Dzięki uprzejmości pana Henryka Ramędy zamieszczam jego interesujące wspomnienia i refleksje dotyczące szkoły w Choczni Dolnej oraz sytuacji społeczno- politycznej w jego rodzinnej wsi w latach czterdziestych i pięćdziesiątych minionego wieku.
Autor jest mieszkańcem Szczecina o choczeńskich korzeniach, ukończył Liceum Ogólnokształcące w Wadowicach (1960) i Wydział Mechaniczny Szczecińskiej Wyższej Szkoły Morskiej. Pracował jako starszy oficer mechanik w Polskiej Żegludze Bałtyckiej i "Euroafrice" oraz na stanowisku dyrektorskim w Urzędzie Morskim w Szczecinie.
WIELCY NIEPOKONANI
Szkoła Podstawowa w Choczni dolnej 1949 – 1956
KSZTAŁTOWANIE GODNOŚCI WŁASNEJ MŁODYCH POLAKÓW W CHOCZNI
I ICH DROGA DO SUWERENNEJ POLSKI
Do
siedmioklasowej Szkoły Podstawowej w Choczni Dolnej uczęszczałem w latach 1949
– 1956. Do szkoły tej, w wieku 7 lat, zapisała mnie moja Mama.
W słoneczny sierpniowy
dzień, trzymając za rękę, zaprowadziła mnie do sadu przy szkole, w którym w
średnim wieku mężczyzna przy jednym z uli, otwartym i w otoczeniu uwijających
się i brzęczących pszczół wysłuchał od Mamy, jaki jest cel naszej wizyty.
Mężczyzną tym był Kierownik Szkoły Tadeusz Nowak, który po swoich Rodzicach
odziedziczył ten zaszczyt i odpowiedzialność.
Były to czasy, kiedy w
sklepach w Choczni nie sprzedawano warzyw, owoców ani mleka. Pożywienie
mieszkańcom całej wsi zapewniała uprawa na własnej roli zbóż, ziemniaków,
buraków, uprawa grządek, hodowla zwierząt domowych i posiadany sad. Niektórzy
hodowali również pszczoły. Rzeczą naturalną więc było, że ziemia, nawet do
małych upraw była niezbędna. Jedna z nauczycielek, Pani Irena Palewicz też
posiadała własne, małe gospodarstwo rolne.
W powyższej sytuacji, osoby
pełniące funkcje publiczne - kierownika szkoły i organisty, posiadały ziemię do
uprawy z nadania gminy. Natomiast Probostwo choczeńskie było wyposażone we
własne, rozległe gospodarstwo rolne, z lasami i stawami. Inni mieszkańcy
radzili sobie stosownie do swoich umiejętności i posiadanych środków.
Powszechne były usługi murarskie, ślusarskie, stolarskie, krawieckie, szewskie,
fryzjerskie oraz prace polowe końmi i transport konny furmankami świadczony
gospodarstwom, które nie posiadały koni. Źródłem utrzymania było też
prowadzenie sklepów.
Kierownik Szkoły
Podstawowej w Choczni Dolnej mieszkał z rodziną w szkole i miał pod uprawę może
około pół hektara ziemi, z małą stodółką i budynkiem gospodarczym połączonym z
toaletami dla nauczycieli i uczniów. Z budynku gospodarczego odzywały się świnki,
wokół spacerowały kurki, a Kierownik Nowak od czasu do czasu był „łapany”
wzrokiem uczniów, z korytkiem w ręce. Na tej samej parceli położona była szkoła
i duży plac, pokryty drobnym żwirem, od strony południowej graniczący z rzeką
Choczenką. Plac ten, przeznaczony był do prowadzenia lekcji wychowania
fizycznego, do spędzania czasu przez uczniów na przerwach pomiędzy lekcjami
oraz był wykorzystywany do grania w piłkę po lekcjach.
Gra w piłkę po lekcjach
trwała zwykle do silnego uczucia głodu, albo do wybicia szyby w jednym z
licznych okien szkoły. Na dźwięk tłuczonego szkła w przeciągu kilkunastu
sekund, zabierając torby z książkami znikali wszyscy „piłkarze”, bo niemal
równocześnie pojawiał się Kierownik Nowak. Dopadał wtedy najbliższych uczniów i
ich rodziców obciążał kosztem wymiany szyb.
Naukę rozpocząłem 1-go
września w 1949 roku, z elementarzem z czarno-białymi obrazkami bliskich mi
zwierząt domowych i z napisem na okładce, że jest przeznaczony dla szkół
wiejskich. Może po trzech miesiącach, egzemplarz ten został zastąpiony bardzo
ładnym elementarzem kolorowym, jednolitym dla wszystkich dzieci w Polsce, który
w zbliżonej formie służy nauce czytania nadal.
Nauczyciele, którzy mnie
uczyli, to:
1. W klasie I wyłącznie Pani Janina Sidorowicz, a potem
2. Pan Tadeusz Nowak, Kierownik Szkoły - matematyki;
3. Pani Maria Nowak, żona Kierownika T. Nowaka - tak zwanego śpiewu,
czyli wychowania muzycznego;
4. Pani Irena Palewicz, siostra Kierownika T. Nowaka – geografii;
5. Pani Albina Tarasek – języka polskiego;
6. Pan Władysław Gołda (żołnierz AK, ps. ”Korczak”) – matematyki i
fizyki z chemią;
7. Pani Józefa Wróblewska – języka rosyjskiego od piątej klasy;
8. Pani Kazimiera Medwecka – języka polskiego w klasie siódmej oraz
prowadziła z wielkim oddaniem i umiejętnością, kółko recytatorskie dla
wszystkich klas.
Historii, biologii, prac
ręcznych, rysunku i wychowania fizycznego, uczyli nas wymiennie ci sami
nauczyciele. W szkole odbywały się również lekcje religii, z krótką modlitwą
przed i po lekcji. Najdłużej w naszej klasie, nauczał religii ksiądz Antoni
Karabuła. Uczył nas też religii ksiądz proboszcz Adam Bogucki, ciekawie,
testując na bieżąco nasze poprawne rozumienie wiary, z jej zastosowaniem do
codziennego życia. Nauczał, że modlitwa powinna być, przede wszystkim dziękczynna.
Krótką modlitwą rozpoczynał się i kończył także każdy dzień nauki. Przed
lekcjami i po lekcjach modlił się z nami któryś z nauczycieli, czasem również
Kierownik Nowak. W klasach były obrazy ukrzyżowanego Chrystusa, a potem krzyże.
Rozpoczynając I klasę,
zastaliśmy wszystkie klasy w trakcie wymiany ławek czteroosobowych, na
dwuosobowe. Pulpit ławki składał się z części poziomej i z części pochyłej w
kierunku ucznia. W części poziomej posiadał zagłębienia na pióra i ołówki oraz
dwa otwory po prawej stronie każdego ucznia, na stożkowy szklany kałamarz, z
kołnierzem umożliwiającym jego zawieszenie.
Rocznik 1949 trafił na
trudne lata stalinowskiej indoktrynacji. Posiadający znakomite, patriotyczne
tradycje Związek Harcerstwa Polskiego został rozwiązany i nic nam o nim nie
mówiono. Od mojej drugiej klasy, Kierownik Nowak otrzymał na swojego zastępcę,
zetempowskiego „politruka”. Pan Pezdek organizował harcerstwo w jego nowej formie. Wspierała go w
tym, aktywna wśród dziewcząt ale bardzo sympatyczna Pani Krysia z
Andrychowa. Do powołanej nowej Organizacji Harcerskiej zostali wpisani
uczniowie wszystkich klas. Dzień szkolny rozpoczynał się apelem o godzinie wpół
do ósmej. Na apelu, wybrani przez nauczycieli reprezentanci uczniów w swoich
klasach, stawali równolegle do nauczycieli uczestniczących w apelu.
Zgłaszali ilość obecnych i
nieobecnych oraz wygłaszali formułkę, że ich „klasa jest gotowa do lekcji”.
Salutowali wyprostowaną prawą dłonią, ukośnie do czoła – tak jak to robili
„radzieccy pionierzy”. Na apelach, nie wprost ale nieustannie i w różnych
formach, wmawiano nam, że żyjemy w jakimś świecie, który w rzeczywistości w
ogóle wokół nas nie istniał. Śpiewaliśmy, że:
„Prysły mroki, słońce
świeci, pieśnią huczą nam traktory,
wolnych ojców, wolne
dzieci, przeorzemy wzdłuż ugory”.
W pięciotysięcznej wsi były
tylko dwa poniemieckie traktory „lanzbuldogi”, nieustannie naprawiane, a ugorów
nie było wcale. Śpiewaliśmy też, że:
„Ciężki kłos się do
ziemi ugina,
Kołchozowa w nim nurza się
dłoń,
Kiedy piosnkę zanuci
dziewczyna,
Podchwytują żniwiarze ten
ton!”
Kołchozu na szczęście nie
było, ale każdy, kto poznał pracę na roli, a wiedzę tę posiadali wszyscy
uczniowie w Choczni, wiedział, że wykopywanie z gleby ziemniaków lub buraków
czy koszenie zbóż odbywa się w nieustannym ruchu i wymaga wysiłku i
koncentracji, a więc wyklucza jakikolwiek, równoczesny śpiew. Śpiewało się w
kościele, przy kapliczkach w maju albo na weselach, czy też przy sobótkach - na
święto Zesłania Ducha Świętego.
Ponadto pieśń i jej
śpiewanie, według apelowego rytuału, to miał to być sposób na pokonanie każdego
wroga i na osiągnięcie każdego celu. Przy czym wróg znajdował się – albo w
nieznanym nam zupełnie kraju, chociaż nazywany był „ojczyzną”, a oferowana przez
nas forma pomocy była czysto teoretyczna, bo takiego „sprzętu” nie
posiadaliśmy:
„Pójdę, zobaczę Oviedo,
Chwycę karabin i granat,
Pójdę się bić za Asturię,
Moją ojczyznę kochaną!”
- albo jak w hymnie
Światowej Federacji Młodzieży Demokratycznej - „Naprzód młodzieży świata”, wróg
był całkowicie anonimowy. Nikt nie wyjaśnił nam gdzie przebywa i jak wygląda, a
myśmy śpiewali:
„Naprzód młodzieży
świata,
Nasz braterski połączy dziś
marsz,
Groźne przeminą lata,
Hej kto młody pójdź z nami
i walcz!
Z nami słońce i drzewa w
pochodzie,
Maszerują przez miasto i
wieś,
Niech w szeregi jednoczy
się młodzież,
Niechaj praca nas łączy i
pieśń!
Nie zna granic ni kordonów
pieśni zew, pieśni zew!
Przez cały świat, słowa
pieśni tej niech niesie wiatr!
Niech rozbrzmiewa, niech
przewodzi wolny śpiew, wolny śpiew!”
W sytuacji nękania naszej i
okazało się, że nie tylko naszej wyobraźni nierzeczywistym światem, jedynym
odprężeniem umysłu było wyśmianie nieznośnej do bólu nieprawdy. Nie ustaliłem z
jakiego „źródła osobowego” pochodziła niezwykle atrakcyjna dla nas, choć nie
dla wszystkich uczniów zrozumiała zamiana słów:
„Nie zna granic ni
kordonów pieśni zew, pieśni zew!”
na, z przeproszeniem:
„Nie zna granic ni
kondomów! Pies mi zdechł! Pies mi zdechł!”
Ta wersja podobała się
wszystkim uczniom szalenie i na pewno wyszła od dorosłych. Śmialiśmy się i
śpiewaliśmy ją z całych swoich sił. Kierownik Nowak i pozostali nauczyciele
łącznie z „politrukiem”, udawali, że jej nie słyszą.
Natomiast prawdziwym katowaniem
ludzi dorosłych było lansowanie „spółdzielni produkcyjnych”, czyli polskiej
wersji „kołchozów”. Było to czymś najbardziej przerażającym na wsi, ze względu
na zupełnie nierealistyczne założenia, że wszyscy o tej samej godzinie będą
wychodzić do pracy na wspólnym polu i o tej samej godzinie będą wracać do domu.
A przy pracy będą śpiewać ! Każda rodzina w Choczni żyjąca z uprawy roli,
różniła się liczbą osób i ich wiekiem oraz ilością i rodzajem posiadanych
zwierząt domowych. Z różną też starannością wykonywała swoją pracę. To
wykluczało sytuację, że wszyscy będą mieli identyczne potrzeby i identyczne
troski w tym samym czasie.
Chocznia była przed wojną
wsią o dużej aktywności politycznej, silny był ruch ludowy kierowany przez dr.
Józefa Putka. Dlatego w czasie II wojny światowej w ruchu oporu udokumentowano
uczestnictwo 45 chocznian lub osób związanych z Chocznią - według wyszukiwarki
Google. Również dlatego w pokoleniu naszych rodziców, posiadających wiedzę o
straszliwym głodzie i śmierci milionów ludzi na Ukrainie, utworzenie kołchozu w
Choczni było oczywistym aktem samobójczym. Wyznawana przez komunistów strategia
destrukcji, była wobec przesłanek racjonalnych bezwzględna i dla części Choczni
zwanej Zawalem zbudowano dużą stajnię i dużą stodołę, dla przyszłej spółdzielni
produkcyjnej. Wtedy to już chyba sam Pan Bóg interweniował – w czasie burzy,
jeszcze przed zbiorami, wiatr przewrócił stodołę, a piorun ją spalił.
Ogromną uciążliwością były
też tak zwane „obowiązkowe dostawy” zbóż i mleka, w ilości i po cenach
ustalonych przez państwo, znacznie niższych od cen wolnorynkowych czyli od cen
rzeczywistych. Komunistyczny eksperyment ekonomiczny, w tym przypadku nie
uwzględniał relacji ilości pieniądza do towaru na rynku, jako odzwierciedlenia
nakładu pracy.
Miał też miejsce
krótkotrwały okres walki z „kułakami”, czyli z gospodarzami wielokrotnie
przerastającymi powierzchnią swoich gospodarstw małe gospodarstwa i
osiągających swoje wysokie dochody, głównie z pracy najemnej. W Choczni taki
problem nie istniał, gospodarstwa 5-cio hektarowe to były już duże gospodarstwa
i były one prowadzone rodzinnie, jak każde inne. Podstawowe zamierzenie
propagandowe, to jest likwidacja „wyzysku człowieka przez człowieka”, zupełnie
nie miało tutaj zastosowania.
Prowadzona była
równocześnie bardzo niebezpieczna, konsekwentna walka o zmianę duchowej
tożsamości młodych Polaków - przede wszystkim poprzez eliminację powszechnych
tradycji chrześcijańskich, obchodzonych w kościelnym roku liturgicznym. Te
najbardziej wyraziste dla nas - uczniów, to Święty Mikołaj, którego miał
zastąpić „dziadek mróz”, oraz drzewko/choinka na Boże Narodzenie, którą miała
zastąpić „choinka noworoczna”.
Tak się boleśnie złożyło,
że mąż siostry Kierownika Nowaka, nauczycielki Ireny Palewicz – major Eustachy
Palewicz został zamordowany w Katyniu. O tym nie można było wtedy publicznie
mówić, nawet bólu rozpaczy okazać. Kierownik Tadeusz Nowak i jego zespół
nauczycielski wiedzieli doskonale, że w tym spacyfikowanym społeczeństwie, za
przeciwnika mają bezwzględnego mordercę. W tragicznej dla całej Polski sytuacji
i wobec osobistych tragedii, lecz w sytuacji ponoszenia odpowiedzialności za
prawidłowe rozpoznawanie dobra i zła przez nas - dzieci, nasi nauczyciele
potrafili się bardzo mądrze zachować.
Nie słyszałem, żeby
Kierownik Tadeusz Nowak i jego nauczycielski zespół, kiedykolwiek działania
nowych władz opatrywali jakimkolwiek komentarzem. Nie pochwalali publicznie
narzuconego porządku politycznego, ani nie dali się sprowokować do jego krytyki.
Kierownik Nowak wykonywał otrzymywane polecenia, takie jak pochody 1-majowe do
Wadowic czy polityczne akademie rocznicowe w zakresie podstawowym, bez
jakiegokolwiek entuzjazmu.
„Dziadki mrozy” czy
„choinki noworoczne” w budynku „Sokoła”, były zręcznie rozbudowywane poprzez
recytacje polskich utworów poetyckich i śpiewów polskich i stawały się
kulturalną rozrywką, z elementami pewnej egzotyki. Były przedstawieniem, a nie
przeżyciem religijnym.
Kierownik Nowak również
umiejętnie milczał w sytuacji poważnego zagrożenia, jakim były podstępne, różne
formy walki z kościołem, oraz próby „uspółdzielczania” wsi czy „walki z
kułakami”. Pozostał na swoim posterunku ze swoimi nauczycielami by ratować, na
wszystkie możliwe sposoby, tożsamość nas, małych Polaków. Nawet śmierć Stalina
została uczczona tylko apelem oraz obowiązującymi i kontrolowanymi minutami
ciszy, bez okazywania jakiejkolwiek rozpaczy ani też kpin. Byłem już dorosły,
gdy zaczynałem to dostrzegać.
W kształtowaniu osobowości
dzieci, nauczyciele otrzymywali pożądane wsparcie od ich rodziców oraz od
Kościoła. Mój Tata czasy przedwojenne określał konsekwentnie i wyłącznie
terminem - „za wolnej Polski”. Gdy mu przekazałem usłyszaną od któregoś z
nauczycieli informację, że Stalin odwraca biegi rzek, zapytał mnie – a po co,
sugerując rozważenie zmiany kierunku strumienia Choczenki. Zastanowiłem się
wtedy, jaki pożytek byłby z odwrócenia biegu Choczenki w kierunku Kaczyny –
praca ogromna, a korzyść z tego żadna. Kiedy Tata dowiedział się, że robotnica
- prządka z andrychowskiej fabryki została posłem do Sejmu, w różnych rozmowach
w domu i ze swoimi przyjaciółmi stawiał pytanie – co ma do szukania w Sejmie to
głupie babsko? Mama nas też wspierała - opowiadała, że od pierwszej klasy
musiała śpiewać „Boże wspieraj, Boże ochroń nam cesarza i nasz kraj”, no i
cesarza już dawno nie ma.
Odbywały się też w latach
pięćdziesiątych poszukiwania stonki ziemniaczanej. Stany Zjednoczone, zwane
skrótowo „Ameryką”, kojarzyły się wszystkim z krajem nieograniczonego
dobrobytu, a dzieciom z czekoladą z UNRRY, o niedoścignionym smaku i niezwykle
trudno dostępnym artykułem. Okazało się, że oprócz dolarów i czekolady, Ameryka
ma również takie owady, które zjadają zielone liście ziemniaków i nie pozwalają
ziemniakom dorosnąć. Nazywają się stonka i zrzucają je Amerykanie, na polskie
ziemniaki, w tym również na ziemniaki w Choczni, przy czym na chłopski
choczeński rozum zupełnie bez powodu, aczkolwiek robią to tylko „imperialiści”.
Stonki nie można było znaleźć, nikt nie wyjaśnił czy amerykańscy imperialiści
się rozmyślili, ale obowiązek jej szukania ustał dopiero po paru latach. Osobą
odpowiedzialną za organizację i przebieg poszukiwania stonki był lubiany w
Choczni, agronom Adam Biel.
Nieufność i kult syzyfowej
pracy były charakterystyczne dla tego ustroju, toteż czynności poszukiwania
były sprawdzane przyklejaniem papierowej stonki do badyla.
Społeczeństwo Choczni i
Kaczyny prawie w 100% potraktowało zjawiska wrogiej indoktrynacji jako dopust
boży i wzięło je „na przetrzymanie”. Do kościoła w Choczni chodzili wszyscy, z
niedostrzegalnymi wyjątkami. Wszyscy też przestrzegali roku liturgicznego, w
tym Świąt Bożego Narodzenia i Wielkiej Nocy, a ich dzieci uczestniczyły w nauce
religii i przystępowały do I Komunii Świętej. W maju, przy kapliczkach,
odbywały się krótkie, śpiewane nabożeństwa do Matki Bożej. W kościele, w
stallach przy głównym ołtarzu zasiadali nauczyciele a Państwo Pamułowie
kierujące i nauczające w szkole w Choczni Górnej, mimo znacznej odległości było
obecne w każdą niedzielę. Kierownika Tadeusza Nowaka można było zobaczyć w
tylnej części nawy, pod tak zwanym chórem.
Kierownika Tadeusza Nowaka
i wszystkich wymienionych nauczycieli, zapamiętałem jako znakomitych pedagogów.
Wśród nich tak wspaniałe i niezapomniane obrazy jak – niezauważona wcześniej,
pochylona nade mną Pani Sidorowicz i nagle ujmująca swoją dłonią moją małą
rączkę, żeby pomóc mi w umieszczeniu literki „o” w dwóch równoległych liniach.
Kilka lat później, w siódmej klasie Pani Medwecka powtarzająca nieustannie, że
konstrukcja każdej pisemnej relacji, żeby była klarowna, musi mieć wstęp,
osnowę i zakończenie. Wiedza praktyczna i niezwykle użyteczna, na całe życie !
Kiedykolwiek myślę o
tamtych latach, to w każdych okolicznościach mogę tylko wypowiadać – Bóg Wam
zapłać nasi mądrzy i wspaniali Rodzice oraz Bóg Wam zapłać nasi mądrzy i
odpowiedzialni nauczyciele i księża!
Z czasem okazało się, że
komunistyczna plaga miała też swoje dobre strony. Niskie technologie w
przemyśle wymagały wielkiej liczby pracowników i zlikwidowały bezrobocie.
Tworzono szkolnictwo podstawowe oraz średnie – ogólnokształcące, techniczne i
ekonomiczne. Rozszerzono też w sposób odczuwalny opiekę lekarską. Nastąpiły
również nieprzewidywane zmiany cywilizacyjne.
Niskie pensje, uzupełnione
wyprodukowaną własną żywnością, stworzyły na wsiach warunki finansowe, które
umożliwiały budowę nowych domów i zabudowań gospodarczych. Będące w Choczni, w
przeważającej większości drewniane domy kryte słomą i bez kominów, zniknęły
zupełnie. Budowano domy przestronne z dużymi oknami, przeważnie z cegły
wypalanej „chałupniczo” lub z tak zwanej szlaki, czyli z żużlu. Na wsi powstała
nowa grupa społeczna, nazwana później „chłoporobotnikami”, ludzi już z nowymi
potrzebami i z możliwościami ich realizacji.
Wobec oporu rolników i
oczywistej sprzeczności ze zdrowym rozsądkiem, a nade wszystko zagrożenia
głodem, zrezygnowano po latach z „uspółdzielczania” polskiej wsi. Jeszcze
wcześniej, bo na początku lat pięćdziesiątych, z inicjatywy najbardziej
zasłużonego dla Choczni i najsławniejszego obywatela Choczni dr. Józefa Putka,
nastąpiła elektryfikacja wsi. Tak została otwarta droga do uczestniczenia w
przemianach cywilizacyjnych całego świata.
Naród polski czekała
jeszcze jedna próba rozróżniania kłamstwa od prawdy. Była to tak zwana
„radiofonia przewodowa”, czyli doprowadzenie do domów instalacji zawieszonej na
słupach, dźwigających przewody elektryczne. Zawieszone poniżej przewody
„radiowe” były w domach zakończone głośnikiem. Po prasie, nastąpiła i tutaj
pełna reglamentacja informacji. Z powodu nieustannego wychwalania spółdzielni
produkcyjnych, głośniki te nazwano „kołchoźnikami”.
Elektryfikacja Choczni i
równocześnie całego Kraju, a potem pojawienie się odbiorników radiowych,
umożliwiły słuchanie wolnego słowa z „Wolnej Europy” i innych niezależnych
rozgłośni i przywracały stopniowo wolnościowe i obywatelskie aspiracje Polaków.
Tak cały Naród, a z nim
kolejne pokolenia Choczni, pokonały najpierw austriacką i niemiecką
germanizację, a potem sowiecką rusyfikację.
HENRYK RAMĘDA
Szczecin, 15 listopada 2016
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz