środa, 1 lutego 2017

Wspomnienia ze stycznia 1945 roku - część I

Część pierwsza wspomnień chocznianina Ryszarda Woźniaka z końca stycznia 1945 roku, gdy do Choczni wkroczyli żołnierze Armii Czerwonej, w ślad za uciekającymi oddziałami okupacyjnych wojsk niemieckich.
Tekst wspomnień został udostępniony dzięki uprzejmości Krzysztofa Woźniaka, syna Ryszarda.

Pierwsze dni  wolności cz. I

Pewnego dnia, a było to chyba w południe, bo na stole był przygotowany obiad (o ile dobrze pamiętam rosół z ziemniakami), nastąpił potężny wybuch. Ściany starego domku zadrżały i wapno posypało się do talerzy. Tadzio, oczywiście, pierwszy poleciał zobaczyć, co się stało. Obok masarni Kusia, gdzie dawniej mieściła się Łapkowa karczma, niemiecki czołg właśnie zawracał i pełnym gazem odjechał w kierunku Bielska. Jak się później oka­zało, załoga tego czołgu wysadziła most na Choczence obok Stypuły.
Sytuacja stawała się coraz bardziej niebezpieczna. Wzmagał się ostrzał artyleryjski na szosie, po której przesuwały się ostatnie oddziały niemieckie. Co chwilę przelatywały radzieckie samoloty zrzucając bomby i dokonując lotów nurkowych, ostrzeliwały nieprzyjaciela z broni pokładowej. Przy naszym domu rodzinnym stały niemieckie działa przeciwlotnicze i prażyły do nich zajadle.
Zdając sobie sprawę z coraz większego zagrożenia, zabrawszy ze sobą niezbędne przedmioty, przenieśliśmy się chyłkiem do Wróbla, którego dom znajdował się na dalekim uboczu - wydawało się nam, iż tam będzie bezpieczniej. Z tychże samych względów ściągnęło na Wróblowe ustronie wielu okolicznych sąsiadów; przyprowadzono również krowy, które, w obawie by ich nie zabrali Niemcy, umieszczone zostały w piwnicy.
Chociaż front przechodził szybko,wszyscy odczuwaliśmy grozę wojny. Huk dział, spadające bomby, świst przelatujących pocisków, widok rannych i zabitych, był to obraz doprawdy przerażający. Ponieważ Niemcy mieli swoje stanowiska przeciwlotnicze także koło cmentarza, więc i w tym rejonie latały często pociski. Każdy wybuch sprawiał, że ściany piwnicy trzęsły się w posadach, a ludzie dygotali z trwogi. Nawet głucha jak pień Wróblina mówiła, że to pewno jakieś „maniebry”, bo i ona słyszała eksplozje.
Wszyscy modlili się z płaczem przed obrazem Matki Boskiej Częstochowskiej, a ojciec Józka, Szymon Wróbel (znany wioskowy ateista i wolnomyśliciel, który przedtem kościół omijał szerokim łukiem), z wielką skwapliwością usuwał nawet słomki z obrazu - taki się stał wówczas pobożny.
Przejęci grozą sytuacji, nie mieliśmy pojęcia, że w tym czasie brat Tadek wraz ze swym kolegą, Staszkiem Porębskim, synem słynnego Ksandka, lekkomyślnie biegali po polu i przyglądali się jak lecą pociski. Pobiegli też nad Choczenkę, która tej zimy była mocno zamarznięta. Było to bardzo niebezpieczne, bo prócz gwiżdżących wokół pocisków artyleryjskich, na lód spadały gorące ich łuski. Szczytem wszystkiego jednak było, kiedy obydwa urwipołcie siedli okrakiem na bombie, która spadła opodal domu Woźniaka-kołodzieja (notabene naszego stryka) i nie wybuchła. Wpadli też, oczywiście, do naszego domu, który stał prawie pusty, bo to, czego nie zabrał ze sobą bauer, przywłaszczyli sobie, jako „poniemieckie”, sąsiedzi. Widząc to, chłopcy swą zemstę wywarli jedynie na wiszących na ścianie portretach Führera, które potrzaskali w drobny mak.
Siostra Basia także parę razy tamtędy przechodziła, ale tylko po to, aby przynieść potrzebne z domu rzeczy. Pamiętam, że opowiadała, jak jedna z kul świsnęła tuż obok niej; pewnie nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, iż jej życie wisiało na włosku.
Nagle do wszędobylskich Tadka i Staszka w pewnej chwili podjechali na motocyklu z koszem zwiadowcy z czerwonymi gwiazdami na czapkach i pytają:
- Kuda Germańcy?[1] 
– na co Staszek przytomnie odparł, że pokaże, gdzie są. Zabrali go więc ze sobą i pojechali w stronę stacji. Jak się okazało, zostało jeszcze kilku Niemców w domu u Pędziwiatra, gdzie znajdował się Gasthaus[2]
Rosjanie podeszli tam cichaczem i zupełnie zaskoczyli pijanych żołdaków. Ci chwycili za broń, ale już było za późno: już nie musieli uciekać, bo zwiadowcy w oka mgnieniu posłali ich do krainy wiecznych łowów. Staszek natomiast stał się bohaterem dnia, bo wytropił Niemców. Ogólnie trzeba stwierdzić, że przy przejściu frontu w Choczni nie zginęło ich wielu, ale maruderzy nie mieli żadnych szans. Na ten przykład koło Mojskiego na podwórku leżał zabity jeden z nich, na wpół przebrany w cywilne ubranie, ale już bez butów.
Tymczasem żądna wrażeń dwójka gagatków popędziła nad wysadzony most, chcąc widzieć jak Rosjanie sobie poradzą z tą przeszkodą. Ale ich to ani na chwilę nie zatrzymało: czołgi i samochody skierowały się na most koło Wróbla, a reszta po prostu przeszła po lodzie na drugi brzeg.
Podczas gdy chłopcy ganiali po wsi, w „naszej” piwnicy wydarzył się pewien zabawny epizod. Do domu wtargnęli Ukraińcy, przynieśli kawał mięsa i kazali to szybko ugotować. Wystraszona Wróblina pokroiła mięso na kawałki, włożyła do kotła na bieliznę i postawiła na piecu. Po niedługim czasie wpada jeden z Ukraińców i woła do mnie:
- Dawaj bystro miaso s kotłom na maszynu![3]
Okazało się, że otrzymali nagły rozkaz wyjazdu, a ciężarówka już stała obok domu. Porwałem więc ten kocioł i pędzę. Na nieszczęście pośliznąłem się na... krowim łajnie w sieni i przewróciłem się tak niefortunnie, że mięso wpadło w sam środek owych ekskrementów. Serce podskoczyło mi do gardła, ale nie było ni sekundy czasu do namysłu. Błyskawicznie wpakowałem to mięso do kotła (Ukraińcy nawoływali już niecierpliwie) i wybiegłem z domu. Uratował mnie śnieg, który padał gęsto tego dnia. Zanim dobiegłem do samochodu, białe jego płaty przykryły szybko garnek i jego zasrane wnętrze. Za mą opieszałość Ukraińcy obrzucili mnie solidną wiązanką przekleństw, rzucili kocioł na pakę i natychmiast odjechali. Odetchnąłem z ulgą - gdyby nie zbawienny śnieg, nie pisałbym pewnie teraz swych pamiętników...
Niebawem wyjaśniła się przyczyna owego pośpiechu. Wzmagający się ciągle warkot silników i gęstniejąca palba z automatów przykuły naszą uwagę. Początkowo obawialiśmy się wyjść na zewnątrz, jednak kiedy usłyszeliśmy okrzyki:
- Ura! Ura![4] – odważyliśmy się wreszcie wyjrzeć z piwnicy.
Naszym oczom ukazały się nadjeżdżające drogą czołgi z gwiazdą na wieżyczkach. Siedzieli na nich wojacy w białych ubraniach, w rękach trzymali pepesze, a jeden z nich grał od ucha na bajanie[5]. Byli to żołnierze radzieccy[6], którzy wreszcie, po przeszło pięciu latach wojny, przywozili nam wolność...



[1]Kuda Germańcy? (ros.) – Gdzie Niemcy?
[2]Gasthaus (niem.) – restauracja.
[3] Dawaj bystro miaso s kotłom na maszynu! (ros.) – Dawaj szybko mięso z kotłem na samochód!
[4] Ura! Ura! (ros.) – Hura! Hura!
[5] bajan (ros.) –popularny w Rosji rodzaj akordeonu z klawiaturami guzikowymi dla obu rąk.
[6] Chocznia została wyzwolona w dniu 26 stycznia 1945 roku przez żołnierzy 38 Armii dowodzonej przez gen. płk. Kiryła Moskalenkę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz