku przemieszczał się między innymi przez Chocznię, spędzając w niej kilka godzin na odpoczynku.
Gdy wybuchła II wojna światowa, 130. Pułk Piechoty, czyli jednostka macierzysta autora wspomnień, stacjonował od pół roku w garnizonie w Czeskich Budziejowicach, blisko granicy austriackiej. Gdy Hitler "wezwał ich do marszu w celu zabezpieczenie terytorium Wielkich Niemiec" opuścili w kilka godzin koszary i pociągiem zostali przetransportowani do Frydlantu na Morawach. Stamtąd wyruszyli marszem na północ. W ciągu pierwszego półtora dnia pokonali 50 kilometrów, by dotrzeć do Ustronia. Mocno świecące słońce utrudniało przemarsz kolumny wojskowej. Major Kühlwein nie omieszkał dodać, że gdy tylko zostawili za sobą polskie biało-czerwone słupki graniczne, to z gardeł żołnierzy wyrwało się spontanicznie trzykrotne "Sieg Heil!" na cześć Führera i ojczyzny. Podczas tego pierwszego dnia marszu jedyny raz w całej kampanii zauważyli na niebie polski samolot. Drogi stawały się coraz gorsze. Przekroczono pierwsze zniszczone mosty "ale najczęściej wysadzane w powietrze lub spalone w tak prymitywny sposób", że dla jednostek inżynieryjnych były łatwe do prowizorycznej naprawy. Również poziom wody był tak niski, że można było przejść przez nią w bród. Niemieckie wojsko nie wstrzymywało marszu na posiłek - "dojrzałe jabłko, szklanka wstrząśniętych śliwek lub kieliszek rumu powstrzymywały burczenie w brzuchu." Wisłę przekroczyły na południe od Skoczowa i wkroczyły do Bielska.
Pierwsze spotkanie z wrogiem
Gdy słońce wysyłało ostatnie promienie, pierwsze kule świszczą w naszą stronę. Strzały nadchodzą z żywopłotów i odosobnionych krzewów Jaworza. Kompania strzelecka rozwija się szybko w tyralierę. Przeszukano podejrzane domy, tam gdzie stawiano opór wrzucano granat ręczny do pokoju lub na strzechę, które natychmiast stawały w płomieniach. Podejrzani o strzelaninę zostali aresztowani. W domach kryje się zgraja osób. Są tam zbiegli żołnierze, niegroźni wędrowcy i pracownicy gospodarstw rolnych. Codziennie duże ilości ludzi przechodzą obok nas wierząc, że to dobra okazja, aby utrudnić postępy w marszu szybkich Niemców. Odpoczynek w nocy - spędzamy na świeżym powietrzu tylko kilka godzin. Wczesny poranek jest piękny i rześki. Bielskie ulice o świcie są prawie puste. Uchodźca polsko-niemiecki wita nas z radością. Jego brat został zamordowany dzień wcześniej. My byliśmy świadkami promiennego spotkania z jego matką. Kilka innych osób szybko przyprowadzono z opuszczonych koszar - polskie rogatywki i chorągiewki. Docieramy do Czańca, Andrychowa i Choczni. Szosa znów jest lepsza, ale żołnierze są nieskończenie zmęczeni. Tu właśnie pojawia się koleżeństwo. Każdy, kto ma więcej siły, nosi karabiny maszerujących słabszych kolegów. Równość żołnierska, świadomość czego oczekuje od nas ojczyzna powoduje, że zapominamy o swoich stopach. To oznacza pokonanie samego siebie. Coraz częściej pojawiają się również oznaki walki z Polakami. Tu i ówdzie leje na poboczu lub na drodze to znak, że niemieckie bomby lotnicze szybko przyniosły skutek i czyniły to bezlitośnie. Z ciekawością patrzymy na pierwsze zniszczone polskie wagony amunicyjne, pojazdy mechaniczne i artylerię. Końskie ciała w niektórych miejscach leżą ułożone w grubych stosach (Dział Choczeński - uwaga moja). Polscy żołnierze ofiary megalomanii swoich rządzących, rozbite domy, których pozostałe kominy jak upiorne wieże górowały nad niebem, są świadectwem brutalnej i bezlitosnej rzeczywistości wojny.
Pierwszy poważny
opór.
Mamy tylko pięć godzin odpoczynku (w Choczni - uwaga moja) i znowu marsz i marsz. Przez Wadowice, Kalwarię w kierunku Krakowa. Tutaj Polak stawia pierwszy poważny opór. Nasza kompania przeciwpancerna napotkała go i wzięła udział w walkach. Doświadczamy pierwszych strat. Pod wieczór kompanie strzeleckie przesuwają się na przód. W nocy szykują się do ataku, Gęsta poranna mgła jest nie do przebicia, kiedy zaczynamy 6 września o godzinie 3:00 wypierać Polaków z ich stanowiska. Do Mogilan szlak prowadzi szeroko przez trudny terenu, ale wróg wolał zniknąć w nocy. Tylko kilku więźniów pozostało w naszych rękach. Nasza nadzieja na zdobycie Krakowa legła w gruzach. Nasz pułk zwraca się na wschód, tak że możemy widzieć tylko wieże Krakowa i kłęby dymu z wielkich pożarów unoszące się nad miastem. Byszyce (gmina Wieliczka - uwaga moja) dały nam pierwszy dłuższy odpoczynek od początku wymarszu. 7. dnia nie wyruszamy przed południem. Jaką ulgę daje rozluźnienie kończyn, możliwość rozciągnięcia się na słomie, to że znów można się porządnie umyć, odpocząć, spokojnie zadbać o żołądek i wyleczyć piekące, obolałe stopy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz