W połowie lat 40. XIX wieku wielka zaraza ziemniaczana zniszczyła uprawy tej rośliny w dużej części Galicji, w tym także i w Choczni. Ponieważ ziemniaki były wtedy podstawą wyżywienia miejscowej ludności, to wskutek zarazy pojawiła się klęska głodu. Sytuację pogarszały jeszcze ulewne deszcze, które utrudniały zbiory zbóż i pozostałych płodów rolnych. Tak wspominał te czasy chocznianin Józef Czapik, wówczas kilkunastoletni chłopak:
W roku 1844 zaczęły ziemniaki ulegać zarazie i zgniliźnie i to przez kilkanaście lat tak, iż nastąpił zupełny brak żywności. Dziś niktby temu nie uwierzył, jak i czem żywili się ludzie, bo zaspakajali głód czem kto mógł, a nawet strawą gorszą od bydlęcej.
By oszukać głód do jedzenia dodawano pociętą na drobno słomę, trawę, czy zmieloną korę drzew. W niektórych okolicach zdarzały się nawet przypadki kanibalizmu. Osłabione i niedożywione organizmy łatwo poddawały się chorobom.
W r. 47 nastąpił głodowy tyfusowy pomór i ludzie padali z głodu jak muchy, a w samej Choczni około 600 osób umarło. Nie inaczej działo się i w innych gminach - pisał po latach Czapik.
Ślady "Wielkiego Głodu" zachowały się również w choczeńskich Księgach Sądowych.
27 stycznia 1846 roku "przyszedłsza do Urzędu Gromadzkiego Tekla, pracowita żona po śp. Janie Pindelu, a teraz zamężna za Andrzejem Szczurem z tem wyznaniem, iż po iey śp. mężu zostało gruntu 12-sta część roli (...) i teraz Pan Bóg dał iey potomstwo", a ona "wielce podupadła na tem gruncie, iż iest zmuszona przez wielką przypadłość, to iest przez wielki głód (...) sprzedać Gruntu kawałek Jakubowi Wóycikowi, to iest pole iedno i zbiór trawy dla bydła, ciągle od rzeki Choczenki, aż po chodnik, co się ciągnie do Stawiska (...) za sumę 50 florenów."
O ciężkich czasach jest mowa także w umowie z 30 stycznia 1847 roku, kiedy to Wojciech Świętek, który jako najstarszy syn odziedziczył grunt po swoim zmarłym ojcu Antonim, dzieli się tym gruntem z młodszym bratem Janem Świętkiem, nie mogąc uzbierać dostatecznej ilości pieniędzy, by go spłacić.
Z kolei 20 lutego 1847 roku Jakub Cibor, posiadacz 1/16 części roli. na której "teraz iest wielce podupadły (...) przez wielki głód i iest zmuszony z tego gruntu sprzedać dwa pola Piotrowi Piątkowi (...) za sumę 32 florenów w konwencyonalney monecie." Tymczasowo Cibor zadowolił się kwotą zaledwie 14 florenów, by zaspokoić najpilniejsze potrzeby, a resztę miał otrzymać w bliżej nieokreślonym terminie, któy miał dopiero zostać w przyszłości uzgodniony.
Wyzbywanie się rodzinnych majątków dawało wprawdzie sprzedającym gotówkę pozwalającą przeżyć im najtrudniejszy czas klęski głodu, ale jednocześnie pozbawiało ich perspektyw na przyszłość - bez ziemi nie byli w stanie zapewnić później bytu swoim rodzinom. Toteż "narobiło się wielu żebraków i złodziei i to z konieczności, bo nikt nie zarobił i służby nie miał (...) dlatego wałęsał się ten motłoch bez celu i zajęcia.(...) Urzędy gminne rozprowadzały takich do służby po domostwach, ale ci chcieli ich przyjąć, bo sami niedostatek cierpieli - wspominał dalej Józef Czapik.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz