czwartek, 29 sierpnia 2024

Wykaz wozaków do wywozu drzewa z lasów państwowych (1953; 1955)

 10 lutego 1953 Gminna Rada Narodowa w Choczni w porozumieniu z leśniczym Mordarskim ustaliła wykaz wozaków, którzy mieli dokonać wywozu drewna z lasów państwowych leśnictwa Inwałd. Każdy z wyznaczonych musiał wywieźć do końca lutego 11 metrów sześciennych drewna na 3 raty, a za niewykonanie tego obowiązku groziła przykładna kara.

Na liście tej znaleźli się:

- Józef Guzdek spod nr 169,

- Tadeusz Kęcki spod nr 154,

- Antoni Burzej spod nr 494,

- Andrzej Kosycarz spod nr 554,

- Teofil Ramenda spod nr 486,

- Andrzej Polak spod nr 488,

- Piotr Ciejek spod nr 485,

- Jan Wójcik spod nr 535,

- Antoni Byrski spod nr 182,

- Jan Rzycki spod nr 472,

- Stanisław Gzela spod nr 158.

Podobny wykaz sporządziła Gromadzka Rada Narodowa w Choczni 18 lutego 1955. Tym razem każdy z wozaków miał do wywiezienia z lasu w Kaczynie po 2,5 kubika drewna.

Do wywozu zostali tym razem zobowiązani:

- Antoni Burzej spod nr 495,

- Stanisław Zięba spod nr 162,

- Józef Guzdek spod nr 169,

- Tadeusz Kęcki spod nr 154,

- Stanisław Gzela spod nr 158,

- Andrzej Kosycarz spod nr 554,

- Jan Rzycki spod nr 479,

- Jan Wójcik spod nr 535,

- Piotr Ciejek spod nr 485,

- Józef Gawęda spod nr 195,

- Mieczysław Chwałek spod nr 290,

- Edward Kudłacik spod nr 372,

- Franciszek Grabiec spod nr 554,

- Ignacy Ramenda spod nr 69,

- Jan Wider spod nr 210,

- Franciszek Bylica (nr domu nieczytelny),

- Karol Kiszczak spod nr 299,

- Tadeusz Lisak spod nr 322,

- Władysław Płonka spod nr 391

oraz 4 woźniców z Kaczyny.

poniedziałek, 26 sierpnia 2024

Zabawa w Kaczynie, która skończyła karierę choczeńskiego milicjanta (1954)

 

13 lipca 1954 awansowany właśnie na stopień chorążego milicjant A. przyjechał na urlop do rodzinnej Choczni. Dziewięć dni później zostawił żonę w domu swoich rodziców, by udać się na rowerach wraz ze szwagrem K. do Kaczyny, gdzie K. zamówił drewno na budynek gospodarczy. Akurat tego dnia obywała się w tamtejszym Domu Ludowym zabawa z okazji 22 lipca, czyli największego święta państwowego w PRL. Ponieważ A. i K. nie zastali w domu osoby, u której K. zamówił budulec, to udali się w jej poszukiwaniu właśnie do Domu Ludowego. Tam również jej nie znaleźli, ale spotkali na zabawie kilku znajomych z Choczni. Między 20.00 a 23.30 wypili w czwórkę pięć ćwiartek wódki i po kilka kufli piwa. Około północy, gdy zabawa dobiegała końca, A. i K. wyszli na zewnątrz. K. udał się po zostawione w sąsiedztwie rowery, a A. właśnie wtedy zauważył niedaleko Domu Ludowego wymiotującą kobietę. Podszedł do niej i śmiejąc się zapalił zapałkę, by lepiej się jej przyjrzeć. To nie spodobało się koleżance wymiotującej (S.), która zwróciła mu uwagę, że nie ma się tu z czego śmiać i powinien zgasić zapałkę. Ta uwaga zdenerwowała nietrzeźwego A. Podbiegł za odchodzącą S. i kopnął ją w pośladek. Zaskoczona jego ordynarnym zachowaniem S. rozpłakała się i wróciła do Domu Ludowego w poszukiwaniu swojego ojca. Po drodze spotkała swojego kolegę M., któremu opowiedziała o całym zajściu. Ten poszedł na miejsce zdarzenia, gdzie zauważył dwóch nieznanych sobie mężczyzn (K. dołączył już do A.). W chwilę potem dotarła tam cała grupa młodych mężczyzn z Kaczyny, zaalarmowanych przez S. Dwóch spośród nich – L. i O. podeszli jeszcze bliżej i zapytali A., dlaczego napastował niewinną kobietę. A. zwymyślał ich „używając słów powszechnie uważanych za obraźliwe”, zagroził, by się do niego nie zbliżali, bo wyciągnie pistolet, po czym znienacka uderzył O. pięścią w twarz, a L. w głowę. Wtedy pozostali miejscowi mężczyźni rzucili się na niego, wywrócili go na ziemię i obezwładnili. Następnie zaciągnęli go na salę taneczną, by w świetle zorientować się, z kim mają do czynienia. Zakrwawiony A. oprzytomniawszy nieco wykrzykiwał, że jest milicjantem i mają mu natychmiast oddać broń, którą stracił w szamotaninie. Miejscowy sołtys J. wsiadł na rower i pojechał na posterunek MO, by zameldować o całej awanturze i poprosić o wylegitymowanie A. oraz wyjaśnić sprawę zaginięcia broni palnej. Broni tej bezskutecznie poszukiwał na podwórzu K., ale odnalazł tylko poszarpaną marynarkę A. i magazynek z amunicją. Po przybyciu oficera dyżurnego z Komendy Powiatowej MO w Wadowicach wszczęto oficjalne dochodzenie. Nie zdołano jednak ustalić, kto rozbroił A. i przywłaszczył sobie jego pistolet. Sam A. został doprowadzony do komendy w Wadowicach. Zajście było szeroko komentowane przez mieszkańców Kaczyny. Panowała powszechna opinia, że dobrze się stało, że ktoś odebrał broń A., bo gdyby ten zaczął rzeczywiście strzelać, mogłoby dojść do tragedii. Wstępnie przesłuchany chorąży A. nie przyznał się do swojego chuligańskiego zachowania. Twierdził, że niesłusznie jest podejrzewany o kopnięcie S., zaś pistolet odebrano mu, gdy leżał na ziemi w trakcie bójki i nie jest w stanie wskazać, kto tego dokonał. Część winy zrzucono przy tym na szefa A., porucznika Z., który nie dopilnował oddania broni przed pójściem A. na urlop. Przy wyznaczeniu kary dla A. brano natomiast pod uwagę, że:

- był on już karany dyscyplinarnie za samowolne oddalanie się ze służby i romans z „elementem niepewnym politycznie” (żoną jednego z członków grupy zbrojnej Mieczysława Spuły „Felusia”), ale poręczyła wówczas za niego macierzysta organizacja PZPR,

- całego zajścia nie udało się zawczasu wyciszyć i było ono szeroko omawiane w całej okolicy,

- awantura wywołana przez A. miała miejsce akurat w najważniejsze święto PRL,

- był to już w krótkim czasie piąty przypadek utraty broni służbowej przez milicjanta z woj. Krakowskiego.

Ostatecznie komendant wojewódzki MO w Krakowie postanowił wydalić A. ze służby w MO, pozbawić praw nabytych i ukarać 14-dniowym aresztem, a także wszcząć postępowanie sądowe, którego finałem miał być pokazowy proces.

W trakcie formalnego dochodzenia O., L., M. i inni uczestnicy bójki potwierdzili przedstawiony wyżej przebieg wydarzeń, doprecyzowali pewne szczegóły, ale żaden z nich nie wiedział, co się stało z pistoletem A. Okazało się także, że świadkiem prawie całego zdarzenia był milicjant P. z jednej z komend wojewódzkich, który przyjechał do Kaczyny na urlop i twierdził, że stanął w obronie bitego A., ale sam został przez to poturbowany – oberwał kuflem w głowę i otrzymał kilka kolejnych uderzeń w twarz. Dochodzenie wykazało jednak, że P. będąc pod wpływem alkoholu nie zapamiętał dokładnie, co się wówczas działo. Rzeczywiście wdał się tamtego wieczoru w bójkę z miejscowymi, ale stało się to jeszcze przed zajściem z A. Część świadków wskazywała, że to on właśnie przechowywał pistolet odebrany A. P. zdecydowanie temu zaprzeczył.

23 sierpnia prowadzący śledztwo oficer postanowił je umorzyć. Wskazał, że zła wola sprawcy (A.) była nieznaczna i bezcelowym jest wszczynać proces sądowy, skoro A. poniósł już konsekwencje dyscyplinarne.

Część z podanych wyżej informacji została odtajniona przez policję dopiero w tym roku.

Z uwagi na to, że niektórzy uczestnicy i świadkowie tej awantury sprzed 70 lat jeszcze żyją, nie podaję w artykule pełnych danych osobowych.

czwartek, 22 sierpnia 2024

Wojenne przeżycia Mariana Kobiałki na terenie Związku Radzieckiego


Marian Kobiałka, urodzony w 1925 roku w Choczni, jako syn Aleksandra Kobiałki i Marii z Byrskich, pochodzącej z Kaczyny, w latach 30. XX wieku przeprowadził się z rodzicami do Rokitna na Wołyniu. Tam zastały go wybuch II wojny światowej i radziecka okupacja. Swoje przeżycia z tego okresu opisał po wydostaniu się z ZSRR do Teheranu w Iranie, gdzie uczył się w Szkole Junaków przy armii gen. Andersa. Jego wypracowanie zachowało się w Archiwum Instytutu Hoovera.

 Wkroczyły wojska sowieckie, zakurzone, zmordowane i zaczęły chwalić swoją kulturą, i jakie u nich dobro i powodzenie. Myśmy nie bardzo uwierzyli , gdyż było widać po ich zachowaniu się, gdy wkroczyli do sklepów, zabierali towar lub zamykali sklepy i przerabiali na swoje kooperatywy, gdzie można było dostać tylko wyznaczoną skromną porcję. Za sąsiednią wioską, w niedużym lasku, rozegrała się potyczka wojska bolszewickiego z grupą żołnierzy polskich. Gajowych zaraz wywieziono, a majątek ich zabrano na wozy i wywieziono do Rosji. Ludzi zamożniejszych również zaaresztowano i wywieziono , majątek ich zabrano. Aresztowano oficerów polskich, zostawiając żony i dzieci bez żadnej opieki. Żony musiały z dziećmi co noc to u innego gospodarza nocować, bojąc się, by ich nie aresztowano. Gdy aresztowano kogoś, to przeważnie zabierano całą jego rodzinę, a nawet krewnych. Kościoły zamknięto niby to nie zabraniali się modlić, lecz bardzo karali i wypominali te modły. W szkołach zdjęto obrazy i krzyże , bo zaczęła się nauka w języku rosyjskim i przeciw Bogu , a później nie wolne było modlić się po cichu nawet. Zaczęto nakładać duże podatki, nie wolno było więcej mieć, jak tylko jedną krowę i kawałek ogrodu, bo resztę ziemi zabierano do organizujących się kołchozów. Biblioteki polskiej nigdzie nie znalazł, pomniki zdjęto i zaczęło się trudne życie , gdyż od 16-tu lat każdy musiał pracować,  bez względu na to, czy to chłopak, czy dziewczyna. Mój ojciec pracował w kamieniołomie. Było bardzo krucho z żywnością, więc ją mając 14 lat poszedłem pracować do huty szklanej. Z początku pracowałem 4 godziny, lecz potem musiałem pracować 8 godzin , jak przypadło, w nocy czy w dzień. Gdy ojciec mój dostał lepszą prace na stacji kolejowej, chciał zabrać mnie z huty, lecz władze na to nie pozwalały. Gdy nie poszedłem do pracy, podali do sądu i zostałem zasądzony na 1 rok do domu poprawczego, tzw. „kolonii”. Tam pracowałem w fabryce przy niklowaniu. Praca trwała 8 godzin. Wyżywienie nie bardzo dostateczne, tak, że ledwo można było się utrzymać. Było to w Kijowie. Gdy wybuchła wojna rosyjsko-niemiecka, gdy Niemcy zaczęli się zbliżać do Kijowa, nas ewakuowali do Kirowa. W wagonie towarowym jechało nas 120, podróż trwała 7 dni. Jedzenie dostaliśmy tylko 5 razy, wody brakowało, choć na każdej stacji były studnie koło samych wagonów, lecz nie pozwalali nabrać. Ja zemdlałem z braku wody trzy razy. Nareszcie przyjechaliśmy do stacji, gdzie trzeba było wysiąść, lecz do miejsca zamieszkania musieliśmy iść piechotą. Po drodze piliśmy wodą z napotkanych kałuż. Tu również czekała nas praca. Na rzece Wiatce, na północy: spławiano drzewo. W miesiącu wrześniu , chodząc boso po wodzie, wyciągaliśmy te kłody na brzeg. Każdy z nas był przemarznięty. Były tam i dzieci rosyjskie , na które strach było patrzeć, na ich zachowanie i mowę. A żywność była taka: 45 dkg. chleba czarnego i mała miseczka rzadziutkiej zupki jęczmiennej, tak że siedziało się bardzo głodnym. Gdy nastąpiła tzw. amnestia, zostałem zwolniony i poszedłem pracować na posiołek. Pracę znalazłem sobie w kuźni. Praca trwała 12 godzin dziennie. Mając 16 lat , było mi nielekko pracować, bo gdy wracałem, to nie czułem swoich rąk , a przy - 45° C odmrożone moje nogi bolały, gdyż nie było dobrego obuwia i ubrania, a bardzo marne odżywianie osłabiało siły. Smutno mi było jednak ,że nawet piśmiennie nie mogłem porozumieć się z rodzicami, którzy zostali na terenie Polski i którzy tak płakali przy moim odjeździe.

W domu poprawczym w Kijowie było nas Polaków około 130, a reszta byli chłopcy ruscy. Cała kolonia (dom poprawczy) liczył około 340 chłopców. Należała do tej kolonii fabryka łóżek, więc myśmy tam pracowali. Ja jako uczeń z początku zarabiałem 30 rb. na miesiąc i do tego skromne wyżywienie: 450 gr. chleba i trzy razy dziennie zupa. Pracowaliśmy 8 godzin na zmiany. W dzień jedna zmiana, w nocy druga. Przemiana zmian co 7 dni. Gdy byłem w Kijowie, mogłem jeszcze pisać listy do rodziców . Chłopcy ruscy żyli z Polakami nie bardzo w zgodzie, bo 10-letni chłopcy byli tak rozpuszczeni, że nie do wytłumaczenia. Ciągłe bójki między sobą i kłótnie. Dzień spędzaliśmy przy pracy. Była ona nieciężka, ale i nielekka, gdyż wracało się zmęczonym. Posyłek z domu nie otrzymywałem, gdyż bardzo długo trzeba było czekać, aż się zepsuły artykuły żywnościowe. Gdy Niemcy zaczęli zbliżać się do Kijowa i bombardować, wyprowadzono nas na stację i załadowano do wagonów - Polaków  razem z ruskimi. Doszło tam do wielkich tragedii, gdyż chłopcy ruscy pozabierali od nas niemal wszystko. A jeżeliby się który oburzył, gotowi byli zbić, bo i bez tego spokoju nie dawali, dokuczali i przezywali.

----

Kobiałka, występujący później pod nieco zmienionym nazwiskiem Kobiałko, został przyjęty do Polskich Sił Powietrznych w Wielkiej Brytanii. Służył w stopniu kaprala w 315. Dywizjonie Myśliwskim. Został odznaczony Medalem Lotniczym. Po wojnie pozostał w Anglii. W 1949 roku ożenił się z Olgą Szulakowską, z którą miał dwie córki. W latach 50. XX wieku wyemigrował z rodziną do Kanady. Zmarł w Toronto 8 lipca 2021.

poniedziałek, 19 sierpnia 2024

Roman Marian Zadorecki - twórca z KL Auschwitz

 


W 1936 roku Roman Marian Zadorecki, urodzony 21 marca 1914 Lublińcu, jako syn Cyryla i Izabeli z domu Gromaszkiewicz, poślubił w Choczni Zofię Miarka i zamieszkał z nią w domu na Zawalu. Wkrótce Zadoreccy doczekali się dwóch synów: Ryszarda i Zdzisława. 

Roman Zadorecki wziął czynny udział w wojnie obronnej przeciwko agresji niemieckiej we wrześniu 1939 roku i pod Biłgorajem dostał się do niewoli. Trafił do obozu jenieckiego, z którego zbiegł, po czym powrócił do Choczni. Od 1941 r. był przymusowo zatrudniony w firmie „Buna” w Oświęcimiu. W listopadzie 1941 roku został aresztowany przez gestapo za pomoc w ucieczce więźniowi KL Auschwitz, a już w styczniu następnego roku został zarejestrowany jako więzień nr 25.151 tego samego obozu koncentracyjnego. Pracował w składzie metali budowlanych. W Auschwitz wykonał kilka olejnych obrazów (w tym swój autoportret) i rysunków, które ukrył w miejscu pracy. Okazjonalnie ilustrował również rysunkami listy współwięźniów i wykonywał grafiki na polecenie strażników obozowych. 

Autoportret Zadoreckiego, wykonany w KL Auschwitz
w 1944 roku

W 1944 roku Zadorecki został przeniesiony do KL Sachsenhausen, gdzie pracował jako ślusarz, później trafił do KL Neuengamme. W kwietniu 1945 roku był ewakuowany do podobozu Ludwigslust i tam został wyzwolony. W lipcu 1946 r. przybył z Brake w Dolnej Saksonii do Wadowic. 

Jego żona Zofia nie doczekała jego powrotu, jej grób do dziś znajduje się na choczeńskim cmentarzu parafialnym. 

Po niedługim czasie Zadorecki przeprowadził się do obecnego woj. kujawsko-pomorskiego. Jego drugą żoną była Łucja z Rychlewskich.

Dwa obrazy Zadoreckiego były wystawiane w latach 50. w Muzeum KL Auschwitz, później pokazywano je także na wystawie zbiorowej w Niemczech. Pisała o nim niemiecka i hiszpańska prasa. Zmarł w 1993 roku w Gniewkowie (między Toruniem a Inowrocławiem).

czwartek, 15 sierpnia 2024

Rocznica egzekucji w Kocierzu Moszczanickim

 W tym roku mija 80 lat od egzekucji 15 Polaków w Kocierzu Moszczanickim dokonanej przez niemieckich okupantów 14 sierpnia 1944 w odwecie za zabójstwo 5 donosicieli. Wśród ofiar egzekucji znalazło się także dwóch chocznian.

Tak pisało o tym fakcie katowickie gestapo (w obwieszczeniu w łamanym języku polskim):

 „Dnia 23. lipca 1944 r. w godzinach rannych została rodzina kupca Mieszak w Rychwald w ich mieszkaniu przez bandytów napadnięta. Matka i dwoje do rosłych dzieci zostali przez strzały pistoletu zamordowani. W tym samym dniu zostali także polski naczelnik gminy w Rychwald, Johann Bielsko i Polak Wincent Przyworek w ich mieszkaniu napadnięci i zamordowani.“

W odwecie Niemcy przywieźli 15 więźniów:

- Karola Garusa z miejscowości Kryry (powiat pszczyński)

- Karola Bogackiego z Jaroszowic,

- Jana Bryndzę z Choczni,

- Józefa Słowiaka z Bielska,

- Jana Jakubca,

- Stefana Chodzyńskiego z Łaz,

- Władysława Piegzę z Choczni (zamieszkałego później w Będzinie),

- Jana Bistę z Koźmina,

- Władysława Ochmańskiego z Jaworzna,

- Mieczysława Meyera z Bobrka,

- Czesława Jaseczko z Babic,

- Feliksa Klimkiewicza z Chrzanowa,

- Teodora Wójcikiewicza z Oświęcimia,

- Adolfa Waligórę z Żywca,

- Leopolda Hałaczka z Orłowej

i stracili ich przez powieszenie w publicznej egzekucji w Kocierzu. Ciała powieszonych przewieziono do obozu KL Auschwitz i spalono w krematorium.

Po wojnie Okręgowa Komisja Badań Zbrodni Niemieckich przeprowadzała dochodzenia w celu ustalenia sprawców śmierci ww. Polaków.

W 1947 roku zostali oni upamiętnieni na marmurowym pomniku wzniesionym w pobliżu szkoły w Kocierzu Moszczanickim (przy ulicy Beskidzkiej 57).

Jeżeli chodzi o choczeńskie ofiary tej egzekucji, to:

- Jan Bryndza miał wówczas 20 lat (ur. 4.01.1924 jako syn Wojciecha i Marii z domu Filek), przed wojną pracował jako górnik w Bytomiu, w czasie okupacji działał w konspiracji, a do KL Auschwitz trafił za posiadanie broni - pod tym samym zarzutem aresztowano także jego siostrę Stanisławę, która została wywieziona w niewiadomym kierunku i jej dalszy los nie jest znany.

- Władysław Piegza miał 24 lata, urodził się w Choczni 20.01.1920 i był synem Jana oraz Agaty z domu Kowalik, w KL Auschwitz zginął wcześniej jego młodszy brat Jan.

poniedziałek, 12 sierpnia 2024

Choczeński dwór sołtysi na szkicowych mapach z połowy XIX wieku

Austriaccy geometrzy, dokonujący w połowie XIX wieku pomiarów Choczni, rejon nieistniejącego już obecnie dworu sołtysiego umieścili na trzech szkicowych mapkach.


Widoczne są na nich między innymi:

- 3 stawy sołtysie, z których tylko jeden był wówczas napełniony wodą,

- przebieg dawnej Drapówki i głównej drogi przez wieś, które nie łączyły się ze sobą. Dawna Drapówka biegła wzdłuż brzegu największego stawu sołtysiego,  a później zbliżała się do głównej drogi przez wieś, by w miejscu ich obecnego skrzyżowania odbić w bok i prowadzić dalej wzdłuż Choczenki w górę wsi, po śladzie obecnej ulicy Głównej. Natomiast główna droga przez wieś do miejsca skrzyżowania z Drapówką pokrywała się przebiegiem z obecną ulicą Główną, dalej jednak przekraczała Choczenkę, prowadząc do dworu sołtysiego,

- dwór sołtysi z zabudowaniami gospodarczymi (nr 83 na doklejonym fragmencie), będący wtedy własnością Piotra Dunina,

- dom nr 132 także należący do majątku sołtysiego, w którym mieszkali kolejni młynarze z Sołtystwa. 

Dworek sołtysi przed jego rozbiórką (początek XX wieku)
Ilustracja do jednej z książek Józefa Putka


czwartek, 8 sierpnia 2024

Zapis Marcina Wciślickiego, mieszczanina wadowickiego, na kościół w Choczni (1788)

 W 1788 roku Marcin Wciślicki, mieszczanin wadowicki i cechmistrz krawiecki, ustanowił zapis w wysokości 1320 złotych polskich na kościół w Choczni, a jego wykonawcą ustanowił Jana Biberstein Starowieyskiego, dziedzica na Rudzach i Choczni. Corocznie 5% od ww. sumy miało być przeznaczane na lamkę wieczną, świecącą przed miejscem przechowywania Eucharystii (zwanym tabernakulum). Gdyby nie było to możliwe, za tę sumę i prowizje kolejni proboszczowie choczeńscy mieli odprawiać msze św. Tym samym Marcin Wciślicki zmienił swoją wcześniejszą wolę z 1779 roku, przeznaczenia tej sumy na odprawianie nabożeństw różańcowych w kościele w Wadowicach. 

Treść zapisu przedstawiała się następująco:

Niżej na podpisie wyrażony zeznaję to niniejszem zaświadczeniem, iż ja fundując w Kościele farnym  Wadowickim Nabożeństwo Różańcowe Najsłodszego Imienia Jezus, aby pod dozorem Jegomości Promotora Wadowskiego w każdą Niedzielę i w każde Święto Uroczyste było takowe Nabożeństwo po południu odprawione i Msze święte, tak za żywych, jako i umarłych, przez tegoż Księdza Promotora celebrowane, legowałem z substancyi mojej własnej Summę Złotych polskich 1320 i tę Summę chciałem mieć lokowaną na Dobrach Rudzach Dziedzicznych Jaśnie Wielmożnego Pana Jana Biberstein Starowieyskiego, Burgrabiego Krakowskiego, Dziedzica Państwa Berwałdzkiego, ale gdy z woli Najjaśniejszego Monarchy (cesarza austriackiego Józefa II Habsburga - uwaga moja) zniesione są Konfraternie, więc tę Summę na inszy fundusz obrócić postanowiłem niniejszem Skryptem moim Ręcznym do Kościoła farnego Choczeńskiego, applikując tą Intencyą, aby Prowizya po 5 od sta zapisana w skrypcie ręcznym roku 1779, dnia 21 grudnia, pomienionego JW Pana Jana Starowieyskiego, była do tego kościoła na dzień i święto Świętego Tomasza apostoła corocznie oddawana, z której Jegomość Ksiądz Pleban tamtejszy każdy perpetuus temporibus (na wieczne czasy - uwaga moja) prokurował Lampę, w dnie i w nocy gorejącą przed Najświętszym Sakramentem w Kościele swoim farnym Choczeńskim, a gdyby ta Intencya moja dla jakiej okoliczności nie mogła przyjść do skutku, tedy tę Summę jako i zatrzymaną Prowizyę na Msze święte dzisiejszemu Jegomości Księdzu Janowi Wojażkiewiczowi (właściwie Józefowi Wojaszkiewiczowi - uwaga moja) plebanowi Choczeńskiemu lub gdyby lata jego zaszły, tedy następcom Jego Jegomościom Plebanom Choczyńskim zlecam i oddaję i tę Cesyę moją Protekcyą Jaśnie Wielmożnego Dziedzica Dóbr Państwa Barwałdzkiego chcę mieć zabespieczoną, na co się dla lepszej miary i wagi przy Zaświadczeniu uproszonych przyjaciół ręką własną podpisuję.

Dał w Wadowicach dnia 19 listopada 1788 roku Marcin Wciślicki, Mieszczanin Wadowski, Cechmistrz Krawiecki.

X Józef Wojażkiewicz Pleban Choczeński akceptujący takową Cessyę

Kazimierz Smolikowski kopista Św. Krzyża w Wadowicach Prebendarz jako przy tej Cessyi przytomny

Jędrzej Kocimski obywatel Miasta Wadowic przy tej Cessyi będący

---

Niżej podpisany podług Woli i rozporządzenia fundatora pragnę wszystko dopełnić i approbuję to całe ułożenie i dla większej ważności Ręką swą własną podpisuję w Rudzach dnia 20 listopada 1788

Jan Biberstein Starowieyski, wsi Choczni Dziedzic



poniedziałek, 5 sierpnia 2024

Bohater polskiego podziemia, przyjaciel papieża - wspomnienie o Karolu Balonie

 


W 1999 roku zmarł na emigracji w Kanadzie Karol Balon, syn pochodzących z Choczni: Jana Balona, organisty w Rybnej i Marii Walerii z domu Widlarz. Obszerne wspomnienie na jego temat zamieścił  w gazecie „The Hamilton Spectactor” James Elliott (wydanie z 12 czerwca 1999):

Bohater polskiego podziemia, przyjaciel papieża

Karol Balon był odznaczonym medalami członkiem polskiego podziemia podczas II wojny światowej, przyjacielem z dzieciństwa papieża Jana Pawła II i przez pół wieku filarem polskiej społeczności w Hamilton. Człowiekiem, który studiował na London School of Economics, pełnił wysokie funkcje w jednej z polskich partii politycznych i prowadził kręgielnię we wschodnim Hamilton – wszystko to z równym zaangażowaniem i oddaniem. Zmarł 19 maja w Atrium Valley w wieku 81 lat.

Urodził się podczas I wojny światowej w górzystym rejonie południowej Polski, niedaleko Krakowa, jako jedno z najmłodszych dzieci organisty Jana Balona i jego żony, miejscowej położnej. Gdy w 1937 roku ukończył Liceum Jezuitów im. Św. Stanisława Kostki w Krakowie, był utalentowanym narciarzem, mówił w 6 językach i potrafił grać na kilku instrumentach muzycznych, w tym na skrzypcach, akordeonie, gitarze i harmonijce. Jako zręczny polityk awansował przed wojną na lokalnego lidera Polskiej Chrześcijańskiej Partii Pracy.

Podczas okupacji Polski zaangażował się w działalność podziemną w Armii Krajowej, walcząc partyzancko w górach przeciw niemieckim okupantom. Dwóch jego braci zginęło w czasie wojny. W 1944 roku uciekł do Włoch, by dołączyć do Wolnej Armii Polskiej, a po zakończeniu wojny, gdy Polska znalazła się w radzieckiej strefie wpływów, stał się częścią licznej polskiej emigracji.

Jako aktywny zwolennik polskiego rządu na uchodźstwie odegrał kluczową rolę w forsowaniu politycznej, a nie militarnej opozycji wobec reżimu komunistycznego w Polsce. Zachęcony przez brytyjski rząd do emigracji, Balon porzucił studia w London School of Economics w 1949 roku i popłynął do Kanady, gdzie przybył z 10 dolarami w kieszeni.

Przyciągnięty do Hamilton dużą populacją Polaków, Balon podjął pracę jako barman w Prince Edward Tavern przy Barton Street, gdzie poznał córkę szefa — Lillian Gral — która została jego żoną i miłością jego życia. Na początku lat 50. otworzył bar przy Queenston Road o nazwie Blondie's Lunch. W 1953 roku przekształcił go w 10-torową kręgielnię o nazwie Queenston Bowl, uważaną przez wielu graczy za najlepszą w mieście. Za swoje wysiłki na rzecz wspierania tego sportu Balon został później wpisany do lokalnej Galerii Sław. Pod koniec lat 50. zajął się ubezpieczeniami i podróżami. Ostatecznie sprzedał agencję ubezpieczeniową i kręgielnię, aby skupić się na podróżach. Biuro Podróży Hamilton stało się stałym punktem Barton Street na 30 lat. Był również notariuszem i pracował jako tłumacz w sądach.

Mając dużą rodzinę - sześcioro dzieci - Balon wcześnie zdecydował się na zakup 24 akrów sadu i winnicy w Winonie, gdzie zbudował duży dom, mając nadzieję, że jego dzieci zamieszkają w przyszłości wraz z nim. Chociaż nigdy nie powrócił do Polski, to utrzymywał bliski kontakt ze swoim krajem rodzinnym i gdy w 1976 roku Karol Wojtyła, arcybiskup krakowski, odwiedził półwysep Niagara odbył specjalną podróż, aby odwiedzić Balona w domu. Dwa lata później Wojtyła został papieżem i przyjął imię Jan Paweł II.

Zofia Grzelak-Fedorowicz, koleżanka z ruchu oporu w czasie wojny, który znała Balona od czasów londyńskich, wspomina go  jako szczodrego i charyzmatycznego, który potrafił rozświetlić pokój swoimi żartami i piosenkami. „Byliśmy zgorzkniali, zmarznięci, spieszyliśmy się, byliśmy przygnębieni, ale kiedy Karol zaczął opowiadać dowcipy i śpiewać, atmosfera natychmiast się zmieniała”. A Grzelak-Fedorowicz, która obecnie mieszka w Queens w stanie Nowy Jork, mówi, że był najciężej pracującym człowiekiem, jakiego kiedykolwiek spotkała. „Zaczynał od zera. Dzięki ciężkiej pracy, intelektowi i determinacji odniósł sukces. Bardzo często pracował po 18 godzin dziennie i nigdy nie stracił poczucia humoru, nigdy nie stracił oddania rodzinie. Nigdy nie widziałam mężczyzny tak zakochanego w swojej żonie jak Karol”.

Lekarka z Hamilton, Aurelia Ciok, poznała Balona w 1987 roku, kiedy ona i jej mąż, również lekarz, przyjechali do Hamilton z Polski. Przetłumaczył dokumenty i ułatwił im wejście do lokalnej społeczności „Był wspaniałą osobą” – mówi Ciok – „pomocną, przyjazną i wyjątkowo ciepłą. Zawsze miał czas, aby pomagać innym. Jest bardzo niewielu pożytecznych ludzi, którzy mogliby się z nim równać. To wielka strata dla nas wszystkich”.

Balon słynął ze swojej gościnności. Grzelak-Fedorowicz wspomina, że w jego domu było zawsze mnóstwo jedzenia. „On mówił – Zofia jedz, jedz – pamiętasz, jak nie mieliśmy nic do jedzenia? Jedz i pij, życie jest krótkie.”

Żona Karola Balona zmarła w 1981 roku – w ostatniej drodze towarzyszyli mu córka Maria i pięciu synów: Richard, Tom, Jim, Les i Dan Balonowie.

----

Z kolei z nekrologu zamieszczonego w tym samym „The Hamilton Spectactor” z 20 maja 1999 można się dowiedzieć, że:

- Karol Balon doczekał się 11 wnuków,

- w chwili jego śmierci żył jeszcze w Polsce jego brat Józef,

- nabożeństwo żałobne odbyło się w kościele św. Stanisława, a pochówek na Holy Sepulchre Cemetery.

----

Jeżeli chodzi o rodzeństwo Karola Balona, to tylko jego najstarszy brat Ferdynand urodził się w Choczni, a wszystkie pozostałe dzieci Jana i Marii Balonów przyszły na świat w Rybnej, Większość z rodzeństwa Karola pracowała jako nauczyciele: Ferdynand Balon, Helena Kwiatkowska, Stanisław Balon, Tadeusz Balon i Stanisława Radzimska. Wspomniany wyżej Józef Balon (ur. 1911) był księgowym. Rzeczywiście w czasie wojny zmarło dwóch braci Karola, z tym że ofiarą wojny był tylko Tadeusz Balon, zamordowany w Katyniu. Natomiast Stanisław Balon, prowadzący tajne nauczanie w Wołominie, zachorował ciężko w 1943 roku i zmarł po półrocznym pobycie w szpitalu Dzieciątka Jezus w Warszawie. W czasie II wojny światowej Karol Balon walczył w stopniu podporucznika w zgrupowaniu AK „Żelbet” pod pseudonimami „Orzeł” i „Juhas”. O jego udziale w bitwie na zboczach Kotonia w listopadzie 1944 roku pisała 12.12.2023 „Gazeta Myślenicka” (link).

Nieco inaczej, niż przedstawiono w wyżej cytowanym wspomnieniu, wyglądał powojenny okres życia Balona. W latach 1945-46 przebywał w Krakowie, angażując się mocno w działalności polityczną Stronnictwa Pracy. Potem na emigracji w Londynie był współpracownikiem delegatury Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość. Ponadto w latach 50. XX wieku, już jako emigrant w Kanadzie, był sekretarzem generalnym Central European Federation of Christian Trade Unions i sekretarzem Prezydium Polskiego Narodowego Komitetu Demokratycznego. Zbadania wymagają informacje z teczek wytworzonych przez Wojewódzki Urząd Spraw Wewnętrznych w Krakowie, a przechowywanych w IPN, gdzie Karol Balon występuje jako informator pseudonim „Wróbel”. Także w IPN znajdują się materiały operacyjne kryptonim „Spaleni” i „Cezary”, w których wymieniany jest Karol Balon.

 

Karol Balon (z lewej) z żoną w 1952 roku

 

czwartek, 1 sierpnia 2024

Początki działalności GS "Samopomoc Chłopska" w Choczni (1946-1948)

 

Po utworzeniu gminy Chocznia na podstawie rozporządzenia Ministra Administracji Publicznej z 29 marca 1946 roku i ukonstytuowaniu się Gminnej Rady Narodowej w Choczni (5 lipca) zaczęła odradzać się także choczeńska spółdzielczość. Obok Kasy Stefczyka, której historia sięgała 1910 roku, powstała Spółdzielnia Rolniczo-Handlowa „Samopomoc Chłopska”. Ten nowy twór organizacyjny przejął część działalności przedwojennego Kółka Rolniczego, skupiając się głównie na sprawach związanych z zaopatrzeniem wsi i zbytem towarów. Przewodniczącym Rady Nadzorczej SRH „Samopomoc Chłopska” został Kazimierz Szczur, jego zastępcą Józef Piegza, a członkami rady: Franciszek Dąbrowski, Tomasz Szczur, Władysław Świętek, Antoni Romańczyk, Bolesław Zając i Józef Malata. Bieżąca działalnością tej spółki zajmował się zarząd w składzie: Józef Putek (przewodniczący), Andrzej Zając (zastępca) i Leon Bąk (skarbnik). 

Pierwszy zachowany protokół posiedzenia rady nadzorczej ma datę 21 października 1946. Wtedy to przeciążonego innymi obowiązkami Putka na stanowisku prezesa zarządu zastąpił Józef Piegza, a po rezygnacji z powodów osobistych Andrzeja Zająca zastępcą prezesa wybrano Józefa Malatę z Zawala.

 Do kolejnego wspólnego posiedzenia rady nadzorczej i zarządu doszło 10 listopada w Domu Ludowym. Podjęto wówczas próbę oszacowania majątku spółdzielni, na który składały się: 2 stoły, 2 szafy (w tym jedna wspólna z Kasą Stefczyka), 10 ławek potrójnych, 20 ławek pojedynczych, częściowo uszkodzony tryjer (maszyna do czyszczenia nasion) i dwa obrazy („Kościuszko” i „Orzeł Polski”) o łącznej wartości  33.630 zł oraz Dom Ludowy o wartości 1,5 mln złotych zł z przyległym ogrodem, pastwiskiem i gruntem ornym, wartym 200.000 zł. i drugi budynek (wspólny z Kasą Stefczyka) o wartości 500.000 Ponieważ spółdzielni brakowało gotówki na bieżącą działalność, postanowiono zaciągnąć pożyczkę w kwocie 500.000 zł. 

Na następnym posiedzeniu (29.11.1946) określono wysokość wynagrodzenia zarządu (3% od obrotu towarowego) i ustalono czynsze dla lokatorów nieruchomości spółdzielczych: Władysława Kaczora, Franciszka Pędziwiatra, Franciszka Fijałka, Władysława Sopickiego i Józefa Pisza. W przypadku dwóch pierwszych czynsz obejmował także prowadzone przez nich w lokalach spółdzielczym prywatne sklepy. 

Do końca 1946 roku spółdzielnia zakupiła towary o wartości ponad 457.000 zł, a koszty ich transportu przekroczyły 11.000 zł. W sporządzonym bilansie wykazano manko w wysokości zaledwie 147 zł, przy czym część zakupionych towarów została zrabowana ze sklepu spółdzielczego 24 października przez uzbrojonych ludzi – ich wartość wyniosła 8.187 zł. 

12 stycznia 1947 roku zarząd spółdzielni podpisał formalną umowę z prowadzącym sklep spółdzielczy Józefem Malatą (kuzynem zastępcy przewodniczącego Józefa Malaty z Zawala), który zajmował się tym także przed wojną i po powrocie z wysiedlenia. 

7 marca 1947 roku doszło do ponownego obrabowania sklepu spółdzielczego. Nieznany osobnik grożąc sklepowemu pistoletem zażądał wydania papierosów, 2 l wódki, gotówki z kasy i kwitów dłużnych. Łączne straty z tytuł tego napadu wyniosły prawie 7.000 zł. Świadkiem tego zdarzenia był sędzia z Wadowic, który akurat prowadził w Choczni sprawy hipoteczne związane z komasacją gruntów. Ponieważ spółdzielni brakowało środków na zakup nawozów sztucznych, to postanowiono pożyczyć na ten cel od Kasy Stefczyka 80.000 zł. 

27 kwietnia 1947 roku zarząd spółdzielni postanowił przeprowadzić częściowy remont w Domu Ludowym, a jego największą salę przystosować do występów teatralnych, czy muzycznych, przez wybudowanie sceny i zakup dodatkowych ławek dla publiczności. 

9 maja tego samego roku biegli rewidenci przeprowadzili lustrację spółdzielni i w złożonym sprawozdaniu podkreślili, że konieczne jest wypowiedzenie przez spółdzielnię dzierżawy lokalu na prywatny sklepik Władysława Kaczora, który stanowi konkurencję dla sklepu spółdzielczego. 

Dziewięć dni później odbyło się walne zebranie członów spółdzielni, na którym skwitowano zarząd i przyjęto budżet na II część 1947 roku. Składy rady nadzorczej i zarządu pozostały bez zmian. 

6 lipca 1947 postanowiono utworzyć drugi sklep spółdzielczy, który miał się mieścić w domu Wiktorii Świerkosz w górnej części wsi.  Z p. Świerkosz zawarto stosowną umowę o pracę w charakterze sklepowej i określono wysokość czynszu dzierżawnego jej lokalu. Sklep rozpoczął działalność 1 sierpnia, wynagrodzenie sklepowej wynosiło 3% od obrotu towarowego (od wyrobów monopolowych było obniżone do 1,5%), a czynsz dzierżawny ustalono na 300 zł miesięcznie. 

W październiku 1947 roku zarząd spółdzielni odnotował duże braki w dostawach towarów zbożowych od Spółdzielni „Społem” w Wadowicach, wobec czego postanowił na własną rękę zakupić zboże od choczeńskich rolników i  po przemieleniu go w młynie sprzedawać po własnych kosztach z doliczeniem marży. 

7 grudnia 1947 roku uchwalono przeniesienie sklepu spółdzielczego z Domu Ludowego do należącego do spółdzielni domu Pędziwiatrów, którym 4 stycznia 1948 roku polecono wynieść się z dzierżawionych przez nich lokali, z powodu zalegania od dłuższego czasu z czynszem i nie podpisania nowej umowy dzierżawy. Wymówiono także Władysławowi Kaczorowi, Franciszkowi Łysoniowi i Józefowi Kręciochowi zajmowane przez nich mieszkania w lokalach spółdzielni. Rezygnację złożył sklepowy Józef Malata, który miał jednak nadal pełnić swoje obowiązki do czasu znalezienia następcy. Tym następcą wybrano Stanisława Świętka, syna Władysława, sołtysa Choczni w okresie II wojny światowej. Administratorem majątku SRH „Samopomoc Chłopska” wyznaczono Leona Bąka. 

1 lutego 1948 zatwierdzono koszty wykonania instalacji elektrycznej w Domu Ludowym i postanowiono zaprowadzić elektryczność również do domu spółdzielczego przejętego od Pędziwiatrów. Na nadzwyczajnym walnym zebraniu, odbytym 

7 marca 1948 w obecności 97 członków uchwalono nowy statut spółdzielni, noszącej odtąd nazwę Gminna Spółdzielnia „Samopomoc Chłopska”. W myśl nowego statutu jej zarząd miał liczyć 5 członków, dlatego 4 kwietnia uzupełniono go o Stanisława Dudę i Władysława Kręciocha. Dotychczasowy zastępca przewodniczącego zarządu Józef Malata został skarbnikiem, zastępując Leona Bąka, który objął księgowość. Na tym samym posiedzeniu 4 kwietnia 1948 ustanowiono pełnomocnictwo dla Alfreda Kamińskiego w celu eksmisji: Franciszka Pędziwiatra, Władysława Kaczora i Franciszka Łysonia z zajmowanych przez nich lokali spółdzielczych. 

2 lipca 1948 określono godziny otwarcia sklepów spółdzielczych od 6.30 rano do 20.00 wieczorem. Sklep w środkowej części wsi generował ¾ całego obrotu, a sklep filialny prowadzony przez Wiktorię Świerkosz ¼. 

Kolejne walne zebranie spółdzielni odbyło się 1 sierpnia 1948. Postanowiono na nim przejąć majątek Spółdzielni Mleczarskiej w Choczni, skwitowano zarząd, zatwierdzono budżet i wybrano nową radę nadzorczą w składzie: Józef Putek, Tomasz Szczur, Władysław Świętek, Franciszek Dąbrowski, Stanisław Duda, Bolesław Zając, Karol Wider, Jan Gazda i Franciszek Ramenda. W miejsce Stanisława Dudy do zarządu wybrano Stanisława Dębaka. Spółdzielcze władze zwierzchnie narzuciły GS w Choczni prowadzenie obowiązkowej kontraktacji zboża, uzależniając od jej planowanego przeprowadzenia terminy dostaw towarów i uwzględnianie potrzeb choczeńskich spółdzielców.

 Kontrola głównego sklepu spółdzielni, przeprowadzona 27 sierpnia, wykazał dość znaczne manko, które jako poręczyciel sklepowego Stanisława Świętka miał pokryć jego ojciec Władysław. Jednocześnie zarząd postanowił natychmiast zwolnić Świętka z pracy za nieodpowiedzialne zachowanie. Niezależenie od wykazanego manka pobrał on dzienny utarg ze sklepu filialnego w Choczni Górnej i nie oddał go skarbnikowi, a wystawiony kwit dla Wiktorii Świerkosz zniszczył. Na jego miejsce przyjęto do pracy 29 sierpnia Józefa Pindla. W tym samym dniu zarząd postanowił, że będzie dzierżawił pomieszczenia w Domu Ludowym na przedszkole i mieszkanie dla kierowniczki tej placówki, a czynsz miesięczny w wysokości 300 zł od pomieszczenia („ubikacji”) miała pokrywać gmina. Także gmina miał corocznie płacić spółdzielni ryczałtowo 10.000 zł za używanie sali na różnego rodzaju zebrania i posiedzenia. Postanowiono również o utworzeniu kolejnego sklepu spółdzielczego w dolnej części wsi i podjęto rozmowy o wynajęciu na ten cel pomieszczeń w domu Stypułów. 

5 grudnia 1948 ukonstytuował się w strukturach spółdzielni Komitet Sklepowy w składzie: Franciszek Wider (przewodniczący), Stanisław Zajda (zastępca), Aniela Wójcik (sekretarka), Michał Styła, Władysław Hałat (członkowie). Przyjęto do pracy w biurze spółdzielni Justynę Twaróg, którą skierowano na kurs do Krakowa. Natomiast Eugeniusza Zająca skierowano na kurs korespondencyjny dla księgowych, wyznaczając go jednocześnie na następcę Leona Bąka, który złożył rezygnację z funkcji księgowego.