Nazwiska występujących w niej rzeczywistych osób z Choczni zostały pominięte.
Wcześniej zamieszczoną opowieść Krzysztofa Woźniaka pod tytułem "Ukarana pycha pięknej Zuzanny" można przeczytać tu (część I) i tu (część II).
Opisując uroki życia sąsiedzkiego postanowiłem osobny
rozdział poświęcić kto wie, czy nie najbarwniejszej postaci dawnych lat, Aleksandrowi,
popularnie zwanemu przez wszystkich Ksandkiem.
|
Był to człowiek od swych młodzieńczych lat znany w
Choczni i całej okolicy z racji awanturniczego usposobienia i wichrzycielskich,
a nawet wręcz zbójeckich ciągotek. Jego dewizą zaś było prowadzić lekki tryb
życia kosztem swych bliźnich, co przejawiało się w predylekcji[1] do szalbierczego handlu
końmi. Cieszył się wielką sławą niezrównanego handlarza i w tej profesji rzeczywiście
zasługiwał na miano czarodzieja.
Pewnego razu nabył gdzieś za bezcen poszerszeniałą[2] i wymizerowaną szkapę,
której dni były najprawdopodobniej policzone. Sąsiedzi, nie wyłączając jego
kolegi - wujcia Jaśka, byli zbulwersowani taką wpadką rutynowanego koniarza.
Atoli on sam wesoło tylko pogwizdywał i zapewniał wszystkich, że zrobi na tym
koniu niezły interes. Był tak pewny swego, że pozakładał się z kilkoma
niedowiarkami, którzy utrzymywali, że włosy im na dłoni wyrosną, jeśli coś z
tego będzie.
Ksandek nie tracił jednak fantazji ani czasu i zajął
się intensywną renowacją owej mocno wysłużonej chabety[3], do których to czynności
przystąpił z wielką znajomością dzieła. Najpierw podpasł ją jak należy, po czym
poddał specjalistycznym zabiegom kosmetycznym. Kiedy szkapina wyglądała wcale
godziwie, przed jarmarkiem dał się jej nażreć parzonego żyta, a tuż przed
Wadowicami wlał do pyska (koniowi, nie sobie) pół litra wódki. Tak wzmocniony
wałach[4] wziął na kieł i puścił się
z miejsca rączym galopem, niczym młody ogier.
Na rynku, gdzie Ksandek miał już swoich faktorów[5], zaraz trafili się kupcy,
którzy z widocznym zainteresowaniem jęli obmacywać boki i zaglądać w zęby raźno
parskającemu gniadoszowi. Na koniec zapragnęli wypróbować jego siłę. Zaprzęgnięto
go do wozu; kilku chłopów chwyciło za koła, założono nawet łańcuch, ale koń,
którego paliło „w sobie” rozparzone żyto zmieszane z gorzałą, rwał naprzód jak
szalony. Widząc to, reflektanci napalili się na kupno, a Ksandek pewny swego
spokojnie podbijał cenę. Wreszcie biedna szkapa została sprzedana nieświadomemu
rzeczy frajerowi z dalszych stron za niby niewygórowaną cenę 200 zł. Kiedy
tylko szczęśliwy nabywca odjechał rwącym się do skoku rumakiem - Ksandek ze
zdumionymi (i przegranymi) kompanami poszedł oblać udaną transakcję. Morał stąd
taki, że nieraz w sytuacji na pozór straconej także i przy pomocy wódki można
dokonywać cudów.
Jeśli już o wódce mowa, to w tym sporcie także mało
kto potrafił mu dorównać. Z reguły jego druhem „do wypitki i do wybitki” był
wujciu Jasiek. Piszę „do wybitki”, bo też prawdziwym Ksandkowym żywiołem było
wywoływanie wszelkich awantur i bójek. Kiedy w ich trakcie mógł wyeksponować
swą, istotnie niepoślednią, siłę i zręczność, czuł się jak ryba w wodzie. Na
zabawie, potańcówce czy przy innej okazji, Ksandek z reguły lubił sobie
podchmielić, po czym sam szukał okazji do burdy. Najczęstszym miejscem jego
popisów była sala w „Sokole”. Kiedy rozróba rozkręciła się na dobre i znaleźli
się zapaleńcy chcący dołożyć znanemu zabijace, on sam zjawiał się w największej
gęstwie z dechą lub młodym drzewkiem w rękach: niczym Józwa Butrym okręcał się
wokół siebie i kładł napastników pokotem,szerząc pustkę wokół siebie. Tak więc
Ksandek był postrachem okolicy i miejscowi chojracy[6] musieli się z nim liczyć.
Wszelako któregoś razu zdarzyło się, że prześladowców było zbyt wielu i nasz
chwat wraz z wujciem Jaśkiem musiał salwować[7] się ucieczką. Kiedy pogoń
zaczęła deptać im po piętach Ksandek jął wołać, wskazując na towarzysza:
- Łapcie tego małego, on jest najbardziej winien! – i
tylko dlatego, że Janek gnał z szybkością pociągu pospiesznego, zdołał wynieść
całą skórę z tej niebezpiecznej sytuacji. Od tego czasu ich wzajemne stosunki
ochłodziły się znacznie, chociaż później Ksandek zaklinał się, że powiedział to
w żartach.
Tak czy inaczej, dzięki swej sile i odwadze, grał
Ksandek pierwsze skrzypce wśród podobnych sobie hałaburdów i z tego tytułu
zdobył niemałą sławę i rozgłos. To z kolei w połączeniu z faktem, że był
przystojnym mężczyzną zapewniało mu duże powodzenie u dziewcząt. On sam niby
udawał, że niewiele sobie z tego robi, ale w gruncie rzeczy wbijało go to
wielce w dumę i dogadzało jego męskiej próżności.
Aliści, jak to zwykle w tych sprawach bywa, wreszcie
trafił na tę jedyną, która mu przypadła do serca. Wybranką tą została Apolonia,
zwana przez wszystkich Polką. Była to ładna i hoża[8] dziewoja, jak na owe
purytańskie czasy wielce seksowna, a przy tym butna i zadzierzysta[9]. Lubiła się bawić i
tańczyć, nie gardziła też kielichem, a gdy było trzeba szermowała niewąsko
łaciną i nie byle kto mógł jej dotrzymać na tym polu. Wszystkie te jej
przymioty nadzwyczaj imponowały Ksandkowi, który uznał Polkę za bratnią duszę i
wymarzoną dziewczynę dla siebie.
Mimo, że tego oczarowała swą zalotnością i wdziękami,
głębszym uczuciem zapłonęła do innego krzepkiego donżuana[10], notabene bliskiego
sąsiada, Franka, z którym miała tajemny romans. Nie bez znaczenia był przy tym
fakt, iż Franek, jako najstarszy syn bogatych rodziców, dziedziczył po nich
największy w okolicy majątek. Miała więc sprytna Polka przemyślne kalkulacje,
gdy postanowiła schwytać zwierzynę w zastawione sidła.
W efekcie owej miłosnej przygody Polka zaszła w
ciążę, lecz sądziła, iż to właśnie zmusi jej adoratora do małżeństwa. Niestety,
srodze się zawiodła w swych rachubach: rodzice Franka nawet słyszeć o tym nie
chcieli, aby biedna komornica została ich synową. Kategorycznie oświadczyli
synowi, że go wydziedziczą, jeśli zdecyduje się ją poślubić. Na takie dictum romantyczny Romeo rychło ostygł w
swych zapałach i czym prędzej znalazł sobie nową wybrankę rodem z Frydrychowic[11], która może i nie była po
sercu, ale za to po myśli rodzicom, jako, że wniosła duży posag do majątku.
Rodzice Polki natomiast, dowiedziawszy się co w
trawie piszczy, wyklęli córkę z wiary i zagrozili, że wyrzucą ją z domu, jeśli
urodzi bękarta. W atmosferze skandalu Polka jednak go powiła i znalazła się w
rozpaczliwej sytuacji. Kiedy zdawało się, że rodzice spełnią swą groźbę,
dziwnym trafem dziecię owo niebawem zmarło i nikt jakoś nie dochodził, co było
tego powodem. Wtedy Polka siłą rzeczy poczuła się wolna.
Chcąc udowodnić niegodnemu Frankowi, że go na zawsze
wyrzuca z serca, ambitna dziewczyna na powrót obdarzyła względami swego dawnego
zalotnika. Tymczasem wśród wioskowej społeczności chodziły różne słuchy o jej
tajemniczym romansie i równie zagadkowym, co nagłym zgonie dziecka. Roztaczało
to wokół niej klimat rozmaitych posądzeń i wystawiało na pastwę okrutnych
języków sfanatyzowanych dewot choczeńskich. Jedyną deską ratunku i zrzucenia
piętna jawnogrzesznicy stało się dla Polki małżeństwo z Ksandkiem, zwłaszcza,
że i pleban zaczął rzucać gromy na swą występną czarną owieczkę, a w karczmie
aż huczało od plotek.
Najwięksi krzykacze jednak milkli jak zaklęci, gdy w
drzwiach austeryi pojawiała się groźna postać Ksandka. A kiedy ten, chcąc
skonwinkować[12]
sobie sąsiadów, stawiał na stole pękatą flachę gorzały, wszyscy prawili mu
uprzejmości, użalali się nad losem biednej Polki i w czambuł potępiali
nikczemnego Franka. Nie na wiele się to wszakże zdało, bo gdy Franek, w celu
podreperowania swej nadwerężonej w ten sposób reputacji, także postanowił nie
żałować okowity, niedawni Ksandkowi akolici unisono[13] i na wyprzódki rzucali
kalumnie na Polkę, a i na nim samym nie zostawiali suchej nitki.
A Ksandek popadł w wielką rozterkę i nie wiedział, co
począć. Czuł się wielce upokorzony w swej męskiej dumie i nosił w sercu głęboką
urazę do Polki, a jednocześnie ciągnęła go doń nieodparta siła – uczucie i
pociąg fizyczny zarazem. Z jednej strony obawiał się złych języków i miana
rogacza - najchętniej wyładowałby swą złość na swym rywalu, lecz Franek był
siłaczem znanym na całą wieś, nie chciał więc z nim wchodzić w konflikt, tym
bardziej, że myślał o ewentualnym z nim sąsiedztwie. Z drugiej natomiast
pocieszał się tym, że kiedy się pobiorą, jego bogdanka zrozumie krzywdę, jaką
mu wyrządziła i pełna skruchy będzie mu przez całe życie dziękować, że ją
wybawił z opresji. Jednakże tym razem jego, podobnie jak wcześniej Polkę,
spotkał srogi zawód.
Po zapowiedziach i zwykłych w takich razach
przygotowaniach, ślub, wbrew woli rodziny Ksandka, odbył się według przyjętego
zwyczaju. Oblubienica poszła do kościoła w welonie i w wianku na głowie, co
doprowadziło czeredę miejscowych dewot do białej gorączki. Weselisko zostało
odprawione szumnie w – jakżeby inaczej! – karczmie, gdzie miejscowa socjeta[14] i liczni przyjaciele
Ksandka bawili się do białego rana. O imprezie tej, z racji jej wystawności,
mówiono jeszcze długo; wódka bowiem lała się strumieniami, stoły były
zastawione obficie, a pan młody wraz z kolegami hojnie rzucali grajcary[15] muzykusom, którzy
rzępolili siarczyście od ucha.
Atoli miodowy miesiąc rychło minął, a stosunki między
nowożeńcami zaczęły się układać całkiem inaczej niż młody, a zapalczywy żonkoś
sobie wyobrażał. Nijak nie mógł pojąć, jak to jest, że wszyscy wokół się z nim
liczą, uznają jego supremację i schodzą mu z drogi prócz własnej żony, która,
miast być uległą i potulną kurą domową, stawia mu się okoniem i nadweręża jego
niekwestionowany autorytet. Gryzł się tym bardzo, że Polka, nie dość, że go
zdradziła i zraniła jego męską dumę, to teraz naraża na szwank jego sławę
mołojecką, którą tak wysoko cenił. Wyrzucał sobie, że tak łatwo dał się na nowo
omamić, tym bardziej, że dochodziły do niego drwiny adwersarzy[16], którzy nie odmawiali
sobie przyjemności pokpiwania z niego po kątach.
Pognębiony tym wszystkim Ksandek przychodził zalewać
robaka do karczmy, gdzie przy pełnych kielichach grono popleczników użalało się
nad jego losem i udzielało mu cennych i skutecznych w takich razach rad – w
szczególności, gdy udała się kolejna koniarska transakcja i było za co popijać.
Będąc już pod dobrą datą wracał do domu i wszczynał
nieziemskie awantury. Zaczynało się od utarczki słownej – on warknął coś o jedzeniu,
a popędliwej Polce nie trzeba było wiele, więc odgryzała się natychmiast.
Wybuchały więc kłótnie; w trakcie jednej z nich Ksandek, snadź dla wzmocnienia
siły argumentów, zrzucił ze stołu pełny talerz i roztrzaskał go o podłogę. Nie
omieszkał przy tym bluznąć wiązanką syberyjską[17] wypominając w wulgarny
sposób połowicy jej wcześniejszą zdradę. Ta wszelako w najmniejszym stopniu nie
przelękła się ni tych słów, ni czynów; nie namyślając się wiele roztłukła w
drzazgi drugi talerz i w taki oto niekonwencjonalny sposób pozbyli się całej
ślubnej zastawy, a i meblom też się dostało. Rozindyczona Polka klęła przy tym
koncertowo, udowadniając małżonkowi, że i na tym polu nie ma się z nią co
równać. A że Bozia dała jej głos tyle donośny, co przeraźliwy, wkrótce swym
krzykiem zwabiła niemały tłumek pobliskich sąsiadów. Ci z nieukrywaną
przyjemnością przypatrywali się owej burzliwej scenie z podwórka, mając za
darmo świetny, a dawno nieoglądany teatr.
Tak więc trafiła kosa na kamień – wojownicza Polka
ani na cal nie ustępowała z placu boju, ba! nawet wygrzmociła mężulka wałkiem
po łbie, gdy ten za bardzo do niej doskakiwał. Widząc, że w ten sposób nic nie
wskóra, Ksandek zaczął ją straszyć, że ją puści kantem i znajdzie sobie inną,
wszak ma wielbicielek na pęczki. Lecz argumenty te, podobnie jak poprzednie,
nie zrobiły na Polce najmniejszego wrażenia. Wziąwszy się pod boki jęła zeń
szydzić w żywe oczy, bez żenady wołając:
- No to na co czekosz? Ady jo ci już downo
przyprawiła rogi! Znajść to ty se możesz ino k.rwe do łóżka!
Usłyszawszy tę ripostę widownia gruchnęła gromkim
śmiechem, konfundując do reszty i tak już ośmieszonego Ksandka, który uznał, że
czas najwyższy na zawieszenie broni, bo periculum
in mora[18].
Niestety, raz wywołana erupcja[19] nie dała się już
zatrzymać – doprowadzona do szewskiej pasji Polka jęła wyrzucać przez okno jego
ubrania i zażądała, aby się natychmiast wyprowadził z jej domu, na nieszczęście
dla Ksandka bowiem młodzi mieszkali u niej. Spektatorowie[20] wprost piali z uciechy widząc,
jak przerażony Ksandek zaczął klękać przed swą połowicą i prosić o
przebaczenie; zapewniał, że więcej to się nie powtórzy, byle tylko mógł z nią
pozostać. Rozsrożona, a pewna swego niewiasta nie dała się udobruchać –
odstawiła swego żonkosia a mensa et toro[21], godząc się jedynie na
to, aby urządził sobie nocleg w stodole.
Sprawa wyglądała beznadziejnie; choć klęska była
druzgocąca, zdesperowany Ksandek godził się na wszystko, byle żądna sensacji i
świetnie bawiąca się jego kosztem gawiedź rozeszła się wreszcie do swych domów.
Żywił przy tym nadzieję, że nazajutrz zdoła w końcu ułagodzić rozsierdzoną
małżonkę, lecz nie poszło mu tak łatwo.
Dopiero po kilku dniach, kiedy skruszony winowajca
przyniósł odpowiedni prezent, Polka zgodziła się wreszcie, aby było jak
dawniej. Postawiła wszakże nieszczęśnikowi dwa warunki: po pierwsze kupi całą
wytrzaskaną do imentu[22] zastawę i naprawi meble,
a po drugie - co było dlań zdecydowanie gorsze – przeprosi ją przed całą
rodziną. Dopiero wtedy, gdy Ksandek poszedł do Canossy, pogodzona para
podreptała do Wadowic po nową „porcelanę”.
Chociaż niby wszystko wróciło do normy, wieść o całej
aferze rozeszła się lotem błyskawicy po całej wsi. Znów mnożyły się plotki, jak
zwykle ogniskując się w karczmie. Była to woda na młyn łowców sensacji tudzież
osób Ksandkowi nieprzychylnych. On sam nie nosił się już tak hardo jak przedtem
- jedynie wówczas, kiedy powiódł się jakiś szwindelek[23] w wiadomym handlu - przy
gorzale, w otoczeniu kompanów wstępował w niego dawny rezon. W takich chwilach Ksandka
w sposób szczególny także dręczyła doznana klęska, lecz usłużni akolici
podsuwali mu coraz to nowe pomysły jak ujarzmić niepokorną żonkę i jaką znaleźć
receptę na odzyskanie pozycji w domu.
Rada w radę spiskowcy wymyślili, prymitywny zdawać by
się mogło, lecz w owych czasach dość popularny, sposób z duchami. Ta wersja
jednak była nieco ambitniejsza od innych i miała większe szanse powodzenia, o
czym za chwilę.
Jakiś czas po opisanej wyżej awanturze Ksandek,
częściej niż zazwyczaj, zaczął się wymykać do austeryi, skąd, już w nocy,
niepostrzeżenie znikał. Niektórzy z jego paczki przeczuwali, że coś tu się
święci, ale wydobyć z niego cokolwiek było nie sposób. On zaś, przyszedłszy do
domu, cichcem wchodził na strych i tam odprawiał różne harce: szurał butami po
podłodze, tupał, jęczał, brząkał łańcuchami etc.
Polka początkowo nie przywiązywała większej wagi do
nieobecności męża w domu, wiedziała bowiem, że jako stały bywalec karczmy
urzęduje tam z kumplami. Którejś jednak nocy przebudziły ją jakieś podejrzane
hałasy: z góry dochodziły odgłosy ciężkich kroków, brzęk łańcuchów i jęki. W
pierwszej chwili stwierdziła, że ma jakieś omamy słuchowe, ale gdy sytuacja się
powtórzyła nazajutrz rano podzieliła się swoimi spostrzeżeniami z Ksandkiem.
Ten uznał, że pewnikiem jest to duch zmarłego niedawno dziadka Polki – trzeba
pokropić strych wodą święconą, odmówić „wieczne odpoczywanie” i dać na mszę,
wtedy dusza dziadka zyska błogosławiony spokój. Jak postanowili, tak zrobili i
rzeczywiście na pewien czas wszystko ucichło. Ale nie na długo.
Obudzona kolejny raz przez nocny harmider Polka,
stwierdziwszy ze złością, że Ksandka znów nie ma w domu, postanowiła sama
rozwiązać tę zagadkę. Śmiało wspięła się po schodach na górę i - choć
odznaczała się niemałą odwagą to, co ujrzała ścięło jej krew w żyłach. Oto
nagle, znad sterty słomy, wychynęła biała, upiorna zjawa. Była bez twarzy, a
miast oczu jarzyły się dwa światła. Zrazu Polce przeszło przez głowę, że to
nowy, koszmarny żart Ksandka - już mu zaczęła wymyślać od sk…synów, lecz kiedy
postać zaczęła rosnąć w oczach i zbliżać się, niewiasta krzyknęła przeraźliwie
i osunęła się bez zmysłów na ziemię. W tym momencie przerażony nie na żarty
Ksandek (on to był bowiem) porwał żonę w ramiona, piorunem zniósł na dół i jął
cucić na łóżku.
Kiedy zemdlona połowica doszła do przytomności,
nastał sądny dzień, a ściślej wziąwszy, sądna noc. Rozwścieklona Polka,
pojąwszy, że jednak to niecny małżonek napędził jej śmiertelnego stracha,
zrobiła istne piekło. Wyzywała go, aż uszy więdły i rzucała weń czym popadło
tak, że bojąc się kolejnego skandalu, „duch dziadka Polki”, pozbierawszy w
popłochu pozagrobowe utensylia[24], czym prędzej wziął nogi
za pas i czmychnął do stodoły. Dostało się tedy Ksandkowi, dostało się i
niefortunnym doradcom, na których wyładował swą złość za ich chybiony pomysł.
[1] predylekcja (z fr.) -
szczególne upodobanie, skłonność do kogoś albo czegoś; zamiłowanie.
[2] poszerszeniały (o
koniu) – o sierści (ogonie) matowej, pozbawionej właściwego koloru i połysku.
[3] chabeta - chudy,
nędzny koń; szkapa.
[4] wałach (wołos.) -
wykastrowany koń lub inny przedstawiciel koniowatych (np. muł lub osioł), który
w ten sposób przestaje być ogierem. Etymologia terminu wywodzi się od wołoskich
pasterzy i osadników, zwanych Wałasami, którzy jako hodowcy zwierząt użytkowych
zajmowali się m.in. kastracją (wałaszeniem) koni i rozpowszechnili ją w
Beskidach.
[5] faktor (z łac.) – tu:
pośrednik, zwłaszcza w handlu.
[6] chojrak - pot. człowiek
śmiały, zuchwały, popisujący się swoją odwagą i sprawnością fizyczną; śmiałek.
[7] salwować (z łac.) -
ratować, uratować, ocalić.
[8] hoża - krzepka,
dziarska, urodziwa, kwitnąca zdrowiem.
[9] zadzierzysty – skory
do zaczepki, butny, czupurny, zawadiacki.
[10] donżuan (z hiszp. od
imienia Don Juan) – tu żart.: mężczyzna uwodzący kobiety w sposób
niefrasobliwy, dla samej gry, zabawy, często zmieniający obiekt swoich
zainteresowań, flirciarz, bałamut.
[11] Frydrychowice – wieś
w Polsce położona w województwie małopolskim, w powiecie wadowickim, w gminie
Wieprz. W latach 1975-1998 miejscowość administracyjnie należała do województwa
bielskiego. Położona 270 m n.p.m., na Pogórzu Śląskim, nad potokiem
Frydrychówka należącym do zlewni Skawy, przy lokalnej szosie Wadowice – Wieprz
(8 km od Wadowic).
[12] skonwinkować (z łac.)
– pozyskać, przekonać do kogoś lub czegoś.
[13] unisono (wł.) -
jednobrzmiąco, jednogłośnie, zgodnie.
[14] socjeta (z fr.) – 1.
ludzie zajmujący uprzywilejowane pozycje w społeczeństwie, elita; 2. żart.
towarzystwo.
[15] grajcar – też krajcar,
z niemieckiego Kreuzer, drobna moneta w Austrii, 1/100 złotego reńskiego
[16] adwersarz (z łac.) –
oponent, przeciwnik, nieprzyjaciel.
[17] wiązanka syberyjska –
potok szczególnie niecenzuralnych słów.
[18] periculum in mora
(łac.) - niebezpieczeństwo w zwłoce (Liwiusz).
[19] erupcja (z łac.) –
tu: gwałtowny przejaw czegoś, wybuch (gniewu).
[20] spektator (z łac.) -
człowiek oglądający coś, przypatrujący się czemuś; widz, obserwator.
[21] a mensa et toro
(łac.) – od stołu i łoża.
[22] do imentu (z węg.) –
pot. do cna, zupełnie, całkowicie.
[23] szwindelek, zdrob. od
szwindel ( z niem.) - posp. oszustwo, szachrajstwo.
[24] utensylia (z łac.) -
przybory potrzebne do wykonywania czegoś.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz