W 2000 roku w czwartym numerze dwumiesięcznika Duszpasterstwa Ludzi Morza "Stella Maris" ukazały się dwa artykuły wspomnieniowe o związanym z Chocznią bosmanie Józefie Beczale, ofierze katastrofy morskiej w 1955 roku.
Autorem pierwszego wspomnienia był chocznianin Henryk Ramęda:
Tragedie ludzkie wyrywają nas z codziennej troski o chleb
powszedni, nasz umysł przerażony kruchością materialnego bytu szuka wtedy jak
nigdy, nadziei i wsparcia u Pana Stworzenia. Pamięć świadków zdarzenia na
zawsze zapisuje ogrom rozpaczy wśród osób najbliższych, ich łzy i ból, który
prawie nigdy nie znajduje ukojenia. Utrwalone w pamięci obrazy domagają się
uwolnienia, nawet po wielu latach i taki jest obowiązek tych, którzy je noszą w
sobie i którym dane było przeżyć szczęśliwie swą młodość i lata dojrzałe. W
naszej pamięci zachowujemy twarze zatroskanych o nasz los najdroższych
Rodziców, dzieci i osób nam najbliższych, ich oczy i drżące usta wypowiadające
słowa błogosławieństwa na dalekie i pełne ryzyka wyprawy, a potem tę
niepospolitą w swej wymowie, radość ze szczęśliwych powrotów do domu. Po
latach, w różnych okolicznościach powracamy pamięcią do tych, którym, mocą nie
zbadanych wyroków Bożych, nie było dane do domu powrócić. Na ich symbolicznym
grobie odczytujemy w skupieniu tabliczki z nazwiskami i nazwy statków, które
nie dopłynęły do portu przeznaczenia. Ich kamień nagrobny posiada swą
przygnębiającą odmienność, nie kryje prochów, lecz buduje w naszej wyobraźni
obraz morza rozszalałego, porywającego w swą otchłań istoty ludzkie. Jednym ze
statków, który wyszedł ze Świnoujścia lecz do Świnoujścia nie powrócił był
lugrotrawler „Czubatka". To zdarzyło się już dawno, 45 lat temu. Takie
tragedie zapadają nam w pamięć lecz nie poddają się naszej głębokiej refleksji,
jeśli wśród ofiar, nie ma osób nam bliskich. Na pokładzie „Czubatka"
znajdowało się 14 młodych ludzi, a wśród nich 24 letni absolwent ówczesnej
Państwowej Szkoły Morskiej w Szczecinie, Józef Beczała z Choczni koło Wadowic.
Pamiętam dzień, kiedy wiadomość ta dotarła do Choczni. To były czasy, kiedy w
szkołach o godz. 07.45 odbywały się tak zwane „apele", na których
młodzież, na wzór sowieckich pionierów, przyzwyczajano do propagandowych
oszustw. Ówczesny Kierownik Szkoły Podstawowej w Choczni Dolnej, śp. Tadeusz
Nowak, bezwzględnie mąż opatrznościowy na te trudne lata, świadomie psuł
ideologiczno-polityczną indoktrynację apelową, omawiając ze swej strony,
wyłącznie sprawy bliskie każdemu normalnemu człowiekowi. To właśnie mądry
Kierownik Tadeusz Nowak, na takim „apelu", w pełnych powagi słowach
powiedział nam wtedy o tragedii, jaka dotknęła rodzinę Beczałów. Po latach,
przyjaciel śp. Józefa Beczały z harcerstwa i Szkoły Morskiej, kapitan Andrzej
Woźniak z Choczni wspomina, że odtąd każdy jego powrót do domu był napełniony
smutkiem, bo nie znajdował rozsądnych słów pocieszenia, kiedy Rodzice jego
przyjaciela witali go z oczami pełnymi łez. Poddani prawom przemijania staramy
się zachować w pamięci potomnych nasze przeżycia, przechowujemy materialne
dokumenty naszych uczuć i wzruszeń. Pan Andrzej Woźniak dotarł w sąsiednim
Inwałdzie do krewnych dziewczyny, młodziutkiej wtedy i najmilszej sercu śp.
Józefa Beczały. Lecz i śliczna Marysia, na zdjęciu w bereciku, odeszła na
zawsze. Pośród rodzinnych pamiątek pozostały jedynie te fotografie - bezcenne obrazki
zatrzymanego czasu, a wśród najbliższych przetrwała pamięć o Jej wielkiej, tragicznie
przerwanej miłości.
Natomiast drugie wspomnienie pochodzi od kapitana Zygmunta Ziółkowskiego, przyjaciela Józefa Beczały:
Józef Beczała urodził się w 1932 roku w Choczni koło
Wadowic1. Jego Ojciec był kolejarzem.
Do Szkoły Jungów w Państwowym Centrum
Wychowania Morskiego przybył do Łeby jesienią 1948 r. Potem była praktyka na
„Darze Pomorza" i na „Beniowskim". Po dwuletnim pobycie w Szkole
Jungów zdaliśmy egzaminy wstępne do Państwowej Szkoły Morskiej, Wydział
Nawigacyjny w Szczecinie. Słynną „Macajowską" Szkołę Morską ukończyliśmy w
1952 roku.
Późną jesienią 1952 roku niektórzy z licznej grupy absolwentów PSM
zostali wezwani na spotkanie z ministrem Popielem i przydzieleni do rybołówstwa
morskiego. W ten sposób Józek trafił do rybołówstwa morskiego w Świnoujściu.
Pierwszym dowódcą, pod kierownictwem którego przyszło Józkowi pływać, był
Aleksander Popko, brat naszego szkolnego kolegi Wacława.
W rybołówstwie Józek
przeżył pierwszą morską awarię - wejście na skały Nidingen w Szwecji. Potem po
urlopie, wiosną 1955, wrócił na luger „Czubatka", który w sztormie na
Morzu Północnym prze-wrócił się i zatonął wraz z. całą załogą. Minęło już wiele
lat i prawie nikt nie pamięta pierwszej ofiary morza z rocznika 1952 Państwowej
Szkoły Morskiej.
Odszedł od nas na zawsze dzielny marynarz i jakże dobry
kolega. Został w sercach Przyjaciół i Rodziny.
Choczeńscy ludzie morza - link
Choczeńscy ludzie morza - link
Jestem siostrzenicą Józefa Beczały. Pana artykuł bardzo mnie poruszył. Zadzwoniła do mnie moja koleżanka z Choczni, zadając pytanie, kim dla mnie był Józef Beczała. Zawiadomiła mnie przy tym, w jakim celu zbiera owe informacje. Byłam bardzo zaskoczona faktem, że ktoś interesuje się sprawami ważnymi wprawdzie dla rodziny, ale już dawno - jak mi się wydawało - przez ogół zapomnianymi.
OdpowiedzUsuńOsoba wujka i tragedia jego życia wciąż we mnie tkwiły i tkwią. Nigdy nie myślałam, że jeszcze ktoś inny nosi pamięć o nim w sercu, a tym bardziej, że zechce się tą pamięcią publicznie dzielić w tak piękny sposób, jak Pan to zrobił. Ja ze swej strony pragnę jedynie dodać do podanych przez Pana wiadomości parę ciekawostek i... osobistych wspomnień.
Otóż w 1955r., kiedy zginął wujek, miałam zaledwie 7 lat, ale doskonale zapamiętałam rozpacz dziadków, cioci i mojej mamy. Jako dziecko najbardziej przeżywałam płacz mamy i jej długotrwały smutek. Mama często rozmawiała z babcią o wujku. Z tych rozmów pozostało mi w pamięci, że wujek miał płynąć "Czubatką" po raz ostatni. Przed kilkoma dniami, przeglądając rodzinne pamiątki, znalazłam list pisany 29 marca 1955r, w którym wujek informuje rodziców, że następny rejs odbędzie już na nowym, pięknym dużym statku, do czego - niestety - nie doszło. W innym liście pisze o założonej przez siebie grupie teatralnej, prężnie działającej, dzięki czemu cieszy się popularnością w całej marynarce.
W Internecie jest dostępna rozmowa z kolegą wujka, emerytowanym kapitanem Tomaszem Dziwotą, zawierająca informacje na temat prawdopodobnych przyczyn katastrofy. Mnie pozostał w pamięci obrazek radosnego młodego chłopca ze spadającym na czoło kosmykiem włosów, który gdy wracał z rejsku, przywoził łakocie, do jakich później przez wiele lat nie mieliśmy dostępu. Potrafił się z nami cieszyć i bawić tak, jakby był naszym rówieśnikiem. Dlatego "wyrwa po nim" długo nie mogła się w nas zabliźnić.
Prawdziwa przyjażń
Są ludzie, którzy niby nie zazdroszczą,
jednak nie do końca;
którzy niby kochają, jednak mocniej siebie -
na takich nie możesz liczyć w potrzebie.
Oni są letni, w prawdziwym życiu trzeba być gorącym.
Są jeszcze ludzie, którzy nie zapominają,
są jeszcze ludzie, którzy wielkie serca mają.
Takich szukajmy, takimi się otaczajmy.
dedykacja dla autora tekstu.