piątek, 8 lipca 2016

Opowieści choczeńskie - "Ukarana pycha pięknej Zuzanny" cd

Część druga (i ostatnia) opowieści nadesłanej przez Krzysztofa Woźniaka- początek jest dostępny tutaj.


Podczas jednej z leśnych przechadzek piękną Zuzię obskoczyła nagle grupa zamaskowanych postaci; w ciągu paru chwil dziewczynę zakneblowano, zawiązano jej oczy, po czym kilkoma energicznymi cięciami nożyc zestrzyżono włosy. 
Wszystko nie trwało dłużej niż dwie zdrowaśki i zanim poszkodowana się opamiętała wokół nie było żywej duszy, tylko wiatr szeleścił liśćmi.
Kiedy wreszcie dobrnęła do domu wszyscy oniemieli ze zgrozy, bo też i wyglądała jak półtora nieszczęścia. Zapłakana i wystraszona, z kosmykami włosów żałośnie sterczącymi na wszystkie strony, w niczym nie przypominała dumnej i wyelegantowanej panny sprzed zaledwie dwóch godzin.
Ojcu w pierwszej chwili wprost odjęło mowę; kiedy ją odzyskał, sklął ordynarnie od ostatnich obu synów za to, że nie pilnowali siostry, po czym pełnym troski głosem jął indagować opuchniętą od łez Zuzię, kto ją tak szpetnie urządził.
Wiele się Guzdek zapewne nie dowiedział, ale skoro świt pospieszył na posterunek, gdzie złożył doniesienie o popełnieniu przestępstwa, którego ofiarą padła jego córka. Niezwłocznie przesłuchano poszkodowaną oraz osoby, na które padło jej podejrzenie – niestety, żadnej z nich nie można było zatrzymać, miały bowiem niezbite alibi. Wdrożone śledztwo rychło utknęło w martwym punkcie – nie znaleziono winnych.
Dociekliwy ojciec w obronie czci ukochanej jedynaczki nie zamierzał jednak na tym poprzestawać. Chcąc za wszelką cenę znaleźć sprawców, urządził w karczmie sutą libację. Sprosił wszystkich znajomych, stawiał szczodrze wódkę oraz zakąski, mając niepłonną nadzieję, że jak sobie bractwo popije, to uda mu się przy kielichu wyciągnąć cenne informacje. Krążył więc między sąsiadami, których dotąd nawet nie raczył zauważać, dolewał gorzałki, częstował tabaką, poklepywał poufale, zagadywał, ale... zawiódł się srodze w swych rachubach.
Owszem, żaden z częstowanych nie odmawiał, świadczono uprzejmości hojnemu sponsorowi, potępiano w czambuł nieznanych złoczyńców, ale nikt nie puścił pary z ust. W gromadzie była solidarność – wspomniana wyżej zasada była podstawą wspólnej egzystencji. Być może któryś z nich coś wiedział, lecz z obawy zemsty i puszczenia czerwonego kura[1] milczał jak zaklęty. Tak więc szczwany lis nic wskórał, choć pomysł był chytry i miał szansę powodzenia.
Tymczasem wokół osoby panny Guzdkówny wytworzyła się bardzo kłopotliwa atmosfera. Jak tylko sodalicja[2] dewot choczeńskich dowiedziała się o całym zajściu, święte oburzenie zapanowało wśród tegoż ortodoksyjnego[3] grona. 
Dziewczyna została odsądzona od czci i wiary, bowiem ostrzyżenie, według przyjętego na wsi obyczaju, uznawano za karę wymierzaną tzw. pannom miłosiernym, zwanym też przez złośliwych cichodajkami. Odtąd każda z owych strażniczek moralności ujrzawszy dziedzicównę żegnała się nabożnie i ostentacyjnie spluwała przed siebie, jakby zobaczyła diabła. Przepełnione fanatyzmem sekutnice zawiązały istną krucjatę przeciw biednej Zuzannie. Rozpowiadając niestworzone historie poruszyły całą społeczność wioskową, a nawet zażądały od proboszcza aby dokonał egzorcyzmów[4] nad występną córą Beliala[5], zamawiając na tę intencję mszę. Sam pleban minę miał mocno niewyraźną, bo primo: miał wciąż na karku rozgdakane prukwy, a secundo[6]: zaczynał tracić pewność, czy powtarzane zarzuty nie mają choć w części uzasadnienia.
Doszło do tego, że na ścianach i na drzwiach domu Guzdków zaczęły pojawiać się napisy: „tu mieszka panna miłosierna”, a którejś nocy nawet wybito im szyby. Był to więc sygnał, że należało się liczyć z najgorszym.
Wszystko to załamało zupełnie dumną pannę; początkowo nie mogła się nigdzie pokazać publicznie z powodu swej hańby, lecz w miarę rozwoju sytuacji nawet opuszczenie domu stawało się dla niej wręcz niebezpieczne. Do niedawna tak pewna siebie, swej pozycji towarzyskiej, pełna werwy i rozmaitych pomysłów, robiła co chciała i kiedy chciała – teraz więzień własnego pokoju, zdesperowana, zastraszona i popadająca w czarną rozpacz. Do niedawna zazdroszczono jej wszystkiego: urody, majątku, wielbicieli – teraz ona zazdrościła zwyczajnym, prostym dziewczynom swobody, radości, normalnego życia. Jakże boleśnie odczuła swoją pychę i zarozumialstwo ojca, który ją utwierdzał w przekonaniu, iż jest partią niczym prawdziwa córka dziedzica i nie ma we wsi kawalera godnego ubiegać się o jej rękę.
Całe dnie przepędzała sama, opuszczona i wzgardzona przez wszystkich, drżąc przed zemstą tych dewotek, z których tak niedawno szydziła publicznie, ba! nawet obawiając się kpin i złośliwych docinków rówieśnic i rówieśników, dawniej zgoła niedostrzeganych. Pod wpływem gorzkich refleksji straciła ochotę do życia i świat jej obrzydł ze szczętem. Przestały ją cieszyć piękne stroje wypełniające szafy, straciła apetyt, nie sypiała nocami i popadała w coraz większą depresję. Nie pomogły prośby i perswazje rodziców – Zuzka zacięła się w swym cierpieniu, jakby w ten sposób chciała sama siebie ukarać za swe poprzednie postępki.
Dumny do niedawna ze swej jedynaczki i tak pewny siebie papa Guzdek zaczął aż chudnąć od tej zgryzoty, przy której dawne problemy wydały się drobiazgiem. Wszędzie, gdzie się pojawił, słyszał głośne przytyki i drwiące chichoty. Jednak dufny w swoje stosunki i możliwości nie miał zamiaru się poddawać – postanowił za wszelką cenę bronić swej godności i reputacji ukochanej Zuzi. Najpierw odbył naradę z wójtem, po której poszedł na policję i wymógł, by śledztwo potoczyło się ze zdwojoną energią oraz zażyczył sobie ochrony domu. Jak łatwo się domyślić kosztowało go to sporo zabiegów, bowiem wójt, jako osoba urzędowa, poparł co prawda sprawę, ale należało go odpowiednio zmotywować materialnie i trunkowo, podobnie zresztą jak i wachmistrza.
Rad nierad, musiał półpanek potrząsnąć kiesą. Bezpieczeństwo Guzdkom zostało zapewnione, lecz nie został rozwiązany problem świętych sekutnic i egzorcyzmów, z którym imć Wojciech pospieszył wprost do księdza proboszcza. Nie wątpił, iż pleban, pomny wyświadczonych mu dobrodziejstw, nie omieszka i tym razem przyjść z pomocą swemu protegowanemu.
I nie omylił się bynajmniej, aliści mąż świątobliwy wyraźnie nadmienił, że materia jest trudna i nader delikatna, wymaga bowiem skontaktowania się z kurią biskupią, która zapewne przyśle egzorcystę; ponadto nie będzie łatwo przekonać sforę zacietrzewionych bigotek[7], że po dokonaniu obrzędów antychryst[8] nie będzie miał przystępu do napiętnowanej Zuzanny. Jednym słowem dał do zrozumienia, że miły sercu, aczkolwiek kłopotliwy parafianin, tanim kosztem się nie wyłga.
Zasępiło się oblicze pysznego sknery, zwłaszcza, że natchnienie spłynęło na księdza proboszcza dopiero wówczas, gdy na stole urósł niemały stosik banknotów. Udelektowany lubym widokiem dobrodziej oznajmił zmarkotniałemu pupilowi, że wszystko z pomocą Bożą da się załatwić, jeśli Zuzanna skłoni któregoś ze swych wielbicieli do małżeństwa. Wtedy on niezwłocznie ogłosi zapowiedzi i będzie to niezbitym dowodem działania łaski Bożej, która sprawiła, iż zbłąkana owieczka wróciła do owczarni.
Obdarowany pasterskim błogosławieństwem na drogę, powrócił Wojciech do domu i podzielił się szczęsną wieścią z pogrążoną w strapieniu córką. Ta, snadź wcześniej przemyślawszy swoje postępowanie, doszła do podobnego wniosku. Uznała, że przedtem zachowywała się nikczemnie, że była nieczułą, zarozumiałą i próżną dziewczyną. Co prawda poniewczasie, lecz zrozumiała, iż prawdziwego uczucia nie można kupić za żadne pieniądze ani nim frymarczyć[9], szczególnie w odniesieniu do tych, którzy „mają serce i patrzą w serce”[10]. Dowiedziawszy się, jak się sprawy mają, zrazu uradowała się szczerze, lecz wkrótce znów popadła w głęboką rozterkę. Spytana o powód oświadczyła kategorycznie, że jeśli wyjdzie za mąż, to tylko za jednego z dwóch odrzuconych adoratorów, czyli za Wróbla lub za Zająca.
Aliści na takie dictum[11] papa Guzdek wyraził swoje veto[12] – może mimo wszystko wyobrażał sobie innego zięcia, może też, mając w pamięci swe niechlubne wobec tej dwójki wyczyny, nie chciał się przyznać do błędu. Jednak tym razem córa twardo obstawała przy swoim i zagroziła, że zrobi sobie coś złego, gdy ojciec jej narzuci innego męża. Widząc, że to nie przelewki, dziedzic był zmuszony – niechętnie, lecz za to rychło - zmienić zdanie.
Trzeba było zatem pójść do Canossy[13], co stanowiło niemalże despekt[14] dla domu. I tu - widać sam los zadbał, by Zuzia nie miała problemu z wyborem - okazało się, że tylko jeden pretendent wchodzi w grę, a mianowicie „goły Zając”, bowiem Wróbel zastosował się do „rady” dziedzica i siedział już z narzeczoną na swej gałęzi. Dumnej pannie nie pozostawało nic innego, jak napisać do swego dawnego wielbiciela list; przeprosić za wszelkie zniewagi i zaprosić do złożenia wizyty w wiadomym celu. Z bijącym sercem czekała na odpowiedź; mijał dzień za dniem, a listonosz jak na złość nic nie przynosił. Zuzanna przeżywała chwile wielkiej niepewności i udręki - wszak zdawała sobie sprawę, że chłopak wcale nie musi odpisać. Jeśli tak się stanie to wszystko dla niej stracone, tak naprawdę bowiem to ku niemu skłaniała swe serce. Kiedy straciła już wszelką nadzieję, upragniony list wreszcie nadszedł.
Ambitny młodzieniec nie odrzucał wprawdzie złożonej propozycji, lecz – jak łatwo się było domyślić – postawił pewne warunki. Zażądał mianowicie zadośćuczynienia za doznaną krzywdę moralną oraz poręczenia, że podobna sytuacja się nie powtórzy. Mimo, że była to dosyć gorzka pigułka dla Zuzy, a w szczególności dla ojca – warunki te zostały przyjęte.
Usatysfakcjonowany tym przyrzeczeniem „epuzer z odzysku” zjawił się u państwa Guzdków wraz z rodzicami i dumny bogacz musiał go przeprosić wobec całego zgromadzenia, co bynajmniej nie przyszło mu łatwo. Potem podpisano stosowną intercyzę[15] i dopiero wtedy nasz bohater zgodził się zostać zięciem Wojciecha, który choć zżymał się w duchu, musiał robić dobrą minę do złej gry.
Nadeszła pora, by sprawy wziął w swe ręce ksiądz dobrodziej i wywiązał się z wcześniejszych obietnic, co zresztą uczynił bardzo solidnie. Podczas uroczyście odprawionej w wiadomej intencji mszy wygłosił piękne kazanie, którego motywem przewodnim była przypowieść o zgubionej owcy:
- Cóż myślicie? Jeśliby miał kto sto owiec, a zbłądziła jedna z nich, czyż nie zostawi dziewięćdziesięciu dziewięciu i nie zdąża szukać tej która zginęła? – dowodził bogobojnym, mentorskim tonem z ambony. - A jeśli uda mu się ją odnaleźć, zaprawdę powiadam wam, że się z niej więcej weselić będzie niż z dziewięćdziesięciu dziewięciu, które nie zbłądziły![16] - Po czym ogłosił wszem i wobec, że panna Zuzanna jest uwolniona od wpływu złego ducha, bowiem zamierza wstąpić w związki małżeńskie, aby uczciwie i pobożnie żyć w uświęconym stadle.
Te poważne słowa szanowanego duszpasterza wywarły na obecnych głębokie wrażenie i stanowiły zarazem tarczę ochronną przed napaściami snadź nie do końca przekonanych o tym cudownym nawróceniu fanatycznych babiszonów. Mimo wszystko, dalej nazywały Guzdkównę „panną miłosierną”, tyle, że teraz półgębkiem, w swoim gronie, aby się nie narazić na gniew proboszcza.
Natomiast przyszły jej małżonek wcale się tym nie zrażał – widać dobrze znał prawdę, a może i sam jej trochę dopomógł – kto wie? Dość, że uśmiechał się tajemniczo i lekceważył sobie wyraźnie opinię całej tej ortodoksyjnej hałastry. Wiedział doskonale, że nauczka nie poszła w las - Zuzia zmieniła się diametralnie i będzie dlań dobrą żoną; poza tym nadal darzył ją niezmiennym uczuciem.
Dzień ślubu młodej pary zapisał się w historii Choczni szczególnie wyrazistymi zgłoskami. Była to pora pięknej, słonecznej jesieni. Pośród szpaleru złotolistnych drzew drogą ustrojoną paradnymi bramami jechał wóz przyozdobiony pękami kolorowych wstążek, powiewających na łagodnym wietrze. Na wozie, ciągniętym przez parę dziarskich gniadoszy siedzieli nowożeńcy z rodziną i drużbami. Panna młoda nie dopuściła do niepotrzebnych sensacji – być może oczekiwanych przez co zawziętsze świętoszki – na głowie miała biały, szczelnie opinający włosy turban z welonem spływającym na ramiona. Jej olśniewająca suknia ślubna szła o lepsze z nienaganną wykwintnością garnituru pana młodego, słowem stanowili rzadkiej urody młodą parę - niczym wyjętą z żurnala mód.
Przed kościołem zgromadził się spory tłumek ciekawskich, bo i też wydarzenie było zgoła niecodzienne. Znaleźli się tam bliżsi i dalsi sąsiedzi dziedzica, grono cichych wielbicielek pana młodego, z których niejedna ukradkiem ocierała łzę z oka, spozierając z zazdrością na piękną pannę młodą oraz – jakżeby inaczej! – liczne gremium dewot, świdrujących ją oburzonym wzrokiem i wygrażających gniewnie laskami.
Aliści czujny proboszcz, dotrzymując do końca danego wcześniej słowa, umiejętnie uśmierzył zarzewie buntu i doprowadził rzecz całą do zwycięskiego końca. Ceremonii przydano niezwykłą oprawę: ślub był rzymski[17], msza koncelebrowana[18], a zgromadzony w świątyni mnogi lud boży dawno nie widział uroczystości równie wspaniałej.
Weselisko, jak łatwo sobie wyobrazić, wyprawiono huczne i nie mogło być inaczej, skoro sam dziedzic wydawał jedynaczkę za mąż. Zaszczycił je swą obecnością ksiądz dobrodziej, wójt, pan wachmistrz tudzież cała znaczniejsza elita choczeńska. Prócz licznych gości bawili się również na tej imprezie sąsiedzi z całej okolicy zaproszeni przez pana młodego, a godnym uwagi był fakt, iż papa Guzdek, pomny danej mu nauczki, nie tylko nie protestował, ale sam ich wszystkich łaskawie ugaszczał.
Na prośbę panny młodej, z przyczyn oczywistych, nie urządzano potańcówki w karczmie, co skwapliwie poparł pleban, a rodzice i pan młody chętnie zaakceptowali. Nie było zresztą ku temu potrzeby, jako, że dom weselny był na tyle obszerny, że miejsca na tańce i zabawę było pod dostatkiem, nawet dla tak licznego grona.
Bawiono się więc znakomicie, kapela grała od ucha, a jadła i napoju nikomu nie brakło. Towarzystwo podochociło sobie niezgorzej, nikt wszak za kołnierz nie wylewał, a już najmniej imć Wojciech, który kordialnie ściskał i całował „miłych sąsiadów” nie zdając sobie sprawy, że w tej liczbie są też zakonspirowani spiskowcy, którzy zalali mu zdrowo sadła za skórę.
Tak tedy Numa wyszła za Pompiliusza[19], topory wojenne zostały zakopane, urazy zapomniane i wypalono wreszcie fajkę pokoju. Odtąd miedzy dziedzicem, a wioskową gromadą zapanowała zgoda; jedynie złośliwi, (których nigdzie nie brak) aby dokuczyć dumnemu pankowi, czasem przy kielichu w karczmie przypijali doń mówiąc: „lepszy Zając w stodole niż Wróbel na gałęzi”.
Osobliwa ironia losu sprawiła jednak, że właśnie ów wzgardzony niegdyś Zając okazał się wzorowym mężem i świetnym gospodarzem, przez co zyskał szacunek teścia i miłość żony. Najbardziej wszakże cenili „młodego dziedzica” sąsiedzi, bowiem z wszystkimi żył w dobrych stosunkach, każdemu chętnie pomagał, a pracę ich wynagradzał rzetelnie. Jak mawiali starożytni Rzymianie: concordia res parvaecrescunt, discordia maximae dilabuntur[20]




[1] czerwony kur – pożar; puścić komuś czerwonego kura – podpalić dom.
[2] sodalicja (z łac.) – bractwo religijne, związek pobożny, (zwł. sodalicja mariańska); tu: ironicznie.
[3] ortodoksyjny (z gr.) – wierny określonej doktrynie, zwłaszcza religijnej, we wszystkich, nawet najdrobniejszych szczegółach, bez jakiegokolwiek odstępstwa od jej sformułowań.
[4] egzorcyzm (łac. z gr.) - obrzęd liturgiczny mający na celu usunięcie wpływu szatana na osobę lub rzecz.
[5]Belial (z hebr.) – wcielenie zła, bezprawia; szatan.
[6] primo, secundo, tertio (łac.) - po pierwsze, po drugie, po trzecie.
[7] bigotka (z fr.) – kobieta gorliwie i manifestacyjnie spełniająca praktyki religijne, zaniedbująca przy tym pobożność wewnętrzną i przesadnie rygorystyczna wobec innych, dewotka.
[8] antychryst (z gr.) – szatan, zły duch.
[9] frymarczyć (z niem.) – tu: nadużywać rzeczy wzniosłych do niskich celów.
[10]parafraza cytatu: „Miej serce i patrzaj w serce!” – A. Mickiewicz, „Romantyczność”.
[11] dictum (łac.) - wypowiedź, argument.
[12] veto, weto (z łac. veto – nie pozwalam) - sprzeciw, protest.
[13] iść (pójść) do Canossy (Canossa – wieś w płn. Włoszech, gdzie w 1077 r. cesarz Henryk IV ukorzył się przed papieżem Grzegorzem VII) – przen. wyrazić skruchę, uznać swój błąd; ukorzyć się.
[14] despekt (z łac.) - uchybienie komu, ubliżenie, afront, obraza.
[15] intercyza (z łac.) - przestarz. umowa przedślubna ustalająca sprawy majątkowe przyszłych małżonków.
[16] ewangelia wg św. Mateusza, rozdział 18, 11-13.
[17] ślub rzymski - ceremonia zawarcia sakramentu małżeństwa ma miejsce w czasie mszy świętej.
[18] msza koncelebrowana - msza sprawowana równocześnie przy jednym ołtarzu przez większą liczbę kapłanów. Jeden z nich, zwany celebransem głównym, przewodniczy całej liturgii.
[19]Numa wyszła za Pompiliusza (od imienia NumaPompiliusz, legendarnego króla rzymskiego) – żart. zakończenie małżeństwem fabuły utworu dramatycznego, albo epickiego.
[20]concordia res parvaecrescunt....(łac.) – zgodą małe rzeczy wzrastają, niezgodą największe się rozpadają (Seneka).

Copyright Krzysztof Woźniak.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz