piątek, 22 lipca 2016

Choczeńskie opowieści - przygody Ksandka

Nazwiska występujących w niej rzeczywistych osób z Choczni zostały pominięte.
Wcześniej zamieszczoną opowieść Krzysztofa Woźniaka pod tytułem "Ukarana pycha pięknej Zuzanny" można przeczytać tu (część I) i tu (część II).


Opisując uroki życia sąsiedzkiego postanowiłem osobny rozdział poświęcić kto wie, czy nie najbarwniejszej postaci dawnych lat, Aleksandrowi, popularnie zwanemu przez wszystkich Ksandkiem.

Był to człowiek od swych młodzieńczych lat znany w Choczni i całej okolicy z racji awanturniczego usposobienia i wichrzycielskich, a nawet wręcz zbójeckich ciągotek. Jego dewizą zaś było prowadzić lekki tryb życia kosztem swych bliźnich, co przejawiało się w predylekcji[1] do szalbierczego handlu końmi. Cieszył się wielką sławą niezrównanego handlarza i w tej profesji rzeczywiście zasługiwał na miano czarodzieja.
Pewnego razu nabył gdzieś za bezcen poszerszeniałą[2] i wymizerowaną szkapę, której dni były najprawdopodobniej policzone. Sąsiedzi, nie wyłączając jego kolegi - wujcia Jaśka, byli zbulwersowani taką wpadką rutynowanego koniarza. Atoli on sam wesoło tylko pogwizdywał i zapewniał wszystkich, że zrobi na tym koniu niezły interes. Był tak pewny swego, że pozakładał się z kilkoma niedowiarkami, którzy utrzymywali, że włosy im na dłoni wyrosną, jeśli coś z tego będzie.
Ksandek nie tracił jednak fantazji ani czasu i zajął się intensywną renowacją owej mocno wysłużonej chabety[3], do których to czynności przystąpił z wielką znajomością dzieła. Najpierw podpasł ją jak należy, po czym poddał specjalistycznym zabiegom kosmetycznym. Kiedy szkapina wyglądała wcale godziwie, przed jarmarkiem dał się jej nażreć parzonego żyta, a tuż przed Wadowicami wlał do pyska (koniowi, nie sobie) pół litra wódki. Tak wzmocniony wałach[4] wziął na kieł i puścił się z miejsca rączym galopem, niczym młody ogier.
Na rynku, gdzie Ksandek miał już swoich faktorów[5], zaraz trafili się kupcy, którzy z widocznym zainteresowaniem jęli obmacywać boki i zaglądać w zęby raźno parskającemu gniadoszowi. Na koniec zapragnęli wypróbować jego siłę. Zaprzęgnięto go do wozu; kilku chłopów chwyciło za koła, założono nawet łańcuch, ale koń, którego paliło „w sobie” rozparzone żyto zmieszane z gorzałą, rwał naprzód jak szalony. Widząc to, reflektanci napalili się na kupno, a Ksandek pewny swego spokojnie podbijał cenę. Wreszcie biedna szkapa została sprzedana nieświadomemu rzeczy frajerowi z dalszych stron za niby niewygórowaną cenę 200 zł. Kiedy tylko szczęśliwy nabywca odjechał rwącym się do skoku rumakiem - Ksandek ze zdumionymi (i przegranymi) kompanami poszedł oblać udaną transakcję. Morał stąd taki, że nieraz w sytuacji na pozór straconej także i przy pomocy wódki można dokonywać cudów.

Jeśli już o wódce mowa, to w tym sporcie także mało kto potrafił mu dorównać. Z reguły jego druhem „do wypitki i do wybitki” był wujciu Jasiek. Piszę „do wybitki”, bo też prawdziwym Ksandkowym żywiołem było wywoływanie wszelkich awantur i bójek. Kiedy w ich trakcie mógł wyeksponować swą, istotnie niepoślednią, siłę i zręczność, czuł się jak ryba w wodzie. Na zabawie, potańcówce czy przy innej okazji, Ksandek z reguły lubił sobie podchmielić, po czym sam szukał okazji do burdy. Najczęstszym miejscem jego popisów była sala w „Sokole”. Kiedy rozróba rozkręciła się na dobre i znaleźli się zapaleńcy chcący dołożyć znanemu zabijace, on sam zjawiał się w największej gęstwie z dechą lub młodym drzewkiem w rękach: niczym Józwa Butrym okręcał się wokół siebie i kładł napastników pokotem,szerząc pustkę wokół siebie. Tak więc Ksandek był postrachem okolicy i miejscowi chojracy[6] musieli się z nim liczyć. Wszelako któregoś razu zdarzyło się, że prześladowców było zbyt wielu i nasz chwat wraz z wujciem Jaśkiem musiał salwować[7] się ucieczką. Kiedy pogoń zaczęła deptać im po piętach Ksandek jął wołać, wskazując na towarzysza:
- Łapcie tego małego, on jest najbardziej winien! – i tylko dlatego, że Janek gnał z szybkością pociągu pospiesznego, zdołał wynieść całą skórę z tej niebezpiecznej sytuacji. Od tego czasu ich wzajemne stosunki ochłodziły się znacznie, chociaż później Ksandek zaklinał się, że powiedział to w żartach.

Tak czy inaczej, dzięki swej sile i odwadze, grał Ksandek pierwsze skrzypce wśród podobnych sobie hałaburdów i z tego tytułu zdobył niemałą sławę i rozgłos. To z kolei w połączeniu z faktem, że był przystojnym mężczyzną zapewniało mu duże powodzenie u dziewcząt. On sam niby udawał, że niewiele sobie z tego robi, ale w gruncie rzeczy wbijało go to wielce w dumę i dogadzało jego męskiej próżności.
Aliści, jak to zwykle w tych sprawach bywa, wreszcie trafił na tę jedyną, która mu przypadła do serca. Wybranką tą została Apolonia, zwana przez wszystkich Polką. Była to ładna i hoża[8] dziewoja, jak na owe purytańskie czasy wielce seksowna, a przy tym butna i zadzierzysta[9]. Lubiła się bawić i tańczyć, nie gardziła też kielichem, a gdy było trzeba szermowała niewąsko łaciną i nie byle kto mógł jej dotrzymać na tym polu. Wszystkie te jej przymioty nadzwyczaj imponowały Ksandkowi, który uznał Polkę za bratnią duszę i wymarzoną dziewczynę dla siebie.
Mimo, że tego oczarowała swą zalotnością i wdziękami, głębszym uczuciem zapłonęła do innego krzepkiego donżuana[10], notabene bliskiego sąsiada, Franka, z którym miała tajemny romans. Nie bez znaczenia był przy tym fakt, iż Franek, jako najstarszy syn bogatych rodziców, dziedziczył po nich największy w okolicy majątek. Miała więc sprytna Polka przemyślne kalkulacje, gdy postanowiła schwytać zwierzynę w zastawione sidła.
W efekcie owej miłosnej przygody Polka zaszła w ciążę, lecz sądziła, iż to właśnie zmusi jej adoratora do małżeństwa. Niestety, srodze się zawiodła w swych rachubach: rodzice Franka nawet słyszeć o tym nie chcieli, aby biedna komornica została ich synową. Kategorycznie oświadczyli synowi, że go wydziedziczą, jeśli zdecyduje się ją poślubić. Na takie dictum romantyczny Romeo rychło ostygł w swych zapałach i czym prędzej znalazł sobie nową wybrankę rodem z Frydrychowic[11], która może i nie była po sercu, ale za to po myśli rodzicom, jako, że wniosła duży posag do majątku.
Rodzice Polki natomiast, dowiedziawszy się co w trawie piszczy, wyklęli córkę z wiary i zagrozili, że wyrzucą ją z domu, jeśli urodzi bękarta. W atmosferze skandalu Polka jednak go powiła i znalazła się w rozpaczliwej sytuacji. Kiedy zdawało się, że rodzice spełnią swą groźbę, dziwnym trafem dziecię owo niebawem zmarło i nikt jakoś nie dochodził, co było tego powodem. Wtedy Polka siłą rzeczy poczuła się wolna.
Chcąc udowodnić niegodnemu Frankowi, że go na zawsze wyrzuca z serca, ambitna dziewczyna na powrót obdarzyła względami swego dawnego zalotnika. Tymczasem wśród wioskowej społeczności chodziły różne słuchy o jej tajemniczym romansie i równie zagadkowym, co nagłym zgonie dziecka. Roztaczało to wokół niej klimat rozmaitych posądzeń i wystawiało na pastwę okrutnych języków sfanatyzowanych dewot choczeńskich. Jedyną deską ratunku i zrzucenia piętna jawnogrzesznicy stało się dla Polki małżeństwo z Ksandkiem, zwłaszcza, że i pleban zaczął rzucać gromy na swą występną czarną owieczkę, a w karczmie aż huczało od plotek.
Najwięksi krzykacze jednak milkli jak zaklęci, gdy w drzwiach austeryi pojawiała się groźna postać Ksandka. A kiedy ten, chcąc skonwinkować[12] sobie sąsiadów, stawiał na stole pękatą flachę gorzały, wszyscy prawili mu uprzejmości, użalali się nad losem biednej Polki i w czambuł potępiali nikczemnego Franka. Nie na wiele się to wszakże zdało, bo gdy Franek, w celu podreperowania swej nadwerężonej w ten sposób reputacji, także postanowił nie żałować okowity, niedawni Ksandkowi akolici unisono[13] i na wyprzódki rzucali kalumnie na Polkę, a i na nim samym nie zostawiali suchej nitki.
A Ksandek popadł w wielką rozterkę i nie wiedział, co począć. Czuł się wielce upokorzony w swej męskiej dumie i nosił w sercu głęboką urazę do Polki, a jednocześnie ciągnęła go doń nieodparta siła – uczucie i pociąg fizyczny zarazem. Z jednej strony obawiał się złych języków i miana rogacza - najchętniej wyładowałby swą złość na swym rywalu, lecz Franek był siłaczem znanym na całą wieś, nie chciał więc z nim wchodzić w konflikt, tym bardziej, że myślał o ewentualnym z nim sąsiedztwie. Z drugiej natomiast pocieszał się tym, że kiedy się pobiorą, jego bogdanka zrozumie krzywdę, jaką mu wyrządziła i pełna skruchy będzie mu przez całe życie dziękować, że ją wybawił z opresji. Jednakże tym razem jego, podobnie jak wcześniej Polkę, spotkał srogi zawód.
Po zapowiedziach i zwykłych w takich razach przygotowaniach, ślub, wbrew woli rodziny Ksandka, odbył się według przyjętego zwyczaju. Oblubienica poszła do kościoła w welonie i w wianku na głowie, co doprowadziło czeredę miejscowych dewot do białej gorączki. Weselisko zostało odprawione szumnie w – jakżeby inaczej! – karczmie, gdzie miejscowa socjeta[14] i liczni przyjaciele Ksandka bawili się do białego rana. O imprezie tej, z racji jej wystawności, mówiono jeszcze długo; wódka bowiem lała się strumieniami, stoły były zastawione obficie, a pan młody wraz z kolegami hojnie rzucali grajcary[15] muzykusom, którzy rzępolili siarczyście od ucha.

Atoli miodowy miesiąc rychło minął, a stosunki między nowożeńcami zaczęły się układać całkiem inaczej niż młody, a zapalczywy żonkoś sobie wyobrażał. Nijak nie mógł pojąć, jak to jest, że wszyscy wokół się z nim liczą, uznają jego supremację i schodzą mu z drogi prócz własnej żony, która, miast być uległą i potulną kurą domową, stawia mu się okoniem i nadweręża jego niekwestionowany autorytet. Gryzł się tym bardzo, że Polka, nie dość, że go zdradziła i zraniła jego męską dumę, to teraz naraża na szwank jego sławę mołojecką, którą tak wysoko cenił. Wyrzucał sobie, że tak łatwo dał się na nowo omamić, tym bardziej, że dochodziły do niego drwiny adwersarzy[16], którzy nie odmawiali sobie przyjemności pokpiwania z niego po kątach.
Pognębiony tym wszystkim Ksandek przychodził zalewać robaka do karczmy, gdzie przy pełnych kielichach grono popleczników użalało się nad jego losem i udzielało mu cennych i skutecznych w takich razach rad – w szczególności, gdy udała się kolejna koniarska transakcja i było za co popijać.
Będąc już pod dobrą datą wracał do domu i wszczynał nieziemskie awantury. Zaczynało się od utarczki słownej – on warknął coś o jedzeniu, a popędliwej Polce nie trzeba było wiele, więc odgryzała się natychmiast. Wybuchały więc kłótnie; w trakcie jednej z nich Ksandek, snadź dla wzmocnienia siły argumentów, zrzucił ze stołu pełny talerz i roztrzaskał go o podłogę. Nie omieszkał przy tym bluznąć wiązanką syberyjską[17] wypominając w wulgarny sposób połowicy jej wcześniejszą zdradę. Ta wszelako w najmniejszym stopniu nie przelękła się ni tych słów, ni czynów; nie namyślając się wiele roztłukła w drzazgi drugi talerz i w taki oto niekonwencjonalny sposób pozbyli się całej ślubnej zastawy, a i meblom też się dostało. Rozindyczona Polka klęła przy tym koncertowo, udowadniając małżonkowi, że i na tym polu nie ma się z nią co równać. A że Bozia dała jej głos tyle donośny, co przeraźliwy, wkrótce swym krzykiem zwabiła niemały tłumek pobliskich sąsiadów. Ci z nieukrywaną przyjemnością przypatrywali się owej burzliwej scenie z podwórka, mając za darmo świetny, a dawno nieoglądany teatr.
Tak więc trafiła kosa na kamień – wojownicza Polka ani na cal nie ustępowała z placu boju, ba! nawet wygrzmociła mężulka wałkiem po łbie, gdy ten za bardzo do niej doskakiwał. Widząc, że w ten sposób nic nie wskóra, Ksandek zaczął ją straszyć, że ją puści kantem i znajdzie sobie inną, wszak ma wielbicielek na pęczki. Lecz argumenty te, podobnie jak poprzednie, nie zrobiły na Polce najmniejszego wrażenia. Wziąwszy się pod boki jęła zeń szydzić w żywe oczy, bez żenady wołając:
- No to na co czekosz? Ady jo ci już downo przyprawiła rogi! Znajść to ty se możesz ino k.rwe do łóżka!
Usłyszawszy tę ripostę widownia gruchnęła gromkim śmiechem, konfundując do reszty i tak już ośmieszonego Ksandka, który uznał, że czas najwyższy na zawieszenie broni, bo periculum in mora[18]. Niestety, raz wywołana erupcja[19] nie dała się już zatrzymać – doprowadzona do szewskiej pasji Polka jęła wyrzucać przez okno jego ubrania i zażądała, aby się natychmiast wyprowadził z jej domu, na nieszczęście dla Ksandka bowiem młodzi mieszkali u niej. Spektatorowie[20] wprost piali z uciechy widząc, jak przerażony Ksandek zaczął klękać przed swą połowicą i prosić o przebaczenie; zapewniał, że więcej to się nie powtórzy, byle tylko mógł z nią pozostać. Rozsrożona, a pewna swego niewiasta nie dała się udobruchać – odstawiła swego żonkosia a mensa et toro[21], godząc się jedynie na to, aby urządził sobie nocleg w stodole.
Sprawa wyglądała beznadziejnie; choć klęska była druzgocąca, zdesperowany Ksandek godził się na wszystko, byle żądna sensacji i świetnie bawiąca się jego kosztem gawiedź rozeszła się wreszcie do swych domów. Żywił przy tym nadzieję, że nazajutrz zdoła w końcu ułagodzić rozsierdzoną małżonkę, lecz nie poszło mu tak łatwo.
Dopiero po kilku dniach, kiedy skruszony winowajca przyniósł odpowiedni prezent, Polka zgodziła się wreszcie, aby było jak dawniej. Postawiła wszakże nieszczęśnikowi dwa warunki: po pierwsze kupi całą wytrzaskaną do imentu[22] zastawę i naprawi meble, a po drugie - co było dlań zdecydowanie gorsze – przeprosi ją przed całą rodziną. Dopiero wtedy, gdy Ksandek poszedł do Canossy, pogodzona para podreptała do Wadowic po nową „porcelanę”.

Chociaż niby wszystko wróciło do normy, wieść o całej aferze rozeszła się lotem błyskawicy po całej wsi. Znów mnożyły się plotki, jak zwykle ogniskując się w karczmie. Była to woda na młyn łowców sensacji tudzież osób Ksandkowi nieprzychylnych. On sam nie nosił się już tak hardo jak przedtem - jedynie wówczas, kiedy powiódł się jakiś szwindelek[23] w wiadomym handlu - przy gorzale, w otoczeniu kompanów wstępował w niego dawny rezon. W takich chwilach Ksandka w sposób szczególny także dręczyła doznana klęska, lecz usłużni akolici podsuwali mu coraz to nowe pomysły jak ujarzmić niepokorną żonkę i jaką znaleźć receptę na odzyskanie pozycji w domu.
Rada w radę spiskowcy wymyślili, prymitywny zdawać by się mogło, lecz w owych czasach dość popularny, sposób z duchami. Ta wersja jednak była nieco ambitniejsza od innych i miała większe szanse powodzenia, o czym za chwilę.
Jakiś czas po opisanej wyżej awanturze Ksandek, częściej niż zazwyczaj, zaczął się wymykać do austeryi, skąd, już w nocy, niepostrzeżenie znikał. Niektórzy z jego paczki przeczuwali, że coś tu się święci, ale wydobyć z niego cokolwiek było nie sposób. On zaś, przyszedłszy do domu, cichcem wchodził na strych i tam odprawiał różne harce: szurał butami po podłodze, tupał, jęczał, brząkał łańcuchami etc.
Polka początkowo nie przywiązywała większej wagi do nieobecności męża w domu, wiedziała bowiem, że jako stały bywalec karczmy urzęduje tam z kumplami. Którejś jednak nocy przebudziły ją jakieś podejrzane hałasy: z góry dochodziły odgłosy ciężkich kroków, brzęk łańcuchów i jęki. W pierwszej chwili stwierdziła, że ma jakieś omamy słuchowe, ale gdy sytuacja się powtórzyła nazajutrz rano podzieliła się swoimi spostrzeżeniami z Ksandkiem. Ten uznał, że pewnikiem jest to duch zmarłego niedawno dziadka Polki – trzeba pokropić strych wodą święconą, odmówić „wieczne odpoczywanie” i dać na mszę, wtedy dusza dziadka zyska błogosławiony spokój. Jak postanowili, tak zrobili i rzeczywiście na pewien czas wszystko ucichło. Ale nie na długo.
Obudzona kolejny raz przez nocny harmider Polka, stwierdziwszy ze złością, że Ksandka znów nie ma w domu, postanowiła sama rozwiązać tę zagadkę. Śmiało wspięła się po schodach na górę i - choć odznaczała się niemałą odwagą to, co ujrzała ścięło jej krew w żyłach. Oto nagle, znad sterty słomy, wychynęła biała, upiorna zjawa. Była bez twarzy, a miast oczu jarzyły się dwa światła. Zrazu Polce przeszło przez głowę, że to nowy, koszmarny żart Ksandka - już mu zaczęła wymyślać od sk…synów, lecz kiedy postać zaczęła rosnąć w oczach i zbliżać się, niewiasta krzyknęła przeraźliwie i osunęła się bez zmysłów na ziemię. W tym momencie przerażony nie na żarty Ksandek (on to był bowiem) porwał żonę w ramiona, piorunem zniósł na dół i jął cucić na łóżku.
Kiedy zemdlona połowica doszła do przytomności, nastał sądny dzień, a ściślej wziąwszy, sądna noc. Rozwścieklona Polka, pojąwszy, że jednak to niecny małżonek napędził jej śmiertelnego stracha, zrobiła istne piekło. Wyzywała go, aż uszy więdły i rzucała weń czym popadło tak, że bojąc się kolejnego skandalu, „duch dziadka Polki”, pozbierawszy w popłochu pozagrobowe utensylia[24], czym prędzej wziął nogi za pas i czmychnął do stodoły. Dostało się tedy Ksandkowi, dostało się i niefortunnym doradcom, na których wyładował swą złość za ich chybiony pomysł.

 Ciąg dalszy nastąpi...
 -----------------------------------------------------------------------------------------------------------
[1] predylekcja (z fr.) - szczególne upodobanie, skłonność do kogoś albo czegoś; zamiłowanie.
[2] poszerszeniały (o koniu) – o sierści (ogonie) matowej, pozbawionej właściwego koloru i połysku.
[3] chabeta - chudy, nędzny koń; szkapa.
[4] wałach (wołos.) - wykastrowany koń lub inny przedstawiciel koniowatych (np. muł lub osioł), który w ten sposób przestaje być ogierem. Etymologia terminu wywodzi się od wołoskich pasterzy i osadników, zwanych Wałasami, którzy jako hodowcy zwierząt użytkowych zajmowali się m.in. kastracją (wałaszeniem) koni i rozpowszechnili ją w Beskidach.
[5] faktor (z łac.) – tu: pośrednik, zwłaszcza w handlu.
[6] chojrak - pot. człowiek śmiały, zuchwały, popisujący się swoją odwagą i sprawnością fizyczną; śmiałek.
[7] salwować (z łac.) - ratować, uratować, ocalić.
[8] hoża - krzepka, dziarska, urodziwa, kwitnąca zdrowiem.
[9] zadzierzysty – skory do zaczepki, butny, czupurny, zawadiacki.
[10] donżuan (z hiszp. od imienia Don Juan) – tu żart.: mężczyzna uwodzący kobiety w sposób niefrasobliwy, dla samej gry, zabawy, często zmieniający obiekt swoich zainteresowań, flirciarz, bałamut.
[11] Frydrychowice – wieś w Polsce położona w województwie małopolskim, w powiecie wadowickim, w gminie Wieprz. W latach 1975-1998 miejscowość administracyjnie należała do województwa bielskiego. Położona 270 m n.p.m., na Pogórzu Śląskim, nad potokiem Frydrychówka należącym do zlewni Skawy, przy lokalnej szosie Wadowice – Wieprz (8 km od Wadowic).
[12] skonwinkować (z łac.) – pozyskać, przekonać do kogoś lub czegoś.
[13] unisono (wł.) - jednobrzmiąco, jednogłośnie, zgodnie.
[14] socjeta (z fr.) – 1. ludzie zajmujący uprzywilejowane pozycje w społeczeństwie, elita; 2. żart. towarzystwo.
[15] grajcar – też krajcar, z niemieckiego Kreuzer, drobna moneta w Austrii, 1/100 złotego reńskiego
[16] adwersarz (z łac.) – oponent, przeciwnik, nieprzyjaciel.
[17] wiązanka syberyjska – potok szczególnie niecenzuralnych słów.
[18] periculum in mora (łac.) - niebezpieczeństwo w zwłoce (Liwiusz).
[19] erupcja (z łac.) – tu: gwałtowny przejaw czegoś, wybuch (gniewu).
[20] spektator (z łac.) - człowiek oglądający coś, przypatrujący się czemuś; widz, obserwator.
[21] a mensa et toro (łac.) – od stołu i łoża.
[22] do imentu (z węg.) – pot. do cna, zupełnie, całkowicie.
[23] szwindelek, zdrob. od szwindel ( z niem.) - posp. oszustwo, szachrajstwo.
[24] utensylia (z łac.) - przybory potrzebne do wykonywania czegoś.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz