Podczas jednej z leśnych przechadzek piękną Zuzię
obskoczyła nagle grupa zamaskowanych postaci; w ciągu paru chwil dziewczynę
zakneblowano, zawiązano jej oczy, po czym kilkoma energicznymi cięciami nożyc
zestrzyżono włosy.
Wszystko nie trwało dłużej niż dwie zdrowaśki i zanim
poszkodowana się opamiętała wokół nie było żywej duszy, tylko wiatr szeleścił
liśćmi.
Kiedy wreszcie dobrnęła do domu wszyscy oniemieli ze
zgrozy, bo też i wyglądała jak półtora nieszczęścia. Zapłakana i wystraszona, z
kosmykami włosów żałośnie sterczącymi na wszystkie strony, w niczym nie
przypominała dumnej i wyelegantowanej panny sprzed zaledwie dwóch godzin.
Ojcu w pierwszej chwili wprost odjęło mowę; kiedy ją
odzyskał, sklął ordynarnie od ostatnich obu synów za to, że nie pilnowali
siostry, po czym pełnym troski głosem jął indagować opuchniętą od łez Zuzię,
kto ją tak szpetnie urządził.
Wiele się Guzdek zapewne nie dowiedział, ale skoro
świt pospieszył na posterunek, gdzie złożył doniesienie o popełnieniu
przestępstwa, którego ofiarą padła jego córka. Niezwłocznie przesłuchano
poszkodowaną oraz osoby, na które padło jej podejrzenie – niestety, żadnej z
nich nie można było zatrzymać, miały bowiem niezbite alibi. Wdrożone śledztwo
rychło utknęło w martwym punkcie – nie znaleziono winnych.
Dociekliwy ojciec w obronie czci ukochanej jedynaczki
nie zamierzał jednak na tym poprzestawać. Chcąc za wszelką cenę znaleźć
sprawców, urządził w karczmie sutą libację. Sprosił wszystkich znajomych,
stawiał szczodrze wódkę oraz zakąski, mając niepłonną nadzieję, że jak sobie
bractwo popije, to uda mu się przy kielichu wyciągnąć cenne informacje. Krążył
więc między sąsiadami, których dotąd nawet nie raczył zauważać, dolewał
gorzałki, częstował tabaką, poklepywał poufale, zagadywał, ale... zawiódł się
srodze w swych rachubach.
Owszem, żaden z częstowanych nie odmawiał, świadczono
uprzejmości hojnemu sponsorowi, potępiano w czambuł nieznanych złoczyńców, ale
nikt nie puścił pary z ust. W gromadzie była solidarność – wspomniana wyżej
zasada była podstawą wspólnej egzystencji. Być może któryś z nich coś wiedział,
lecz z obawy zemsty i puszczenia czerwonego kura[1] milczał jak zaklęty. Tak
więc szczwany lis nic wskórał, choć pomysł był chytry i miał szansę powodzenia.
Tymczasem wokół osoby panny Guzdkówny wytworzyła się
bardzo kłopotliwa atmosfera. Jak tylko sodalicja[2] dewot choczeńskich
dowiedziała się o całym zajściu, święte oburzenie zapanowało wśród tegoż
ortodoksyjnego[3]
grona.
Dziewczyna została odsądzona od czci i wiary, bowiem ostrzyżenie, według
przyjętego na wsi obyczaju, uznawano za karę wymierzaną tzw. pannom
miłosiernym, zwanym też przez złośliwych cichodajkami. Odtąd każda z owych
strażniczek moralności ujrzawszy dziedzicównę żegnała się nabożnie i
ostentacyjnie spluwała przed siebie, jakby zobaczyła diabła. Przepełnione
fanatyzmem sekutnice zawiązały istną krucjatę przeciw biednej Zuzannie.
Rozpowiadając niestworzone historie poruszyły całą społeczność wioskową, a
nawet zażądały od proboszcza aby dokonał egzorcyzmów[4] nad występną córą Beliala[5], zamawiając na tę intencję
mszę. Sam pleban minę miał mocno niewyraźną, bo primo: miał wciąż na karku rozgdakane prukwy, a secundo[6]: zaczynał tracić pewność,
czy powtarzane zarzuty nie mają choć w części uzasadnienia.
Doszło do tego, że na ścianach i na drzwiach domu
Guzdków zaczęły pojawiać się napisy: „tu mieszka panna miłosierna”, a którejś
nocy nawet wybito im szyby. Był to więc sygnał, że należało się liczyć z
najgorszym.
Wszystko to załamało zupełnie dumną pannę; początkowo
nie mogła się nigdzie pokazać publicznie z powodu swej hańby, lecz w miarę
rozwoju sytuacji nawet opuszczenie domu stawało się dla niej wręcz niebezpieczne.
Do niedawna tak pewna siebie, swej pozycji towarzyskiej, pełna werwy i
rozmaitych pomysłów, robiła co chciała i kiedy chciała – teraz więzień własnego
pokoju, zdesperowana, zastraszona i popadająca w czarną rozpacz. Do niedawna
zazdroszczono jej wszystkiego: urody, majątku, wielbicieli – teraz ona
zazdrościła zwyczajnym, prostym dziewczynom swobody, radości, normalnego życia.
Jakże boleśnie odczuła swoją pychę i zarozumialstwo ojca, który ją utwierdzał w
przekonaniu, iż jest partią niczym prawdziwa córka dziedzica i nie ma we wsi
kawalera godnego ubiegać się o jej rękę.
Całe dnie przepędzała sama, opuszczona i wzgardzona
przez wszystkich, drżąc przed zemstą tych dewotek, z których tak niedawno
szydziła publicznie, ba! nawet obawiając się kpin i złośliwych docinków rówieśnic
i rówieśników, dawniej zgoła niedostrzeganych. Pod wpływem gorzkich refleksji
straciła ochotę do życia i świat jej obrzydł ze szczętem. Przestały ją cieszyć
piękne stroje wypełniające szafy, straciła apetyt, nie sypiała nocami i popadała
w coraz większą depresję. Nie pomogły prośby i perswazje rodziców – Zuzka
zacięła się w swym cierpieniu, jakby w ten sposób chciała sama siebie ukarać za
swe poprzednie postępki.
Dumny do niedawna ze swej jedynaczki i tak pewny
siebie papa Guzdek zaczął aż chudnąć od tej zgryzoty, przy której dawne
problemy wydały się drobiazgiem. Wszędzie, gdzie się pojawił, słyszał głośne
przytyki i drwiące chichoty. Jednak dufny w swoje stosunki i możliwości nie
miał zamiaru się poddawać – postanowił za wszelką cenę bronić swej godności i
reputacji ukochanej Zuzi. Najpierw odbył naradę z wójtem, po której poszedł na
policję i wymógł, by śledztwo potoczyło się ze zdwojoną energią oraz zażyczył
sobie ochrony domu. Jak łatwo się domyślić kosztowało go to sporo zabiegów,
bowiem wójt, jako osoba urzędowa, poparł co prawda sprawę, ale należało go
odpowiednio zmotywować materialnie i trunkowo, podobnie zresztą jak i
wachmistrza.
Rad nierad, musiał półpanek potrząsnąć kiesą.
Bezpieczeństwo Guzdkom zostało zapewnione, lecz nie został rozwiązany problem
świętych sekutnic i egzorcyzmów, z którym imć Wojciech pospieszył wprost do
księdza proboszcza. Nie wątpił, iż pleban, pomny wyświadczonych mu
dobrodziejstw, nie omieszka i tym razem przyjść z pomocą swemu protegowanemu.
I nie omylił się bynajmniej, aliści mąż świątobliwy
wyraźnie nadmienił, że materia jest trudna i nader delikatna, wymaga bowiem
skontaktowania się z kurią biskupią, która zapewne przyśle egzorcystę; ponadto
nie będzie łatwo przekonać sforę zacietrzewionych bigotek[7], że po dokonaniu obrzędów
antychryst[8] nie będzie miał przystępu
do napiętnowanej Zuzanny. Jednym słowem dał do zrozumienia, że miły sercu,
aczkolwiek kłopotliwy parafianin, tanim kosztem się nie wyłga.
Zasępiło się oblicze pysznego sknery, zwłaszcza, że
natchnienie spłynęło na księdza proboszcza dopiero wówczas, gdy na stole urósł
niemały stosik banknotów. Udelektowany lubym widokiem dobrodziej oznajmił
zmarkotniałemu pupilowi, że wszystko z pomocą Bożą da się załatwić, jeśli
Zuzanna skłoni któregoś ze swych wielbicieli do małżeństwa. Wtedy on
niezwłocznie ogłosi zapowiedzi i będzie to niezbitym dowodem działania łaski
Bożej, która sprawiła, iż zbłąkana owieczka wróciła do owczarni.
Obdarowany pasterskim błogosławieństwem na drogę,
powrócił Wojciech do domu i podzielił się szczęsną wieścią z pogrążoną w
strapieniu córką. Ta, snadź wcześniej przemyślawszy swoje postępowanie, doszła
do podobnego wniosku. Uznała, że przedtem zachowywała się nikczemnie, że była
nieczułą, zarozumiałą i próżną dziewczyną. Co prawda poniewczasie, lecz
zrozumiała, iż prawdziwego uczucia nie można kupić za żadne pieniądze ani nim
frymarczyć[9], szczególnie w odniesieniu
do tych, którzy „mają serce i patrzą w serce”[10]. Dowiedziawszy się, jak
się sprawy mają, zrazu uradowała się szczerze, lecz wkrótce znów popadła w
głęboką rozterkę. Spytana o powód oświadczyła kategorycznie, że jeśli wyjdzie
za mąż, to tylko za jednego z dwóch odrzuconych adoratorów, czyli za Wróbla lub
za Zająca.
Aliści na takie dictum[11] papa Guzdek wyraził swoje
veto[12] – może mimo wszystko
wyobrażał sobie innego zięcia, może też, mając w pamięci swe niechlubne wobec
tej dwójki wyczyny, nie chciał się przyznać do błędu. Jednak tym razem córa
twardo obstawała przy swoim i zagroziła, że zrobi sobie coś złego, gdy ojciec
jej narzuci innego męża. Widząc, że to nie przelewki, dziedzic był zmuszony –
niechętnie, lecz za to rychło - zmienić zdanie.
Trzeba było zatem pójść do Canossy[13], co stanowiło niemalże
despekt[14] dla domu. I tu - widać
sam los zadbał, by Zuzia nie miała problemu z wyborem - okazało się, że tylko
jeden pretendent wchodzi w grę, a mianowicie „goły Zając”, bowiem Wróbel
zastosował się do „rady” dziedzica i siedział już z narzeczoną na swej gałęzi.
Dumnej pannie nie pozostawało nic innego, jak napisać do swego dawnego
wielbiciela list; przeprosić za wszelkie zniewagi i zaprosić do złożenia wizyty
w wiadomym celu. Z bijącym sercem czekała na odpowiedź; mijał dzień za dniem, a
listonosz jak na złość nic nie przynosił. Zuzanna przeżywała chwile wielkiej
niepewności i udręki - wszak zdawała sobie sprawę, że chłopak wcale nie musi
odpisać. Jeśli tak się stanie to wszystko dla niej stracone, tak naprawdę
bowiem to ku niemu skłaniała swe serce. Kiedy straciła już wszelką nadzieję,
upragniony list wreszcie nadszedł.
Ambitny młodzieniec nie odrzucał wprawdzie złożonej
propozycji, lecz – jak łatwo się było domyślić – postawił pewne warunki.
Zażądał mianowicie zadośćuczynienia za doznaną krzywdę moralną oraz poręczenia,
że podobna sytuacja się nie powtórzy. Mimo, że była to dosyć gorzka pigułka dla
Zuzy, a w szczególności dla ojca – warunki te zostały przyjęte.
Usatysfakcjonowany tym przyrzeczeniem „epuzer z
odzysku” zjawił się u państwa Guzdków wraz z rodzicami i dumny bogacz musiał go
przeprosić wobec całego zgromadzenia, co bynajmniej nie przyszło mu łatwo.
Potem podpisano stosowną intercyzę[15] i dopiero wtedy nasz
bohater zgodził się zostać zięciem Wojciecha, który choć zżymał się w duchu,
musiał robić dobrą minę do złej gry.
Nadeszła pora, by sprawy wziął w swe ręce ksiądz
dobrodziej i wywiązał się z wcześniejszych obietnic, co zresztą uczynił bardzo
solidnie. Podczas uroczyście odprawionej w wiadomej intencji mszy wygłosił
piękne kazanie, którego motywem przewodnim była przypowieść o zgubionej owcy:
- Cóż myślicie? Jeśliby miał kto sto owiec, a
zbłądziła jedna z nich, czyż nie zostawi dziewięćdziesięciu dziewięciu i nie
zdąża szukać tej która zginęła? – dowodził bogobojnym, mentorskim tonem z
ambony. - A jeśli uda mu się ją odnaleźć, zaprawdę powiadam wam, że się z niej więcej
weselić będzie niż z dziewięćdziesięciu dziewięciu, które nie zbłądziły![16] - Po czym ogłosił wszem i
wobec, że panna Zuzanna jest uwolniona od wpływu złego ducha, bowiem zamierza
wstąpić w związki małżeńskie, aby uczciwie i pobożnie żyć w uświęconym stadle.
Te poważne słowa szanowanego duszpasterza wywarły na
obecnych głębokie wrażenie i stanowiły zarazem tarczę ochronną przed napaściami
snadź nie do końca przekonanych o tym cudownym nawróceniu fanatycznych
babiszonów. Mimo wszystko, dalej nazywały Guzdkównę „panną miłosierną”, tyle,
że teraz półgębkiem, w swoim gronie, aby się nie narazić na gniew proboszcza.
Natomiast przyszły jej małżonek wcale się tym nie
zrażał – widać dobrze znał prawdę, a może i sam jej trochę dopomógł – kto wie?
Dość, że uśmiechał się tajemniczo i lekceważył sobie wyraźnie opinię całej tej
ortodoksyjnej hałastry. Wiedział doskonale, że nauczka nie poszła w las - Zuzia
zmieniła się diametralnie i będzie dlań dobrą żoną; poza tym nadal darzył ją
niezmiennym uczuciem.
Dzień ślubu młodej pary zapisał się w historii
Choczni szczególnie wyrazistymi zgłoskami. Była to pora pięknej, słonecznej
jesieni. Pośród szpaleru złotolistnych drzew drogą ustrojoną paradnymi bramami
jechał wóz przyozdobiony pękami kolorowych wstążek, powiewających na łagodnym
wietrze. Na wozie, ciągniętym przez parę dziarskich gniadoszy siedzieli
nowożeńcy z rodziną i drużbami. Panna młoda nie dopuściła do niepotrzebnych
sensacji – być może oczekiwanych przez co zawziętsze świętoszki – na głowie
miała biały, szczelnie opinający włosy turban z welonem spływającym na ramiona.
Jej olśniewająca suknia ślubna szła o lepsze z nienaganną wykwintnością
garnituru pana młodego, słowem stanowili rzadkiej urody młodą parę - niczym
wyjętą z żurnala mód.
Przed kościołem zgromadził się spory tłumek
ciekawskich, bo i też wydarzenie było zgoła niecodzienne. Znaleźli się tam
bliżsi i dalsi sąsiedzi dziedzica, grono cichych wielbicielek pana młodego, z
których niejedna ukradkiem ocierała łzę z oka, spozierając z zazdrością na
piękną pannę młodą oraz – jakżeby inaczej! – liczne gremium dewot, świdrujących
ją oburzonym wzrokiem i wygrażających gniewnie laskami.
Aliści czujny proboszcz, dotrzymując do końca danego
wcześniej słowa, umiejętnie uśmierzył zarzewie buntu i doprowadził rzecz całą
do zwycięskiego końca. Ceremonii przydano niezwykłą oprawę: ślub był rzymski[17], msza koncelebrowana[18], a zgromadzony w świątyni
mnogi lud boży dawno nie widział uroczystości równie wspaniałej.
Weselisko, jak łatwo sobie wyobrazić, wyprawiono
huczne i nie mogło być inaczej, skoro sam dziedzic wydawał jedynaczkę za mąż.
Zaszczycił je swą obecnością ksiądz dobrodziej, wójt, pan wachmistrz tudzież
cała znaczniejsza elita choczeńska. Prócz licznych gości bawili się również na
tej imprezie sąsiedzi z całej okolicy zaproszeni przez pana młodego, a godnym
uwagi był fakt, iż papa Guzdek, pomny danej mu nauczki, nie tylko nie
protestował, ale sam ich wszystkich łaskawie ugaszczał.
Na prośbę panny młodej, z przyczyn oczywistych, nie
urządzano potańcówki w karczmie, co skwapliwie poparł pleban, a rodzice i pan
młody chętnie zaakceptowali. Nie było zresztą ku temu potrzeby, jako, że dom
weselny był na tyle obszerny, że miejsca na tańce i zabawę było pod dostatkiem,
nawet dla tak licznego grona.
Bawiono się więc znakomicie, kapela grała od ucha, a
jadła i napoju nikomu nie brakło. Towarzystwo podochociło sobie niezgorzej,
nikt wszak za kołnierz nie wylewał, a już najmniej imć Wojciech, który
kordialnie ściskał i całował „miłych sąsiadów” nie zdając sobie sprawy, że w
tej liczbie są też zakonspirowani spiskowcy, którzy zalali mu zdrowo sadła za
skórę.
Tak tedy Numa wyszła za Pompiliusza[19], topory wojenne zostały
zakopane, urazy zapomniane i wypalono wreszcie fajkę pokoju. Odtąd miedzy dziedzicem,
a wioskową gromadą zapanowała zgoda; jedynie złośliwi, (których nigdzie nie
brak) aby dokuczyć dumnemu pankowi, czasem przy kielichu w karczmie przypijali
doń mówiąc: „lepszy Zając w stodole niż Wróbel na gałęzi”.
Osobliwa ironia losu sprawiła jednak, że właśnie ów
wzgardzony niegdyś Zając okazał się wzorowym mężem i świetnym gospodarzem,
przez co zyskał szacunek teścia i miłość żony. Najbardziej wszakże cenili „młodego
dziedzica” sąsiedzi, bowiem z wszystkimi żył w dobrych stosunkach, każdemu chętnie
pomagał, a pracę ich wynagradzał rzetelnie. Jak mawiali starożytni Rzymianie: concordia res parvaecrescunt,
discordia maximae dilabuntur[20]…
[1] czerwony kur – pożar;
puścić komuś czerwonego kura – podpalić dom.
[2] sodalicja (z łac.) –
bractwo religijne, związek pobożny, (zwł. sodalicja mariańska); tu: ironicznie.
[3] ortodoksyjny (z gr.) –
wierny określonej doktrynie, zwłaszcza religijnej, we wszystkich, nawet
najdrobniejszych szczegółach, bez jakiegokolwiek odstępstwa od jej sformułowań.
[4] egzorcyzm (łac. z gr.)
- obrzęd liturgiczny mający na celu usunięcie wpływu szatana na osobę lub
rzecz.
[5]Belial (z hebr.) –
wcielenie zła, bezprawia; szatan.
[6] primo, secundo, tertio
(łac.) - po pierwsze, po drugie, po trzecie.
[7] bigotka (z fr.) –
kobieta gorliwie i manifestacyjnie spełniająca praktyki religijne, zaniedbująca
przy tym pobożność wewnętrzną i przesadnie rygorystyczna wobec innych, dewotka.
[8] antychryst (z gr.) –
szatan, zły duch.
[9] frymarczyć (z niem.) –
tu: nadużywać rzeczy wzniosłych do niskich celów.
[10]parafraza cytatu: „Miej
serce i patrzaj w serce!” – A. Mickiewicz, „Romantyczność”.
[11] dictum (łac.) -
wypowiedź, argument.
[12] veto, weto (z łac.
veto – nie pozwalam) - sprzeciw, protest.
[13] iść (pójść) do
Canossy (Canossa – wieś w płn. Włoszech, gdzie w 1077 r. cesarz Henryk IV
ukorzył się przed papieżem Grzegorzem VII) – przen. wyrazić skruchę, uznać swój
błąd; ukorzyć się.
[14] despekt (z łac.) -
uchybienie komu, ubliżenie, afront, obraza.
[15] intercyza (z łac.) -
przestarz. umowa przedślubna ustalająca sprawy majątkowe przyszłych małżonków.
[16] ewangelia wg św.
Mateusza, rozdział 18, 11-13.
[17] ślub rzymski -
ceremonia zawarcia sakramentu małżeństwa ma miejsce w czasie mszy świętej.
[18] msza koncelebrowana -
msza sprawowana równocześnie przy jednym ołtarzu przez większą liczbę kapłanów.
Jeden z nich, zwany celebransem głównym, przewodniczy całej liturgii.
[19]Numa wyszła za
Pompiliusza (od imienia NumaPompiliusz, legendarnego króla rzymskiego) – żart.
zakończenie małżeństwem fabuły utworu dramatycznego, albo epickiego.
[20]concordia res
parvaecrescunt....(łac.) – zgodą małe rzeczy wzrastają, niezgodą największe się
rozpadają (Seneka).
Copyright Krzysztof Woźniak.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz