piątek, 24 listopada 2017

Wspomnienia Józefa Sępka - część III

Po odejściu z kopalni przyjechałem do domu na parę dni. Niedługo potem zrobiłem wypad do Krakowa. Miałem tu wujka, przy którego pomocy dostałem się do restauracji, do bufetu, gdyż koniecznie chciałem skończyć wreszcie praktykę.
Znów zmieniło się gwałtownie moje otoczenie i towarzystwo, jak również sama praca. Co za krańcowy kontrast z kopalnią !
Ujrzałem nowy świat: ludzi ładnie ubranych i piękne kobiety. Było nadzwyczaj wesoło, codziennie wieczorem koncert. (...)
Jedzenie na nowym miejscu było pierwszorzędne. Warunki mieszkaniowe dość znośne. Stosunek mój do przełożonych , jak i na odwrót, był zadowalający. Ja byłem przyzwyczajony do pracy, więc tym bardziej starałem się zawsze pracować, aby zadowolić moich przełożonych. Nie byłem jednak zadowolony z tego rodzaju zajęcia. Bardziej mi się podobała robota pod ziemią w opisywanych wcześniej warunkach. 
Znów byłem niewolnikiem. Wstawałem rano o siódmej i cały dzień bezustannie na nogach , aż do pierwszej lub drugiej w nocy. Gdy się położyłem spać na te 5 godzin, które mi pozostawały, to nóg nie czułem ze zmęczenia. Praca w tym zawodzie jest najuciążliwsza. Na skutek przemęczenia nie mogłem tu wytrzymać długo i po pół roku odszedłem.
Pojechałem do ojca, który wrócił z Niemiec i od kilku lat pracował w hucie cynkowej w Trzebini przy wytapianiu cynku. Ojciec w dalszym ciągu nie troszczył się o nas. Chcąc go niejako zmusić do pewnych świadczeń udałem się do niego, aby przynajmniej jeść dostać. Naturalnie udałem się do niego w tej myśli, że ojciec prędzej znajdzie mi zajęcie. W hucie jednak pracy dla mnie nie było, gdyż byłem za młody, a praca przy ogniu była bardzo ciężka. Temperatura, przy jakiej pracował ojciec, wynosiła tam powyżej 60 stopni i wszyscy robotnicy pracowali w kalesonach lub nago. Praca trwała 4 do 5 godzin na szychtę. Szkodliwie działała zwłaszcza siarka, która się wydobywała przy wytapianiu rudy. Ojciec miał na szychtę 5 koron przed wojną.
Ponieważ pracy dla mnie na razie nie było, pełniłem u ojca obowiązki kucharza i pokojówki. Gotować umiałem, bo się nauczyłem w klasztorze u Karmelitów. Z przykrością muszę zaznaczyć, jakiego to typu był mój rodzony ojciec, który mi chleba tyle oddzielił, że nigdy nie mogłem sobie należycie pojeść, na obiad tylko mogłem uzupełnić niedomagania- z tego powodu, że byłem kucharzem. Poznałby gdybym wziął chleba, więc musiałem inaczej sobie radzić. Ja mimo to, że byłem głodny, nigdy ojcu nie mówiłem o tym, lecz tylko matce się poskarżyłem pisząc do niej. Tu zestawiłem sobie usposobienie matki i ojca. Były to dwa skrajne charaktery. Podczas gdy matka dosłownie nic nie zjadła sama i każdą okruszyną dzieliła się z dziećmi, to ojciec sam w ukryciu zajadał, a dziecku nie dał. A był przecież więcej obyty niż matka, bo jeździł prawie całe Niemcy, umiał po niemiecku dobrze i mimo to był to dzik.(...)
Po roku dopiero udało mi się otrzymać pracę w kopalni węgla w Sierszy koło Trzebini. Nie była to więc dla mnie nowość. O tyle się różniła od poprzedniej, że pokład węgla był grubszy i wynosił około 6 metrów. Do pracy miałem daleko. Codziennie musiałem przebywać przeszło 8 kilometrów tam i z powrotem, przez pola i wertepy. Najgorzej było, gdy pracę miałem na noc, musiałem prawie po omacku iść. Najgroźniejsza była jednak zima i dni deszczowe, gdy się przybyło na miejsce zmokniętym do nitki lub zmarzniętym- i dopiero na dole człowiek przyszedł do siebie.
Nie pamiętam już dziś, ile zarabiałem. Czasy były bardzo zmienne. Zdaje mi się, że była inflacja, człowiek był milionerem, ale nic nie miał za to.
Mieszkania nie płaciłem, bo byłem przy ojcu. Na jedzenie tylko musiałem dawać pewne kwoty z mego zarobku. W każdym razie pobyt u ojca był dla mnie korzystny.
Tu nastąpił zasadniczy przełom, który zdecydował o moim losie. Sam bez niczyjej namowy zacząłem się uczyć buchalterii drogą korespondencyjną oraz stenografii w ten sam sposób. Stenografia była dla mnie łatwiejsza. Uczyłem się i tematy opracowywałem zupełnie sam. Chwili nie zmarnowałem. Zaraz po powrocie z kopalni do domu zabierałem się do opracowywania moich zadań, które posyłałem pocztą do Krakowa i Warszawy, skąd otrzymywałem je z powrotem poprawione wraz z nowym materiałem. Pożerałem po prostu wszystkie wiadomości z tych dziedzin, w dodatku musiałem się śpieszyć, ponieważ za 9 miesięcy miałem iść do wojska, dla odbycia obowiązkowej służby.
Uciechą i zachętą było dla mnie, gdy otrzymywałem zadanie poprawione, gdzie nie było dużo byków. Ojciec spod oka patrzył na moje eksperymenty, gdyż inaczej nie można tego nazwać i mówił do znajomych, że "śtuderuję" na kancelistę.
Okrągło rok przepracowałem w kopalni w Sierszy, szczegółów nie będę podawał.
W jesieni w 1923 roku zostałem powołany do wojska i zostałem przydzielony do pułku artylerii, którego dywizjon stacjonował na Górnym Śląsku, gdyż z Śląskiem łączyły mnie już wspomnienia wcześniej opisane.
Po wyszkoleniu rekruckim, które trwa zwykle 3 miesiące, zostałem przydzielony do kancelarii bateryjnej jako pisarz. Dzięki kursom wyrobiłem sobie trochę pismo. Stenografowałem dość biegle, gdyż ten materiał studiowałem ze szczególnym zamiłowaniem. Nie długo byłem w kancelarii bateryjnej. Gdy się tylko dowódca dywizjonu dowiedział, że umiem stenografować, niezwłocznie mnie zabrał do kancelarii dywizjonowej. Awansowałem tym samym, gdyż była to główna kancelaria, w której się mieściło także dowództwo garnizonu. Co za pole miałem do popisu !
Była tu także maszyna do pisania, na której z uporem zacząłem się uczyć pisać. Nie długo, a pełniłem specjalną funkcję stenotypisty.
W wojsku zatem był mój szczęśliwy debiut, pierwsza praktyka. Źle mi nie było przez to, gdyż zawsze byłem zawalony pracą. Musiałem stale ślęczeć nad maszyną i przepisywać ze stenogramów raporty, sprawozdania i różne meldunki. Mimo przemęczenia cieszyłem się, bo wiedziałem już niezbicie, że to jest złoto dla mego skarbca wiedzy. Byłem dumny z siebie, gdyż w całym pułku nie było stenografa. Dowódca mój sam często wyrażał mi swoje uznanie, gdy mi dyktował jakieś sprawozdanie. Stenografowałem wtenczas z szybkością 50 słów na minutę. Najwięcej zajęcia miałem podczas manewrów. Satysfakcją dla mnie było odbieranie telegramów telefonem. Normalnie telefonista odbierał niedługi tekst około 5 minut i często się zdarzało, że było tam pełno błędów, wskutek czego trzeba było ponownie odbierać i poprawiać. Ja za 2 minuty odebrałem depeszę bezbłędnie, a za parę minut była przepisana na maszynie. Stenografii uczyłem się w dalszym ciągu.
Po roku zostałem z pewną częścią mojego rocznika urlopowany na okres nieograniczony. Pojechałem do matki (do Choczni). Po miesiącu znalazłem sobie już posadę u notariusza w Andrychowie w charakterze siły kancelaryjnej. Mo koledzy i znajomi byli zdziwieni, co się to ze mną tak nagle stało i nie chcieli wierzyć, że pracuję w kancelarii u notariusza. Do pracy codziennie dojeżdżałem pociągiem rano. Urzędowanie było od dziewiątej do szóstej wieczorem z dwugodzinną przerwą obiadową, czyli siedem godzin pracy.
Śniadanie i kolacje jadłem w domu. Na obiad brałem sobie zwykle do manierki pół litra mleka gotowanego i kawałek chleba suchego. Podczas przerwy obiadowej jak było ciepło szedłem na pobliskie góry i tam spożywałem swój obiad, rozkoszując się czystym powietrzem, którego wartość cenił. Gdy było zimno lub deszcze- spędzałem czas w zadusznej poczekalni na stacji kolejowej. Jakże inaczej były urządzone stacje na Śląsku- nieraz myślałem.
Uposażenie moje wynosiło już 80 złotych miesięcznie, z którego byłem w zupełności zadowolony. (...) Posada dla mnie była bardzo korzystna, gdyż mieszkania nie płaciłem, a wyżywienie domowe było również tanie. W dalszym ciągu uczyłem się moich przedmiotów. W pracy starałem się być pilny i punktualny. Przyszłość zaczynała różowieć !



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz