piątek, 21 lipca 2017

Chocznianie w Armii Hallera

Nazwa Armia Hallera powstała od jej ostatniego dowódcy - generała Józefa Hallera, który pełnił tę funkcję od 4 października 1918 roku.
Nazywano ją również Błękitną Armią (po francusku L’Armée bleue)- od koloru mundurów lub Armią Polską we Francji.
Została sformowana na terenie Francji na podstawie dekretu prezydenta Francji z 4 czerwca 1917 roku, z inicjatywy Komitetu Narodowego Polskiego, kierowanego przez Romana Dmowskiego.
W jej skład wchodzili głównie byli jeńcy wojenni, służący wcześniej w armii austro- węgierskiej lub pruskiej oraz emigranci polscy w pierwszym lub drugim pokoleniu z terenu Francji i obu Ameryk.
Żołnierze Armii Hallera byli wyposażeni i uzbrojeni sprzętem i uzbrojeniem jednostek francuskich i służyli początkowo głównie pod dowództwem francuskich oficerów.
Niewielka część Armii Hallera wzięła udział w walkach podczas I wojny światowej.
W 1919 roku Błękitna Armia opuściła terytorium Francji i pociągami została przetransportowana przez Niemcy na teren Polski. Pierwszy transport żołnierzy Hallera stanął na polskiej ziemi w nocy z 19 na 20 kwietnia 1919 roku. W maju 1919 roku oddziały Armii Hallera zostały wysłane na front polsko- rosyjski, a 1 września zostały formalnie włączone organizacyjnie do Wojska Polskiego.
Wśród około 69.000 żołnierzy, którzy przybyli z Armią Hallera do Polski nie zabrakło również chocznian i ich potomków.

Byli to:
  • Karol Bandoła, urodzony w 1886 roku w okolicach Ostravy jako syn choczeńskiego górnika Franciszka Bandoły, emigrant z USA,
  • Eugeniusz Bielenin, urodzony w 1891 roku w Kętach, od dzieciństwa mieszkaniec Choczni, były żołnierz armii austro-węgierskiej i jeniec rosyjski,
  • Franciszek Graca, urodzony w 1894 roku w Choczni, emigrant z Ford City w stanie Pensylwania w USA,
  • Jan Gzela, urodzony w 1881 roku w Choczni, emigrant z Detroit, USA,
  • Szymon Hałat, urodzony w 1898 roku w Choczni, emigrant z USA,
  • Józef Alfred Kręcioch, urodzony w 1900 roku w Massachusetts, USA, jako syn chocznianina Wojciecha Kręciocha,
  • Franciszek Mlak, urodzony w 1895 roku w Stryszowie, emigrant z Rochester w stanie Nowy Jork, USA,
  • Piotr Nęcek, urodzony w 1893 roku w Czułowie, przed I wojną światową mieszkaniec Choczni, były jeniec rosyjski,
  • Ignacy Ścigalski, urodzony w 1881 roku w Choczni, emigrant z USA,
  • Jan Ścigalski, urodzony w 1893 roku w Choczni, emigrant z Francji,
  • Klemens Turała, urodzony w 1898 roku w Choczni, były jeniec włoski,
  • Jan Wątroba, urodzony w 1892 roku w Choczni, były jeniec rosyjski,
  • Adam Wcisło, urodzony w 1893 roku w Choczni, emigrant z Chicago w USA,
  • Władysław Wider, urodzony w 1899 roku w Choczni, były jeniec włoski,
  • Józef Ignacy Widlarz, urodzony w 1886 roku w Choczni, żołnierz armii austriackiej- wstąpił we Włoszech do Pułku Piechoty im. Francesco Nullo.
W Armii Hallera walczyli także późniejsi mieszkańcy Choczni:
  • Jan Latocha, urodzony w 1898 roku w Przybradzu, żołnierz armii asutriackiej, który trafił do niewoli włoskiej,
  • Jan Filek, urodzony w 1892 roku w Barwałdzie Średnim, emigrant z Toledo w stanie Ohio, USA.
Jan Ścigalski w okresie międzywojennym był działaczem Związku Hallerczyków w Krakowie, organizacji skupiającej byłych żołnierzy Armii Hallera, pod honorowym przewodnictwem generała Józefa Hallera.
Natomiast Eugeniusz Bielenin- w okresie międzywojennym znany dziennikarz i działacz ludowy, swojemu pobytowi w Armii Hallera poświęcił komedię sceniczną "Hallery idą", wyróżnioną w konkursie Związku Teatrów i Chórów Włościańskich we Lwowie w 1923 roku oraz część swoich wspomnień, opublikowanych w "Szkicach z przeszłości" i zapiskach "Z włóczęgi po szerokim świecie".

Z tego drugiego tytułu pochodzą cytowane poniżej fragmenty:

 (…) Po przybyciu z Marsylii do Quintin, po paru dniach zostałem wezwany, wspólnie z innymi oficerami- ochotnikami do Paryża, by przedstawić się naczelnemu wodzowi wojsk polskich we Francji, generałowi J. Hallerowi.
Poprzedzony przez kapitana Malinowskiego, adiutanta wodza wojsk polskich, wszedłem do gabinetu generała.
Rozmowa – było to właściwie „curriculum vitae”, ściągane ze mnie krótkim stylem wojskowym. Szczególny nacisk położył generał Haller na moje miejsca pobytu w Rosji, sondując moją opinię co do bolszewizmu. Zaraz na audiencji dowiedziałem się, że będę przeznaczony na uzupełniający kurs francuski, który według opinii gen. Hallera miał być wysoko postawiony. (…)
(…) W uroczej pagórkowatej okolicy, w departamencie „Cotes du Nord', nad potokiem Gues, leży miasteczko Quintin. Nad stawem, przez który przepływa wspomniany potok, w dawnym parku, znajdowały się baraki obozu polskiego. Ze barakami rozciągały się wzgórza z uprawnemi polami. Tamto w jednym z tych baraków zostałem zakwaterowany z kilkoma mami kolegami, z którymi odbyłem podróż z Szanghaju do Marsylii. Reszto towarzystwa tworzyli elewi szkoły podoficerskiej, przeważnie poznańczycy, dawni jeńcy pruscy, a także Polacy z Ameryki, z obozów wojskowych z Kanady. Umieszczony na środku baraku piecyk żelazny oblegano wieczorami, a to z powodu dosyć chłodnych dni. Nie brakowało nigdy jednak humoru i właściwego tylko starym żołnierzom nabierania na kawał współkolegów. Zdrowy humor żołnierski wzniecał czasami takle barze śmiechu, że aż drewniany barak dygotał. Nie obeszło się bez tego, że wspólnie z kolegami prowadziliśmy wykłady, objaśniając żołnierzom przyszłe stanowisko Polski w Europie Środkowej. Autorytet mój i kolegów wzmagał się z każdym dniem, tak że w końcu staliśmy się wyroczniami we wszystkich sprawach politycznych, jakle dochodziły do nas z gazet francuskich, które w tym czasie zaczęły żywo interesować się kwestią polską.(…)
(…) Rozejm zawarty... Warunki, podyktowane przez Focha (marszałka Francji), przyjęte przez Niemców ! Vive la France ! Dzwony biją w uroczysty ton w jesienny wieczór. Garnizon wojska wyszedł na ulice. Parada. Rzecz nie da wiary. Wąsate Wojtki, Franki, Staszki, Bartki, w rogatych czapkach, lub hełmach, z długimi bagnetami na karabinach, idą miarowym krokiem ulicami Quintin- Vive la Pologne ! odbija się od starych murów kamienic I leci echem pomiędzy pagórki bretońskie. „Vive la Pologne ! wołają tłumy cywilów siwych i wąsatych basowym głosem. Vive la Pologne ! wołają kobiety i dzieci. 
Nie do wiary. W ten cichy świąteczny wieczór obywatel francuski w dzień swojego wielkiego święta narodowego tak wiwatował na cześć Polski i wojska polskiego, jakby co najmniej Polscy przechylili szalę zwycięstwa na stronę Francji i Koalicji. Serdeczny lud francuski w tej wielkiej swej radości wiwatował na cześć tej Polski, która dopiero wyłaniała nią z mroków historii. Światła lampjonów odświetlające rynek, zapchany ludem. Słychać głos jakiegoś mówcy. I znowu Vive la Pologne ! Tak witała ludność Quintin wieść o zwycięstwie nad „bochem" (Niemcami). Tak witał ją garnizon polski. Tak witały ją garnizony polskie w Lemans, w Lessaye, w Potigny itd. itd. (…)
(…) Witaj nam, majowa jutrzenko „lewicowa" ! Z końcem listopada 1918 r. porozsyłano do żołnierzy i oficerów Armii Polskiej we Francji odezwy. Treść ich była mniej więcej taka: 
„Obywatele! Stary, burżuazyjny rząd runął w Warszawie! Nowy, demokratyczny, rodzi się w bólach itd.”
Trochę o burżujach, trochę o proletarjatach, a na końcu, by nie tworzyć armii na obczyźnie, bo tego „kraj" nie żąda.
Szkoda, że pod odezwą tchórzliwi a przewidujący autorzy zapomnieli się podpisać. ...”Główki ich należałoby spalić pod historycznym kamieniem Quintin” - tak rozumowali żołnierze w błękitnych mundurach.
Z końcem listopada 1918 r. otrzymaliśmy wiadomość, że do naszego garnizonu przyjeżdża Haller. Przed przyjazdem Hellera jednak przyjechał do nas p. Potocki, krytyk-literat. Celem jago przyjazdu było poinformowanie żołnierzy o sytuacji, jaka się w Polsce wytworzyła. Bezsprzecznie, że przyjazd stał w związku z odezwami, które jakiś tajemniczy komitet rozrzucał po obozach polskich. Potocki rozwinął przed audytorjum perspektywy „naszej potęgi w przyszłości, ideę sojuszu Polski z Francją itd.”. Przemawiał również do żołnierzy p. Wacław Gąsiorowski, znany literat, wonczas porucznik wojsk polskich we Francji. (...)
(...) Ze miastem, na łące, pod lasem, stoją kompanje w kolumnach, karabiny maszynowe w szyku, szkoły oficerska i podoficerska w dwu szeregach. Garnizon miejscowy oczekuje na przybycie gen. Hellera, Zbliża się samochód. Na łące ukazuje nią gen. Haller z adjutantem, w towarzystwie gen. Capade Ponte. Las bagnetów zachrzęścił na „Prezentuj broń !". Haller okrzykiem: „Czołem !” powitał garnizon. A podpierając się laską, przechodził przed frontem kompanij. Po kilku małych zadaniach taktycznych następuje defilada. Tak zakończyłaby się każda parada wojskowa w normalnych warunkach. Na ziemi jednak francuskiej takie zakończenie parady nie wypełniłoby programu, bo żołnierze chcieliby dowiedzieć się, co myśli ich naczelny wódz. Komendant oddziału na obczyźnie powinien być nie tylko dobrym wodzem i organizatorem, lecz także i mówcą. I dobrze się stało, że generał Haller po całej paradzie wojskowej w kilku jędrnych słowach zwrócił się do żołnierzy. Treść jego przemówienia była następująca: 
,,Zbliża się czas, że wkrótce mamy wrócić do Polski, Mamy wrócić silnymi, gdyż Polska takich nas oczekuje. Po wsiach i miastach w Polsce mówią tak: Niech tylko wrócą ci z Francji, to i w Polsce nastanie poprawa. Wrócimy silni, dzięki tym narodom, które miały dla Polski rozum i serce. Kiedy jeszcze byłem w Warszawie, to tam szeptano sobie, że tylko tych oficerów i żołnierzy chcemy, którzy tam we Francji się ćwiczą. Musimy wrócić silni moralnie i fizycznie. I ja wierzę, że te obowiązki, jakie na was wkłada nowopowstałe państwo, spełnicie”. 
Odśpiewaniem „Boże coś Polskę” i „Roty” zakończył się przegląd wojsk garnizonu w Quintin.(...)
(...) W tych właśnie dniach wrócił z niewoli niemieckiej jeniec francuski z okolic Quintin, który był umieszczony w obozie kolo Poznania. Nauczył się tam trochę po polsku I zapoznał się ze stosunkami, panującemi w Poznańskiem. Toteż kiedy wrócił do swojej ojczyzny i dowiedział się, że niedaleko od jego wioski rodzinnej znajduje się obóz wojsk polskich, uważał za stosowne złożyć Polakom w obozie wizytę, nawiązać z nimi znajomość i poinformować ich o tem, czego był świadkiem w Poznańskiem. W rozmowie z żołnierzami nie szczędził pochwał pod adresem poznańczyków. W czasie swojego wyjazdu z Poznania widział jak Polacy Niemców przeganiali. Nic też więc dziwnego, że Francuza raczyły Wojtki winem, opychali tytoniem i ze śpiewem odprowadzili za miasteczko. To serdeczne współżycie miedzy żołnierzem polskim i żołnierzem wojsk aljanckich nie datowało się od tej chwili. Żołnierz polski z pierwszej i drugiej dywizji polskiej we Francji, gdy jechał na urlop, to był karmiony, a równocześnie i pojony winem, nie tylko przez żołnierzy francuskich, swoich towarzyszy broni, lecz również i przez ludność cywilną. Ponieważ żołnierz z korpusu polskiego nie miał gdzie przepędzać urlopu, dlatego też zwykle wybierał się do tego gospodarza, u którego ongiś praco-wał, jako jeniec wojenny. I nie zawiódł się też nigdy. Przyjęcie bywało zwykle uroczyste. Dawnego jeńca „bocha”, a obecnego żołnierza wojsk sprzymierzonych, sadzano za stołem na poczesnem miejscu, raczono winem, dając mu nocleg w izbie gościnnej. Jeżeli zaś padło na wdową, to ta jeszcze i czem innem umiała uraczyć żołnierza.
Zachowanie się naszych było zawsze taktowne, nic więc dziwnego, że „rogate czapki” byty lubiane we Francji, jak nikt z armii sprzymierzonych. Na zabawach w gospodach podmiejskich nasi zawsze rej wodzili, nierzadko ku oburzeniu francuskich żołnierzy. Tęga mina, pewnego rodzaju elegancja, zdrowy, junacki wygląd — były właśnie temi przyciągającemi magnesami, dzięki którym lgnęły do naszych kobiety francuskie. Żołnierz dbał o swoją powierzchowność, chwacki, pełen animuszu, zyskał sobie w krótkim czasie nie tylko popularność, ale i ogólną sympatię, jak żaden żołnierz z armil koalicyjnej. Mimo częstych zabaw w dni świąteczne, nie słyszało się nigdy o jakiejś bójce, czy też ordynarnej awanturze, bo żołnierz polski instynktownie odczuł, że na obczyźnie powinien i musi strzec honoru Polski.(...)
(...) Dnia 4 czerwca 1919 r. o godzinie 17.40 załadowany samochodami ciężarowemi z eskortą pół kompanii i ze sztabem I batalionu 20 pułku strzelców polskich, ze stacji St. Dizier, ubrany chorągiewkami o barwach polskich, ruszył pociąg (z marszrutą na Metz-Nassau-Wilhelmshoehe-Cottbuss) do Polski. Poprzez sady i winnice, przez urocze krajobrazy, leciał ten potężny wąż, wioząc do Polski któryś już z setnych transportów tych niebieskich wojaków, którzy przez Murmańsk, Odessę, Władywostok, z obozów dla jeńców z Francji, Włoch, Serbii, wolnych z Ameryki Północnej, Brazylii, z Legji Cudzoziemskiej z Marokko, zebrawszy się we Francji, utworzyli stutysięczną armię generała Hallera, mając dawny wzór w sławnych Legionach Dąbrowskiego, a kamień węgielny w Legionie Bajończyków (jednostki polskie sformowane w Bayonne we Francji w 1914 roku i wcielone do Legii Cudzoziemskiej).(...)

Wykorzystano informacje znalezione przez Barbarę Goralczyk z USA.

2 komentarze: