czwartek, 22 sierpnia 2024

Wojenne przeżycia Mariana Kobiałki na terenie Związku Radzieckiego


Marian Kobiałka, urodzony w 1925 roku w Choczni, jako syn Aleksandra Kobiałki i Marii z Byrskich, pochodzącej z Kaczyny, w latach 30. XX wieku przeprowadził się z rodzicami do Rokitna na Wołyniu. Tam zastały go wybuch II wojny światowej i radziecka okupacja. Swoje przeżycia z tego okresu opisał po wydostaniu się z ZSRR do Teheranu w Iranie, gdzie uczył się w Szkole Junaków przy armii gen. Andersa. Jego wypracowanie zachowało się w Archiwum Instytutu Hoovera.

 Wkroczyły wojska sowieckie, zakurzone, zmordowane i zaczęły chwalić swoją kulturą, i jakie u nich dobro i powodzenie. Myśmy nie bardzo uwierzyli , gdyż było widać po ich zachowaniu się, gdy wkroczyli do sklepów, zabierali towar lub zamykali sklepy i przerabiali na swoje kooperatywy, gdzie można było dostać tylko wyznaczoną skromną porcję. Za sąsiednią wioską, w niedużym lasku, rozegrała się potyczka wojska bolszewickiego z grupą żołnierzy polskich. Gajowych zaraz wywieziono, a majątek ich zabrano na wozy i wywieziono do Rosji. Ludzi zamożniejszych również zaaresztowano i wywieziono , majątek ich zabrano. Aresztowano oficerów polskich, zostawiając żony i dzieci bez żadnej opieki. Żony musiały z dziećmi co noc to u innego gospodarza nocować, bojąc się, by ich nie aresztowano. Gdy aresztowano kogoś, to przeważnie zabierano całą jego rodzinę, a nawet krewnych. Kościoły zamknięto niby to nie zabraniali się modlić, lecz bardzo karali i wypominali te modły. W szkołach zdjęto obrazy i krzyże , bo zaczęła się nauka w języku rosyjskim i przeciw Bogu , a później nie wolne było modlić się po cichu nawet. Zaczęto nakładać duże podatki, nie wolno było więcej mieć, jak tylko jedną krowę i kawałek ogrodu, bo resztę ziemi zabierano do organizujących się kołchozów. Biblioteki polskiej nigdzie nie znalazł, pomniki zdjęto i zaczęło się trudne życie , gdyż od 16-tu lat każdy musiał pracować,  bez względu na to, czy to chłopak, czy dziewczyna. Mój ojciec pracował w kamieniołomie. Było bardzo krucho z żywnością, więc ją mając 14 lat poszedłem pracować do huty szklanej. Z początku pracowałem 4 godziny, lecz potem musiałem pracować 8 godzin , jak przypadło, w nocy czy w dzień. Gdy ojciec mój dostał lepszą prace na stacji kolejowej, chciał zabrać mnie z huty, lecz władze na to nie pozwalały. Gdy nie poszedłem do pracy, podali do sądu i zostałem zasądzony na 1 rok do domu poprawczego, tzw. „kolonii”. Tam pracowałem w fabryce przy niklowaniu. Praca trwała 8 godzin. Wyżywienie nie bardzo dostateczne, tak, że ledwo można było się utrzymać. Było to w Kijowie. Gdy wybuchła wojna rosyjsko-niemiecka, gdy Niemcy zaczęli się zbliżać do Kijowa, nas ewakuowali do Kirowa. W wagonie towarowym jechało nas 120, podróż trwała 7 dni. Jedzenie dostaliśmy tylko 5 razy, wody brakowało, choć na każdej stacji były studnie koło samych wagonów, lecz nie pozwalali nabrać. Ja zemdlałem z braku wody trzy razy. Nareszcie przyjechaliśmy do stacji, gdzie trzeba było wysiąść, lecz do miejsca zamieszkania musieliśmy iść piechotą. Po drodze piliśmy wodą z napotkanych kałuż. Tu również czekała nas praca. Na rzece Wiatce, na północy: spławiano drzewo. W miesiącu wrześniu , chodząc boso po wodzie, wyciągaliśmy te kłody na brzeg. Każdy z nas był przemarznięty. Były tam i dzieci rosyjskie , na które strach było patrzeć, na ich zachowanie i mowę. A żywność była taka: 45 dkg. chleba czarnego i mała miseczka rzadziutkiej zupki jęczmiennej, tak że siedziało się bardzo głodnym. Gdy nastąpiła tzw. amnestia, zostałem zwolniony i poszedłem pracować na posiołek. Pracę znalazłem sobie w kuźni. Praca trwała 12 godzin dziennie. Mając 16 lat , było mi nielekko pracować, bo gdy wracałem, to nie czułem swoich rąk , a przy - 45° C odmrożone moje nogi bolały, gdyż nie było dobrego obuwia i ubrania, a bardzo marne odżywianie osłabiało siły. Smutno mi było jednak ,że nawet piśmiennie nie mogłem porozumieć się z rodzicami, którzy zostali na terenie Polski i którzy tak płakali przy moim odjeździe.

W domu poprawczym w Kijowie było nas Polaków około 130, a reszta byli chłopcy ruscy. Cała kolonia (dom poprawczy) liczył około 340 chłopców. Należała do tej kolonii fabryka łóżek, więc myśmy tam pracowali. Ja jako uczeń z początku zarabiałem 30 rb. na miesiąc i do tego skromne wyżywienie: 450 gr. chleba i trzy razy dziennie zupa. Pracowaliśmy 8 godzin na zmiany. W dzień jedna zmiana, w nocy druga. Przemiana zmian co 7 dni. Gdy byłem w Kijowie, mogłem jeszcze pisać listy do rodziców . Chłopcy ruscy żyli z Polakami nie bardzo w zgodzie, bo 10-letni chłopcy byli tak rozpuszczeni, że nie do wytłumaczenia. Ciągłe bójki między sobą i kłótnie. Dzień spędzaliśmy przy pracy. Była ona nieciężka, ale i nielekka, gdyż wracało się zmęczonym. Posyłek z domu nie otrzymywałem, gdyż bardzo długo trzeba było czekać, aż się zepsuły artykuły żywnościowe. Gdy Niemcy zaczęli zbliżać się do Kijowa i bombardować, wyprowadzono nas na stację i załadowano do wagonów - Polaków  razem z ruskimi. Doszło tam do wielkich tragedii, gdyż chłopcy ruscy pozabierali od nas niemal wszystko. A jeżeliby się który oburzył, gotowi byli zbić, bo i bez tego spokoju nie dawali, dokuczali i przezywali.

----

Kobiałka, występujący później pod nieco zmienionym nazwiskiem Kobiałko, został przyjęty do Polskich Sił Powietrznych w Wielkiej Brytanii. Służył w stopniu kaprala w 315. Dywizjonie Myśliwskim. Został odznaczony Medalem Lotniczym. Po wojnie pozostał w Anglii. W 1949 roku ożenił się z Olgą Szulakowską, z którą miał dwie córki. W latach 50. XX wieku wyemigrował z rodziną do Kanady. Zmarł w Toronto 8 lipca 2021.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz