Franciszek Miśkowiec urodził się w Słonem koło Rabki 26 stycznia 1884 roku, jako syn Sebastiana Miśkowca.
Od 1897 roku kształcił się w krakowskim gimnazjum św. Anny, które ukończył w 1906 roku. W tym samym roku wstąpił do seminarium duchownego i rozpoczął studia na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie.
3 lipca 1910 roku został absolwentem Wyższego Seminarium Duchownego Archidiecezji Krakowskiej, po czym uzyskał święcenia kapłańskie z rąk kardynała Jana Puzyny.
Zaraz po święceniach został skierowany do Choczni, do pomocy księdzu proboszczowi Józefowi Dunajeckiemu. W parafii choczeńskiej spędził jako wikariusz trzy lata. Dał się poznać jako kapłan zaangażowany w działalność duszpasterską i założyciel nowych stowarzyszeń religijnych.
Z drugiej strony był negatywnie oceniany przez choczeńskich ludowców, skupionych wokół posła Antoniego Styły, wójta Maksymiliana Malaty i jego sekretarza Józefa Putka.
W 1912 roku zgorszeni kazaniem ks. Miśkowca ludowcy wysłali korespondencję na ten temat do numeru dziewiątego "Przyjaciela Ludu", w której przeczytać można między innymi:
"Gmina nasza, bez przesady możemy powiedzieć, jest jedną z najbardziej uświadomionych gmin w powiecie. Zasługa to miejscowego rzutkiego włościaństwa i inteligencji. Jest tu już »Kółko rolnicze«, »Czytelnia ludowa«, a w ostatnich czasach powstało Towarzystwo gimnastyczne »Sokół«. Przy »Sokole« istnieje »Kółko śpiewackie«, które niejednokrotnie śpiewem upiększało nabożeństwa w kościele, tudzież »Kółko amatorskie«, które przygotowało do grania »Betleem polskie« Rydla i „Kościuszkę pod Racławicami«.
Z powodu jednak »życzliwości« Rady szkolnej krajowej, która na ten cel nie chce użyczyć sali szkolnej, nie można było odegrać tych sztuk w Choczni. Obecnie mają Chocznianie na myśli budowę »Domu ludowego«, zwłaszcza, że dzięki ofiarności p. Franciszka Malaty jest już miejsce pod budowę, a dzięki ofiarności ogółu jakiś kapitał. Wszystkie te zabiegi jakoś nie mogą znaleźć aprobaty u ks. Miśkowca.
W święto Matki Boskiej Gromnicznej postanowił generalnie zgromić tych, co śmią inaczej myśleć, niż on. A więc zaczął z ambony wyzywać od »obszarpańców«, »bałamutnych szerzycieli oświaty«, a skończył na »świniach« i „bydlętach«. »Przyjaciela Ludu« nazwał »świńskiemi otrębami«. A najkapitalniejsze było twierdzenie, że będzie budowie Domu ludowego przeszkadzał, bo w nim rządzić będą ludowcy.
Jeżeli ks. Miśkowiec ma tak złą wolę, że chce parafjanom w pracy społecznej przeszkadzać, to chyba nie powinien się u nas trzymać. My chcemy takiego kapłana, któryby z nami współpracował, a nie takiego, co w pracy przeszkadza i nas chłopów siwowłosych nazywa »świniami«, a nasze dzieci »bydlętami«. Już dzisiaj bardzo wielu parafjan jest tak zniechęconych, że omijają kościół w Choczni, a chodzą do kościoła w Ponikwi i Wadowicach, byle tylko nie słuchać wyzwisk, szkalowań godnych »krowoderskiego zucha«, ale nie piastuna Bożego. On więcej wierze przynosi szkody, niż niejeden wróg."
Z kolei w numerze 26 "Przyjaciela Ludu" opisano zaangażowanie ks. Miśkowca w lokalne prawybory:
"W Choczni ks. Miśkowiec i proboszcz Dunajewski zorganizowali wszystkich chłopów z bractw, dali im kartki z nazwiskami, na kogo mają przy prawyborach głosować. Kilka razy na kazaniach gromił ks. Miśkowiec ludowców i zachęcał „lud chrześcijański" do utrącenia choczeńskich masonów (tak nazywają tutejszych ludowców). Na liście kandydatów umieścili ci księża samych takich chłopów, którzy albo mają braci albo synów, albo krewniaków księżmi, i także siebie proboszcz też postawił. Żadnemu innemu chłopu nie ufali, tylko takiemu, który ma księdza w rodzie. Na głosowanie stawili się obydwaj księża i prawie przez sześć godzin siedzieli w sali głosowania kamieniem, takim sposobem chcieli terroryzować chłopów. Chłopi jednak nic sobie z ich obecności nie robili, ale olbrzymią większością głosów na wyborców wybrali wszystkich siedmiu ludowców z Styłą i wójtem Malatą na czele."
Rok później, na łamach tego samego "Przyjaciela Ludu", w numerze z 31 sierpnia pojawiły się następne zarzuty i pretensje:
"Nadmieniłem w poprzednim numerze, że napiszę o ogłupianiu ludu przez naszego ks. wikarego Miśkowca. Ogłupianie to uprawia on już od czasu jak do nas przyszedł. Nazakładał sporo najrozmaitszych bractw, a wszystko to nie w celu służenia Bogu, ale, by kieszeń jego była pełna. Każde takie bractwo musi co niedzielę słono zapłacić za wotywę. To jasny daje dowód, że ks. Miśkowiec służy nie Bogu, ale mamonie. Z łakomstwa za mamony siedzi jeszcze do dnia dzisiejszego w Choczni, a pobyt ten będzie słodko do grobowej deski wspominał! Przecież sama kolęda przyniosła mu w jednym roku blisko dwa tysiące koron. A wszelakie korzyści mamy z księdza!! Nawet przed złodziejami zabezpiecza! Tego roku, gdy chodził po kolędzie, zaglądnął także do jednej kobiety, którą okradli złodzieje. Rozżalona kobieta pokazywała mu otwór, przez który się złodziej do mieszkania dostał. Ksiądz Miśkowiec, pocieszając kobietę, zamaczał kropidło w wodzie święconej i kilkakrotnie pokropił ten otwór, zaręczając, że na skutek tego pokropienia złodziej się znaleźć musi. Tak, to nawet w średnich wiekach nie ogłupiali ludzi, jak to czyni w wieku dwudziestym ks. Miśkowiec. Wiadomem jest, że klęska tegorocznej powodzi jest w kraju powszechną. Dotknęła także i gminę Chocznię. Ksiądz wikary, zamiast przyjść biednej ludności z pocieszeniem i doradą i przestać ją wyzyskiwać jeszcze wymyśla z ambony, że to za to Pan Bóg karze Chocznię, że w niej ludowcy i że nie pozwalają klerykałom polityki w gminie prowadzić.
(...) Ponadto ksiądz Miśkowiec przy pomocy młodego i starego Drapy urządził sobie z mleczarni lokal agitacyjny, gdzie się rozdaje pisemka, skierowane przeciw ludowcom. Sprawę tę będziemy zmuszeni przedstawić w patronacie (spółdzielczości mleczarskiej- uwaga moja) we Lwowie."
W sierpniu 1913 roku ks. Miśkowiec został przeniesiony do Mucharza, gdzie spędził trzy lata.
W 1916 roku został mianowany katechetą i administratorem parafii pod wezwaniem św. Wawrzyńca w Kleczy, a rok później jej proboszczem.
W 1928 roku pojawił się ponownie w Choczni, uczestnicząc w
dochodzeniu w sprawie sporu pomiędzy parafią, a gminą w Choczni, jako notariusz
ze strony Kurii Krakowskiej.
W tym samym roku powołał
w Kleczy Papieskie Dzieło Rozkrzewiania Wiary, które zaprzestało działalności w
1939 roku.
Był
prezesem Ochotniczej Straży Pożarnej w Kleczy (1933) oraz delegatury Polskiej
Opieki Społecznej w Kleczy, zaangażowanym w opiekę nad dziećmi, rozdawnictwo
żywności i odzieży oraz akcję zapomogową. Przy probostwie prowadził punkt
dożywiania dla 25 dzieci w wieku 5-12 lat. Co kwartał rozdysponowywał żywność
dla co najmniej 200 osób oraz wypłacał zapomogi na kwotę około 2000 zł.
Jako ciekawostkę można podać fakt, że ks. Miśkowiec w tym okresie był jednym z zaledwie kilkudziesięciu posiadaczy samochodu osobowego w całym powiecie wadowickim, a swój pojazd także wykorzystywał w działalności dobroczynnej.
Tej działalności nie przerwał wybuch II wojny światowej- w ramach Rady Głównej Opiekuńczej trwała
ona co najmniej do połowy 1943 roku.
W 1941 roku ks. Miśkowiec uratował przed zarekwirowaniem
przez Niemców główny dzwon parafialny "Franciszek", przez zakopanie go z pomocą parafian na podwórzu plebani. Aby jednak ilość oddanych Niemcom na złom dzwonów się zgadzała, zamiast głównego dzwonu przekazał im starą sygnaturkę.
Jako proboszcz posługiwał w Kleczy przez niemal 39 lat. Pełnił również funkcję wicedziekana dekanatu wadowickiego i radcy Kurii Metropolitalnej.
Zmarł 6 lutego 1955 roku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz