Wychował się w Choczni.
Nazywał się C i b o r,
powszechnie zaś znano go jako „dziadka z kozią brodą", zwanego „koza-trap".
O bliższe szczegóły jego rodowodu gdybyś Czytelniku spytał, dowiedziałbyś się
jedynie, że jest znajduchem, porzuconym przez matkę.
Jeden z miłosiernych
gospodarzy choczeńskich adoptował go, dając mu swoje nazwisko- Cibor.
Wzrastając w łaskach u ludzi, a pewno i u Boga, młody Ciborek wnet stał się
pacholęciem, sprawnem w pasieniu gęsi i wieprzów.
Niebawem i lata pacholęce
minęły bezpowrotnie, przyszła pełnoletniość, a wtedy miłosierni opiekunowie,
chcąc wyświadczyć największe dobrodziejstwo swemu wychowankowi, postanowili go
ożenić.
Trudno co prawda szło im z wyszukaniem żony, gdyż żadna nie kwapiła się
do malutkiego i pękatego kawalera, ale przecież po wielu zachodach i kłopotach
udało się im wyszukać pannę, akurat stosowną dla młodego Cibora.
Pobrali się.
Jednak młody małżonek nie długo zażywał wywczasów małżeńskich, gdyż po kilku
miesiącach żona przeniosła się do Królestwa niebieskiego.
Po tej pierwszej
towarzyszce życia pozostał mu żal, gotówka i... apetyt na drugą małżonkę.
W tym
to czasie poczęła wyrastać Ciborowi cudaczna broda, a że przybrała kształt
koziej, więc też ludziska dla dokładniejszego odróżnienia jej właściciela od
innych ludzi, zaczęli wdowca nazywać „Ciborem z kozią brodą". Apetyt na
drugą małżonkę potęgował się z dniem każdym w młodym wdowcu coraz bardziej, aż
znalazł zaspokojenie w osobie gospodarnej, nie wielkiej i niezbyt modnej
kobieciny, istnej ,,babci".
Pracowali oboje aże strach. Cibor zaprowadził
nawet nowy - nieznany w Oboczni system w gospodarstwie, mianowicie zaprzęg
kozy do wozu, którą poganiał stereotypowem „koza trap". *1
Stąd poszło, że
wyrostki choczeńskie zaczęły nazywać Cibora nie inaczej, jak tylko „idzie
kozatrap”.
I żył z żoną szczęśliwy długie lata, aż jednym razem spracowane
kobiecisko przeniosło się do wieczności, pozostawiając mężowi cały dorobek
gospodarski, wartający około 4000 koron. *2
Och! ściskał też Ciborowi żal duszę,
aż broda dokumentnie mu zesiwiała.
Wychudł, wybladł, przygarbił się i wtedy
poznał, że stanowi doskonały materyał na dziada. Sprawił sobie połatany
płaszcz, przywdział stare, podarte spodnie, dziurawe buty, w rękę wziął kostór
i olbrzymi różaniec i usiadłszy na schodach klasztoru OO. Karmelitów w
Wadowicach, odmawiał opłacane przez przechodniów nowenny za dusze zmarłe.
I
modlił się tak kilka lat - jednakowoż zwolna poczęła się w dziadku „z
kozią brodą," odzywać młodzieńcza natura, tęsknota za pieszczotami i wywczasami
małżeńskimi. Początkowo nieśmiało, później odważniej na lewo i prawo zaczął
rozpowiadać, iż chciałby się ożenić z panną, albo wdówką, któraby się nim
starcem opiekowała, a w zamian za to zapisze jej cały swój majątek w kwocie
4000 koron.
I znalazło się jedno poczciwe, czułe panieńskie serce, które
postanowiło uszczęśliwić czupurnego dziadusia. A była to niejaka panna Śliwówna
z Jaroszowic pod Wadowicami.
Od wczesnej młodości cechowała ją niezwykła
pobożność. Jako służąca w Wadowicach była gorliwym członkiem Towarzystwa Sług im. św.
Zyty. Otrzymawszy w spadku po ojcu 800 koron wstąpiła do klasztoru, by
całkowicie poświęcić się służbie Bożej. Po roku pobytu zbyt wybujały temperament
skłonił ją do opuszczenia murów klasztornych. Wróciła do domu do Jaroszowic,
skąd. codziennie chodziła modlić się do klasztoru karmelitańskiego. Oczywiście,
że i do jej. uszu doszły głosy o zamiarach dziadka „z kozią bródką", to
też razu pewnego wychodząc z kościoła zatrzymała się przy dziadku i naciągnęła
go na rozmowę na temat jego małżeństwa, w trakcie której bez pardonu oświadczyła
mu, że będzie szczęśliwą, o ile ją pojmie.
Wszystkie nerwy zagrały w poczciwym
68-letnim Ciborze na widok młodej, tęgiej, oświadczającej się mu dziewczyny, do
tego swą pobożnością dającej gwarancyę, że będzie wierną połowicą.
Ponieśli na
zapowiedzi. Proboszcz, widząc przed sobą skurczonego 70-letniego staruszka i
młodą, bujną dziewczynę, nie chciał przystać na ogłoszenie zapowiedzi i danie
ślubu, przewidując dysharmonię w tak nieproporcyonalnem małżeństwie.
Pojechali
po pozwolenie do biskupa, nie dopuszczono ich jednak do niego, odsyłając z
powrotem do proboszcza.
Podróż do Krakowa nie była jednak stracona, gdyż po
drodze Ciborek zakupił swej ukochanej zegarek, obrączki i materyę na ślubną
suknię.
W powrocie do Wadowic pozwoliła mu się - jak twierdzi - w wagonie
kolejowym ucałować i... uszczypać (!).
Szczęśliwy wrócił do domu i wreszcie udało mu
się u księdza uprosić wywołanie zapowiedzi. Gdy już druga została wywołana,
mając już przedsmak miodowych miesięcy, zaprosił do siebie przyszłą połowicę i
tu jako zadatek wręczył jej 2400 koron do przechowania, jako osobie cnotliwej i
bogobojnej.
Sprytna dziewczyna, mając pieniądze w ręku kupiła bilet okrętowy i
zamiast stanąć z dziadkiem „z kozią brodą" na kobiercu ślubnym, dzisiaj
stoi już na amerykańskiej ziemi.
Natomiast biedny dziaduś, ogromnie
przygnębiony, siedzi na schodach klasztoru OO. Karmelitów i odmawia pobożnie
nowenny... za dusze w Czyśćcu cierpiące.
*1 trap- komenda dla konia, z niemieckiego der Trab - kłus
*2 korona- jednostka walutowa Austro-Węgier w latach 1892-1918 = pół złotego
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz